Rozdział 3
Mój sen o wolności zaczął się iścić już o dziesiątej w piątkowe przedpołudnie. Przez całe życie mieszkałam w wielkim mieście, które tętniło życiem. Ulicami przetaczało się tysiące ludzi, panował zgiełk i wieczny pęd. Ale to było niczym, w porównaniu z amerykańską metropolią.
Ledwo nadążałam za ludźmi wychodzącymi z lotniska i cudem udało mi się wsiąść do taksówki. Z pierwszym oddechem, na tym obcym mi kontynencie, poczułam diametralną różnicę obyczajów. Musiałam zapanować nad mimowolnym zachłystywaniem się nowym światem i skupić na działaniu.
Pierwsze swoje kroki postawiłam w banku, gdzie przewalutowałam funty na dolary i założyłam konto. Wolałam nie nosić przy sobie większej gotówki, żeby nie prowokować kieszonkowców. Wdając się w rozmowę z uprzejmą pracownicą tej placówki, wypytałam o możliwość wynajęcia w pobliżu samochodu. Odradziła mi ten pomysł i pokierowała do najbliższego komisu, gdzie od ręki kupiłam pojazd. Komfortem daleko odbiegał od aut, którymi do tej pory podróżowałam, ale dzięki niemu byłam niezależna.
Czułam się nieswojo w ruchu prawostronnym, a na każdym skrzyżowaniu musiałam się pilnować, żeby nie spowodować kolizji. Gdy wyjechałam z zatłoczonego miasta, miałam przed sobą prostą drogę międzystanową. W końcu odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się panującym tu spokojem i rozległymi, urzekającymi widokami.
Po drodze minęłam kilka grup motocyklistów. Uśmiechnęłam się szeroko, przypominając sobie opowieści Adama. Mam nadzieję, że już niedługo pokaże mi klub, do którego kiedyś należał, a może nawet przewiezie mnie po okolicy na swoim Harleyu.
Od dziecka uwielbiałam motocykle, a półki mojej prywatnej biblioteczki zapełniały romanse z wplecionymi w nie wątkami o niegrzecznych bikerach. Zawsze marzyłam, żeby być bohaterką jednej z tych książek. Mieć swojego własnego bad boya, który posadzi mnie na siodełku potężnej maszyny i porwie w nieznane.
Z zachwytem patrzyłam na May i jej męża, bo byli dla mnie urzeczywistnieniem takiej historii. Może i ja, w swojej księdze życia, napiszę niesamowitą opowieścią o prawdziwej miłości od pierwszego wrażenia? Mam taką nadzieję. Byłam romantyczką pełną optymizmu i wiary, że mój los zmieni się nie do poznania.
Po trzech godzinach ciągłej jazdy zaczęłam odczuwać zmęczenie. Nieprzespana podróż samolotem i zmiana czasu, mocno odbiły się na moim samopoczuciu. Dobrze, że dotarłam już na miejsce.
Mountfall, do którego właśnie wjechałam, na pierwszy rzut oka wydawało się bardzo cichym i urokliwym miastem. W porównaniu do Londynu, było wielkości jego jednej dzielnicy, a zaludnienie nie przekraczało dwudziestu tysięcy osób. Jadąc, według wskazówek nawigacji, minęłam szpital, galerię handlową, kilka mniejszych sklepików, kręgielnię oraz bar z zaparkowanymi przed nim chopperami.
W oczy rzucił mi się remontowany park. May wspominała, że była odpowiedzialna za jego projekt. Zżerała mnie ciekawość, jak będzie wyglądać finalnie. Na pewno efektownie. Moja przyjaciółka miała wrodzony dar do tworzenia piękniejszej rzeczywistości. Z dumą oglądałam nadzorowane przez nią ogrody, którym dodawała baśniowego akcentu. To ona miała uczyć się ode mnie, a tak naprawdę to ja czerpałam wiedzę od niej i nabywałam nowych technik rysunku. Już nie mogłam doczekać się obejrzenia jej prywatnej teczki z pracami sprzed lat.
Zaparkowałam samochód na jednym z osiedli i zgodnie z adresem zapisanym przez nią na kartce, weszłam do bloku. Idąc na trzecie piętro, byłam tak podekscytowana, że przeskakiwałam co drugi stopień schodów. Nabierając głęboki wdech, zaczęłam pukać do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nikt nie otwierał. Była godzina piętnasta, więc mogła nie wrócić jeszcze z pracy albo zakupów. Próbowałam pukać ponownie, ale odpowiadała mi głucha cisza.
Za plecami usłyszałam przekręcany zamek w drzwiach i skrzypnięcie zawiasów. Odruchowo odwróciłam się. W progu stała starsza sąsiadka.
- Dzień dobry. - Przywitała się.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęłam się do niej życzliwie. - Zna Pani May? Jestem jej koleżanką. Przyjechałam z daleka do niej w odwiedziny, ale nie ma jej w domu. Może wie Pani, o której wróci?
- Po akcencie słyszę, że z bardzo daleka - zauważyła. - Kochaniutka, May ostatni raz widziałam ponad pół roku temu. To mieszkanie stoi puste. Raz w tygodniu przychodzi tu mężczyzna w garniturze. Chyba podlewa kwiaty i odbiera korespondencję.
Czyli po powrocie do Stanów jeszcze tu nie dotarła. Gdzie mam jej teraz szukać? A jeśli zmieniła miejsce zamieszkania? Nie, to niemożliwe. Nie podawałaby mi wtedy tego adresu. Zapewne zatrzymała się z Adamem na krótki odpoczynek przed powrotem do szarej rzeczywistości i dopiero po weekendzie tu wróci.
- Gdyby Pani ją widziała, proszę przekazać, że Rose tu była.
- Na pewno to zrobię - obiecała.
Poczułam niewyobrażalne rozczarowanie. Załamana zaczęłam myśleć, co mam dalej robić? Trzymając się nadziei, że szczęście jednak mnie nie opuściło, udałam się pod bar. Nadal stały tam motocykle. Może jednym z nich przyjechał Adam i jest w środku wraz ze swoimi kolegami? Jeśli go nie zobaczę, najwyżej zapytam barmana o jakiś miejscowy hotel.
Plecak z dokumentami zostawiłam pod siedzeniem pasażera, a do kieszeni włożyłam zaledwie kilka dolarów, w razie gdybym coś zamówiła. Szczerze mówiąc marzyłam, żeby cokolwiek zjeść. Od momentu wyjścia z rodzinnego domu, nie miałam nic w ustach, a brzuch donośnym burczeniem przypominał o głodzie.
Wysiadłam z auta i dokładnie przyjrzałam się stojącym obok pojazdom. Były niesamowite. Nie widziałam w Anglii ani jednego z tych modeli. Założę się, że mój tato już by je oglądał i męczył ich właścicieli o sprzedanie mu chociaż jednego z nich. Miał bzika na punkcie amerykańskich dwóch kółek i olbrzymią kolekcję imponujących egzemplarzy w garażu na naszej posesji pod Londynem.
Weszłam do baru, który nie był zbyt przestronny, jak wydawało się to z zewnątrz. Panował tu półmrok. Po prawej stronie znajdował się długi kontuar z przystawionymi hokerami. Kilka stolików rozmieszczonych było w nieładzie, a także w jednym rzędzie wzdłuż ściany przyciemnionych okien. Dwa stoły bilardowe, przy których grali jacyś podpici miejscowi, znajdowały się w głębi pomieszczenia. Przy narożnej ławie, w zacisznym miejscu, siedziało pięciu motocyklistów. Byli pogrążeni w rozmowie ze starszym mężczyzną, który na mój widok ruszył w stronę lady. Chyba był tu zatrudniony.
Przelotnie spojrzałam na tą grupę, ale od razu wiedziałam, że nie ma pośród nich Adama. Jego jasna czupryna z daleka rzuciłaby mi się w oczy.
- Słucham Panienkę - zapytał barman.
- Macie coś do przegryzienia na szybko?
- Nietutejsza. - Słysząc mój nietypowy akcent, uśmiechnął się. - Tak, mamy frytki i hamburgery.
- W takim razie poproszę ten zestaw.
Podałam mu banknot, z którego wydał mi resztę. Zniknął na zapleczu, a ja usiadłam w rzędzie stolików koło okien, skąd miałam najlepszy punkt obserwacyjny. Oprócz bikerów i gości przy bilardzie, lokal był pusty. Zapewne dopiero wieczorem zaczną schodzić się goście.
Oparłam się plecami o szybę i dyskretnie zaczęłam obserwować interesujących mnie motocyklistów. Byli tam dwaj brodaci mężczyźni po czterdziestce, jeden rudowłosy z bandaną przewiązaną wokół głowy, jeden łysy osiłek, a siedzący na wprost mnie, był brunetem. Jego orzechowe oczy bacznie śledziły każdy mój ruch. Na pewno zastanawiał się, co dziewczyna taka, jak ja, robi w tym miejscu. Bez skrępowania rzuciłam mu przelotny uśmiech i zwróciłam się do pracownika, stawiającego przede mną zamówienie.
- Proszę mnie poinformować, jak dojadę do hotelu, bądź motelu?
Oparł dłonie na blacie i lekko schylił się w moją stronę.
- Miejscowy motel znajduje się na wylotówce z miasta, na północ stąd. Nie ma tam najlepszych warunków, ale na jedną noc jest gdzie się zatrzymać.
Skinęłam w geście podziękowania i sięgnęłam po hamburgera. Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się pierwszym kęsem tak, jak dziś. Ta zwykła bułka z warzywami i wołowiną smakowała mi bardziej, niż obiad w wykwintnej restauracji. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak byłam głodna.
Kończyłam dojadać frytki, gdy niespodziewanie podeszli do mojego stolika mężczyźni, grający wcześniej w bilard. Skwasiłam minę, czując od nich odór alkoholu. Nie pytają o zgodę, dosiedli się, blokując mi ewentualną drogę ucieczki.
- Hej Słodziutka. Jak masz na imię? - zapytał pierwszy z nich.
- Nie Twoja sprawa.
Siedzący obok natręt złapał kosmyk moich włosów i owinął wokół palca.
- Złośnica. Lubię takie.
- Odejdźcie. Nie znamy się i nie mam ochoty z Wami rozmawiać.
Starałam się nie okazywać strachu. Nie mogli wiedzieć, że się boję, bo wykorzystaliby ten fakt przeciwko mnie i byliby jeszcze bardziej natarczywi.
- Laleczko, fajna jesteś i tak szybko się nas nie pozbędziesz.
Słysząc te słowa ogarnął mnie paniczny lęk. Byłam sama i nie mogłam liczyć na pomoc barmana, który ponownie zniknął na zapleczu. Dla obcej kobiety i tak nie będzie się narażać.
Nieoczekiwanie zagrzmiał nad nami obcy głos:
- Macie pięć sekund, żeby odejść od tego stolika.
Podniosłam wzrok i zastygłam w bezruchu. Ciemnowłosy biker, który obserwował mnie od momentu, gdy weszłam do lokalu, stanął w mojej obronie. Jego twarz stężała, a groźne spojrzenie spoczęło na podpitych mężczyznach.
- A kim Ty jesteś, że nam rozkazujesz? - zapytał kpiąco typ, siedzący najbliżej mnie.
Brunet zaśmiał się gardłowo i wskazał widniejącą na kurtce naszywkę z napisem VICE.
- Jeśli to nic Ci nie mówi, razem z Braćmi możemy wytłumaczyć w inny sposób, dlaczego macie zostawić ją w spokoju.
Natręci, po przeczytaniu napisu, zrobili się bladzi. Nachalny koleś podniósł ręce do góry i odsunął się ode mnie.
- Sorry, nie wiedziałem - wymamrotał.
Nie domyślałam się, dlaczego byli tak spłoszeni, ale już po chwili byłam wolna od problemu. Odeszli od stolika, wracając do gry w bilard.
Spojrzałam na swojego wybawcę i pewnym głosem powiedziałam:
- Dziękuję za pomoc.
Lekko uniósł ciemną brew i uśmiechnął się uroczo.
- Nie ma za co. Nie jesteś stąd?
Jego głęboki ton przyspieszył rytm mojego serca. Był przystojny i wydawał się być niebezpieczny, mimo to wzbudzał we mnie zaufanie. Jego oczy były przepełnione ciepłem i szczerością. Ze wszystkich sił starałam się wyrysować w głowie ich obraz, żeby już zawsze towarzyszyły moim wspomnieniom.
- Jestem tu przejazdem. Wpadłam na wakacje do przyjaciół.
Nie wdawałam się w szczegóły i nie wiem dlaczego raptownie podniosłam się z miejsca. Miałam nieodpartą ochotę zamienić z nim kilka słów i poznać go lepiej. Postąpiłam zupełnie inaczej.
- Muszę już iść, ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Nic nie odpowiedział, tylko odprowadził mnie wzrokiem do wyjścia. W drzwiach odwróciłam się i po raz ostatni spojrzałam na tajemniczego motocyklistę. Oby nasze ścieżki jeszcze kiedyś się złączyły.
Odjeżdżając spod baru czułam palące wypieki na twarzy.
- Rose, opanuj się! Pierwszy czarujący facet w skórze, a Ty już masz brudne myśli! - karciłam się na głos, ale w głębi duszy żałowałam, że nie zostałam tam dłużej.
Mogłam z nim porozmawiać. Dowiedzieć się, jak ma na imię. Może od słowa do słowa, zgadalibyśmy się na temat Adama. Może go zna i zaprowadziłby mnie do niego.
Och, żyję marzeniami i złudną nadzieją. Czas spojrzeć realnie. Było już późno, a ja nawet nie miałam zapewnionego noclegu.
Pojechałam pod wskazany przez barmana motel, który na pierwszy rzut oka odstraszał swym wyglądem. Nie mając wyjścia, zmusiłam się do przekroczenia jego progu. Recepcjonista, siedzący w oddzielnym pomieszczeniu, podszedł do zakratowanego okienka i zmierzył mnie srogim wzrokiem.
- Czego? - zapytał nieuprzejmie.
Co za gbur!
W Anglii, w żadnym z miejsc noclegowych, nie można było spotkać tak niewychowanych ludzi, jak ten przede mną.
- Szukam wolnego pokoju na trzy do czterech dób.
- Dziewczynko, nie znajdziesz nic wolnego w promieniu pięćdziesięciu mil. W okolicy odbywają się konkursy łowieckie, więc zjechali się w nasze strony z kilku stanów. Możesz próbować szczęścia w Miles, tam jest dużo moteli, ale jestem pewien, że też są oblegane - poinformował mnie.
Najwidoczniej szczęście mnie opuściło.
Według wskazówek nieprzyjemnego mężczyzny, udałam się do miejscowości obok. Już po drodze, przejeżdżając dziesięciomilową drogę przez las, zauważyłam dużą ilość terenówek i kręcących się przy nich myśliwych.
Nie mieli kiedy robić sobie zjazdów, tylko akurat wtedy, gdy pierwszy raz tu przyjechałam??
Czując irytację, fukałam pod nosem.
Objechałam wzdłuż i wszerz całe miasteczko, ale nie znalazłam ani jednego wolnego pokoju. Żałowałam, że w pierwszej kolejności nie spróbowałam znaleźć firmy Franka. Gdybym wytłumaczyła mu kim jestem, na pewno pomógłby mi i wyciągnął z opresji. Teraz jest już za późno. Zapadał zmrok, a ja byłam skrajnie wyczerpana i sfrustrowana. Postanowiłam wrócić do Mountfall i przespać się w samochodzie pod blokiem May. Jutro, jeśli znowu jej nie zastanę, przejadę się po okolicy i może znajdę jakieś lokum. Żebym tylko przetrwała tą jedną noc.
Światła w starym chevrolecie nie były najlepszej jakości, a mgła znad snującej się przez las rzeki, całkowicie zaburzała pole mojego widzenia. Przez chwilę czułam się jak bohaterka jednego z horrorów, w którym w środku lasu wyskakuje opętany facet z siekierą i zabija młodą dziewczynę. Przeszły mnie ciarki i już żałowałam, że przyjechałam do Ameryki tak nieprzygotowana.
- Rose, przecież nikt nie chce Cię zamordować! - uspokajałam się, mówiąc sama do siebie na głos.
Tak, nikt oprócz jelenia, który właśnie wyskoczył z lasu tuż przed maskę.
Nacisnęłam hamulec, ale koła zaczęły ślizgać się na wilgotnej nawierzchni.
Niech to szlag!
W ostatniej chwili skręciłam, omijając tępe zwierzę i wtedy załapałam pobocze. Samochód stoczył się ze skarpy lądując całym przodem w rzece. Od uderzenia zrobiło mi się słabo, a świat zaczął wirować mi przed oczami.
Ostatnie co pamiętam, to silne ręce, które wyciągały mnie z jego wnętrza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro