Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14


TRIGGER WARNING

przemoc i wulgaryzmy


– Rose! Rose! – krzyczałem do niej, widząc jak osuwa się z moich ramion. – Kurwa! Rose, nie odpływaj!

Zamknęła oczy, a ja byłem jak otępiały. Przez Tiga doznała tak silnego szoku, że zemdlała. Wściekłość buzowała mi w żyłach. Miałem ochotę zemścić się za jej krzywdę, a z drugiej strony nie mogłem opuścić jej boku, gdy była w tym stanie. Bezskutecznie starałem się uspokoić targające mną emocje i usilnie walczyłem z potrzebą rozpierdolenia wszystkiego, co znalazłoby się w zasięgu moich rąk.

Dłoń przyjaciela spoczęła na moim ramieniu.

– Set – odezwał się spokojnie, próbując zwrócić na siebie uwagę.

Z trudem podniosłem na Axa wzrok. Jego oczy w identycznym kolorze, jak u Rose, sprawiły, że na chwilę udało mi się zebrać rozbiegane myśli.

– Idź się zemścić na tym skurwielu, inaczej nas wszystkich tu powybijasz.

Miał rację. Znał mnie od podszewki i wiedział dobrze, że bardzo rzadko wpadałem w taki szał, jak dziś. W tym stanie byłem nieobliczalny.

– A Rose? Nie zostawię jej.

– Zajmę się nią. Przy mnie nic jej nie grozi. Widzisz, że nad nią czuwam – słusznie zauważył. Gdyby nie on, nie wiadomo, czy nie straciłbym żony na zawsze.

Zgrzytnąłem zębami, wiedząc, że nie mam innego wyjścia. Musiałem mu zaufać i wyzbyć się buzującej we mnie agresji, zanim rozwalę im ten kurwidołek.

Nerwowo kiwnąłem głową, oddając Bratu pod opiekę swój najcenniejszy skarb. Ostrożnie ją objął i podniósł do góry. Już wczoraj zauważyłem, jak się o nią troszczy. Nie znałem jego dokładnych pobudek, ale jeszcze zdążę dowiedzieć się, co nim kieruje. Teraz najważniejsze było dla mnie bezpieczeństwo Rose, a on na pewno je zapewni.

Jak w transie wyszedłem z kuchni, kierując się wprost do piwnicy. Była wyposażona w dźwiękoszczelne maty, które tłumiły krzyki gnoi, żegnających się z życiem. Na środku, przywiązany linami do krzesła, siedział Tig. Nad nim stał Warrior, z miną dziecka, czekającego na prezent spod choinki, a obok Mix – cichy psychopata z bijącym z oczu mordem. Obaj bardzo polubili moją żonę, która jednym uśmiechem umiała poruszyć te dwa, skamieniałe od lat, serca. Nie wiem jaką trzeba być kreaturą, żeby chcieć celowo skrzywdzić tak wspaniałą istotę, jak ona.

Otaczali nas wszyscy Bracia z chapteru, bacznie obserwując każdy mój krok. Jako Wiceprezes macierzystej jednostki, musiałem pokazać najgorsze cechy, które wpoił mi ojciec. Chcąc mieć poszanowanie, musiałem pozbyć się zdrajcy według starych metod.

Warrior miał już przygotowany stół z potrzebnymi mi narzędziami. Zdjąłem koszulkę i odpaliłem papierosa. Zaciągając się dymem, słuchałem jego pierdolenia.

– Tig już wczoraj położył łapy na Damie głównego Vice. Dziś, z zemsty, chciał ją zabić. Posłuchajcie skurwiele, dość jebanej litości. Ktokolwiek będzie sięgał po własność drugiego Brata, zginie! To odwieczna zasada, o której, jak widać, niektórzy, kurwa, zapomnieli. Dziś odbędzie się jebana lekcja pokazowa dla przypomnienia.

Coś jeszcze smęcił, ale ja już nie mogłem dłużej czekać. Oczy zachodziły mi czerwienią, a z ust wydobywał się złowrogi warkot, nad którym nie panowałem.

W pierwszej kolejności wziąłem młotek i tak jak uczył mnie stary, po kolei miażdżyłem każdy staw pierdolonych łap, które zostawiły ślady na szyi Rose. Prosiak jęczał z bólu, gdy przeszedłem do wyrywania mu cęgami paznokci, a następnie kombinerkami zębów.

Kreatywnie wziąłem palnik i zostawiłem na torsie wypalony napis „ZDRAJCA". Smród palonej skóry był nie do zniesienia, a kilku Braci zostawiło na podłodze zawartość swoich żołądków. Bawiłem się z nim jeszcze trochę, aż w końcu zastała z Tiga ledwo żywa kupa mięcha.

– Warrior, czyń honory. W końcu to twój podopieczny. – Podałem Prezesowi chapteru zakrwawiony nóż, przypominając, że pod jego dowództwem siedziała ta gnida.

Był wściekły z tego powodu i wiedziałem, że z wielką przyjemnością dokona ostatecznego samosądu.

Na ruch jego łapy, Mix i Dante, rozwiązali mielonkę i podtrzymali w pozycji stojącej. War nie cackał się. Jednym szybkim ruchem przejechał w poprzek szyi Tiga, a Bracia puścili ciało, które bezwładnie opadło na beton.

Stanął obok mnie i jestem pewien, że wyglądaliśmy teraz jak dwa diabły. Zmierzyliśmy morderczymi spojrzeniami wszystkich gapiów. Wydobyłem z siebie ostatni ryk:

– Czy którykolwiek z was ma zamiar pójść w ślady tego śmiecia i tknąć moją żonę?

Bladzi na gębach, pokręcili przecząco głowami. Strach błyszczał w ich oczach. Właśnie to musiałem uzyskać. Udało się. Rose będzie bezpieczna, a moja pozycja nienaruszona. Ojciec w jednym miał rację – tylko pokazując siłę i bezduszność, przetrwa się w tym pieprzonym klubie.

– Wszyscy ci, którzy rzygali, mają posprzątać piwnicę. Za dwie godziny widzę wasze dupy na maszynach – rozkazał srogo Prezes.

W odpowiedzi, skinęli głowami. Niewzruszeni, we dwóch wyszliśmy z tej obskurnej sali tortur.

– Warrior, muszę ogarnąć się u ciebie. Nie chcę, żeby Rose widziała mnie w tym stanie.

Popatrzył na mnie ze zrozumieniem i zaprowadził do swojego prywatnego lokum.

– Bierz wszystko, czego potrzebujesz. Jak skończysz, przyjdź do mnie do biura – zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie samego.

Wszedłem do łazienki i stanąłem przed lustrem, z odrazą patrząc na swoje odbicie. Byłem cholerną kopią ojca, o której tak marzył. Nie chciałem tego. Nie chciałem życia, które wiązało się z utratą człowieczeństwa. Nie chciałem żyć w świecie, w którym przemocą zapewnia się nietykalność swoją i bliskich.

Liczyłem, że to, co budowaliśmy z Riskiem przez lata w końcu zapewni nam spokój. Tak bardzo się myliłem. Kilka miesięcy temu, z naszych rąk, zginął cały chapter. Dziś pozbyłem się gnidy, nie szanującej Starszyzny ani zasad klubu. Bone wzniecił już wojnę, która wisiała na włosku i na pewno zakończy się rozlewem krwi. Kiedy to w końcu się skończy? Kiedy zapanuje pokój, żebyśmy mogli po prostu cieszyć się swoimi żonami i rodziną?

Po dzisiejszym, nie byłem pewien, czy Rose nadal będzie mnie chciała. Już wczoraj przeraziła ją moja agresja i fakt, że bez wahania zmieliłem Tigowi twarz. Teraz upewni się, że jestem nieobliczalnym mordercą, choć nie ja zadałem ostatni cios. Już nigdy nie spojrzy na mnie tak, jak do tej pory.

Przekreśliłem ostatnią szansę na normalne życie i szczęście u jej boku. Nie jestem jej wart. Jest za dobra, by tkwić przy mnie, a ten klub przyniesie jej tylko zgubę.

Boże, dlaczego postawiłeś na mojej drodze anioła? Przeze mnie upadnie i nie dam rady się z tym pogodzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro