Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

            Tajemnica nagłego przyjazdu Rose do Stanów wypełzła na wierzch, niosąc za sobą bolesne wspomnienia. Dopiero przechodziłem to z May. Jej głęboko zakorzeniona trauma na każdym kroku dawała o sobie znać, a ja byłem, jak ten głupi osioł, próbując na siłę ją zwalczyć. Ponowne pojawienie się w jej życiu Riska, dopiero przywróciło tą niezwykłą kobietę do normalności. Jego upór, zdecydowanie i determinacja, stały się fundamentem do budowania pięknej przyszłości.

Rose również nie miała różowej historii. Z tego, co zrozumiałem, rodzice pomogli jej wyjść z najgorszego bagna. Zapewnili odpowiednią pomoc, dzięki czemu nie stała się wrakiem, jakim była May, gdy ją poznałem. Pomimo to koszmar przeszłości nie dawał o sobie zapomnieć. Jebany dealer prześladował ją od lat. Chciał odebrać jej wolność. Zniszczyć ją. Uciekła z Europy porzucając swoje stare życie i problemy. Miała nadzieję, że w końcu sama będzie decydować o przyszłości, a ja miałem zamiar jej w tym pomóc.

Dobrze, że wyjawiła mi te sekrety. Będę bardziej czujny i nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić. Nikt nie odbierze mi żony. Oficjalnie stała się Damą Wiceprezesa macierzystej jednostki Death Road. Ktokolwiek spróbuje jej zaszkodzić, zadrze nie tylko ze mną, ale i z setką innych bikerów.

Nie chciałem rozdrapywać jej ran i dopytywać o więcej, niż sama powiedziała. To już nie było istotne. Teraz zaczęła nowe życie u mojego boku. Jestem w pełni odpowiedzialny za nią i zapewnienie jej godnego życia.

Zawsze marzyłem o założeniu własnej rodziny, posiadaniu kochającej żony i własnego potomstwa. To wszystko zaczynało się realizować. Klub nie będzie już jedynym sensem mojej egzystencji. W końcu będę mógł się cieszyć spełnieniem pragnień, które od tak dawna tkwiły w moim sercu.

Tuż po powrocie na swój teren, zacznę rozglądać się za domem dla nas. Nie chcę, żeby mieszkała w siedzibie i tkwiła w środowisku nachalnych Braci i dwulicowych dziwek. Jest warta wszystkich moich starań, żeby zapewnić jej jak najlepsze życie. Mimo krótkiego czasu znajomości, byłem tego pewien.

Otarła policzek o mój tors i rozchyliła powieki. Jej krystaliczne tęczówki skupiły się na moich oczach, a uśmiech rozpromienił drobną twarz.

– Dzień dobry, Słońce – przywitałem się jak co dzień.

To był już mój rytuał. Nie wyobrażałem sobie mieć innych poranków, niż z nią w ramionach.

– Dzień dobry.

Podniosła się wtapiając usta w moje i obdarzając słodkim pocałunkiem.

Nie pozwolę nikomu odebrać sobie tego szczęścia. Jest moja i dopilnuję, żeby to się nigdy nie zmieniło.

Po czterech dniach obijania się w łóżku, dziś postanowiliśmy skorzystać z propozycji Casta i wspólnie pozwiedzać miasto.

Był wniebowzięty, gdy zadzwoniłem do niego i zapytałem, czy znajdzie dla nas czas. Zachęcony spotkaniem, kazał nam jak najszybciej zejść do restauracji, gdzie mieliśmy się z nim spotkać.

Zdążyliśmy zaledwie usiąść do stolika i złożyć u kelnera zamówienie, a Cast, niczym duch, pojawił się przy nas.

– Jak tam nowożeńcy? Noc poślubna trochę wam się przedłużyła – przywitał się z szerokim uśmiechem.

– W jak najlepszym porządku – oznajmiłem krótko.

Rose demonstracyjnie ściągnęła mnie za kark do pocałunku. Uwielbiałem ją za to, że bez skrępowania okazywała mi uczucia.

Cast westchną, z zazdrością nas obserwując.

– Trafiła ci się najlepsza kobieta, Set. Szanuj ją, bo inaczej osobiście ci ją wykradnę – zagroził, kiwając przy tym palcem.

– Wiem, jaki skarb posiadam i nie ma na tym świecie siły, która wydarłaby mi ją z rąk. – Spojrzałem na niego ostrzegawczo.

– Dałeś już znać Prezesowi, żeby szykował klubowe wesele?

– Nie. Dowie się, gdy wrócimy.

Nie miałem zamiaru dzwonić do niego i o tym informować. Po co? Żeby panikował, że bez zastanowienia, pod wpływem alkoholu, poślubiłem nowopoznaną dziewczynę, o której praktycznie nic nie wiem? Zaraz będzie szykować to swoje pierdolomento, które jest mi teraz zbędne. Dowie się, gdy ją osobiście pozna.

Cast wydobył z siebie dławiący śmiech.

– Chcesz doprowadzić Riska do zawału?

– Złego diabli nie biorą. – Wzruszyłem obojętnie ramionami, z głupim półuśmieszkiem. – A propos, jutro rano będziemy wyjeżdżać. Mam nadzieję, że nie będziesz za mocno za nami płakać.

– Uwierz, że będę. Dawno nie bawiłem się tak dobrze, jak z wami. Mam nadzieję, że częściej będziecie mnie odwiedzać.

– Przy każdej nadarzającej się okazji

Spojrzałem na Rose, która przytaknęła mi skinieniem głowy. Naprawdę chciałem częściej robić z nią tego typu wypady. Zauważyłem, jak bardzo zmienił mnie urlop. Odżyłem, naładowałem baterie, jestem pełen optymizmu i chęci do działania. W końcu odpocząłem. Przez całe życie tylko pracowałem, nie dając myślom oderwać się od klubowych spraw. Ale dosyć tego. Teraz wszystko będę mieć zrównoważone.

– O której planujecie wyjeżdżać? – dopytywał.

– Postaramy się jak najwcześniej. Zjemy śniadanie o ósmej i ruszamy.

– Nie zapomnij wpaść do mnie do biura. Wieczorem zorientuję się, jak wygląda obecnie sytuacja i jutro ostatecznie postanowimy, co przekażesz Riskowi.

Jego słowa dopiero przywróciły mnie do rzeczywistości. Przez ostatnie dni całkowicie odciąłem się od problemów i nie myślałem o czyhającym na nas zagrożeniu.

Bone i jego ludzie nie odpuszczą, a ja straciłem cholerną koncentrację! Kurwa!

Bezgłośnie, potwierdziłem ruchem głowy.

– Nie martwmy się tym. – Ruszył w powietrzu ręką, jakby odganiał natrętną muchę. – To wasz ostatni wolny dzień, więc ruszamy na zwiedzanie miasta.

Od razu po posiłku zaciągnął nas do swojej limuzyny i przewiózł po mieście, opowiadając o wszystkich atrakcjach miasta grzechu. Rose z zaciekawieniem go słuchała, co raz dopytując o interesujące ją zagadnienia.

Cieszyłem się, widząc iskry ekscytacji w jej oczach i radość wymalowaną na twarzy. Wyglądała, niczym małe dziecko, które pierwszy raz prowadzi się do wesołego miasteczka. To było urocze.

Oczywiście musieliśmy wyhaczyć wszystkie wymienione przez Casta atrakcje, łącznie z muzeum figur woskowych, jak i neonów. Nogi omal mi nie odpadły, gdy ta dwójka bawiła się w najlepsze.

– To miasto jest niesamowite, ale uwierz, że europejskimi stolicami byłbyś oczarowany. Są niesamowite, pod względem swojej historii, która eksponowana jest na każdym kroku – zagadała do starego Prezesa.

Uśmiechnął się do niej i dumnie wyprostował.

– Rozumiem, że jestem tam zaproszony.

– Owszem. Nie wyobrażam sobie, żebym nie odwdzięczyła się za twoją gościnność. Jeśli tylko zechcesz skorzystać z oferty, daj znać, a zapewnię ci tam udany pobyt.

Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem się zazdrosny.

– Męża też planujesz zaciągnąć za Ocean? – podniosłem lekko brew i wbiłem w nią pytające spojrzenie.

Roześmiała się radośnie.

– Oczywiście. Twoi teściowie tam mieszkają, a musisz ich poznać.

No tak... Teściowie...

Obawiałem się naszego pierwszego spotkania. Z tego, co wywnioskowałem z krótkich opowieści, Rose była oczkiem w głowie tatusia. Wyobraziłem sobie jego minę, gdy dowie się, że takie nic jest mężem jego ukochanej córeczki.

Skwasiłem minę, czym wzbudziłem jej dławiący chichot.

– Tylko mi nie mów, że boisz się spotkania z nimi.

Ciężko westchnąłem.

Co miałem jej powiedzieć? Że jestem przerażony tą wizją? Że jej rodzice, na pewno chcieliby mieć innego zięcia? Uznają, że nie jestem jej wart i sam dobrze o tym wiem?!

Z opresji wyciągnął mnie Cast, który kazał szoferowi zaparkować przy ostatnim punkcie naszej wycieczki.

Diabelski młyn, górujący nad budynkami, zapierał dech w piersi. Jego stu sześćdziesięciu metrowa konstrukcja prezentowała się majestatycznie, a turyści tłumem gromadzili się, żeby wsiąść do jednej z jego kabin.

– To naprawdę dobry pomysł, żebyśmy marnowali czas stojąc w kolejce? – zapytałem z konsternacją w głosie.

– Och Set, przestań marudzić. Jestem dwa razy starszy od Ciebie, a nie jęczę, aż tyle, co Ty – dogryzł mi Cast.

Zmrużyłem na niego oczy, nie ukrywając chęci mordu.

Rose, chcąc ukoić narastającą we mnie frustrację, ujęła dłońmi moją twarz i zmusiła, żebym na nią spojrzał. Piękne zielone oczy wyciszały zdenerwowanie, a jednocześnie omamiały.

– Kochanie, chciałabym zobaczyć Las Vegas z góry. Proszę, poczekajmy tu na swoją kolej.

I co miałem robić? Odmówić? Pff... w marzeniach.

– Słońce, nie minął nawet tydzień odkąd jesteś moją żoną, a już mam gówno do powiedzenia.

Rose zachichotała pod nosem, a mój przyjaciel ryknął śmiechem.

– Trzymaj się tego, a będziesz miał udane małżeństwo – doradził mi odwieczny i podstarzały kawaler.

Przewróciłem oczami. Lekko schyliłem się, szepcząc jej na ucho:

– Obym w nocy poczuł, jak mocno doceniasz fakt, że przez najbliższą godzinę będę stać wśród turystów z aparatami.

Zarumieniła się, wiedząc dobrze jakie brudne myśli chodzą mi teraz po głowie.

– Obiecuję odwdzięczyć się za twoją mękę. – Zagryzła dolną wargę, prowokując mnie do kolejnych fantazji.

Muszę przyznać, że warto było cierpliwie czekać, bo widoki z diabelskiego młyna były oszałamiające. Zobaczenie miasta grzechu z tej perspektywy, urzekło nie tylko Rose, ale i mnie.

Na tle wieczornej panoramy, objąłem ją ramionami i pocałowałem, starając się wyrazić pełną gamę swoich uczuć. Była dla mnie wszystkim. Miłością. Nadzieją. Przyszłością. Gdyby nie fakt, że już byliśmy małżeństwem, na pewno właśnie w tym romantycznym momencie oświadczyłbym się jej.

Wtulona w mój tors, patrzyła na znikające za horyzontem słońce i rozświetlające miasto neony. Przymknąłem oczy, wtulając policzek w jej włosy. To był niezapomniany dzień, który dał mi dużo do zrozumienia. Byłem cholernie szczęśliwy. Chyba pierwszy raz w życiu.

Ledwo zareagowałem na nękający budzik nastawiony w telefonie. Po tak intensywnej nocy, którą zagwarantowała mi Rose, byłem wypompowany z energii i jedyne o czym marzyłem to spać dalej. Sięgnąłem łapą po aparat i wyłączyłem wkurwiający dźwięk.

Moja żonka, czując pod sobą ruch, podniosła głowę i przetarła zaspane oczy.

– Słońce, czas wynurzyć się z łóżka – wybełkotałem z niezadowoleniem.

Miałem nadzieję, że bezproblemowo wstanie, ale w jej ślicznej główce zrodził się nowy, diaboliczny plan. Wsunęła rękę pod kołdrę i zacisnęła palce na moim kutasie. Masując go intensywnymi ruchami, znowu odebrała mi zdroworozsądkowe myślenie.

– Skarbie... – mruknąłem, gdy jej dłoń ustąpiła miejsca ustom.

Ja pierdolę!

Zapomniałem o reszcie świata, napawając się nieziemskim uczuciem. Potrzeba znalezienia się w niej rosła z każdą sekundą. Złapałem ją na ręce i zaniosłem do kabiny prysznicowej. Zrozumiała mnie bez słów. Od razu oparła ręce o ścianę i wypięła w moją stronę biodra.

Chodząca perfekcja!

Nie miałem teraz ochoty na czułe pieszczoty, na które straciliśmy całą poprzednią noc. Wszedłem w nią silnym ruchem, a po pomieszczeniu rozniósł się jej rozkoszny jęk. Tym słodkim dźwiękiem tylko mnie rozjuszyła. Zacisnąłem palce na jej ciele i zacząłem coraz szybciej wbijać się w jej wnętrze.

Pieprzyliśmy się do momentu, aż zabrakło mi tchu. Ona też już nie dawała rady. Prężyła się i jęczała moje imię. W końcu zacisnęła się na mnie, prowokując do wytrysku, a przed oczami znowu pojawiły mi się cholerne mroczki. Dysząc, oparłem głowę o jej plecy, czując jak falami wysysa mnie do ostatniej kropli.

No kurwa, jeszcze z nikim nie było mi tak dobrze, jak z nią.

Woda z prysznica ściekała po naszych złączonych, upojonych seksem ciałach, dając ulgę i orzeźwienie.

Uspokajając oddech, wytyczyłem na jej skórze ślad pocałunków. Doszedłem do ucha i wyszeptałem:

– Dobrze Ci było, Słońce?

Oparła się plecami o tors, sięgając dłonią do karku. Ściągnęła mnie do swojej szyi, którą lekko podgryzłem.

– Tak. Uwielbiam, jak czasem pokazujesz mi tą swoją ciemną stronę.

Zaśmiałem się, słysząc, w jak delikatny sposób ujęła to, co przed chwilą zrobiliśmy. Pocałowałem ją czule w skroń i odwróciłem przodem do siebie.

– Skarbie, a teraz czas się szykować. Muszę jeszcze spotkać się z Castem.

Ze skwaszoną miną sięgnęła po żel. Dobrze wiedziałem, że nie chce stąd wyjeżdżać, a nasz à la miesiąc miodowy przedłużyłaby w nieskończoność. Rzeczywistość była jednak brutalna, a powrót nieunikniony,

Obiecałem sobie, że gdy uporamy się z Bonem, zabiorę ją gdzieś na dłużej. Spędzenie dwóch tygodni razem w domku nad oceanem to byłby strzał w dziesiątkę. Nie wyjawiałem tych myśli, żeby móc w najbliższej przyszłości zrobić żonie niespodziankę.

Żona...

Nadal nie dowierzałem, że nią jest. Kilkukrotnie oglądałem papier świadczący o zawarciu małżeństwa, sprawdzając jego autentyczność. Wszystko się zgadzało. To aż nierealne.

Stojąc za nią, przyglądałem się w lustrze naszemu wspólnemu odbiciu. To cud, że tak piękna istota, oficjalnie stała się moją drugą połówką. Moją Damą.

Otuliłem ją ramionami, całując tuż pod uchem.

– Kocham Cię – wyszeptałem.

Jej uśmiech pogłębił się, a oczy odnalazły moje.

– Też Cię kocham. – Podniosła się na palcach i obdarzyła mnie słodyczą swych ust.

Oddałbym wszystko za jeszcze jeden dzień, w którym mógłbym w spokoju cieszyć się swoją kobietą. Nie dane mi to było. Nasz pocałunek przerwał dzwonek telefonu.

Wyszedłem z łazienki, będąc pewien, że Cast nie może się mnie doczekać. Zdziwiłem się, widząc na wyświetlaczu napis „Risk".

– Stęskniłeś się? – zapytałem kpiąco.

– Set, jesteście jeszcze u Casta? – W jego głosie usłyszałem zdenerwowanie.

– Tak. Planuję zaraz do niego wpaść na ostatnie ustalenia i dopiero ruszać w drogę do domu. Coś się stało?

– Klub Bonea znowu zaatakował. Ten chuj wysłał kolejnych ludzi. Kręcą się po okolicy. Nie jestem pewien, czy powinniście teraz jechać w samotkę.

Przysiadłem na krawędzi łóżka, myśląc na najwyższych obrotach, co robić? Risk miał rację. Nie byłem uzbrojony i nie mogłem narażać Rose. Próbując wrócić do siedziby byliśmy jak ruchomy cel, w który mogli strzelać do woli.

Kurwa! Zawsze coś musi się spieprzyć.

– Powinienem wrócić jak najszybciej i wam pomóc, ale nawet jeśli przesiądę się z motocyklu do auta, też mogą nas napaść. Szlag... – myślałem na głos.

– Dzwoniłem wczoraj do Warrior. Zbierają się do nas. Może pojedźcie bezpośrednio do jego chapteru, a w obstawie Braci bezpiecznie dotrzecie do siedziby.

Prez miał rację. To było najmądrzejsze posunięcie, jakie mogliśmy teraz zrobić.

– Dobra. To zadzwoń do niego i uprzedź, że dziś wieczorem dotrzemy. Niech dupy nie rusza z klubu. Lecę teraz do Casta. Może dostał jakieś informacje o ruchach Bone'a. Napiszę do ciebie po spotkaniu.

Rozłączył się, a ja oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach. Poczułem uginający się obok mnie materac i drobne palce przeczesujące moje włosy.

– Kochanie, coś się stało? – zapytała zaniepokojona Rose.

Nie wiedziałem, czy mogę wszystko jej wyjawić, ale teraz i ona była w niebezpieczeństwie. Musiała mieć świadomość tego, co się dzieje. Przygotowana, nie przeżyje szoku.

Podniosłem na nią wzrok i ciężko westchnąłem.

– Słońce, powiem ci, ale to są sprawy klubu, o których nie możesz z nikim rozmawiać. To zostanie tylko i wyłącznie dla twojej wiedzy, dobrze?

W odpowiedzi skinęła głową.

Splotłem palce razem z jej i zacisnąłem na smukłej dłoni. Oglądnie opowiedziałem historię klubu i moment wywalenia Bone'a z naszego terenu. Powtórzyłem też, czego ostatnio dowiedziałem się od Casta i dziś od Riska. Widziałem malujące się na jej twarzy zdenerwowanie, pomimo, że próbowała je przede mną ukryć.

– Czyli nie możemy tak po prostu wrócić?

– Nie – odpowiedziałem szczerze. – Najpierw pojedziemy do chapteru Death Road. Tam przenocujemy i następnego dnia w obstawie Braci wrócimy do siedziby.

Zwęziła brwi i zagryzła od środka policzek, intensywnie zastanawiając się nad czymś. Może rozważała powrót do Europy albo wyjazd w przeciwnym kierunku niż mój. Obawiałem się, że cała sytuacja ją przerosła. Musiałem natychmiast poznać jej myśli.

– Słońce, jeśli nie chcesz ze mną wracać, po prostu mi to powiedz. Wiem, że oczekiwałaś ode mnie bezpieczeństwa, a ja dostarczam ci nowych kłopotów. Jeśli chcesz... – Nie dała mi dokończyć, przykładając palec do moich ust.

– Set, małżeństwo to nie zabawa. Moje problemy są twoimi, a twoje moimi. Siedzimy w tym razem i nie mam zamiaru opuścić cię w trudnych chwilach. Nie martwię się o swoje bezpieczeństwo, bo wiem, że zawsze mnie ochronisz.

– Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić, przysięgam. – Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.

Z ciężkim sercem wyszedłem z pokoju i popędziłem do biura Casta. Już na mnie czekał. Gdy uchyliłem drzwi, rozmawiał z kimś przez telefon. Nie przerywając zaciekłej dyskusji, przywołał mnie ruchem ręki i wskazał miejsce na wprost siebie.

– Jak to, kurwa, nie widzieliście? To cała dwudziestka, łącznie z tym ich pierdolonym Vice! Za co ja wam, kurwa, płacę?! – darł się do aparatu, pąsowiejąc na twarzy.

W życiu nie widziałem go tak wkurwionego, jak teraz. Byłem pewien, że rozmawia o sprawie, która dotknęła tej nocy mój klub. Rozłączył się i odłożył z taką siłę telefon, że omal go nie rozpieprzył. Nerwowo podrapał się po siwym łbie, kierując na mnie zakłopotane spojrzenie.

– Set, mam złe wiadomości. Dzwonił do mnie informator z Meksyku. Nie wiem, jak to możliwe, ale jego wtyki nie zauważyły, kiedy dwudziestu ludzi Bone'a opuściło tamtejsze miasto. W tej bandzie jest Rotten. To pierdolony psychopata. Dla własnego bezpieczeństwa, nie powinniście się ruszać z mojego terenu. Jestem w stu procentach pewny, że pojechali w wasze strony. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybyście spotkali ich po drodze.

Byłem mu wdzięczny za tą troskę, ale nie mogłem skorzystać z jego propozycji.

– Chwilę przed przyjście do ciebie, dzwonił Risk. Psy Bone'a już robią u nas rozróbę. Mam się skierować do Warrior i dopiero w obstawie chłopaków ruszyć dalej. Nie martw się, będziemy bezpieczni. Zresztą znasz Warrior. To wariat. On nigdy nie pierdoli się z wrogiem

Skinął głową, choć nie był w pełni przekonany do tego pomysłu i założę się, że najchętniej siłą zatrzymałby nas u siebie.

– Nie wiem, jak to możliwe, że opłacani przeze mnie ludzie nie zauważyli ich wyjazdu. Nie mogę im ufać. Wyślę dziś kolejnych informatorów, ale przygotujcie się, że niedługo do was dołączę. Skoro Rotten jest już na waszym terenie, Bone nie będzie długo czekać na bezpośredni atak.

– Też tak uważam, dlatego muszę wracać i zająć się dodatkowym uzbrojeniem jednostki – odparłem strapionym głosem.

Nic więcej nie wymyśliliśmy, dlatego zostaliśmy przy wcześniejszych ustaleniach. Byłem załamany, a w głowie miałem pierdolony mętlik.

Modliłem się tylko o to, żebyśmy cało dotarli do domu.  


Od autorki:

Chciałam gorąco podziękować trohical za wspaniałą grafikę, która upiększa obie moje powieści. 

Jesteś mega zdolna! 

Jeszcze raz gorąco dziękuję ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro