Rozdział 1
Ryk silników motocykli przedarł się przez cichą okolicę Mountfall.
Spokój?
Nie, tego nie można było nazwać spokojem. Nasz klub nie czepiał się miejscowych, ale od pewnego czasu zaczęły dochodzić do mnie informacje o napaściach dokonywanych przez bikerów. Bardzo dobrze wiedziałem, że to żaden z naszych Braci.
Od momentu, gdy odszedł Risk, miałem wszystko pod kontrolą. Nikt nie wdawał się w zbędne bójki, a między klubami panował pokój. Nie chciałem zepsuć tego, co budował latami.
Wkurwiałem się, że zostawił wszystko na moim łbie i popierdolił za May do Europy. Miałem ochotę w końcu mu przyjebać za to, że obciążył mnie tak dużą odpowiedzialnością.
Na Howka w ogóle nie mogłem liczyć. Nie spisywał w roli Vice. Od miesiąca odbijało mu na punkcie przygotowań do ślubu z Molly, przez co zaniedbywał klubowe obowiązki.
Może nie byłbym tak rozgoryczony, gdyby nie ciągłe wizyty szeryfa. Miał świadomość, że za atakami nie stoi nikt z Death Road MC, a mimo to cały czas siedział nam na ogonie. Podczas gdy węszył, trudniej mi było załatwiać lewe interesy i spotykać się z kontrahentami. Wszystko totalnie się pierdoliło. Miałem już tego szczerze dosyć...
Zrobiliśmy z chłopakami dokładny objazd po miasteczku i okolicy, ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego. Wróciłem wściekły do siedziby i jak zwykle bywało to wieczorami, zasiadłem za biurkiem ze szklanką whisky. Miałem cholernie złe przeczucia, co do okolicznych rozbojów. Byłem wręcz pewien, że niosą za sobą kłopoty, które dotkliwie odbiją się na klubie.
Nie wiedziałem, co mam robić, żeby w zalążku unicestwić zagrożenie. Jak zawsze, z górą narastających problemów, byłem pozostawiony sam sobie. Nie miałem przy sobie nikogo, z kim mógłbym podzielić się przemyśleniami i wyrzucić zalegający na sercu ciężar. Kląłem pod nosem na ten pieprzony los, który skazał mnie na ciągłą samotność.
Zdołowany, wybrałem numer do Riska. Cholera, znowu miał wyłączony telefon. Od dwóch dni nie mam z nim żadnego kontaktu. Może coś się stało? Może coś nie tak z May? Coraz bardziej martwiłem się o nich.
Jego kobieta była już w siódmym miesiącu ciąży, a on świrował, jakby zaraz miała rodzić. Nie dziwiłem się. Gdybym był na jego miejscu, też dostawałbym pierdolca.
Byłem z nimi praktycznie codziennie na łączu. Miesiąc po tym jak dotarł do Anglii, May odważyła się ze mną porozmawiać. Wytłumaczyliśmy sobie wszystko i pogodziliśmy się po kiepskim rozstaniu. Na początku byłem na nią zły, że wyjechała bez słowa i związała się z moim przyjacielem. Jednak czas pozwolił mi ochłonąć i zrozumieć jej postępowanie. Przy Risku rozkwitała. Całkowicie pozbyła się demonów swojej przeszłości. Stała się silną, zdeterminowaną kobietą. Taką, jaką zawsze chciałem ją widzieć. Zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że mogliśmy otwarcie rozmawiać o wszystkim.
Cieszyłem się, gdy przysyłała mi na maila zdjęcia z rosnącego ciążowego brzuszka oraz ich wspólnych fotek z Londynu. Dzięki temu czułem się ważną osobą w ich życiu.
Naszą zacieśniającą się relacją wkurwialiśmy Riska. Był cholernie zazdrosny o May, a nasze małe sekreciki doprowadzały go do szału. Uwielbiałem wyprowadzać go tym z równowagi. Do ostatnich dni będę uprzykrzać mu życie za to, że zachował się w stosunku do mnie jak ostatni złamas. Wiem, że wolałby dostać ode mnie w mordę, ale nie zrobiłem tego, bo emocjonalne pastwienie się nad nim sprawiało mi o wiele więcej radości.
Rezygnując z ponownej próby połączenia się z Bratem, wybrałem numer do Małej i przyłożyłem iPhona do ucha.
Kurwa, to samo. Znowu sekretarka. Może rzeczywiście coś się stało? Może leży na oddziale i nie ma przy sobie telefonu? Zwariuję przez nich!
Za drzwiami usłyszałem donośny hałas i śmiechy. Istny dom wariatów. Bracia znowu dobrze się bawili, gdy ja miałem głowę zabitą problemami.
Oparłem łokcie o blat i zacisnąłem palce we włosach. Martwiłem się o klub, o interesy, o najbliższych. Nawet nie miałem z kim o tym pogadać. Szlag!
Ktoś nagle zapukał do drzwi.
- Włazić! - krzyknąłem, nie zmieniając pozycji.
- Prezesie, można?
Usłyszałem znajomy głos, który zmusił mnie do podniesienia wzroku. Musiałem przetrzeć oczy, bo nie dowierzałem w to, co widzę. W progu stał Risk z May.
- No kurwa! Już z siebie wychodzę, bo nie mogę się z Wami skontaktować!
Ruszyłem w ich stronę.
- Chcieliśmy zrobić Ci niespodziankę. - wyszczebiotała słodko Mała.
- No i się udała. - Śmiał się Risk. - Wszyscy omal zawału nie dostali na nasz widok.
- Podwójne zaskoczenie. Nie dość, że niezapowiedziany przyjazd to w dodatku we troje. - Wyszczerzyłem się, podziwiając okrągły brzuszek. - Maleńka, pięknie wyglądasz.
Zniewoliłem ją w swoich ramionach. Była tak promienna i radosna, że nie byłem w stanie oderwać od niej oczu.
- Set, już przestań migdalić się z moją żoną.
Cholerny zazdrośnik fukał pod nosem, ale nic sobie z tego nie robiłem.
Bardzo żałowałem, że nie mogłem przylecieć na ich ślub, ale oprócz spraw klubu, musiałem dopilnować oficjalnego otwarcia warsztatu. Obowiązki jak zwykle okazały się priorytetem.
Usiedliśmy na wypoczynku, a ja od razu wypaliłem:
- Dobrze, że wróciłeś, bo odchodzę ze stołka. Mam gdzieś bycie Prezesem. W chuj papierów, telefonów, otwieranie biznesu, pilnowanie zgrai alkoholików, a w dodatku Howk świruje przed ślubem i ma w dupie obowiązki. - podniosłem łapy w górę. - Kurwa, odchodzę.
Mój przyjaciel parsknął śmiechem.
- Czyli już wiesz, jak czułem się przez siedem lat? Pozwól najpierw się rozpakować.
- Ja Cię rozpakuję. May też się zajmę. - dogryzłem mu.
Od razu zwęził jasne brwi i zabił mnie wzrokiem.
Mała kojąc naszą przepychankę, zapytała:
- Gdy weszliśmy, nie byłeś w najlepszym humorze. Coś się stało?
Zawsze umiała mnie prześwietlić. Nawet nie mogłem skłamać, bo oboje znali mnie na wylot.
- W zasadzie to tak.
Przeczesałem łapą włosy i zmieszany westchnąłem.
- Po pierwsze, martwiłem się o Was, bo nie mogłem się dodzwonić. Po drugie, od niecałego miesiąca dochodzą mnie słuchy o napaściach przez motocyklistów. Zazwyczaj atakują pojedyncze auta. Kradną hajs, a przy tym są agresywni. Nie wiemy kto to, a szeryf wziął nas pod lupę, przez co muszę być bardzo ostrożny w interesach.
- Dzwoniłeś po znajomych klubach i do naszych chapterów? Może słyszeli o jakimś nowym gangu?
- Tak, ale nikt nic nie wie. Zarządziłem nawet patrole. Jeździmy po okolicy, próbując namierzyć tych, którzy nas wrabiają, ale do tej pory nie natknęliśmy się na nikogo obcego.
Risk poklepał mnie po ramieniu.
- Jutro wspólnie zajmiemy się tą sprawą, więc przestań się zagnębiać. Opowiedz jeszcze jak warsztat? W Londynie zyskałem cenne kontakty, dzięki czemu będziemy mogli eksportować odremontowane tu maszyny.
Prez jak zwykle miał nos do interesów. Dzięki takim układom, warsztat będzie kwitł i przynosił spore zyski.
Na szybko przedstawił mi zarys planu rozszerzenia działalności, a resztę mieliśmy dopracować jutro.
Cholera, tak dobrze było znowu mieć ich przy sobie. Chyba byli moją króliczą łapką, bo już od następnego dnia znowu zaczęło dopisywać mi szczęście.
Z rana, tuż po odwiezieniu May do Franka, Risk zanurzył się, razem ze mną, w stercie papierów. Gdy kończyliśmy omawiać ostatnie faktury, do siedziby wpadł szeryf.
- W czym możemy dzisiaj pomóc? - zapytałem, nie kryjąc irytacji z powodu jego nalotu.
Zdjął kapelusz i usiadł na krześle przy biurku.
- Widzę, że główny Prezes wrócił - zagaił.
- Tak, wróciłem i mam kupę dokumentów do przejrzenia, więc do rzeczy.
- Przyszedłem z nową informacją o napaściach. Wczoraj w sąsiednim stanie ujęto pięciu motocyklistów, którzy rabowali auto znanego biznesmena. Siedzą już za kratami. Ponoć od kilku miesięcy jeździli po całej Ameryce i okradali podróżujących. - relacjonował, a ja dociekałem.
- Przynależą do kogoś? Noszą jakieś barwy?
Szeryf przecząco pokręcił głową.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Ponoć mało wyśpiewali. Doszły mnie słuchy, że poruszali się w większej grupie. W razie czego, miejcie na oku okolicę i jako dobrzy obywatele, zgłoście, jeśli coś zauważycie.
„Dobrzy obywatele". Obaj prychnęliśmy krótko, słysząc jak nas określił.
- Set już zarządził wieczorną obserwację. Razem z Braćmi szukają obcych, kręcących się po naszym terenie. Damy znać, jeśli złapiemy jakiś trop. Nam też zależy na spokoju. - odpowiedział mu Prez.
Szeryf pożegnał się uściskiem dłoni i opuścił nasze biuro.
Gdy zostaliśmy sami, zagadnął:
- Sądzisz, że to ruchoma grupa niezrzeszonych?
- Nie jestem pewien.
Jemu, tak samo jak mi, coś w tym nie pasowało.
- Woźcie ze sobą broń. Jeśli chłopcy coś zauważą, mają tego nie ignorować.
Byłem tego samego zdania. Musimy mieć rękę na pulsie, dopóki nasz obszar nie będzie całkowicie czysty. Wiadomość, że złapano jakiś gnoi, ucieszyła mnie. Szeryf przestanie węszyć i można będzie nadrobić zaległe sprawy.
Dziś odwaliliśmy kawał dobrej roboty. W końcu byłem odciążony, nie czułem bólu łba przez natłok problemów i co najważniejsze, miałem przy sobie przyjaciela, na którego pomoc mogłem liczyć.
Popołudniu podjechaliśmy do warsztatu. Risk cieszył się niczym małe dziecko, widząc jak urzeczywistnia się jego marzenie.
- Nie spodziewałem się, że wyjdzie tak dobrze. - powiedział, dotykając dłonią ścian i poszczególnych narzędzi. - Będąc w Anglii, dokładnie zbadałem rynek. Jest sporo pasjonatów amerykańskich chopperów, którzy zapłacą duży hajs za nietypowy model. Będziemy skupywać maszyny po okazyjnej cenie, odrestaurowywać i puszczać na Europę.
- Podoba mi się ten plan. - przytaknąłem mu, zaciekawiony pomysłem rozwoju naszej firmy.
- Jeśli w ciągu kwartału wyślemy trzy próbne egzemplarze, w następnym półroczu biznes rozkwitnie. Umówiłem się z moim byłym szefem z serwisu, że dam mu znać, czy sprostamy zadaniu. Teraz jestem pewien, że tak. - mówił z ekscytacją.
Założę się, że oczami wyobraźni, widział siebie dłubiącego przy silnikach.
Ten długi urlop zadziałał na niego zbawiennie. Był pełen życia, optymizmu i energii. Może też powinienem wyjechać gdzieś na dłużej, żeby przewietrzyć szare komórki?
- Umówiłem się z trzema typami na weekend. Wystawili na sprzedaż zarówno zabytki, jak i nowsze modele do lekkiej naprawy. - oznajmił.
Ostro wkręcił się w tą sprawę, skoro już pierwszego dnia po powrocie, miał nagrane spotkania.
- Mam jechać z Tobą?
- Nie. May wymyśliła romantyczny wypad poza miasto. Planuję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Cwaniaczek ruszył znacząco brwiami, a ja parsknąłem śmiechem.
- W ciągu dwóch dni ogarnę robotę w biurze, żeby nie zostawić Ci na głowie niedokończonych spraw.
- Czyli zostanie mi tylko plątanie się po okolicy i kontrolowanie terenu?
Westchnąłem z ulgą, czując zbliżającą się monotonię.
- Dokładnie.
Klepnął mnie w ramię i dodał:
- Będziesz miał spokojny weekend. W końcu odpoczniesz.
Oby...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro