Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sans x Reader (rałnd tu)

Rozdział na zlecenie OryginaNazwa, gościnnie występuje Suzy. (͡° ͜ʖ ͡ °)
Nieeee, to jeszcze nie jest jeden z TYCH rozdziałów. Ale spokojnie...

- Znowu wypadło na mnie? Przecież już raz byłem z [Twoje Imię] w szafie! - Sans postanowił urządzić sobie gównoburzę.

- Yup - potwierdziła Suzy składając swoje majestatyczne, czerwono-czarne skrzydła. Mój nieistniejący Boże, to zabrzmiało tak, jakby układała puzzle... Swoją drogą, skąd ona tu się wzięła?

- Skąd się tu wzięłaś? - spytałeś/aś.

- Przyleciała sobie - odparła Kotna. A ta też ciekawe skąd się wzięła. O ile się nie mylę, powinna usuwać patologiczny OTP ze swojego Au. Ale co ja tam wiem?

- Gówno wiesz, Dave, 1:0 - rzuciła Autorka do sufitu i przybiła piątkę z Suzy, teoretycznie swoją siostrą. Czy ty... Czy ty właśnie nazwałaś mnie Dave? Czemu?

- Postanowiłam cię jakoś nazwać, tyle - Autorka wzruszyła bezsensownie ramionami. Tak, uważam że wzruszanie ramionami jest bez sensu. Na temat mojego imienia porozmawiamy... Później...

Wstałeś/aś z podłogi, przeciągnąłeś/aś się i poszedłeś/aś w stronę przedpokoju. Szkielet po prostu pstryknął palcami i się do niego tepnął. P[CENZURA]y leń.

- Pamiętaj o umowie Sansy! - krzyknęła do niego Toriel. W odpowiedzi otrzymała jedynie 'yhym'. Widzę że Sans jest dzisiaj bardzo komunuk... Komub... Komunnikad... K[CENZURA]a.

W czasie kiedy Autorka i Narrator zaczęli długą rozmowę dotyczącą zbyt trudnych słów i wyrazów bliskoznacznych (co oczywiście Ciebie nie obchodzi i masz to tak głęboko w czterech literach, że aż kaszlesz tym [pozdrawiam osoby które czytają to jedząc]) zostałeś/aś zamknięty/a w szafie wraz ze szkieletem.

Na szczęście jest to ta przestronna szafa z przedpokoju i nie jest AŻ TAK niezręcznie jak w schowku. Wait... Mam deja vu... Czy przypadkiem te słowa nie były użyte kilka rozdziałów temu? No nic...

- Ugh... Cholerny zakład...

- Jaki zakład? - przekrzywiłeś/aś głowę z zaciekawienia niczym chory psychicznie człowiek patrzący na takera.

- Ym... No... Założyłem się z Tori, że już ani razu nie ucieknę z tej szafy przed czasem - mówiąc to, Sans trochę się zarumienił na niebiesko.

- Oo, to świetnie. Wspaniale. Wręcz CUDOWNIE.

Ty chory po[CENZURA]e, zostaw go. Chcesz żeby Autorka Cię zabiła? Może i Cię lubi, ale to nie znaczy, że nie posunie się do takich środków... Pamiętaj, że jak Cię zabije, nie będzie więcej szafy i lizania. Lepiej się zastanów...

- Już się zastanowiłem/am.

- Co?!

Zamiast odpowiedzieć szkieletowi na to pytanie, przybliżyłeś/aś się trochę w jego stronę. On się trochę oddalił. No więc Ty przybliżyłeś/aś się jeszcze trochę. On się znowu oddalił. W końcu był przyparty do ściany szafy i nie mógł uciec. Przecież obiecał coś Toriel, co nie?

Zbliżyłeś/aś się do niego o jeszcze parę centymetrów, tak, że wasze twarze oddalone były od siebie o jedynie parę milimetrów. To Twoja szansa. Teraz albo nigdy.

*CMOK*

- No, już, wyłazić gołąb... Uuuu... Aaa co tu się kroi?

W tym momencie, szkielet cały zaniebieszczony tepnął się gdzieś. Zapewne gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Zapewne do łazienki.

No, wygrałeś/aś. Brawo. W jakim kolorze chcesz mieć urnę? Bo znając życie, po tym, jak Kotna i Suzy się Tobą zajmą, nie będzie czego schować do trumny.

Wszedłeś/aś zadowolony/a do salonu, z bananem na mordzie.

- Tyyyyy - oczy Autorki zaczęły niebezpiecznie zmieniać kolor na czerwony, a jej ogon (o którym nikt nigdy nie wspominał, że go ma) zaczął poruszać się w prawo i w lewo. Dla Twojej wiadomości, to znaczy, że kotek jest wściekły.

- Hej, ja mu nic NIEEEE - w tym momencie Kotna i Suzy zaczęły gonić Cię dookoła stołu ustawionego w centrum pokoju.

I oto Twój sromotny wp[CENZURA]l...

Btw ten rozdział miałam wrzucić jutro, ale jest TERAZ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro