Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

BACKSTAGE #2

Sans wyjrzał zza rogu i rozejrzał się po pustym pokoju. Względnie pustym pokoju... Szkielet teleportował się bezszelestnie za kanapę i wstrzymał oddech. Nie żeby coś, ale szkielety nie mają płuc... Heloł?... Czyżby ktoś tu uciekł parę razy z lekcji przyrody w podstawówce? Wyjrzał zza kanapy patrząc na resztę pomieszczenia. Czysto. Chyba...

Uspokojony brakiem kogokolwiek w pobliżu, rzucił się na kanapę w celu oglądania telewizji i...

- No siema.

- JEZUS - krzyknął posyłając w stronę osoby z kanapy kilka kości. Możnaby powiedzieć, że dostał zawału. *czeka na oklaski*

O, hej Kotna. Wszystko w porządku?...

- Taa, nie martw się Dejwi - okazało się, że osobą z kanapy była Autorka. - Widzę, że awansowałam na Jezusa. Gdzie moje pieniądze za osiągnięcie kolejnego poziomu? Ym... Czemu się tak na mnie gapisz Sansy?

- Twoja... Jakby to powiedzieć... Ręka...

Autorka spojrzała na swoje lewe ramię. Było lekko... Jakby to powiedzieć... Nadszarpnięte... Lekko bardzo nadszarpnięte... Z rany rytmicznie tryskała krew i widać było kawałek kości.

- Hyy...

- No właśnie. Masz krwawienie tęt-

- To był sweter pożyczony od Gastera!

Sans majestatycznie strzelił sobie facepalm'a, po czym zrobił coś w stylu akrobatycznego kurwa piruetu z komody i wyszedł z siebie, po czym strzelił z bazooki do swojego martwego ciała.

- Wcale nie - zaprzeczył szkielet.

A właśnie że tak!

- Cisza!

Wszyscy zamilkli. Jebać to, że ''wszyscy'' równa się dwóm osobom. W pokoju zrobiło się tak cicho, że słychać było krew tryskającą sobie na dywan i trzepot skrzydeł drobinek kurzu unoszących się w powietrzu. Wszyscy teraz zostawiają wirtualny znicz dla dywanu. [*] Autorka westchnęła, przewróciła oczami nie komentując wywodów Narratora i powiedziała:

- Dobra, dajcie tu jakiś bandaż czy coś. Dywanu już nie uratujemy, ale na uratowanie mojej ręki jest jeszcze nadzieja. Aaaale... Jest ze mną lepiej niż wtedy, kiedy trzeba było ogarnąć Fella...

- Weź mi nie przypominaj - Sans zdążył już wrócić z bandażem i zaczął opatrzać ramię swojej siostrze.

- Wy pierdolone drutociągi - Kotna zaczęła naśladować głos Fella. - Otwórzcie mi tą jebaną łazienkę wy szamotuły zgnidowaciałe.

Szamotuły? Jak Wacław z Szamotuł?

- Pff... Tak.

- Dobra, koniec. Było, minęło.

- Ej, Dave, a pamiętasz jak Paps potem zrobił tamten piruet?

Prawie zahaczył o żyrandol.

- O, albo pamiętasz jak trzeba było nowy dywan kupić bo mnie przeciął na pół w pasie - Kotna zaczęła tarzać się ze śmiechu po podłodze. Sans tylko patrzył na to z dezaprobatą. Ktoś tu jej zazdrości nieśmiertelności~

Trzeba go było związać i wrzucić do portalu.

- Szkoda że moi Czytelnicy tego nie widzieli - powiedziała ocierając wyimaginowaną łzę.

Szkoooda...

W pomieszczeniu zapadła cisza. Niestety, dywan poległ. To już trzeci w tym tygodniu. Panele pewnie też poległy. Za dużo krwi.

- To co, idziemy na kebsy?

- Idziemy.

*kurtyna*

... No co? Jakiś problem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro