9. Do diaska, zdążyłem! Dlaczego nadal nie mam twojego numeru?!
W każdą sobotę babcia zarządzała generalne sprzątanie. Jednak wyjątkowo, przez nocnego gościa, pozwolili sobie spać do południa. Po późnym śniadaniu Aiden przetarł meble, odkurzył dywany i umył podłogi, a babcia wysprzątała łazienkę. Uwinęli się w niecałą godzinę i mieli wolną resztę dnia. Poszli na zakupy i razem przygotowali obiad: zupę jarzynową oraz gulasz z kurzych żołądków z ziemniakami i ogórkiem kiszonym. Oboje często coś przyrządzali, a Aiden zawsze powtarzał, że jak będzie kogoś miał, to pewnie przez babcine nauki wyląduje w kuchni "przy garach".
Żartowali na ten temat bardzo często, ale chłopak nigdy nie przepuścił okazji pomocy przy pichceniu.
Babcia nie wypytywała go o nowego znajomego. Przyznała tylko, że to szczery, pełen energii młody chłopak i z miłą chęcią w przyszłości ponownie go ugości. Choć może tym razem w ciągu dnia, kiedy będzie miała ułożone włosy i założy coś innego niż koszulę nocną i szlafrok. Aiden się z nią zgodził. Obiecał, że w poniedziałek z nim porozmawia i zaprosi na obiad w tygodniu. Kiedy kobieta usłyszała, że lubi makarony, postanowiła znaleźć przepis na smaczną lasagne.
Po obiedzie Aiden swoim zwyczajem poszedł do skateparku przy wiadukcie. Ulubiona ławka była zajęta przez młodą parę, która bujała przed sobą wózek z niemowlakiem, dlatego wybrał dalszą. Ludzi zdecydowanie było więcej niż w dni powszednie. Zwłaszcza dorosłych. Po pięciu dniach pracy nareszcie mogli przyjść tu ze swoimi pociechami, aby obserwować ich podczas zabawy. Powietrze po burzy oczyściło się. Nie było duszno, choć oczywiście temperatura nie spadała poniżej trzydziestu stopni. Niebo wydawało się bardziej błękitne i przejrzyste, prawie jak wody otaczające urokliwe tajlandzkie wysepki.
Na rampie oraz innych używanych przez skaterów przeszkodach wzrokiem odnalazł osoby z grupy Anthony'ego, ale nie jego. Tak jak uprzedzał. Wysoki chłopak, którego imienia nie znał, ale przyglądał się mu poprzedniego dnia, machnął mu ręką, więc Aiden zrobił to samo. Przez chwilę skater rozmawiał z kolegami, wskazując na niego ruchem głowy i kilka innych osób także mu pomachało. Odpowiedział im i rozłożył ramiona na oparcie ławki, zamykając oczy i unosząc twarz ku słońcu. Nie raziło, więc nie ubrał okularów przeciwsłonecznych. Słuchawek też nie założył.
Otaczał go przyjemny harmider i ciepło, a lekki wiatr zawiewał z lewej strony, kojąc i niwelując wysoką temperaturę. Oddychał powoli, wciągając w nozdrza świeże powietrze wymieszane z zapachem trawy i przyrządzanego w pobliskim food tracku makaronu. Było idealnie.
Aż za idealnie.
Uniósł odrobinę powieki, upewniając się, że zaraz zza krzaka nie wyleci jakaś blond czupryna, chcąca mu przeszkodzić, krzyknąć coś do niego, rzucić żartem albo znów oblać wodą...
Ale był sam. Nikt nawet nie zwracał na niego uwagi.
Odetchnął z ulgą i powrócił do błogiego odpoczynku.
Kwadrans później wstał i obszedł cały teren skateparku. Poszedł nad rzekę, porzucał "kaczki". Na brzegu zdjął buty i wszedł do wody. Zmoczył dłonie i przedramiona, myśląc o tym, że naprawdę jest przyjemnie. Uśmiechnął się sam do siebie. Nadepnął na jakiś kamień i lekko się skrzywił przez ból w kostce. Nadal była odrobinę opuchnięta, ale nie zamierzał siedzieć całymi dniami w domu.
Brodził w rzece przez kolejne dziesięć minut, aż wyszedł na brzeg, kładąc się w trawie i patrząc na niebo. Przesłonił oczy przedramieniem i cicho powiedział do siebie:
– Ciekawe, co ty dziś robisz, Mrówa. – Uśmiechnął się, przypominając sobie radosną twarz chłopaka. – Może coś szalonego, bo właśnie to pasuje do ciebie najlepiej.
Jak powietrze i ogień.
Jak pożar.
* * *
W niedzielę na niebie pojawiły się pojedyncze chmury. Aiden postanowił zabrać ze sobą bluzę oraz koc, mówiąc babci, że wróci po zmroku. Tego dnia opuścił mieszkanie później i od razu ze skateparku poszedł pod wiadukt. Przeszedł na drugą stronę płynącej pomiędzy ogromnymi filarami rzeki i rozłożył koc na wzniesieniu. Trawa była tu gęstsza i wyższa, ale stąd miał doskonały widok na obwodnicę, parking, stację paliw i całą długość wiaduktu.
Założył słuchawki, położył się na plecach, unosząc tułów na łokciach i obserwował niedzielne zatrzęsienie ludzi w pobliskim skateparku. Postawił dziś na muzykę klasyczną i koncert na obój Mozarta. Pasował do jego dobrego humoru i miejsca, w jakim się znajdował. W oboju zawsze słyszał coś lekkiego i przyjemnego. Nastrajało go pozytywnie. Było zwiewne i świeże jak wiosna lub dzisiejsze gwarne lato. Skoczne, lecz nie męczące.
Miał kilka godzin dla siebie, na odpoczynek oraz przemyślenia kilku spraw, czego nie robił wcześniej w życiu zbyt często, bo nigdy nie miał na to czasu. Odkąd przyjechał do babci, nagle tego czasu miał za dużo, więc wszystkie sobie porządkował.
Na nowo.
Lecz w tym "na nowo" wyjątkowo pojawiło się "coś " jeżdżącego na deskorolce i śmiejącego się do niego. Przypomniał sobie lekkość, z jaką chłopak wykonywał triki – także te bardziej skomplikowane na rampie oraz naprawdę piękny przerzut bokiem na jednej ręce.
Usiadł i spojrzał na własne dłonie.
Musisz mieć silne ręce – pomyślał. – I zwinne ciało. Nie da się tego wyćwiczyć, tylko jeżdżąc na deskorolce...
Zacisnął palce w pięść, wracając do wspomnień i patrząc na wodę.
Wszystko płynie i już nie wróci. Pogódź się z tym, Aiden. "To" już nigdy nie powróci.
*
Zmrok przyszedł szybciej, niż się spodziewał. Wiadukt rozświetliło dziesiątki halogenów umieszczonych w połowie każdego filaru od wewnętrznej strony.
Zdjął z głowy słuchawki. Okazało się, że dzieciaki na skateparku już nie hałasowały, jedynie małe grupki po – kilkanaście osób – zebrały się i słuchały muzyki. Leciały hip-hopowe piosenki, których dźwięki niósł nurt rzeki, ale kompletnie ich nie znał.
Zrobił telefonem kilka zdjęć wiaduktu oraz widokowi miasteczka – nie było to nic niezwykłego, ale wiedział, że może już nie być okazji, żeby to uwiecznić.
Wszystko płynie, zmienia się, a żaden dzień nie będzie już taki sam.
Podrapał się po głowie, cicho śmiejąc się z samego siebie.
– Od kiedy bierze mnie na takie filozoficzne refleksje?
Z jego prawej strony coś zaświeciło i podleciało do niego. Malutki owad usiadł obok na trawie, a po chwili kolejne zaczęły wzlatywać i świecić zielonkawo.
Świetliki.
Nie pamiętał, żeby w ciągu ostatnich kilku lat je widział. Ucieszył się. One chwilę poruszały się na wysokości traw i poleciały wyżej. Powiódł za nimi wzrokiem, aż się ponownie położył. Atmosfera wokół była bardzo relaksująca. Niebo usłały gwiazdy, a świerszcze nie przestawały dawać swojego koncertu.
Idealna letnia sceneria.
Cóż, byłaby idealna, gdyby nie krzyk, jaki usłyszał.
– Aiden!!!
Na początku go zignorował, myśląc, że mu się wydaje. Już prawie dwa dni nie słyszał Anthony'ego, poza tym miało go nie być w sobotę i niedzielę. W nocy nikt też nie jeździł po skateparku, żeby w ciemności nie zrobić sobie krzywdy. Wbrew temu, jak czasami niektórzy beztrosko się zachowywali i popisywali, ryzykując uszkodzeniem ciała, pilnowali się i byli ostrożni. Jeździli w kaskach i ochraniaczach, gdy robili trudniejsze akrobacje.
– Aiden! Aiden! Aiden! – słysząc powtarzające się nawoływanie, już był pewny, że zna ten głos i nawet jeśli to nieprawdopodobne, to Anthony był po drugiej stronie rzeki i najwidoczniej go szukał.
– Anthony! – odezwał się.
– Jesteś! – krzyknął uradowany. – Gdzie jesteś? Poświeć telefonem!
Uruchomił latarkę i podniósł ją wysoko w górę. Na drugim brzegu też pojawiło się światło.
– Widzę, widzę! Już idę do ciebie! – poinformował.
Światło na chwilę przygasło, a po chwili się pojawiło i zaczęło zbliżać do rzeki.
Słysząc głośne narzekania "Moje gacie! Dlaczego tu jest tak głęboko? Cholera!", uśmiechnął się.
Tylko Anthony był w gorącej wodzie kąpany, żeby ot tak w nocy przechodzić w poprzek rzeki, nie widząc dna, po prostu idąc przed siebie.
– Aj-aj-aj! I moje białe spodenki szlag trafił przez te szuwary!
Aiden nie mógł się powstrzymać i krzyknął do niego:
– Co tu robisz? Po co przyszedłeś tak późno?
– Zaraz ci poooooowiem! – Światło jego latarki w telefonie zachwiało się. – Cholercia!
Jakoś udało się mu wyjść z wody, a dotarcie na wzniesienie już obyło się bez niespodzianek.
Zanim się choćby przywitali, dwie dłonie wylądowały na barkach Aidena i poczuł przy swojej twarzy ruch powietrza. Wraz z wypowiadanymi przez Anthony'ego słowami, doleciał też ciepły oddech pachnący miętą.
– Do diaska, zdążyłem! – Ukląkł jednym kolanem między nogi, a drugim przy prawym udzie bruneta. – Dlaczego nadal nie mam twojego numeru telefonu? Szukałem cię jak ślepy laski! To chyba cud, że się nie minęliśmy!
– Czy ty właśnie wpakowałeś się na mnie w mokrych spodenkach? – zapytał, całkowicie ignorując poprzednie słowa. – Czuję, jak twoje kolano... – Wstrzymał powietrze.
Anthony się nie odsunął, a jego dłoń z barku przeniosła się na udo. Faktycznie było mokre. Jednak nie to spowodowało, że Aiden zaniemówił. Twarz młodszego kolegi znalazła się tak blisko, że ich czoła i czubki nosów się dotknęły.
A to było bliżej niż komukolwiek pozwolił się do siebie zbliżyć, kto był spoza jego rodziny!
– Och. – Krótkie westchnienie opuściło usta Anta i od razu wstał. – Sorki, sorki, przecież obiecałem, że nie będę cię denerwował. – Zrobił dodatkowy krok w tył. – Ale tak się cieszyłem, że jeszcze tu jesteś, że o niczym innym nie myślałem. Nie bądź na mnie zły. Co? – poprosił, a jego głos wyrażał skruchę.
Serce Aidena biło niespokojnie, a nieznane ciepło objęło całe jego ciało. Ten subtelny dotyk to nie "misiowe" przytulenie wujka, mokry całus w policzek ciotki czy w czoło mamy. Tu nie doszło do znaczącego kontaktu fizycznego, dlaczego więc, mimo że byli prawie obcymi sobie ludźmi, tak zareagował?
Potrząsnął głową, uspokajając oddech i wirujący umysł. Cieszył się, że jest ciemno i nikt go nie widzi. Przełknął i odezwał się chłodno, a przynajmniej na tyle, na ile w tej chwili potrafił:
– Po co tu przyszedłeś?
– To jasne, że do ciebie!
– Mogliśmy się zobaczyć jutro. Jestem tu każdego dnia.
– Nie mogłem, po prostu nie mogłem czekać do jutra. – Usiadł przed nim na trawie. Aiden był niemal pewny, że nie zdawał sobie sprawy, ale stykali się kolanami. – Wiesz, jak strasznie chciałem do ciebie napisać przez te dwa dni? I wtedy bęc! Przypomniałem sobie, że nawet nie wymieniliśmy się numerami? Jesteśmy w końcu kumplami!
Mimo dziwnego ucisku w piersi, Aiden się zaśmiał.
– Prawdę powiedziawszy, to znamy się od środy. Dziś jest niedziela.
– No i? Przecież moglibyśmy znać się od wczoraj i być dobrymi znajomymi.
Aiden skinął.
Boże. To przecież Anthony. Co ja sobie przez chwilę pomyślałem? – skarcił się i dopiero dotarło do niego, kogo ma przed sobą oraz jak czasami potrafi być "czepliwy". Dzięki temu zdołał się uspokoić.
– Tak bardzo chciałeś mój numer, że przyszedłeś tu praktycznie w środku nocy, na dodatek nie będąc pewnym, czy tu w ogóle jestem? – spytał z nutką ironii. – Przecież mogłem być w domu lub gdziekolwiek indziej.
– Nie było cię. Jasne, że najpierw sprawdziłem twój blok!
– Byłeś w mieszkaniu?
– Tak. Ale spokojnie, podrzucił mnie Wilku i nie pod samą klatkę – rzekł poważniej. – Po drodze nikt mnie nie zaczepił, a twoja babcia nie spała. Mówiła, że ogląda jakiś serial, ale to powtórki, więc... a, dobra, nieważne. Powiedziała, że cię nie ma i miałeś do wieczora być na skateparku. Dlatego Wilku przywiózł mnie tutaj.
Wilku...
– A jak się domyśliłeś, że jestem koło rzeki, a nie wracam akurat do siebie?
– Jechaliśmy obwodnicą. Nigdzie cię nie mijałem. A na boxie były nadal moje ziomki i Motyl mi powiedział, że widział, jak idziesz w stronę wiaduktu. Musiałem spróbować cię znaleźć!
Aiden westchnął, przyswajając usłyszane informacje.
– Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, że tak się natrudziłeś, żeby mnie znaleźć, czy uznać, że jesteś jak stalker, który nie chce dać mi spokoju.
– Zdecydowanie to pierwsze – rzekł radośnie.
– Sam to rozważę, a ty... – ponownie westchnął – zdejmij te mokre spodnie i chodź na koc, bo się przeziębisz. Dam ci moją bluzę, to się nią owiniesz.
Chłopak żwawo wstał i w kilka sekund pozbył się jasnych spodenek. Przyjął bluzę, którą zawiązał na biodrach, sadowiąc się przy Aidenie.
– Dzięki. Zawsze ratujesz mi życie. Jesteś przewidujący jak taka "mamka".
– Oddawaj bluzę.
– No coś ty! Przecież tylko żartowałem, poza tym to miał być komplement. Komplement – powtórzył, dla podkreślenia. – Jakbym nie oddał wcześniej babci pożyczonych w sobotę ciuchów, to miałbym coś na zmianę. Choć znów twojego. Widzisz? Cały czas mi pomagasz. Co bym bez ciebie zrobił?
– Pewnie siedziałbyś w domu w suchej bieliźnie – stwierdził. Aiden brzmiał chłodno, choć humor miał coraz lepszy.
– Ha, ha! Pewnie tak, ale wtedy nie mógłbym siedzieć tu z tobą. A wolę to niż chatę i filmy.
– Wiesz, że nie musiałeś oddawać mi tych ubrań od razu po powrocie? Mogłeś to zrobić jutro. Mam się w co ubrać.
– Ale wtedy nie mógłbym ot tak ryzykować dzwonienia do ciebie do domu. Przychodzić z pustymi rękami? I to po raz drugi? A właśnie. Przywiozłem też ciasto, ale zostawiłem u babci. To podziękowanie za ostanie. Mam nadzieję, że lubisz czekoladowe.
Aiden obrócił do niego głowę. Może nie widzieli się dobrze w ciemności, ale chciał spojrzeć na jego profil na tle nieba.
– Lubię.
– To świetnie. Ja tak samo. W sumie jakbyś nie lubił, to babcia mogłaby zjeść sama albo z tą sąsiadką z dziesiątego piętra, o której mi mówiłeś. Starsze panie lubią się chyba spotykać na jakieś popołudniowe herbatki czy kawki i pogaduchy. – Szturchnął go łokciem. – Wiesz, wymiana informacji, aktualizacja danych. Monitoring osiedlowy musi działać jak trzeba!
Aiden zaśmiał się tak głośno, że chłopak obok aż utkwił w nim wzrok. Zaraz jednak otrząsnął się, gdy ramię objęło jego szyję i przyciągnęło do piersi, a kostki palców drugiej dłoni zaczęły pocierać głowę.
– Czy w tej łepetynie jest choć trochę normalności? Co to za bzdury, żeby uważać każdą panią po sześćdziesiątce za te mohery, które interesują się życiem całego osiedla? Babcia to dopiero zrobiłaby ci wykład, gdybyś wyskoczył przed nią z takimi tekstami.
– Auuu! – Anthony jęknął. – Dobra, dobra, już rozumiem! Oszczędź moją drogocenną głowę. Aiden! Proszę!
Chłopak przypomniał sobie, o czym rozmawiali z babcią po południu. Puścił swojego "jeńca" i zaproponował:
– Coś za coś.
– Dobra, zgadzam się na wszystko, tylko nie rób mi tak więcej i nie zdradzaj mnie z tym, co powiedziałem – poprosił błagalnie.
– W środę przyjdź do nas na obiad.
– Co? Serio? – Momentalnie się rozpogodził. – Mówisz poważnie? Mogę? To znaczy... pewnie. Czadowo. Nie spodziewałem się, ale jasne! Ale się cieszę! Dzięki!
Śmiech Aidena na taką pozytywną i ekspresyjną reakcję był nie do powstrzymania. Po chwili dołączył do niego Anthony.
– Na czternastą. Tylko się nie spóźnij.
– Nie zamierzam. Jeśli mogę, to przyjdę nawet wcześniej pomóc.
– Nie trzeba, ale jeśli wolisz być szybciej, to będziesz miał czas, żeby opowiedzieć babci, jak kolejna moja bluza znalazła się na tobie.
– Aiden! – Udał, że się oburza i lekko uderzył pięścią w ramię kolegi.
– Zostawię tobie tę przyjemność, ja jej nie zdradzę ani słowa.
– Naprawdę jesteś złośliwy.
Nikt mu nie zaprzeczył. Aiden popatrzył wzdłuż oświetlonego wiaduktu na zacieniony parking. Nie chciał o to pytać, ale nie mógł się też powstrzymać.
– Nie spieszysz się czasami do swojego przyjaciela? Pewnie czeka na ciebie.
– Kto? Wilku? Co ty, już na pewno jest w domu. Mówiłem, żeby się mną nie przejmował i wracał.
Aiden skinął z niewielkim uśmiechem i zapytał:
– Nie masz ze sobą deskorolki?
– Nie, została w Audi. Jutro rano mi przywiezie.
– Jeśli nie ma cię kto odwieźć, to tym razem ja cię odprowadzę. I nie mów nie, bo chyba nie zamierzasz mi odmówić, jeśli ja zgodziłem się w piątek?
Wiedział, że Antowi zgodzenie się nie przyjdzie łatwo, ale wiedział też, że się zgodzi. Nie miał wyjścia.
– Dobra... Ale jak to ty masz robić dłuższą rundkę, to już chodźmy. Babcia na pewno będzie się o ciebie martwiła.
– Zaraz jej napiszę, że będę później.
– A ja, to co? – Wstał. – Też będę się martwił! Poza tym dawaj telefon! Tyle się natrudziłem, żeby jeszcze dziś cię znaleźć, że chyba mi teraz nie odmówisz? – Ze strony drugiej osoby dobiegała cisza. – Aiden, Aiden, powiedz, że nie będziesz uparty i zrobisz, o co twój młodszy, pokrzywdzony przez rwącą rzekę kolega cię prosi.
– Młodszy tylko o rok i nie taki pokrzywdzony.
– Aiden!
Jednak brakowało mu tego chłopaka! Z nikim nie czuł się tak swobodnie i nie żartował w taki sposób jak z nim.
A czy był złośliwy? W granicach, które sami sobie określali. Stopniowo poszerzając je o kolejne rzeczy, które też ich do siebie zbliżały i pomagały pogłębić tę relację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro