Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Wiadukt nocą wygląda naprawdę ładnie. Tym bardziej w blasku błyskawic!

Obaj zostali do zachodu słońca. Rozmawiali, żartowali, śmiali się i przekomarzali. Kiedy słońce przestało prażyć i chyliło się ku horyzontowi, przespacerowali się po całym terenie skateparku, a potem poszli nad rzekę. Minęli ogromne filary z bloków piaskowca podtrzymujące prawie dwustuletni wiadukt, który nawet po tylu latach trzymał się znakomicie. Podeszli bliżej schodów spiętrzających nurt rzeki. Było ich cztery i każdy miał ponad metr wysokości. Przy nich wody było więcej, ale już pod stojącym dwadzieścia metrów dalej samym wiaduktem mogli przejść na drugą stronę, zaledwie mocząc sobie spodenki do połowy ud.

Anthony nie powstrzymał się przed schłodzeniem ciała, ale Aiden pozostał na brzegu, siadając przy filarze i obserwując chłopaka zachowującego się niczym małe dziecko: biegającego i widzącego wodę pierwszy raz na oczy. Śmiał się, chlapał na boki, zwilżał kark lub twarz i było widać, że dobrze się bawi. Gdyby nie orteza stabilizująca, Aiden także dołączyłby do niego – przynajmniej zamoczyć stopy, ale nie chciał się zdradzić ze swoją kontuzją.

Po kilkunastu minutach pluskania Anthony wrócił na brzeg i usiadł przy Aidenie na trawie. Był odświeżony i zadowolony.

– Tego mi było trzeba – westchnął z rozkoszą.

– Brudnej wody pachnącej rybami?

– Jakiej tam brudnej! – obruszył się. – I wcale nie śmierdzę rybami! – dodał, ale dla pewności powąchał swoje mokre przedramiona. – No, może odrobinę jakimś zielskiem.

– Może zmienisz ksywkę z Mrówy na Pana Glona?

– Ha, ha, bardzo śmieszne. A ty? Jaką ksywę chcesz? Pan Dowcipniś, Zgred, a może Czepialski?

– Aiden wystarczy.

– Aiden-Złośliwiec.

– Nie jestem złośliwy.

– A ja nie jestem glonem.

– Trochę jesteś – podsumował go ze śmiechem.

– I ty także panie "Trochę Zgred" – odwdzięczył się.

– Jakbyś zjadł do końca tamtą arrabiatę, to bym cię podziwiał, a nie z ciebie żartował.

– O! Widzisz? W końcu się przyznałeś.

Aiden kiwnął głową na zgodę. Tak, trochę sobie pofolgował z żartowaniem z Anthony'ego. Jednak było w tym też trochę odwdzięczenia się za ochlapanie go wodą, kiedy pierwszy raz nawiązali ze sobą kontakt. Co prawda blondyn przeprosił, ale kto powiedział, że wybaczenie musi być takie szybkie?

– Przez to, że trochę się ze mnie naśmiewasz, niesprawiedliwe zresztą, mam prawo zadać ci kilka pytań.

– Och, naprawdę? – Aiden udał zdziwionego. – A kto i kiedy tak ustalił?

– Ja i teraz.

– Dobra, jak tak mówisz, to zadawaj – rzucił mu, uśmiechając się półgębkiem. – Nikt nie powiedział, że mam obowiązek na nie odpowiadać.

– Ej, Aiden! Psujesz całą zabawę.

Odpowiedział mu śmiech, a potem zachęcające słowa:

– Dawaj, Anthony, jeśli nie będą zbyt osobiste, to odpowiem.

– Super! – Klasnął w dłonie. – A więc zacznijmy od łatwych. Pierwsze. Jaki kolor najbardziej lubisz?

– To będą tego typu pytania?

– Cicho! Miałem zacząć od łatwych, więc nie marudź.

– Okej, ale dla równowagi umówmy się, że ty też odpowiesz.

– No dobra, nie mam nic do ukrycia. – Przykucnął przed nim, żeby dobrze go widzieć. – A więc, jaki kolor?

– Niebieski.

– Mogłem się domyślić – stwierdził wesoło. – W końcu masz ładne, niebieskie oczy. Ja lubię pomarańczowy. Kolejne. Ulubiony zespół muzyczny.

– Two Steps From Hell – odparł, jednocześnie myśląc, że wybrany kolor idealnie podkreśla jego ognistą osobowość.

– Kurna, co to jest? Jakiś hard metal?

Aiden zaśmiał się, aż opuścił głowę, zasłaniając ją dłonią.

– Nic z tych rzeczy, całkowite przeciwieństwo, choć niektóre brzmienia mają potężne. To grupa muzyków, którzy grają muzykę symfoniczną oraz taką do gier, trailerów, filmów.

– Cholera! Nie słyszałem o czymś takim, ale brzmi ciekawie. Ja to znam tylko tego... no Hansa Simermana.

– Zimmera jak już coś. Pewnie lubisz "Gladiatora", "Incepcję" albo "Ostatniego samuraja"?

– Jasne! To epickie filmy! Oglądałem wszystkie!

– Tak myślałem. W podobnym stylu, jak tam leci w tle, tworzy Two Steps From Hell.

– Masz dziś te swoje słuchawki? Miały całkiem niezły dźwięk. Puściłbyś mi jakiś kawałek.

Aiden miał. Wyciągnął je z plecaka, włączył i podał chłopakowi. W tym czasie wyszukał w telefonie odpowiednią playlistę i włączył. Anthony zamknął oczy, wsłuchując się w dźwięki. Już po kilku sekundach zaczął poruszać głową w rytm, a po około półtorej minucie, gwałtownie uniósł powieki i złapał dłoń drugiego chłopaka.

– Mam gęsią skórę! Wow! – krzyknął. – To jest mega odjazdowe!

Wyciągnął z zapinanej na zamek kieszeni na udzie swój telefon i, nie zdejmując urządzenia, wyszukał grupy muzycznej w Internecie. Wyszczerzył się i przekręcił ekran do Aidena.

– Zapisane, wielkie dzięki – powiedział, oddając także słuchawki.

– A ty, co lubisz?

– Pewnie będziesz zdziwiony, ale lubię guzheng, guqin, koto, shamisen oraz erhu.

– Dalekowschodnie instrumenty?

Anthony rozszerzył oczy w totalnym zdziwieniu.

– Niemożliwe – powiedział bardziej do siebie niż do chłopaka. – Słyszałeś te nazwy?

– Słuchając epic music często natrafiałem na dźwięki, których nie mogłem rozszyfrować, dlatego co nieco wiem na ten temat.

– Czuję, że nadajemy na tych samych falach.

– Może w niektórych sprawach, ale pewnie nie zawsze.

– Tak? – zapytał z przekąsem. – A więc lecimy dalej z pytaniami. Stan cywilny.

– Ha, ha, serio? – Aiden nie mógł w to uwierzyć, ale blondyn był jak najbardziej poważny. – Jestem wolny.

– Ja również. Lubisz sport?

– Lubię.

– To tak samo jak ja. Płeć.

– Mężczyzna – odparł i od razu zaczął się śmiać.

– Ja też. Wierzący czy niewierzący?

– Nie wierzę w kościół, a bogowie? – zadał pytanie sam sobie. – Nie wiadomo, co kryje się we wszechświecie, więc niczego nie można wykluczyć.

– Uważam podobnie. Widzisz, ile nas łączy?

– Takie proste sprawy nic nie znaczą – skwitował go brunet. – Może więc teraz moja kolej na przepytywanki?

– Wal śmiało – zachęcił, przysiadając na wyschniętej trawie.

– Ile masz lat?

– Osiemnaście.

– Ja dziewiętnaście. Rozmiar buta?

– Czterdzieści dwa.

– Ja czterdzieści trzy. Wzrost?

– Wiesz, że to niesprawiedliwe? Na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy różni w wyglądzie, a ty to wykorzystujesz, żeby nas poróżnić. – Aiden na tę uwagę rozłożył ręce, dlatego Anthony skapitulował. – Metr siedemdziesiąt osiem.

– Metr osiemdziesiąt trzy. Ulubiony przedmiot w szkole?

– Oczywiście wuef i nie wmówisz mi, że ty lubisz coś innego.

– Nie, nie będę zaprzeczał. Od zawsze lubiłem wychowanie fizyczne.

– Pewka. To teraz ja przejmuję pałeczkę. Gdybyś nie mógł robić tego, co kochasz, co byś zrobił?

Kiedy pytanie zostało wypowiedziane spojrzeli na siebie i przez dłuższy czas żaden z nich się nie odzywał. Aiden nie miał pojęcia, czy się z czymś zdradził, czy chłopak mógł wyszukać o nim jakieś informacje w Internecie, ale był prawie pewny, że nic o nim nie wiedział.

Mimo to odpowiedzieć mógł tylko w jeden sposób.

– Nic.

– Jak "nic"?

– Po prostu. Jeśli nie mógłbym robić tego co kocham, nie robiłbym nic.

– Nie rozumiem... Nie szukałbyś jakiegoś zastępstwa? Czegoś, co też sprawiłoby ci przyjemność? Poddałbyś się? Może dałoby się to odzyskać, gdybyś tylko spróbował? – dopytywał Anthony, na co Aiden obrócił głowę w bok i zawiesił wzrok na płynącej wodzie.

– Dla mnie istnieje znacząca różnica między tym co się "kocha", a tym co się "lubi". Jeśli straciłbym coś, co kocham – przeniósł wzrok z powrotem na chłopaka – czym niby miałbym to zastąpić? Czy potrafisz zakochać się w kimś i nagle, kiedy się rozstaniecie, zapomnieć o tej osobie? Ot tak ją zmienić na inną? – Nie odpowiadał, dlatego Aiden dokończył: – Jeśli traci się tę najważniejszą część życia, zawsze pozostaje dziura. Mogę spróbować ją wypełnić, ale nigdy nie jest już tak samo... i nie jest to łatwe.

Zwłaszcza jak rana jest świeża.

– Zaskoczyłeś mnie. – Anthony nie ukrywał swoich myśli.

– W twoich oczach jestem słaby?

– Słaby? – Płowy kucyk poruszył się w prawo i w lewo wraz z kiwającą na boki głową na znak "nie". – Jesteś inny niż ja, ale ani przez chwilę tak nie pomyślałem. Właściwie, to cię podziwiam. Twoja "miłość" to nie żadne żarty, tylko coś, co płynie z głębi serca, co wypełnia twoje życie i czemu się poświęcasz, a przynajmniej tak uważam. Cokolwiek lub kogokolwiek kocha taki człowiek jak ty, musi być szczęściarzem.

Niby ciągle rozmawiali o tym w teorii, ale Aiden szczerze mówił o swoich odczuciach, które przecież bardzo dobrze znał. Jego nowy kolega nie dał nic po sobie poznać, jakby nic więcej nie wiedział ponad to, o czym sam mu powiedział.

Usłyszany komplement był jednocześnie miły i bolesny. Aiden nie pokazał tej drugiej emocji, śmiejąc się i pytając:

– A co ty byś zrobił?

– Jeśli chodziłoby tylko o to, co kocham robić – natychmiast zaczął odpowiadać – to próbowałbym to odzyskać. Dopiero jakby się nie udało i byłbym pewny, że to definitywny koniec, starałbym się znaleźć coś nowego, co też przyniosłoby mi szczęście. Ja to jestem w gorącej wodzie kąpany. Nie usiedzę długo w jednym miejscu. – Klepnął się w uda. – Jakby mi zabrali nogi, to pewnie nauczyłbym się jeździć na deskorolce, odpychając się rękami, a jakbym stracił i je, to... nie wiem, pewnie jakoś próbowałabym zrobić sobie taki wózek jaki miał Christopher Reeve ze starego Supermana i popylać nim na skateparku.

Aiden przekrzywił głowę i zastanowił się, ile jest takich osób jak Anthony, którzy naprawdę cieszą się z życia, tego co mają i wykorzystują to według siebie. Nie potrafił się nie roześmiać.

– Jesteś niemożliwy – powiedział, opadając na plecy.

– Wcale nie! – zaprzeczył Anthony, rzucając się koło niego i chichocząc.

– Wcale tak.

– Dobra, nie kłóćmy się o to, tylko przejdźmy do kolejnych pytań.

– Jeszcze nie masz dość?

– Nie mam! Nadal nic o tobie nie wiem. Choćby twojego drugiego imienia.

Wieczór w twoim towarzystwie naprawdę zapowiada się wesoło – pomyślał Aiden.

Napił się wody i odpowiedział na jego pytanie. Jedno, a potem dziesiątki innych.

*

Zrobiło się ciemno, a oni wrócili na skatepark. Weszli na rampę, przysiadając na skraju z nogami spuszczonymi w dół. Wzrok mieli utkwiony w podświetlony białymi halogenami wiadukt.

Nadal było gorąco, a także duszno. Powietrze stało w miejscu. Zachód słońca nie przyniósł oczekiwanego chłodu i wytchnienia po spiekocie dnia. Świerszcze grały w trawach, żaby kumkały przy rzece, a kilka małych grup nastolatków wciąż kręciło się po skateparku.

– Trochę tutaj przychodzę, ale nie widziałem jeszcze wiaduktu nocą – wyjawił Aiden.

– Na pewno czekałeś na ten pierwszy raz ze mną – podpowiedział drugi chłopak i pochylił się na bok. Ich ramiona się zetknęły, ale żaden z nich się nie odsunął. Nawet Aiden, który nie był miłośnikiem kontaktu fizycznego, lecz z Anthonym już wielokrotnie do tego dochodziło.

Coraz mniej mu to przeszkadzało.

Taki właśnie był Mrówa – wesoły, otwarty, szczery i zarażał dobrym humorem, a dotyk był po prostu częścią niego.

Ponadto równie przyjemnie było z nim pożartować.

– To chyba raczej ty przychodziłeś tu tak często – mówił Aiden – jakbyś do dziś mnie szukał i bał się przegapić okazji, by mnie znaleźć.

– Oooo, ktoś tu sobie schlebia.

– Tak. Ty sobie. Ale cieszę się, że potrafisz to dostrzec i sam się do tego przyznajesz. Mało osób...

– Ej, czekaj-czekaj, widziałeś to? – przerwał Aidenowi, wskazując palcem w górę ponad przejeżdżający akurat pociąg.

Niebo przecięła błyskawica i do pary chłopaków dobiegł nadal odległy grzmot. Po chwili jasność znów rozświetliła mrok.

– Liczysz? – Anthony zacisnął pięść i po kolei otwierał palce.

– Co mam liczyć?

– Sekundy – odparł. – ...Pięć, sześć. Sześć sekund, co daje jakieś dwa kilometry.

– Od czego?

– No jak, od burzy i piorunów. – Ledwo skończył mówić, a mocny wiatr doleciał do ich miejsca na rampie. – Szykuje się niezła burza. Daleko masz do domu?

– Kawałek. Trzy kilometry.

– Ja podobnie – powiedział Anthony, jednocześnie zastanawiając się nad czymś.

– Nie przeszkadza mi chodzenie w deszczu, jeśli to miałeś na myśli.

– Daj spokój! Zostajemy tu i bez gadania. – Ton miał stanowczy, ale Aiden mógłby przysiąc, że wychwycił w nim minimalne drżenie.

Z ekscytacji?

Anthony stanął na szczycie rampy i rozejrzał się dookoła.

– Może dobiegniemy do wiaduktu, żeby się schować – analizował. – Chociaż najlepiej byłoby przejść na drugą stronę rzeki i wejść na wzniesienie. Nie doleci tam do nas deszcz, nawet jakby zawiewało z każdej strony. Przy skateparku górna część wiaduktu jest za wysoko, więc tak czy siak zmokniemy jak psy.

– Już mówiłem, że deszcz nie robi na mnie wrażenia. Jest ciepło.

– Czyli musimy zostać tutaj – stwierdził, głuchy na słowa Aidena.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Jasne, ale gadasz głupoty, więc jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam – oznajmił wprost, szczerząc się do niego. Zrzucił na trawę deskorolkę i zawołał: – Chodź! Wiatr jest coraz mocniejszy, więc burza dotrze do nas lada chwila.

Aiden westchnął, ale zszedł po szkielecie rampy, a na dole zapytał kąśliwie:

– A więc co proponujesz, panie Mrówa?

– W końcu nazwałeś mnie jak trzeba.

– To była ironia, jeśli nie zauważyłeś.

– Dobra, nazywaj mnie sobie jak chcesz. A co wymyśliłem? Oczywiście najlepsze rozwiązanie! Schowamy się przed deszczem, a jednocześnie pooglądamy burzę szalejącą nad wiaduktem.

– Mówisz o tym z takim entuzjazmem, jakby był to twój pierwszy raz.

Anthony złapał chłopaka za nadgarstek i nic nie mówiąc, choć uśmiechając się pod nosem, zaciągnął go na drugą stronę rampy i poprowadził między konstrukcją głęboko pod półokrągły spad. Położył deskorolkę, usiadł na połowie i zachęcająco poklepał miejsce obok.

– Poczekamy tutaj – oznajmił. – Bardziej zawiewa z tamtej strony, więc teoretycznie z tej powinniśmy być bezpieczni i osłonięci.

Drugi chłopak wyjrzał na zewnątrz. Błyskawice i grzmoty pojawiały się coraz częściej, a kilka dużych kropel już spadło na ziemię. W powietrzu czuło się ozon i zapach letniego deszczu.

– Chyba nie mamy wyjścia – uznał, po czym usiadł na połowie deskorolki.

Wyciągnął telefon i napisał krótkiego SMS-a do babci z informacją, że wróci po burzy. Zanim wyłączył urządzenie, otrzymał wiadomość zwrotną "Tylko nie siadaj pod drzewem". Uśmiechnął się i przytrzymał przycisk zasilania.

Anthony patrzył na niego. Było widać, że chce coś powiedzieć, dlatego Aiden go zachęcił:

– No co? Mów, co tam siedzi w twojej głowie.

– Pomyślałem, że z ciebie naprawdę babciny synek.

– Chyba miałeś na myśli "wnuczek" – poprawił go, trącając łokciem. Siedzieli tak blisko, że stykali się udami i ramionami, więc nie było trudne, aby trafić w żebra.

– Au! No dobra, już dobra, ale powiedz, że to nieprawda.

– Prawda i wcale tego nie ukrywam, tylko nazwałbym to inaczej.

– Dawaj, ja się wolę nie odzywać, żeby znów nie oberwać.

Żaden z nich nie uważał tych dziecinnych zaczepek i lekkich kuksańców za bicie, dlatego Aiden jeszcze raz go szturchnął, ale tym razem szybko mu się odwdzięczono. Napiął więc mięśnie i nawet nie próbował się odsunąć.

– Uważam – zaczął brunet – że jeśli jakimś osobom na nas zależy, nie powinniśmy ich niepotrzebnie martwić. Przecież możemy poświęcić kilka sekund na napisanie wiadomości, że nic nam nie jest.

Anthony przestał go dźgać i kiwnął głową, ale nie byłby sobą, gdyby siedział cicho.

– Nawet jak jesteś już dorosły i masz dziewiętnaście lat?

– Jeśli ktoś przejmuje się naszym bezpieczeństwem, to nie ma różnicy, czy mam dwanaście lat, czy trzydzieści. Mnie napisanie do niej nic nie kosztuje, a ona jest spokojniejsza.

– Ale do rodziców nie napisałeś.

– Rodzice są za granicą. Po co mam im zawracać głowę?

– No dobra, niech ci będzie. Przyjmuję taką odpowiedź i nie będę cię nazywał babcinym wnusiem.

Zerknęli na siebie i się uśmiechnęli. Aiden nie pytał Anthony'ego, czy zamierza do kogoś napisać, ale widział, że wyłącza telefon, tak samo jak on zrobił.

Burza rozszalała się na dobre. Czarne chmury były bezustannie rozświetlane przez błyskawice, a grzmoty zagłuszały nawet myśli, nie mówiąc już o tym, że nie dało się rozmawiać, chyba że krzyczeć. Anthony i Aiden patrzyli w prawo, gdzie stał wiadukt – aktualnie zalewany potokami z nieba, a na jego tle pioruny pojawiały się i znikały, uderzając w ziemię.

Aiden dobrze też widział profil kolegi, pierwszy raz mając czas na uważne przyjrzenie się mu z bliska. Jego twarz jeszcze była bardziej młodzieńcza niż męska, ale rysy powoli nabierały ostrości. Nos miał prosty, skórę na policzkach gładką, usta zaciśnięte i według Aidena dość ładne. Wiatr zawiewał pod rampę, dolatując też do nich i przynosząc krople deszczu. Widział przedramię chłopaka ułożone na kolanie. Była na nim gęsia skórka.

Niewiele myśląc, sięgnął do plecaka, skąd wygrzebał wrzuconą tam przed wyjściem bluzę z kapturem i podał ją Anthony'emu.

– Na co mi ona? – spytał, bezwiednie biorąc w dłonie czarny materiał.

– Wiatr wieje z twojej strony, więc tobie bardziej się przyda. Poza tym mi jest nadal gorąco.

– Ale mi nie jest zimno – upierał się, oddając bluzę. Jednak Aiden tylko odsunął od siebie jego dłoń.

– Ubieraj, nie powiesz mi chyba, że chociaż głupią bluzą nie mogę ci się odwdzięczyć za fajnie spędzony dzień?

– Cooo? – Usta Anthony'ego ze zdziwienia pozostały otwarte przez kilka sekund.

Kiedy się opamiętał, zamknął je i w ciągu dwóch sekund bluza była na jego ciele, a kaptur zasłaniał głowę i połowę twarzy.

– Serio miło spędziłeś dzień? Nie bajerujesz, prawda? Prawda?

Z dużymi oczami patrzącymi poważnie na Aidena wyglądał jak dziecko, które musi się upewnić, że wymarzony samochód z klocków LEGO naprawdę jest dla niego, a nie dla drugiego brata.

– A kiedyś cię okłamałem?

– Nie mam pojęcia.

– Traktuję ludzi, jak oni mnie. Nie oszukujesz mnie, a przynajmniej mam taką nadzieję, więc dlaczego ja miałbym to robić?

– No to – kaszlnął, odwracając głowę w drugą stronę – dziękuję.

– Wcale nie musisz. Bo to ja dzięki tobie pierwszy raz zobaczyłem wiadukt nocą, do tego teraz z dodatkowymi fajerwerkami, co nie zdarza się każdego dnia. Mogę więc stwierdzić, że miałeś rację, zapraszając mnie dziś na swoją ustawkę.

– Spoko, to przecież nic takiego, bo... – Piorun uderzył niedaleko wiaduktu, a w ukrywających się nastolatków wiatr dmuchnął z pełną siłą, przynosząc obfity deszcz. – Cholera, ale się przestraszyłem! – Objął ramionami kolana i schował między nimi głowę.

Aiden był przyzwyczajony do błyskawic. Przez wiele lat mieszkał na wzgórzu, gdzie pośród pól i łąk stał tylko jeden dom. Dopóki się nie paliło, dachówki lub okna nie odpadały i nie lało się na głowę, nie było tak źle.

Ciało chłopaka obok drżało i czuł to aż za dobrze. Widział zgarbione plecy i nie wiedział, czy poklepać go uspokajająco, czy wolałby sam sobie poradzić ze strachem. W końcu obaj byli facetami. Nie chciał urazić czyjejś dumy.

Niespodziewanie spod kaptura wydostało się słabe pytanie:

– S-słuchaj... ja... czy mogę coś zrobić, ale zapomnisz o tym po burzy? C-co?

– Okej. – Aiden zgodził się bez zbędnych pytań. Kiedy kogoś ogarnia panika, bo na to wskazywał głos chłopaka i jego zachowanie, nie ma sensu robić z tego sensacji.

Nie przypuszczał tylko, że Anthony zejdzie z deskorolki i wpakuje się mu na kolana!

Rozszerzył ramiona na boki, mając na udach odrobinę kościste pośladki, których właściciel objął jego plecy, wtulając się mocno, wbijając policzek w pierś i cały telepiąc się jak galaretka.

Wszystkie słowa od zapytania "Co ty, do cholery, robisz?" po "No już, spokojnie" wyleciały mu z głowy. Przez kilka sekund siedział sparaliżowany, ale wtedy rozległ się potężny grzmot i chłopak przylgnął do niego jeszcze bardziej.

Aiden powoli wypuścił powietrze z płuc. W tej sytuacji nie mógł zrobić nic innego, niż przytulić go także. Położył brodę na czubku jego głowy ukrytej pod kapturem, delikatnie potarł plecy i pozwolił mu zabrać od siebie trochę kojącego ciepła, którego w tej chwili tak bardzo potrzebował.

Nawet gdy grzmoty zaczęły się oddalać, oni trwali w tej samej pozycji, nic nie mówiąc, nawet nie szepcząc, tylko trzymając się nawzajem i myśląc, że dawno nie było im równie dobrze przy drugim człowieku i w jego ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro