57. Ostatni dzień wakacji z moim własnym słońcem!
Anthony nie jeden raz w myślach starał się stworzyć listę najlepszych poranków w swoim życiu. Obudzenie się na kacu we własnym pokoju, ale w ramionach Aidena, było pierwszym, po którym w ogóle przyszedł mu do głowy pomysł powstania takiego "TOP 3 – best of the best". Od razu na sam szczyt wstawił ten dzień. Później jednak pojawiły się kolejne. Jeden za drugim podbijały listę: spanie we flyspocie, ponownie u niego w domu, nawet sprzed tygodnia, kiedy padł trupem w ramiona Aidena w jego pokoju i po prostu zasnął, rano będąc otoczonym jego ciepłem. Sądził, że im więcej będzie takich "ich" poranków, tym jego lista będzie się stale powiększać do TOP 100, a nawet i TOP 1000! Jednak ten początek dnia, ten szczególny początek dnia ich życia jako nie tylko pary, ale także kochanków zdecydowanie znalazł się od razu na pierwszej pozycji i wątpił, że szybko z niej spadnie.
– Dzień dobry, moja u-ko-cha-na mrówcza królewno – usłyszał przy uchu delikatnie zachrypnięty od snu i totalnie seksowny głos Aidena. Poczuł jego usta na czole, potem na skroni, policzku, w kąciku ust i w końcu na nich. Uśmiechnął się, wplątując palce w jego włosy i oddając pocałunek z pomrukiem zadowolenia. Uniósł powieki i zobaczył swojego chłopaka podpierającego się na łokciu i pochylającego się nad nim, kradnącego mu drugiego, trzeciego, czwartego i... jeszcze wiele kolejnych porannych buziaków.
– Dzień dobry, mój kochany Aidenie-Złośliwcu – odwdzięczył się mu, kiedy po serii czułości zmienili pocałunki na wtulanie się w siebie, jakby cała noc leżenia nago ze splątanymi kończynami, ciało przy ciele, oddychając tym samym ciepłym powietrzem, było im za mało.
– Patrzyłem jak śpisz, ale twoja nieruchoma, urocza twarz obudziła kogoś jeszcze...
– Aiden! – krzyknął, uderzając go w ramię, na co obaj się zaśmiali. – Obiecałeś, że z samego rana wstaniemy i doprowadzimy się do porządku. Musimy wrócić do domu, przebrać się, pokazać rodzicom, że żyjemy i koniecznie wbić na śniadanie przed nimi, żeby się niczego nie do...
– Wiem, dlatego zbudziłem cię o piątej, żebyśmy mieli godzinkę dla siebie.
Anthony uniósł wysoko brwi. Szybko myślał, przyswajając sobie usłyszaną informację i łącząc ją z "kimś", kto obecnie też oprócz niego coraz wyraźniej się rozbudzał i napierał na udo Aidena luźno leżące między jego nogami.
– Godzinkę? – zapytał, wiercąc się na łóżku.
Aiden pocałował go jeszcze raz i odpowiedział:
– Calutką. Odejmując prysznic i ubranie się, pozostało nam... pięćdziesiąt pięć minut.
– Och, to wystarczająco, żeby raz...
– Dwa razy – poprawił go Aiden, składając pocałunki na brodzie i szyi skatera.
– Dwa razy... – przełknął – yhm, dwa razy zrobić coś "miłego".
– Taaak – sapnął, liżąc delikatną skórę przy uchu.
– Ale... ale... tylko dłonią? – upewniał się.
– Na całość pójdziemy, kiedy będę miał wystarczająco czasu, żeby cię wycałować. Tym razem całego.
"Szeregowy" już stał na baczność, dociskany coraz mocniej do brzucha przez leżące na nim udo. Ant zamknął oczy, czekając na znajomą dłoń, która z piersi przesunie się niżej.
Będąc w stanie jeszcze przez chwilę w miarę logicznie myśleć, cicho zapytał:
– A możemy przeznaczyć na prysznic piętnaście minut?
Usta Aidena oderwały się od piersi naznaczonej kilkoma czerwonymi śladami i uniosły w niegrzecznym uśmiechu. Dobrze wiedział, co jego chłopakowi chodzi po głowie.
– To będzie gorące i głośne piętnaście minut – obiecał.
Kto poznał Aidena, ten wie, że lubił dotrzymywać raz danego słowa.
* * *
Dzień, który zaczął się tak przyjemnie, nawet potrójnie przyjemnie, od powrotu do domu zleciał im jak pędząca na setki metrów, wypuszczona z łuku refleksyjnego strzała. Wkradli się po cichu do domu i spakowani zeszli na śniadanie. Jennifer White mało się odzywała, zerkając raz na jednego, raz na drugiego chłopaka, ale nie dopytywała, czy naprawdę – jak powiedział jej Lucas – wrócili grzecznie do domu, aby odpocząć, bo "przecież im się należy, ciociu", czy może w tymże domu spędzili noc w jednym łóżku. Nie chciała sobie tego wyobrażać. Zaledwie dzień wcześniej dowiedziała się, że jej osiemnastoletni, pełen buzujących hormonów syn ma niewiele starszego chłopaka, na pewno równie zaciekawionego "tymi" sprawami, a skoro obaj byli mężczyznami i dzieci z tego nie będzie... Uch, od nadmiernego myślenia od samego rana bolała ją głowa.
Na śniadaniu zachowywali się normalnie, śmiali się jak zawsze, Lucas żartował z nich jak każdego dnia: droczył się z jej synem, kłócili się, raz prawie pobili i oczywiście znów wpadli na pomysł założenia się o jakąś bzdurę, więc to ją w jakimś stopniu uspokoiło. Chłopcy mieli wracać wieczorem do domu, więc nie zamierzała już podejmować żadnej poważnej rozmowy, tylko poczekać z nią do wspólnego obiadu, który wymusiła na nich dzień wcześniej.
Anthony miał wiele szczęścia i najlepszego przyjaciela pod słońcem, bo gdy tylko dwudziestolatek wszedł do kuchni i zobaczył na karku pod związanymi w małą kitkę płowymi włosami malinkę, ściągnął mu gumkę, zakrywając ślad, i strzelił nią z palca przez otwarte okno. Jak mało brakowało, aby poważną rozmowę odbył już podczas śniadania! Później Lucas nie omieszkał zwrócić mu na to uwagę, dodając, że w nocy musieli nieźle popłynąć. Przy okazji wywodu o antykoncepcji śmiał się z wyraźnych rumieńców na policzkach swojego przyjaciela.
– Gumki zużyliście wszystkie? Potrzeba wam więcej? – dopytywał, przewieszając ramię przez kark młodszego chłopaka.
– A żebyś wiedział, wścibski Wilku, że dwanaście to było za mało! – odgryzł się, choć oczywiście kłamał.
Lucas zaśmiał się głośniej, czochrając mu włosy i pstrykając w czoło.
– Nie kłam, smarku, bo jakby tak było, dziś nie mógłbyś chodzić. – Mrugnął do Aidena i powiedział do nich obu: – Cieszę się razem z wami. To teraz pozostało jeszcze wrócić do domu i jakoś to uczcić. Co powiecie na wspólny wypad nad jezioro na narty wodne? – Uniósł brew. – Ja stawiam.
We trzech uśmiechnęli się i po kolei przybili sobie żółwika.
– Wilku, liczymy na ciebie!
*
VIP-owski pokaz dla rodziców Aidena chłopcy wykonali godzinę później. Lucas nadzorował pracę turbin, a państwo White dosiedli się do swoich gości i opowiadali o flyspotach oraz jak one działają. Kiedy muzyka ucichła, skydiverzy widząc rozmawiających ze sobą rodziców, postanowili jeszcze zostać. Anthony pokazał Lucasowi, żeby zmniejszył moc o połowę i wspólnie z Aidenem latali wewnątrz tuby, po prostu ciesząc się z ogromnej przestrzeni manewrowej i wykonując losowe tricki, choć nie brakowało też momentów, kiedy trzymali się za przedramiona, kręcąc w koło jak szaleni lub pływając na wietrze jeden przy drugim i ocierając się o siebie strojami. Wszystko w granicach rozsądku, żeby żadne części ciała nie przejęły kontroli nad ich umysłami, podsuwając nieprzyzwoite wizje.
A obu świeżo upieczonym kochankom było o to trudno.
Po pokazie wspólnie – White'owie, Black'owie oraz Lucas – zjedli obiad w restauracji, a stamtąd dwoma samochodami pojechali na lotnisko. Aiden ze swoimi rodzicami i Anthony ze swoimi oraz Lucasem. I jeśli pożyczony samochód państwa White wypełniała kolejna kłótnia przyjaciół przepychających się na tylnej kanapie, tak w drugim aucie panowała kompletna cisza. Pewne rzeczy należało przedyskutować, ale nikt nie chciał podjąć się niewygodnego tematu pierwszy. Dopiero w połowie drogi, chcąc mieć jasną sytuację, zaczął mówić Aiden.
– Dziękuję, że zgodziliście się, żebym został z babcią.
Margareth wyjrzała przez boczną szybę na wysuszone letnim słońcem krzewy i powiedziała:
– Podziękuj mojej mamie. Zawsze miała miękkie serce i słabość do ciebie. Nie spraw jej kłopotów.
– I ucz się pilnie – dodał Oliver.
– Wiem. Bez treningów będę miał dużo czasu na naukę i pomoc babci w czym tylko będzie chciała.
Nie tylko mnie będzie miała do pomocy. Anthony za ciasto i rodzynki będzie nawet lepszym wnukiem niż ja.
Wnętrze pojazdu ponownie stało się ciche, gdyż nawet radio nie było włączone, lecz tym razem odezwała się Margareth:
– Ten twój chłopak...
– Anthony – przypomniał jej Aiden.
– Tak, Anthony. Czy jesteś pewny, że to poważna sprawa, a nie przelotna wakacyjna "znajomość"? – Podkreśliła ostatnie słowo.
Chłopak się lekko uśmiechnął.
– Tak, mamo, to na poważnie.
Bardzo, bardzo na poważnie.
– Jeszcze nie słyszałam, żebyś kiedykolwiek mówił o zakochaniu. Rozumiem, że w tym momencie możesz być zauroczony tym chłopakiem...
– Anthonym.
– Tym... Anthonym. Tak. – Obróciła się na przednim siedzeniu, żeby spojrzeć na syna. – Pierwsze miłości często bywają nagłe, ale tak samo szybko się kończą. Ze względu na niego postanowiłeś zrezygnować z renomowanej szkoły. Sam nie możesz już uprawiać sportu, ale w kadrze trenerskiej nawet w twoim wieku zawsze znalazłoby się miejsce dla kogoś z takim doświadczeniem i wiedzą jak ty.
Kobieta zamilkła, dając synowi czas na przyswojenie sobie jej słów. Aiden wiedział, że nie ma czego analizować, więc po prostu przeczekał kolejną minutę, zanim ponownie go zapytała:
– Czy on jest tego wart?
– Mamo, wiem, że z tatą się o mnie martwcie, na swój sposób, czyli jako rodzice, ale już od dawna nie ingerowaliście w moje życie. Pozwalaliście mi samemu o nim decydować. Pomagaliście mi, kiedy tego potrzebowałem i za to wam dziękuję. Ale tym razem jestem przekonany, że moja decyzja jest najlepsza. Dla mnie. A czy Anthony jest tego wart? – Cicho się zaśmiał. – Zapytałbym raczej, czy ja jestem warty jego. Jego pogodnego uśmiechu, ciepła i pozytywnej energii, która go otacza. Czy taki "ja", który zawsze patrzył tylko na siebie, naprawdę da mu szczęście, na które zasługuje? – Przeczesał dłonią włosy, patrząc w błękitne oczy matki. – Zresztą... sami słyszeliście, co powiedział w hotelu. Jak mógłbym go za to nie kochać? Zawsze o mnie myśli i zaskakuje mnie czymś miłym. On wpadł na pomysł, żeby zaciągnąć mnie do flyspotu, pokazał coś, o czym nigdy nie marzyłem. Od dawna wiedziałem, że kiedyś będę musiał porzucić taekwondo, gimnastykę, ruch... a on, zupełnie obcej osobie, przywrócił to na nowo. Jeśli nigdy wcześniej nie byłem zakochany, to chyba tylko dlatego, że czekałem na niego.
Na mojego Anthony'ego, moją mrówczą królewną, mój uśmiechnięty promyczek zarażającej radości.
* * *
Z babcią Wendy nie poszło mu tak szybko. Im. Po powrocie do rodzimego miasta, Anthony tylko rzucił swoje walizki za próg domu i wrócił do taksówki, żeby wraz ze swoim chłopakiem stawić czoła kobiecie, którą uwielbiał, nawet zdążył pokochać, ale tak samo duży czuł do niej respekt. Oraz lekki strach. Stresował się, jadąc przez miasto, a potem w windzie, która jechała na trzecie piętro. Aiden widząc niemal przerażenie w jasnoniebieskich oczach, złapał go za dłoń i na chwilę przytulił, zapewniając, że będzie dobrze.
– A może podskoczymy, winda się zatrzyma między piętrami i twoja babcia tak się nami przejmie, że daruje nam nie powiedzenie jej o nas wcześniej? – zapytał z nadzieją w głosie Anthony.
– Sami i w ciasnym pomieszczeniu możemy posiedzieć przy innej okazji – odpowiedział mu z uśmiechem Aiden. – Babcia nie jest o to zła. Zobaczysz, będzie dobrze.
Ciche pikniecie w uszach Anthony'ego brzmiało głośno, trochę jak gong na ringu, na którym miałby się zmierzyć z minotaurem. Nie, żeby babcia Wendy wyglądała jak on, ale w mniemaniu Anta otaczała ją podobna wręcz przytłaczająca aura, której nie mógł się oprzeć. Dlatego za nic nie chciałby jej podpaść, narażając się na gniew.
Zaledwie para wyszła z windy, gdy drzwi z numerem 12 otworzyły się i w stanęła w nich starsza kobieta w okularach, które zsunęła z nosa, pozwalając im zawisnąć na piersiach na sznurku. Miała ujmujący uśmiech, zupełnie jak jej wnuk, tylko była niższa i bardziej krągła.
– Czekałam na was, moi wnukowie – przywitała się, jeszcze szerzej uśmiechając i robiąc im miejsce w progu. – Powinnam nazwać się prawdziwą szczęściarą. Nie tak dawno wyjechał jeden wnuk, a wróciło dwóch.
Anthony, słysząc jej słowa, w sekundę się rozpogodził. Wszelkie ciemne chmury znad jego głowy rozpierzchły się jak przecięte przez odrzutowiec, a radość zaczęła tryskać z niego jak gejzer. Nie błotny jak w wulkanach błotnych w Rumunii, lecz jak wysoki, gorący, ciepły strumień wody w Parku Narodowym Yellowstone.
Rzucił się na nią, zamykając w mocnym, choć nie miażdżącym uścisku i zaczął tulić, powtarzając w kółko:
– Babciu Wendy, kocham cię! Kocham!
Kobieta śmiejąc się, objęła szczupłe, twarde plecy osiemnastolatka i poklepała go.
– Nie zaduś mnie, kotku, bo muszę obsypać jabłecznik cukrem pudrem, ale najpierw zjemy coś pożywnego, co ty na to?
– Ciasto... obiad...? Jasne! – okrzyknął. Złapał za jej ramiona i wyszczerzył się z radością. – To ja tylko przemyję twarz i ręce po podróży!
W pędzie błyskawicznie zdjął buty i pognał do łazienki, krzycząc jeszcze:
– Nie zaczynajcie jeść beze mnie!
– Uważaj, żebyś się nie przewrócił! – upomniała go, lecz drzwi od łazienki już się zamknęły i słychać było tylko szum płynącej wody.
Spojrzała na swojego wnuka, wyciągając dłoń i dotykając jego uśmiechniętego policzka.
– Liczę, że o wszystkim mi dokładnie opowiecie.
Aiden przytulił babcię o wiele delikatniej niż jego chłopak.
– Przepraszam, że wcześniej ci o niczym nie powiedziałem.
– Dla mnie najważniejsze, że jesteś szczęśliwy. – Odsunęła się i złapała go za ramiona.
– Jestem.
– W takim razie ja z tobą także.
Aiden nachylił się, całując ją krótko w policzek.
– Od dziś będziesz mnie miała na stałe. Pewnie aż po dziurki w nosie.
– Oj, już nie przesadzaj. – Klepnęła go w ramię. – Nareszcie będę miała z kim rozwiązywać krzyżówki.
– I sudoku! – dodał Ant, wychodząc z łazienkami jeszcze z mokrą twarzą, której nie zdążył wytrzeć. – Jestem w tym naprawdę dobry, mówię ci, babciu. Tak samo w "statki". A muszę ci się przyznać, że kiedyś z Wilkiem, a jeszcze niedawno z Aidenem...
We troje poszli do kuchni, skąd jeszcze przez wiele godzin roznosił się gwar rozmów, śmiech i zapach pieczonego ciasta.
Oraz słodkich rodzynek z sernika, który po obiedzie upiekli wspólnie.
* * *
Ostatni dzień wakacji był słoneczny i bezchmurny. Lipcowe upały pozwoliły na zastąpienie ich sierpniowymi deszczowymi dniami, dzięki czemu powietrze pod koniec miesiąca stało się chłodniejsze i znośniejsze – zwłaszcza dla ekipy "Latających Skarabeuszy" jeżdżących po skateparku na deskorolkach.
Aiden leżał pod tym samym drzewem i na tym samym kocu co przed dwoma miesiącami podczas zawodów skateboardingowych. Tym razem obserwował roześmianego osiemnastolatka o przydługich jasnych włosach związanych w mały kucyk z ciepłem wypełniającym pierś, bo patrzył na swojego chłopaka. Osobę, w której w zaledwie dwa miesiące zakochał się bez pamięci i nie wyobrażał sobie wpatrywać się z taką miłością w kogoś innego. Trzymać w ramionach, rozmawiać, słuchać, zasypiać, całować... uwielbiał z nim robić wszystko.
Ile może się zmienić w jedne wakacje? Niewyobrażalnie wiele. Aiden przyjeżdżając do babci, zostawiając w rodzinnym domu przeszłość, nie miał pojęcia, co go czeka, kto na niego czeka, aby wyciągnąć do niego dłoń, wyswobodzić z objęć tęsknoty za tym, co się utraciło i podarować coś lepszego.
Dźwięk kółek toczących się asfalcie, brzęczące w trawie pasikoniki, szum spływającej wody pod wiaduktem i śmiech. Radosny śmiech tego, którego pokochał.
Był tak zrelaksowany, ukołysany otaczającymi go przyjemnymi dźwiękami, że w jeden chwili patrzył na jeżdżącego w oddali Anthony'ego, a w drugiej jego powieki się zamknęły i zasnął.
Dawno nie spał pod gołym niebem. Ostatni raz na ławce, kiedy poznał Anthony'ego.
Tak jak tamtego dnia śnił o mieście, o zabytkowych budynkach i o wznoszeniu się w powietrze przy torach kolejowych prowadzących do wiaduktu. Wszystko było identyczne. Osiągnął już znaczną wysokość nad ziemią i zaczął spadać. Słyszał najeżdżający pociąg, widział pod sobą szybko zbliżające się tory, lecz na nich stał Anthony. Uśmiechał się i wyciągał do niego ramiona, jakby próbował go złapać. Kiedy Aiden chciał krzyknąć, że jedzie pociąg i ma się odsunąć, on odbił się od ziemi i poszybował w górę. W połowie wysokości wpadli sobie w ramiona, wspólnie się śmiejąc i po chwili poczuł jego usta na swoich. Objął jego głowę i oddał pocałunek, przyciągając go bliżej.
– Aiden... czeka-yhm! – usłyszał i się obudził.
Jednak sen i jawa niewiele się od siebie różniły. I tam, i tu trzymał dłoń w miękkich włosach i całował swojego chłopaka. Oderwał się od niego, opadając z powrotem na koc, a dłoń przesunął na policzek.
– Cześć, Anthony – powiedział miękko i kciukiem potarł jego usta.
– Cześć, napaleńcu – zaśmiał się. – Żeby tak mnie znienacka całować...
– Kto tu mówi o całowaniu kogo. Chyba moja mrówcza królewna zaczęła pierwsza.
– Tak, ale wydaje mi się, że ci się podobało. Co? Tym razem nie dostanie mi się za taką pobudkę jak ostatnio za oblanie wodą?
– Mógłbyś budzić mnie tak codziennie, ale – uśmiechnął się półgębkiem – gdybyś to zrobił podczas naszego pierwszego spotkania, to obiłbym ci tę piękną, roześmianą i wiecznie dziabgającą o deskorolce buźkę.
Anthony opadł koło niego na koc, śmiejąc się tak, że musiał się złapać za brzuch. Położył głowę na ramieniu Aidena i leżąc przodem do niego na boku, patrzył w jego krystalicznie niebieskie oczy.
– Nie zmarzłeś, Aiden?
– Nie.
– Słońce już zgasło, może zaraz będziemy się zbierać?
– Boisz się, że twój chłopak złapie katar?
– No trochę, całowałbym wtedy twoje smarki.
Dziewiętnastolatek przesunął ze skroni Anta luźne włosy i powiedział:
– Słońce nigdy nie zgaśnie, tak jak twój uśmiech, kiedy będę przy tobie.
– Ha, ha! Ale tekst. – Przysunął głowę, z niesłabnącym uśmiechem opierając ich czoła o siebie i przymknął powieki. – Nie schlebiasz sobie za bardzo?
– Skądże. Bo przecież nie kłamię – rzekł i pocałował go.
– Aiden!
Upominany chłopak przygryzł własną wargę, walcząc z ogarniającym go pragnieniem całowania antowskich ust do bladego świtu. W zamian z uczuciem pogładził ciepły policzek.
– Lubię, kiedy się rumienisz.
– T-to na pewno nie przez ciebie! To od słońca...
– Tak. – Przytulił go mocno do siebie, uśmiechając się w pełni szczęścia i wykrzykując: – To od słońca, ale twojego osobistego słońca!
* * * * * * *
Pięćdziesiąty siódmy rozdział i cukier wyciekający z każdego zakątka tego opowiadania się w końcu skończył! Prawie. Prawie, bo został jeszcze Epilog.
Jeśli myślicie, że mrówcza królewna nie pokaże przysłowiowego pazura... to jesteście w błędzie (≧▽≦) i tym razem nie tylko nasza sarenka będzie miała rumieńce.
Z rozgrzewającymi uściskami,
Asimarek ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro