Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Mrówcze uczucia poruszają serca!

Powoli zapadał zmrok. Łuna na zachodniej części nieba przypominała pomarańczowe liżące błękit języki ognia. Powietrze nadal było ciepłe, ale pozwalało wziąć głęboki oddech i nie czuć suchości w ustach.

Kwadrans po wyjściu z sali bankietowej zamyślony Lucas przystanął przed wysoką na trzy metry fontanną z rzeźbą anioła z rozpostartymi skrzydłami, który trzyma dzban, a z jego brzegu wypływa woda.

Zapatrzony w jego subtelny uśmiech usłyszał zbliżające się szybkie kroki. W ostatniej chwili napiął mięśnie i to go uchroniło przed wylądowaniem na dnie fontanny, bo jakieś chude ciało z rozpędu skoczyło mu na plecy i zawiesiło jak na pniu drzewa. Obaj przechylili się nieznacznie w przód, ale Lucas jak stabilny filar lub dąb sprawował się znakomicie.

– Złaź ze mnie, głupia pchło – powiedział, łapiąc go za ręce i próbując zerwać z własnej szyi.

– Ha-ha-ha, jestem Mrówa, a nie pchła!

– Jeden szkodnik, jakkolwiek bym cię nie nazwał.

Anthony puścił go, okrążył prawie tanecznym krokiem i przysiadł na kamiennym brzegu fontanny.

– Dlaczego jesteś tu, a nie w środku? Wszędzie cię szukałem – zapytał.

– Znudziła cię gadka o lataniu?

– Nie – odparł odrobinę zmęczonym głosem – ale prawie każdy mi mówił, że muszę teraz "złapać byka za rogi i nie dać mu się strącić".

– Czyli postawić na rozwój kariery?

Ant prychnął i pokręcił bezsilnie głową.

– Nikt mnie nie słuchał, kiedy mówiłem, że dopiero skończyłem osiemnaście lat i jestem w szkole średniej, więc chcę jeszcze nacieszyć się moją młodością.

– Dorośli już tak mają.

– Taa, ale to i tak było męczące.

– Co zamierzasz, Mrówa?

– To chyba jasne! Jeździć na desce, kiedy pogoda będzie ładna, a latać, gdy zrobi się zimno lub będzie padać!

– A Aiden?

– A-Aiden... – Zacisnął usta i spuścił wzrok na swoje białe trampki. – Dobrze wiesz, że jego chcę najbardziej...

– Macie jeszcze tydzień wakacji. To dużo, zważywszy na to, że w pół godziny zdążyliście w tamtej ciemni przejść od znajomych do znajomych z benefitem. – Ant jęknął z zawstydzenia, unosząc dłonie i chcąc zakryć mu usta, ale Lucas łatwo je ominął, dolewając oliwy do ognia: – A potem w jedną noc u ciebie na chacie zaliczyliście prawie wszystkie bazy, pomijając...

– S-s-skąd możesz to wiedzieć? – panikował, usilnie starając się powstrzymać przyjaciela przed wygadywaniem "takich" rzeczy otwarcie.

– Podpuściłem twojego chłoptasia i wygadał się, że podniecony jesteś niesamowicie uroczy.

– Kłamiesz!

– Nie kłamię. – Pochylił się nad nim, przytrzymując dłonie z dala od swojej twarzy i wyszeptał wprost do jego ucha: – Powiedział też, że gdybym to ja cię takiego zobaczył, to skradłbyś moje serce.

– S-serio tak powiedział?

– Serio. Skoro robicie tak szybki progres, nie wmówisz mi, że w tydzień nie zdołacie czegoś wymyślić, żeby być razem dłużej. Tym razem niewiele już jestem w stanie pomóc, ale wal do mnie, jak zawsze to robisz, gdy tylko wpadnie ci do głowy jakiś szalony pomysł. Wspólnie coś wykminimy.

Anthony czuł, że słowa przyjaciela są prawdziwe. Wsparcie, jakie zawsze od niego otrzymywał, nie mogło zostać zmierzone w jakikolwiek sposób. Nikt nigdy tyle dla niego nie zrobił i był pewny, że nie zrobi. Na Aidena oczywiście też mógł liczyć, ale inaczej. Obaj chłopcy stali się dla niego tak samo ważni i był szczęśliwy, że ma ich przy sobie. Nie musiał się mierzyć z życiowymi dylematami czy kłopotami w pojedynkę, ale czasami zastanawiał się, czy on z kolei na nich zasługuje. Sam niewiele potrafił im pomóc, wesprzeć, czy rozwiązać problem. Wiek wcale nie zwalniał go z obowiązku stania się odpowiedzialną i godną zaufania osobą! Nawet jako najmłodszy z nich powinien być uważany za takiego, do którego można zwrócić się po radę, a on znajdzie odpowiedź i rozwiąże każdy problem.

Tak jak jego przyjaciel i chłopak.

Lucas usiadł obok niego, lekko trącając ramieniem i wyrywając z zamyślenia.

– Wilku – odezwał się, obracając do przyjaciela.

– Hm? Co tam, Mrówa?

– Wiesz, że jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mógłbym sobie wymarzyć?

Starszy chłopak zaczął się śmiać. Przesunął dłonią po czarnych włosach, odrobinę je mierzwiąc, ale wcale nie odejmowało mu to uroku. Po prostu wyglądał bardziej naturalnie, łobuzersko i jednocześnie przystojnie. Tym bardziej z nowym srebrnym łańcuszkiem na szyi.

– Co cię wzięło na takie ckliwe gadki? Piłeś coś? – zapytał Anta.

– No co ty. Po prostu... – Nie był dobry w wyrażaniu swoich najgłębszych myśli, ale w tym momencie wyjątkowo czuł potrzebę wyjawienia ich drugiej osobie. – Po prostu chciałem ci to powiedzieć już od dawna. Nie w głupich żartach, ale tak na poważnie. Zawsze o mnie myślisz, pomagasz mi, nie dbasz o siebie tyle co o mnie i martwisz się, kiedy jestem smutny. Potrafisz mnie pocieszyć i przywrócić mi uśmiech. Co by się nie działo, zawsze jesteś po mojej stronie i... naprawdę nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale... dziękuję. Bardzo dziękuję.

– Od tego mnie masz, żeby ktoś cię poniańczył jak dzieciaka.

– Przepraszam, że ja nigdy nie potrafiłem zrobić czegokolwiek dla ciebie. Przyzwyczaiłem się do twojego dobra, że choćbym przeszedł na ciemną stronę mocy, ty nigdy się ode mnie nie odsuniesz i strzelisz mnie tak w ten durny łeb, że szybko się opamiętam. – Zaśmiał się, lekko uderzając go pięścią w ramię. – Ale zapewniam cię, że od tej chwili, co by się nie działo i cokolwiek nie dawałoby spać tobie, to w każdej kwestii możesz liczyć też na mnie. Może nie od razu będę taki świetny w rozwiązaniu problemów jak ty lub Aiden, ale się nauczę. Jeszcze będę w tym mistrzem nad mistrzami! – wygłosił jak przemówienie, a na koniec szybko dodał: – I ja też nigdy w ciebie nie zwątpię i wyciągnę cię z każdej kabały.

– Pfft! Kto teraz mówi "kabała"? Wiesz w ogóle co to znaczy?

– A pewnie! Mama często gada, że to moje drugie imię.

Przez chwilę Lucas tylko patrzył w niebiesko-szare oczy, a potem zaśmiał się krótko. Na jego twarzy zagościł szczery, ciepły uśmiech, który Anthony widział chyba po raz pierwszy.

– Zrobiłeś dla mnie wystarczająco. – Przeczesał mu włosy, przytknął czoło do czoła i złapał za policzki. – No, nagadałeś się, ale poprawiłeś mi humor. Jednak teraz zostaw swojego najlepszego przyjaciela w spokoju i leć do tego, którego kochasz.

– Dobrze wiesz, że ciebie też "kocham". Na swój sposób...

– Wiem, wiem, Mrówa. Ja ciebie także. Dlatego zaufaj mi oraz Aidenowi i w końcu zrób krok, z którym tyle zwlekałeś. Mam przeczucie, że wszystko pójdzie tak dobrze, jak tylko jest to możliwe. A w razie czego rękaw mojej koszulki jest zawsze dla ciebie wolny.

Odsunął się, ponaglając go ruchem głowy.

– Tym razem się obejdzie bez smarkania. – Anthony uniósł oczy na ciemniejące niebo i wypełnił po brzegi swoje płuca wieczornym, wilgotnym powietrzem. – Zamierzam dziś przekazać Aidenowi wszystkie moje uczucia!

Uśmiechnął się szeroko, na dosłownie sekundę mocno przytulił Lucasa i już nie patrząc na niego, sprintem pobiegł poszukać ukochanego.

– Och, Mrówa... obaj jesteście szczęściarzami, że znaleźliście siebie. Mam nadzieje, że docenicie starania waszego starszego przyjaciela i jutro mi za wszystko podziękujecie.

Uśmiechnął się i stawiając powolne kroki, udał się na główną salę bankietową.

Cokolwiek ta nieprzewidywalna ciotka wymyśliła, ściągając tu rodziców Aidena, na pewno nie miała złych intencji. W końcu nie spłodziłaby tego blond-szalonego anioła, gdyby sama była diabłem!

*

Anthony szybkim krokiem przemierzał salę wzdłuż i wszerz, ale nigdzie nie widział Aidena. Sprawdził toalety, a potem na wszelki wypadek jeszcze raz wyszedł na zewnątrz, wiedząc, że jego chłopak lubi świeże powietrze i siedzenie na ławce, gdzie otaczałaby go cisza. Nie przepadał za tłumami. Jednak na dworze także go nie było. Rodziców minął rozmawiających z parą w czerni w podobnym wieku do nich, ale tylko uśmiechnął się, przywitał krótko i poszedł dalej. Kobieta miała błękitne oczy podobne do jego chłopaka, dlatego tym bardziej zapragnął jak najszybciej go odnaleźć. Próbował do niego zadzwonić, ale po kilku sygnałach włączała się poczta głosowa.

Na bankiet wynajęto największą salę, ale po całym parterze hotelu mogli się poruszać swobodnie. Znalazł swoją "zgubę" w jednym z większych pomieszczeń. Było kilkukrotnie mniejsze niż sala bankietowa, ale wyższe i z przeszklonymi ścianami oraz sufitem. Dzięki takiej konstrukcji w górze dostrzegł powoli zapełniające się gwiazdami niebo. Główne oświetlenie zostało wyłączone, tylko z kilku stojących lamp wydobywało się żółte światło. Pośrodku do lotu podrywał się złoty dwumetrowy posąg pegaza. Jego skrzydła były szeroko rozpostarte i patrząc na niego, odnosiło się wrażenie, że lada chwila oderwie się od ziemi i wzbije w przestworza.

Wśród kanap, kilku niskich stołów i innych mniejszych posągów mitycznych zwierząt Aiden siedział na długim skórzanym pufie. Pochylał się lekko w przód, opierając łokcie na kolanach i patrząc na swoje złączone dłonie.

Anthony odetchnął, bo już spodziewał się najgorszego, czyli porwania jego chłopaka przez UFO lub przez jakichś zbirów, po wcześniejszym uśpieniu go środkami odurzającymi dla słonia, bo nie sądził, że Aiden poddałby się bez walki. Innych możliwości nie brał pod uwagę, bo był pewien, że nie zostawiłby go bez słowa na przyjęciu.

Szybkie rozejrzenie się na boki upewniło Anthony'ego, że nikogo nie ma w pobliżu oprócz nich. Poklepał się po policzkach, dodając sobie odwagi i wziął kilka uspokajających oddechów. Miał do powiedzenia swojemu chłopakowi coś totalnie-mega-super-hiper-gigantycznie arcyważnego.

Ruszył przed siebie, w głowie powtarzając zaplanowane przemówienie. Gumowa podeszwa jego trampek zapiszczała na wypolerowanym gładkim marmurze i Aiden od razu uniósł głowę. Przez sekundę jego mina była trudna do rozszyfrowania, ale po chwili kąciki ust uniosły się w górę w uśmiechu.

– Wszędzie cię szukałem! – Z radością, lecz i odrobiną pretensji poinformował Anthony.

– Usiadłem tu, bo na głównej sali jest strasznie głośno.

– Tak podejrzewałem, że znajdę cię w jakimś cichym i fajnym miejscu. Wow! Ekstra widać stąd niebo. – Spojrzał w górę i druga osoba zrobiła to samo.

– Ciekawe, jak jest tu w zimie, kiedy wszystko jest białe i zaśnieżone. Leżeć w takiej scenerii całą długą noc i spoglądać w niebo... to musi być niezapomniane przeżycie.

– Na pewno byłoby super, ale tylko z tobą.

– Tak, ja też nie chciałbym tu być z kimkolwiek innym lub sam. – Wyciągnął do niego dłoń, pytając: – Usiądziesz?

– Tak. – Ant zrobił krok w przód. Jednak zamiast odwzajemnić gest, potarł kark i na chwilę uciekł wzrokiem w bok. – Tylko najpierw muszę coś ci powiedzieć, coś... zdradzić i obiecać. Wysłuchasz mnie?

Drugi chłopak skinął głową. Poprawił mu koszulkę, która wysunęła się ze spodni, zabrał dłoń i spojrzał w górę na jego twarz. Skateboardzista przykucnął na prawe kolano. Ich głowy były teraz na podobnej wysokości, więc czuł się śmielszy, aby powiedzieć wszystko, co tak długo leżało mu na sercu.

– Aidenie – zaczął, nabierając powietrza i przełykając nerwowo, lecz kiedy kolejne słowa opuściły jego gardło, z każdym kolejnym czuł się lżejszy i pewniejszy tego co mówi – już mnie nie obchodzi, co się stanie na koniec wakacji. Czekałem na pierwszego września jak na datę egzekucji mojego serca, która nas rozdzieli, a ja rozsypię się jak dmuchawiec na wietrze, ale już się nie boję. Cokolwiek się wtedy stanie, ile dni czy tygodni nie będziemy mogli trzymać się za ręce, będzie to warte czekania. Bo w końcu znów się zobaczymy. – Uśmiechnął się i wypuścił powietrze z ulgą, że nareszcie powiedział o tym głośno i wprost do tej konkretnej osoby, o której od tygodni myślał niemal bez przerwy. – Czas, który spędzam z tobą i który spędzę dziś, jutro i w przyszłym tygodniu, choćby były to tylko godziny, zawsze będą to najwspanialsze godziny mojego życia. I takie właśnie dotychczas były. Bo to chwile z "Aidenem, moim drogim chłopakiem". Nie wyobrażam sobie i nie pozwolę, aby coś nas rozdzieliło. Znajdę sposób, żeby pokonać dzielącą nas tysiąckilometrową odległość. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będę jeździł pociągiem lub latał samolotem do ciebie co weekend. Mam odłożoną kasę z zawodów i od rodziców, więc nie muszą mi nic sponsorować. Zrobię to, nawet gdybym miał cię tylko widzieć przez kilka minut, uśmiechnąć się, wymówić twoje imię i tym samym naładować aidenowe baterie, które pozwolą mi nie uschnąć z tęsknoty aż do kolejnego spotkania. Codziennie będę do ciebie dzwonił, wysyłał milion zdjęć, żebyś czuł, że jestem z tobą myślami, a jeśli mi pozwolisz, to podczas spotkań pokażę ci moje uczucia. Wiesz... fizycznie. – Kaszlnął dwukrotnie i stał się poważniejszy. – Obiecuję. Jako twój chłopak obiecuję, że nie będę siedział bezczynnie i kolejny raz płakał, bo coś nas rozdzieli. Jakieś głupie kilometry... No, a podczas najbliższych dni zamierzam być rzepem na twoim ogonie i pokazać ci, jak bardzo mi na tobie zależy. Tydzień to przecież dużo, wszystko może się wydarzyć. Spadnie meteoryt, zostanie zaburzona grawitacja, zaniknie pole elektromagnetyczne, więc wszystkie samoloty i pojazdy wysiądą i cię uziemią u babci na długie miesiące. Wierzę, że istnieje taka opcja, choć może niezbyt realna, ale sam powiedziałeś, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, to cały wszechświat pomoże. Ja sam jeszcze nie wymyśliłem nic, co by cię tu zatrzymało, ale nie przestanę tego rozkminiać i znajdę w końcu sposób, żebyśmy mogli być razem. I możesz być pewny, że tak będzie. Możesz to zostawić w moich rękach i mi zaufać, bo bardzo, ale to bardzo cię...

– Kocham cię, Anthony – pierwszy wyznał Aiden. Wziął jego dłonie w swoje i przycisnął do ust, zakrywając nimi gorącą twarz. Tylko błękitne oczy szkliły się, kiedy patrzył na Anta i wypowiadał kolejne słowa. – Kocham cię, Anthony, tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażasz, jak szybko bije mi teraz serce, jak twoje słowa mnie poruszyły i jak wszystko, co robisz, mnie uszczęśliwia. – Pocałował grzbiety jego palców, a osiemnastolatek patrzył, nie potrafiąc ze wzruszenia nawet się poruszyć, chłonąc jak gąbka każdą usłyszaną sylabę. – Gdy na ciebie patrzę i widzę twój uśmiech, zastanawiam się, czy istnieje na świecie coś równie pięknego i wywołującego burzę w moim sercu, a kiedy słyszę twój śmiech, pragnę, by trwał wiecznie. Uwielbiam cię. Twoje poczucie humoru, otwartość wobec każdego, pozytywne podchodzenie do życia, masę zwariowanych pomysłów, to jaki jesteś odważny i nieśmiały jednocześnie i potrafisz swoją osobą rozświetlić każdy szary dzień. Kiedy powiedziałeś, że nie boisz się końca wakacji i rozdzielenia, że zawsze będziesz na mnie czekał, odwiedzał, myślał o nas i widział naszą wspólną przyszłość... nigdy nie słyszałem i nie wyobrażałem sobie piękniejszej deklaracji miłości. Ale gdybyś powiedziałbyś wprost te dwa słowa, które chciałeś wyjawić, to oszalałbym, jeśli byłbym zmuszony się powstrzymywać przed przytuleniem cię, pocałowaniem, zrobieniem dużo, dużo więcej, oddając ci swoje uczucia i serce. Każąc mi się hamować, kiedy pragnąłbym zburzyć wszystkie mury i robiąc z tobą rzeczy, o których tylko śniłem i marzyłem. Tak, postawiłbyś przede mną najtrudniejsze wyzwanie, jakie spotkało mnie w całym moim dziewiętnastoletnim życiu.

Anthony ucieszył się głośno, a wraz z tym donośnym śmiechem cały stres z jego barków spłynął, pozostawiając jego ciało lekkie, a serce czyste i wypełnione tylko gorącymi jak lawa uczuciami.

Objął policzki Aidena i przyciągnął do siebie, całując mocno w usta. I jak to on powiedział coś, co mógłby wykrzyczeć całemu światu, bo była to najprawdziwsza prawda i nie zamierzał już dłużej powtarzać jej tylko w umyśle.

A groźba Aidena? Liczył, że szybko ją spełni!

– Kocham cię, Aidenie Blacku, i też chciałbym pójść z tobą na całość. Tak całkowicie. – Potarł kciukami trzymane policzki, uśmiechając się jeszcze szerzej i radośniej. – Wszystko co ze sobą dotychczas robiliśmy, zaliczając różne "bazy", były moimi najszczęśliwszymi chwilami, ale ta będzie najważniejsza. Najbardziej wstydliwa, może trochę straszna, lecz na pewno niezapomniana do końca życia i pieczętująca naszą miłość.

Obaj wstali, nie odrywając od siebie wzroku. Aiden uchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale wyprzedził go Anthony.

– Kocham cię. Tak bardzo cię kocham. – Pocałował go. – Obiecuję, że nigdy nie będziesz przeze mnie płakał.

Znów przywarł do jego ust i mimo że Aiden zamruczał, jakby próbował coś zakomunikować, jego chłopak ciągle mówił i całował, nie dając mu dojść do głosu.

– Nigdy nie pozwolę twojemu uśmiechowi zniknąć, a blaskowi twoich krystalicznie niebieskich oczu zblednąć. – Aiden przyjmował ofiarowane mu co kilka słów pocałunki już pogodzony, że mu nie przerwie. – Będę piekł serniki, a kiedy pójdziesz do pracy, to nawet gdy będziesz miał pierwszą zmianę, codziennie wstanę, żebyśmy mogli zjeść razem śniadanie. – Przytulił go, nie przestając składać miłosnych obietnic. – W dni wolne będę zabierał cię na wycieczki za miasto, pójdziemy na skatepark lub polatamy. Mam prawo jazdy, więc po skończeniu szkoły kupię jakieś auto i będę cię woził, gdzie tylko zechcesz. Nawet dookoła miasta, puszczając twoje ulubione piosenki. Oczywiście z Archangel na czele. Po ciężkim dniu przygotuję ci gorącą kąpiel, a potem – zmienił ton na głębszy i bardziej uwodzicielski – jeśli będziesz miał siłę i ochotę, aby mnie...

– Anthony, nie kończ. – Aiden wyszeptał mu do ucha, a chłopak wydał odgłos zdziwienia przypominający "Huh?".

Za swoimi plecami usłyszał kaszlnięcie. A po nim jeszcze dwa chrząknięcia.

Ożeż matko i córko, i wszyscy święci z wszechświatem razem wzięci!

Obrócił się. W progu pomieszczenia stała kobieta i mężczyzna – oboje ubrani na czarno. Na błękitne tęczówki kobiety zwrócił uwagę już wcześniej, kiedy mijał ją na głównej sali bankietowej, ale teraz pośród czerni włosów nie mógł odwrócić od nich wzroku. One też się od niego nie odrywały. Pamiętał tych dwoje ludzi. Rozmawiali z jego rodzicami. Wyglądali, jakby się znali, choć on widział ich pierwszy raz. Teraz po prostu bez żadnego ruchu patrzył na nich, a oni na niego, jakby nie wiedzieli jak zacząć rozmowę lub czy w ogóle wypada zacząć i od czego?

– Mamo, tato – głos Aidena przerwał przeciągającą się ciszę – to właśnie jest Anthony. – Wspomniany chłopak poczuł dłonie na swoich ramionach i brodę opierającą się o bark. – Anthony White, syn państwa White, którzy was tu zaprosili i osoba, która pokazała mi przyjemność z latania, a jednocześnie mój chłopak.

– A-A-Aiden! – pisnął Ant.

– Nie martw się, chłopcze – odezwała się kobieta – Aiden już nas poinformował, że ma CHŁOPAKA – podkreśliła.

Skater nie miał pojęcia, czy jest wściekła i tylko krok dzieli ją od pozbawienia go "klejnotów" i przerobienia na kobietę, aby dać jej wnuka, czy jednak przyjęła tę wiadomość ze spokojem. Z jej nieruchomej twarzy nie dało się nic wyczytać jak z Aidena. Osiemnastolatek już wiedział, po kim odziedziczył tę umiejętność maskowania emocji.

– Nawet gdyby mój syn tego nie zrobił – ciągnęła, dokładnie wypowiadając każde słowo – twoja deklaracja miłości wypowiedziana z taką pasją nie pozostawiła żadnych złudzeń. – Ant zesztywniał jak kłoda, a jego cała twarz, szyja i nawet końcówki uszu zrobiły się czerwone z zawstydzenia.

– Anthony.

Na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego znajomym tonem "bardzo spokojnej, choć na pewno wściekłej jak ryś szykujący się na skok na tłuściutkiego królika" matki skamieniał. Zobaczył ją nadchodzącą z lewej strony, więc zrobił niewielki krok w tył, planując już trasę ucieczki. Gdyby nie pierś Aidena, na której się zatrzymał i uścisk jego ramion, już zwiewałby jak "mrówko-sarenka".

– Anthony – syczała – jak długo zamierzałeś przed własną matką ukrywać ten ISTOTNY fakt, że nie masz DZIEWCZYNY tylko CHŁOPAKA?

– Mamo, uspokój się... Mamo, wiesz, że zmarszczki ci się zrobią, jeśli...

– Synu, mamy sobie coś do wyjaśnienia. Z chęcią cię wysłucham i niech cię ręka boska broni, jeśli bez mojej zgody choćby się poruszysz!

– A... mogę chociaż oddychać? – próbował zażartować.

– Anthony!!!

Kurka-rurka! Nigdy więcej miłosnych wyznań w miejscu publicznym!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro