Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52. Kolos, a w jego sercu jednostajny szum, nasza muzyka i my!

Światła na głównej sali flyspotu zgasły. Pozostało tylko osiem reflektorów skierowanych na tunel aerodynamiczny. Najbliżej centrum pomieszczenia na szarych pufach i kanapach siedziały najważniejsze osoby ze świata skydivingu oraz instruktorzy latania. Łącznie było ponad pięćdziesiąt osób. Kilka kamer rejestrowało cały przebieg otwarcia i streamowało na specjalnym kanale dla fanów skydivingu na całym świecie. Nie zabrakło też dziennikarzy sportowych, reporterów z miejskiej gazety i regionalnych mediów oraz oczywiście rodziców Anthony'ego, ojca Lucasa i kilku mniej ważnych gości.

Ludzie rozmawiali między sobą, wymieniając się doświadczeniami w ulubionym sporcie oraz oczywiście lataniu. Ucichli, kiedy prezes Stowarzyszenia Skydivingu oraz Nadzoru nad Flyspotami zapowiedział rozpoczęcie pokazu inauguracyjnego w wykonaniu najlepszych indoor skydiverów. Niektórzy coś między sobą szeptali, ale przestali całkowicie, dostrzegając w wejściu dwie osoby, na które skierowano jeden z mocnych reflektorów. Obie były podobnego wzrostu, a ich płaskie klatki piersiowe świadczyły o tym, że byli mężczyznami. Miłośnicy skydivingu wiedzieli, że jednym z nich jest obecny osiemnastoletni mistrz świata w tej dziedzinie. Nazwiska drugiego nie podano do wiadomości publicznej. Początkowo zakładali, że będzie nim syn jednego z udziałowców, ale wzrost tej osoby nie pasował.

Jeden z chłopców – odrobinę niższy – był ubrany w przylegający do ciała czarny, jednoczęściowy kombinezon z równie czarnym kaskiem i szybką, rękawiczkami oraz skórzanymi butami. On pierwszy ruszył się ze swojego miejsca. Szedł szybko i sprężyście wydzieloną z pufów ścieżką w stronę tunelu. Kilka kroków za nim spacerowym tempem podążał drugi skydiver. Jego kombinezon i cała reszta stroju były śnieżnobiałe, mocno kontrastując z towarzyszem. Był on szerszy w ramionach i nawet gruby materiał poliuretanowej pianki nie mógł ukryć poruszających się wyrzeźbionych mięśni.

Osoba w czerni stanęła przy szklanej szybie okalającej tunel powietrzny i przyłożyła do niej otwartą dłoń odzianą w rękawiczkę. Obróciła głowę do nadchodzącego chłopaka, stuknęła w szkło palcami i przystawiła je do własnej piersi. Gest ten przez większość został zinterpretowany jako:

"To należy do mnie i tylko do mnie".

Chłopak w bieli pochylił się i zaraz wyprostował. Przystawił dłoń w rękawiczce zawiniętą w pięść do początku kasku, jakby próbował opanować wybuch śmiechu. Potem tę samą dłoń wystawił do chłopaka i pokiwał palcem wskazującym na boki.

"Nie, nie, nie" – prawdopodobnie brzmiała niewerbalna odpowiedź.

Po sali rozniosły się szepty zdziwienia, a nawet zakłopotania.

Czy oni mają jakieś spięcie? Właśnie się sprzeczają? – myśleli, obserwując ich zachowanie.

Nie wiedzieli, jak zinterpretować tę sytuację. Spodziewali się innego typu występu – w tunelu aerodynamicznym. Czy była to więc jego część, czy może naprawdę właśnie się kłócili na oczach ludzi tu zgromadzonych i dziesiątek tysięcy przed monitorami komputerów oraz wyświetlaczami telefonów?

Jeszcze bardziej poczuli się zdezorientowani, kiedy chłopak ubrany na czarno klepnął w pierś drugiej osoby, a następnie wbił w nią palec wskazujący. Wyglądało to na rodzaj fizycznego ostrzeżenia, a nawet groźby. Moment później przysunął głowę i dwa kaski o siebie głucho stuknęły.

Szum turbiny stopniowo stawał się głośniejszy.

Dwóch skydiverów, którzy mieli powalić świat powietrznych akrobacji na kolana, aktualnie wyglądało jak para delikwentów szykująca się do bójki i co najwyżej gotowych powalić siebie nawzajem na podłogę, aby pokazać, który z nich ma prawo latać w tunelu.

Odsunęli się od siebie, ciągle zdając się patrzeć na siebie spod byka i jakby zaledwie krok dzielił ich od pobicia się naprawdę. Jeden za drugim okrążyli tunel i po drugiej stronie weszli do przeszklonego przedsionka.

Nikt nie spuszczał z nich wzroku. W tym Scott – tato Lucasa – który nerwowo poruszył się na kanapie, próbując wypatrzeć swojego syna i telepatycznie, bo nie mógł tego zrobić przy świadkach, oskalpować go, przewiercić się przez czaszkę do mózgu i sprawdzić, czy na pewno go ma, bo wszystko wskazywało na to, że wybranie zupełnie nieznanego i widocznie nieprofesjonalnego chłopaka do tak ważnego wydarzenia sportowego było błędem. Tfu, więcej niż błędem – to była katastrofa, która będzie kosztowała go utratę twarzy i stanie się dożywotnią ujmą na honorze! Modlił się, aby tych dwóch chłopaków odstawiając tani kabaret przed oczami prezydenta miasta, prezesów kilku zaproszonych firm, stowarzyszeń i sponsorów, wiedziało co robi i jakie będą konsekwencje niespełnienia wszystkich jego oczekiwań.

Tymczasem skydiverzy zamknęli drzwi przedsionka, aby hałas pracującej turbiny nie dolatywał do pozostałych, i stanęli naprzeciwko siebie. "Czarny" tyłem do otworu w szklanej szybie tunelu, "biały" mając za plecami drzwi na zewnątrz.

Z kilkunastu głośników rozmieszczonych w całym pomieszczeniu na suficie rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki. Dwie osoby, na których skupiona była uwaga, ruszyło ku sobie – jeden z wymierzoną w kask pięścią, drugi unosząc kolano i wyprowadzając kopnięcie w brzuch. Widownia zamarła, szeroko otwierając oczy i niemo pytając "Co tu, u licha, się dzieje?!". Za szklaną ścianą obu skydiverom udało się uchylić przed wymierzonymi uderzeniami, lecz wcale nie osłabiło to ich zapału do kontynuowania utarczki. Osoba w czerni spróbowała piszczelem podhaczyć przeciwnika, ale ten uniósł nogę, przepuszczając atak i samemu wykonując już mocne, wysokie kopnięcie w głowę. Biały but minął czarny kask dosłownie o milimetry, a wtedy muzyka stopniowo zaczęła stawać się coraz głośniejsza. W kilku szybkich ruchach chłopak w bieli wykonał serię zamaszystych ruchów nogą, każdorazowo celując wysoko i dokładnie w głowę oponenta, więc każdy mógł się przekonać, że jest bardzo dobrze rozciągnięty i znakomicie panuje nad swoim ciałem. Zachowywał przy tym balans ciała, więc przed jego ogromną siłą i precyzją, którą mógłby z łatwością przetrącić komuś kark, uratowało "czarnego" tylko zrobienie podwójnego fiflaka. Niestety tu jego szczęście się skończyło. Nie spodziewał się, że stanie na granicy z tunelem aerodynamicznym, a oponent nie pozwoli mu na kolejny unik. Podeszwa białego, skórzanego buta za kostkę zatrzyma się pośrodku jego klatki piersiowej i potężnie odrzuciła go w tył – wprost na pędzące z maksymalną prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę powietrze! Widownia zobaczyła tylko jak wlatuje do środka, a ciało od razu zostaje porwane w górę. Chłopak w bieli nie tracił czasu, aż "zdobycz" mu ucieknie. Z dwóch stron złapał za ogumowaną futrynę wejścia i odepchnął się, jakby wyskakiwał z samolotu. Siła ramion wyrzuciła go prawie dwa metry w przód, lecz i on został pochwycony przez wiatr i wypchnięty w górę.

Dotąd z głośników leciała spokojna muzyka symfoniczna z męskim chórkiem w tle. Teraz nagle się zmieniła na żywszą i mocniejszą, a w tunelu aerodynamicznym dwóch skydiverów równocześnie pojawiło się, opadając z najwyższej części komina tunelu i zatrzymując do góry nogami nad siatką zawieszoną równo z podłogą pomieszczenia.

Po nieoczekiwanym pokazie zwinności dwóch skydiverów na ziemi – nareszcie zaczęła się tak długo oczekiwana część inauguracji.

Prawdziwy powietrzny spektakl.

Chłopcy wirowali wokół własnej osi w każdej możliwej pozycji ciała, co chwilę unosząc się kilka metrów i opadając. Kładli się prostopadle do podłoża, latali w jedną stronę, drugą, po ukosie, przecinając swoje drogi lub szybując w jednakowym, zgodnym rytmie. Ich ruchy były tak zsynchronizowane, a jednocześnie dynamiczne, ostre i błyskawiczne, że widownia widziała tylko biel i czerń, jak yin i yang przeplatające się ze sobą, harmonijnie zgrane w jedność i tworzące przepiękny obraz dwóch skrajności.

Niesieni wiatrem wzbijali się, robiąc klasyczne salta w tył, z rozkrokiem, z prostym ciałem i pochylonym. Wykonywali akrobacje na obszarze dwóch metrów, by po chwili zataczać szerokie koła po całym obwodzie tunelu, których w żadnym innym zamkniętym miejscu na ziemi nie mogliby zrobić, tylko w powietrzu i mając niemal nieograniczone pole manewru. To nadal nie był lot po bezkresie przestworzy, ale dziesięć metrów średnicy szklanej tuby dawało prawdziwe pole do popisu i swobodę.

Raz wznosili się do granicy szyb, raz opadli prawie do siatki. Będąc naprzeciwko siebie, trzymali się za prawe dłonie i wirowali pośrodku tunelu, jakby istnieli tylko oni dwaj. Bez czujnych oczu ludzi dookoła, bez telewizji i spoczywającego na nich ciężaru "wylatania" perfekcyjnego układu.

Melodia stała się spokojniejsza, a oni przez kilkadziesiąt sekund tańczyli ze sobą: zbliżając się i oddalając, przelatując obok siebie, na chwilę kładąc wzajemnie dłonie na barkach i sunąc nimi wzdłuż całych ramion aż po końcówki odzianych w rękawiczki palców. Cały czas latali dynamicznie, a jednocześnie płynnie, przechodząc z jednych akrobacji do drugich, a widownia nie mogła oderwać od nich wzroku.

Każdy ich subtelny dotyk, minięcie się o milimetry, gracja i zwinność w każdym wysunięciu dłoni, podniesieniu nogi, odkręceniu się, salcie, nawet piruecie były doskonałe. Zachowanie równowagi, poruszanie się na wietrze, jakby to on im się poddał i wiał tak, jak oni sobie tego życzyli, udowadniało, że umiejętności tych dwóch skydiverów są na najwyższym poziomie.

Nikt nie widział ich twarzy, ale było pewne, że jednym z latających jest Anthony White, kim natomiast był drugi, nierozpoznany chłopak? Kto mógł dorównać mistrzowi świata?

Gdy muzyka na nowo przyspieszyła i nabrała nowej energii, aż wnętrza ciał oglądających zadrżały, chłopcy wewnątrz także przyspieszyli. Ich akrobacje były dzikie, pełne gwałtowności, nagłych zmian kierunku latania, dziesiątek następujących po sobie przewrotów, okręceń ciała, jakby zerwał się huragan, który oni ujarzmiali jak surferzy największe fale. Nagle pofrunęli na samą górę tunelu i kiedy w uszy trwającej w napięciu i wstrzymującej powietrze widowni uderzyły brzmienia dziesiątek instrumentów, skydiverzy z dużą prędkością spadli w dół.

Echo ostatniego dźwięku odbijało się od ścian pomieszczenia. Dwóch skydiverów w połowie stało, w połowie klęczało na jednym kolanie kilka centymetrów nad siatką. Będący po lewej stronie chłopak w białym kombinezonie wyciągnął w górę lewą rękę, a chłopak w czarnym – prawą. Stanęli obok siebie na siatce i objęli swoje szyje wolnymi ramionami. Na ich strojach, na plecach dopiero teraz ludzie dojrzeli wyszyte kontury połowy skrzydeł. Stojąc obok siebie i opierając się bokami tułowia z wyciągniętymi w górę ramionami skrzydła tworzyły całość: były rozpostarte i szerokie jak u orła. Ich czarny zarys na białym materiale, a biały na czarnym idealnie pasowały.

Tak, jak yin i yang.

Z szoku niesamowitym popisem powietrznych akrobacji wyrwał ich pierwszy dźwięk oklasków. Po kolei zaczęli wstawać ze swoich miejsc, pokazując podziw dla ich umiejętności i przyłączając się do aplauzu.

Zasłużonego i już po chwili niezwykle gromkiego.

*

– Mrówa, kończ ten wywiad, bo jeszcze musimy się przygotować do bankietu – upomniał przyjaciela Lucas, kiedy ten z entuzjazmem po raz trzeci opowiadał o niezwykłości doznań podczas nauki wykonywania różnych powietrznych akrobacji.

– Już! – odkrzyknął, a reporterowi, z którym od godziny rozmawiał, powiedział: – To chyba tyle. Jeśli będą mieli państwo do mnie jeszcze jakieś pytania, to proszę się zwrócić do moich rodziców. Nadal się uczę i oni decydują o najważniejszych kwestiach mojego życia. – Specjalnie się nimi zasłonił, wiedząc, że będą musieli to uszanować i go nie zatrzymywać. – Przepraszam państwa jeszcze raz, ale kolejne obowiązki wzywają.

Minął kilka osób z prasy i w asyście Lucasa wyszedł z flyspotu. Ostatnie kilka godzin spędził na rozmowach z dziennikarzami i agentami reklamowymi, a wieczór wcale nie zapowiadał się mniej intensywnie.

Aiden, jeszcze zanim przystąpili do pierwszego treningu, poprosił, aby zachować jego tożsamość w sekrecie. Nie chciał rozmów z prasą i odpowiadania na pytania, dlaczego tak nagle zrezygnował z gimnastyki, a trzy miesiące później pojawił się na otwarciu największego tunelu aerodynamicznego na świecie. Sam nie wiedział, jak mógł dostać taki podarunek od losu – Anthony'ego i Lucasa na swojej drodze, którzy pomogli mu nie rezygnować całkowicie z marzeń w uprawianiu sportu, a po prostu je zmodyfikować. Pogodzić się z brakiem sprawnej nogi, w zamian otrzymując skrzydła.

Nigdy nie zależało mu na sławie, osiągnięciach, byciu rozpoznawanym – wprost przeciwnie. A teraz jeszcze lepiej to rozumiał. Obecne życie z dala od fleszy aparatów, kamer i pytań pozwalało złapać oddech, znaleźć coś, na czym mu naprawdę zależało oraz skupić się na uszczęśliwianiu osoby, która uszczęśliwiała też i jego.

Pewnego radosnego, roześmianego i zawsze pogodnego chłopaka.

Cieszył się, że mógł doświadczyć emocji towarzyszących lataniu przed sławami świata skydivingu. W pewnym stopniu było to prawie nierzeczywiste. On, całkowity laik, osoba, która jeszcze miesiąc temu nic na ten temat nie wiedziała, a teraz wykonała podobno spektakularny popis na najwyższym poziomie. Jednakże nie miał najmniejszej ochoty dzielić się swoją historią z obcymi. Inni nie byli ważni, tak samo jak ich zdanie, osądy czy pochwały. Odkrywając przyjemność z latania, zwłaszcza z osobą bliską jego sercu, pragnął to uczucie pielęgnować, sam się nim nacieszyć i dzielić tylko z Anthonym.

Może też i z jego kuzynem, bo przecież to on w dużej mierze przyczynił się do tego, że może tu dziś być.

Właśnie dlatego zaraz po pokazie z pomocą Lucasa wyszedł tylnym wyjściem, a dalej już sam wrócił do wynajmowanego domu. Umówili się, że na bankiet z okazji otwarcia flyspotu pójdą wspólnie, ale jako przyjaciele – on jako znajomy rodziny.

Zanim w domu pojawili się także Lucas i Anthony, zadzwonił do babci, o wszystkim jej opowiadając. Pogratulowała mu, podzielając z nim zadowolenie. Zastanawiał się, czy nie wykonać telefonu też do rodziców, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Umówił się z nimi jeszcze przed wakacjami, że na cały lipiec i sierpień chce całkowicie odciąć się od przeszłości, aby powrócić we wrześniu do swojego życia po całkowitym "resecie". Nie przypuszczał, że będzie on aż tak duży, jakby świat miał obrócić się dla niego o 180⁰, ale... mógł tylko cieszyć się z takiego zrządzenia losu, który postawił na jego drodze właściciela blond kity, kolorowych ubrań, deskorolki pod pachą i zaraźliwego uśmiechu.

Siedział w salonie na kanapie, przebrawszy się tylko z kombinezonu w dres i zwykły czarny T-shirt, i rozmyślał o swoim życiu, Anthonym, lataniu oraz ćwiczeniach. Nim się zorientował, ile czasu trwa w bezczynności, w zamku w drzwiach zachrobotał klucz. Dwóch kuzynów weszło do domu, śmiejąc się i klepiąc po plecach.

Gdy tylko Anthony zobaczył Aidena, zaczął szybko biec do niego, a w swoim czarnym, przylegającym do ciała kombinezonie przypominał smukły pocisk.

– Aiden-Aiden-Aiden! – wykrzykiwał, a kiedy zobaczył, że wołany chłopak wstaje z kanapy, rzucił mu się w ramiona, zawieszając na szyi. – Czy ty widziałeś, jak wszystkim kopary opadły na nasz występ? Byliśmy najlepsi! Tacy mega-mega-mega zarąbiści, prze-niesamowici, hiper-wspaniali, magicznie-zaczepiści i...

Anthony wymyślał kolejne określenia z wielkim podekscytowaniem, więc Aiden mógł tylko przytulać go tak samo mocno jak on jego, słuchać i cieszyć się razem z nim.

– Przebierzcie się, bo już dość czasu straciliśmy. – Głos Lucasa sprowadził chłopców z radosnego high-u na ziemię. – Za pół godziny jedziemy, więc wbijcie się w najlepsze łachy. – Zatrzymał się na drugim stopniu schodów prowadzących na piętro i ponaglił: – No dalej, ruchy, już bez tego nadmiernego obściskiwania się. Na to przyjdzie czas, kiedy będziemy mieć ten cholerny bankiet za sobą. Dlaczego ja też muszę w tym uczestniczyć? – To pytanie skierował sam do siebie, kiedy ponowił wspinanie się na piętro.

Para uścisnęła się jeszcze raz i zetknęła wzajemnie swoje czoła. Anthony trzymał luźno ramiona na karku swojego chłopaka, a ten przytrzymywał go za dolną część pleców. Zamknęli oczy i próbowali nawzajem wypełnić choćby w niewielkim stopniu tęsknotę za bliskością z drugą osobą. Lucas miał rację. Muszą wytrzymać jeszcze ten wieczór i powrót do domu, a znów będą mogli tulić się i całować, aż zdrętwieją im usta, a mięśnie ramion odmówią posłuszeństwa.

– Dziękuję – powiedział Aiden.

– Za co dziękujesz? To ja ci dziękuję, bo całe trzy tygodnie mogłeś łapać słońce na twojej ulubionej ławce na skateparku i spać do południa, a zamiast tego wylewałeś ze mną siódme poty, nie mając nawet chwili dla siebie.

– Nie przesadzajmy – mówił, uśmiechając się i nadal nie otwierając oczu. – Spędziłem czas, jak chciałem i z kim chciałem. Nie żałuję ani chwili. Choć teraz odrobinę, że nie możemy zostać tutaj – westchnął głośno – zakopać się pod kołdrą i wyjść z niej dopiero jutro na śniadanie.

– Ha, ha, dobrze to ująłeś. Ja też jestem styrany jak wół po całym dniu orki w polu.

Aiden nie do końca miał na myśli tylko spanie w łóżku, ale nie poprawił jego myślenia.

– Aiden?

– Hm?

– Twój łańcuszek pomógł mi wybrać dobrą drogę. Pod koniec, kiedy byliśmy na górze, na chwilę straciłem orientację, więc postawiłem na żywioł i poleciałem na prawo. Dopiero po chwili zobaczyłem ciebie po lewej stronie i już wiedziałem, że wszystko jest dokładnie tak, jak zaplanowaliśmy.

– Tak, po tym z dwóch stron polecieliśmy do środka i już po ostatnie brzmienie Archangel nie oddalaliśmy się od siebie nawet na chwilę. To moja ulubiona część.

– Moja też. – Mruknął z przyjemności na aidenowski dotyk. – A moje szczęśliwe gatki z Batmanem się sprawdziły?

– Jak mogłyby się nie sprawdzić? – zapytał retorycznie. – Nigdy nie ćwiczyłem z nikim w parze do jakiegokolwiek występu. Zawsze brałem udział w konkurencjach indywidualnych. Dlatego jestem pewny, że dziś wszystko się udało dzięki nim.

– I naszym czadowym umiejętnościom!

– Tak.

Ale przede wszystkim dzięki tobie, Anthony – dodał Aiden w myślach. – Gdyby nie ty i twoje umiejętności urzeczywistnienia niemożliwego, nic by się nie udało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro