49. Akwarium na rekiny i plan powalenia świata na kolana!
Kiedy pierwszy raz w pięcioro stanęli przy masywnej szklanej tubie o średnicy dziesięciu metrów, pomyśleli, że patrzą na akwarium i lada chwila wnętrze wypełni woda, gdzie będą pływać utuczone tuńczyki, stuletnie żółwie morskie i inne średniej wielkości ryby. Ani Aiden, ani Anthony, ani nawet Lucas nie widzieli nigdy takiego kolosa.
– Mamo, czy to na pewno bezpieczne? – zapytał Anthony, po raz pierwszy pokazując niepewność na pomysł latania w "akwarium dla rekinów", jak je w myślach nazwał.
– W pełni – odparła kobieta. – Sama go projektowałam, więc musi taki być.
– Musi? – Spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Mamo, nie mów, że nikt jeszcze w tym nie latał i my mamy być pierwsi!
– Oczywiście, że robiliśmy testy. Większość. Z wami dokończymy.
Odwróciła się, kierując do pobliskiego wyjścia z pomieszczenia, a Anthony ruszył za nią.
– Mamo, co oznacza "większość"?!
– Nie ufasz mi?
– Ufam, ale to nie to samo!
– Dotąd nigdy nie narzekałeś.
– Ale to było kiedyś! Teraz...
Ich dalsza rozmowa cichła wraz z oddalaniem się od przeszklonego tunelu.
Tato Anthony'ego pomachał jakiemuś mężczyźnie, który podwieszony na specjalnej uprzęży przy suficie montował lampy halogenowe. Lucas podszedł do miejsca, które wyglądało jak mała recepcja. Otaczał ją owalny kontuar z kilkoma ogromnymi monitorami poniżej, na razie przykrytymi wielką płachtą folii przeźroczystej i dwoma fotelami, jakie często mają profesjonalni gracze komputerowi.
Usłyszał za plecami zbliżające się kroki. Nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że to Aiden do niego podchodzi i z jakim zapewne pytaniem.
– Mrówa nie chwali się, czym zajmują się jego rodzice. – Sam zaczął. Kątem oka widział, że Brian White rozmawia z jednym ze swoich kolegów. – Właśnie moja niepozorna ciocia konstruuje wszystkie tunele, a nawet całe budynki. Wujek nadzoruje budowę i pilnuje, żeby nie było żadnych niedociągnięć. Wszystko musi być idealne, a materiały najwyższej jakości. Turbiny to inna bajka, składają je w jednym zakładzie u nas w kraju, ale każdy jest tygodniami sprawdzany przed dostarczaniem ich do flyspotu, więc nie musisz się martwić o swoje bezpieczeństwo. Mrówa czasami panikuje. Może gdyby miał latać ze mną, nie robiłby o to tyle szumu, ale, znając go, nie chce narazić się twojej babci, bo nie dostanie więcej sernika.
Przekręcił tułów, opierając się łokciem o wykonany z ciemnego drewna kontuar. Uniósł kącik ust, spoglądając na Aidena, który zatrzymał się dwa kroki przed nim.
– Nic nie mówił – potwierdził. – Ja też o nic nie pytałem.
– I dobrze. Ciotka jest naprawdę ekstra babką. Konkretną, ale nie dałaby skrzywdzić swojego jedynego syna.
– To matka. Zależy jej na bezpieczeństwie Anthony'ego.
Lucas kiwnął na zgodę.
– Czasami spotykaliśmy osoby, które w kółko powtarzały, że skoro jest jej synem, to musi być najlepszy, żeby nie zrobić jej obciachu. Ta presja ciążyła mu przez ostatnie lata. Starał się tego nie pokazywać, ale znam go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co siedziało w jego głowie. Po wygraniu mistrzostw świata niektórzy pozazdrościli mu, nazywając oszustem, który dzięki "mamusi" puchar miał w kieszeni. Nie pracownicy naszego flyspotu, bo oni na własne oczy widzieli, ile się poświęcił dla tego sportu, ale jednak... – Westchnął. – Nie uniknie się oszczerstw ludzi, którzy nie potrafią czegoś zdobyć własnymi siłami, a Mrówa naprawdę jest najlepszy. Nikt mu nie odbierze niezwykłego talentu.
– Obejrzałem nagrania z mistrzostw w skydivingu i nikt nie wykonał swojego pokazu w tak widowiskowy sposób i tak perfekcyjnie, jak Anthony.
– To prawda. Ciotka jest z niego bardzo dumna. Wujek tak samo. Mrówa z nich także. Tylko nie widzą się często, więc trudno im szczerze ze sobą porozmawiać.
Obaj jednocześnie obrócili głowy w stronę tunelu. Aiden myślał nad czymś chwilę.
Nie odwracając spojrzenia, powiedział:
– Dam z siebie wszystko.
Poczuł na barku mocne klepnięcie.
– Wiem i nie martw się. Z nami dwoma nie może się nie udać. Zrobimy z ciebie drugiego mistrza skydivingu, tylko na bardzo przyspieszonym kursie.
* * *
Tydzień. Tyle zajęło Aidenowi oswojenie się z wiatrem i jego różnymi prędkościami – niższe pozwalały leżeć niczym na łóżku i dawały pewną granicę popełniania błędu, lecz kiedy ustawiano maksimum – każdy najmniejszy gest musiał być świadomy, dokładnie przemyślany i idealnie dobrany do chęci wykonania akrobacji, a nawet przekręcenia się z lewego boku na prawy.
Dopiero siódmego dnia poznał pełną moc największej turbiny wmontowanej w największy tunel aerodynamiczny świata, od razu zakochując się w tym pędzie, szumie i odczuwalnej na całym ciele niewyobrażalnej sile żywiołu prawie tak mocno, jak w pewnym "Mrówie".
Zaczęli trening podstaw w sobotę i w następną sobotę też skończyli. Byli wykończeni, dlatego pierwszą połowę niedzieli postanowili przeznaczyć na odpoczynek, regenerację sił i omówienie wszystkich akrobacji, jakie Anthony wybrał do choreografii. Gdyby miał latać z Lucasem, nie mógłby sobie pozwolić ponieść się wyobraźni.
Ale ze swoim chłopakiem... czuł, że nie ma ograniczeń.
– To jest szalone – stwierdził Lucas, słysząc pomysł przyjaciela przy niedzielnym śniadaniu.
– Będzie wesoło!
– Bezmyślnie i ryzykownie – dodał. – Przecież Aiden dopiero załapał wszystkie pozycje. Miesiąc mu zajmie przyswojenie sobie gładkiego przejścia między jedną akrobacją a drugą. Do tego ta prędkość... Chcesz wykonać wszystko na maksymalnym przyspieszeniu? – Pokiwał z powątpiewaniem głową. – Ty dasz sobie radę. Solo. Bo jeden zły ruch i waszą synchronizację szlag trafi. Aiden wzniesie się choćby metr nad ciebie i już twoja bańka doskonałości pójdzie się jebać.
Westchnął. Nie po to latali po szesnaście, a poprzedniego dnia i osiemnaście godzin, nie po to też w pocie czoła i z bolącym każdym mięśniem szlifowali nawet właściwe ułożenie palców dłoni i oswajali Aidena z wiatrem oraz wszystkimi powietrznymi trikami, żeby nauczyć się wykonać najbardziej wariacką choreografię i zbłaźnić za dwa tygodnie na otwarciu.
– Nie ma mowy – oznajmił, uderzając płasko dłonią o stół. – Wymyśl coś innego.
Wstał i wyszedł z kuchni.
*
Od przyjazdu państwo White, Anthony, Lucas oraz Aiden mieszkali w wynajętym domu jednorodzinnym. Znajdował się trzysta metrów od flyspotu, więc na treningi szli pieszo brzegiem pola rzepaku. Rodzice Anta każdego dnia wstawali pierwsi i ostatni wracali. Aiden zastanawiał się, kiedy śpią, ale Anthony uspokoił go, że po pierwszym tygodniu, kiedy "dopieszczą" działanie turbiny w "akwarium na rekiny", będą mieli czas, żeby odespać swoje. Przez kilka dni poprawiali konfigurację programu podczas nauki latania, dlatego nie mogli zwiększać prędkości do maksimum. Lucasowi i Anthony'emu było to na rękę. Mogli po kolei wdrażać dziewiętnastolatka we wszystkie tajniki skydivingu. Jako nauczyciele byli cierpliwi, rzetelni i bardzo dokładni. O dziwo najbardziej Anthony – jakby nagle stał się innym człowiekiem. Po roztrzepanym miłośniku adrenaliny nie pozostał nawet ślad. Czuł się odpowiedzialny za zapewnienie swojemu chłopakowi bezpieczeństwa. Nawet upominał mamę, że nie może przestawiać prędkości wiatru o jeden kilometr na godzinę, kiedy oni są wyżej niż metr nad siatką. Chłopcy nie zdradzili, że Aiden ma kontuzję. Na szczęście stopa nie bolała, więc w wynajętym domu chodził bez ortezy i tylko czasami przed snem lub rano po przebudzeniu okładał ją chłodnym żelem.
Na nic nie narzekał. Jadł, co zamawiali, ćwiczył tak długo, ile inni mieli siłę go uczyć. Codziennie dzwonił do babci. Krótko opowiadał jej, jak się czuje i czego się danego dnia nauczył.
Nie mógł na nic narzekać.
Na nic... może prócz niemożliwości bycia blisko Anthony'ego.
Skater miał pokój połączony drzwiami z rodzicami. Codziennie rano budzili go, a jeśli nie miał siły zwlec się z łóżka, interweniował Lucas, wsadzając go do wanny i polewając wodą ze słuchawki prysznica. Spał jak zabity, bo po wykańczających treningach jeszcze wspólnie rozmawiali – omawiali miniony dzień i planowali następny.
Wspólnie z rodzicami, którzy nie wiedzieli o jego związku.
W czasie pierwszego tygodnia z Aidenem udawali, że nic ich nie łączy i spędzali czas sam na sam tylko przez kwadrans, maksymalnie pół godziny. Siedzieli u Anthony'ego w pokoju, najczęściej na kanapie, która także była na jego wyposażeniu. Może właściciele domu poprzednio wynajmowali go licznej grupie osób i dlatego zdecydowali się na dodatkowe łóżko? Cóż... im wystarczyłoby jedno. Nie mieliby nic przeciwko dzieleniu się nawet jedną kołdrą i oczywiście swoim ciepłem.
Niestety mogli sobie pozwolić tylko na siedzenie obok siebie, stykając się jak największą powierzchnią ciała, ale bezpiecznie – czyli czysto koleżeńsko – ramionami, udami i kolanami.
Czy im to wystarczało? Wcale.
Raz spotkali się w korytarzu w środku nocy. Obaj nie mogli zasnąć. Spojrzeli na siebie, a potem jednocześnie weszli do łazienki i przekręcili zamek w drzwiach. Od razu wpadli sobie w ramiona, jakby się nie widzieli od miesięcy. Całowali się po cichu i delikatnie, żeby nie obrzmiały im usta, a także coś poniżej. Ryzykowali, że zostaną nakryci przez rodziców i co wtedy mieliby powiedzieć? Na szczęście nikogo nie spotkali, ale spędzili w łazience pół godziny, sprawiając, że następnego dnia jeszcze mocniej siebie pragnęli.
Po tygodniu udawania "tylko znajomych" w piątek zlitował się nad nimi Lucas. Za anulowanie prania "gaci" w przegranym zakładzie na lotnisku zgodził się kryć Anta przed rodzicami, informując ich, że mają do obgadania sprawy skateboardingowe, więc trochę go u siebie przetrzyma. Po zamknięciu się drzwi w sypialni rodziców, Anthony prześlizgnął się do pokoju Aidena i spędził noc w jego ramionach. Zasnął prawie od razu, jak tylko zaciągnął się zapachem rozgrzanego i uwielbianego ciała byłego taekwondzisty, z nosem przy jego szyi, dłońmi na jego plecach i będąc nareszcie we właściwym miejscu – najcudowniejszym miejscu na świecie. Następnego dnia w sobotę po zaledwie trzech i pół godzinie snu tryskał energią i dobrym humorem. Jennifer White uznała, że jej syn umówił się z kuzynem na kolejną "ustawkę", jak często lubił nazywać ich współzawodnictwo na rampie, i wymyślił nową akrobację, którą podbije serca sędziów.
Z "podbiciem czyjegoś serca" się nie pomyliła.
Aiden nie pierwszy raz spał przy Anthonym, ale tej nocy boleśnie sobie uświadomił, że zaledwie kilka godzin spędzonych przy jego boku nie jest w stanie zaspokoić całego "głodu", jaki przy nim odczuwał. Rano dłużej chciał go przytulać, patrzeć na spokojną twarz otuloną mgiełką snu, napawać się widokiem nagiej skóry pleców, na którą padają pierwsze promienie słońca, słuchać powolnych, głębokich oddechów i przy swoim sercu czuć bijące drugie serce. Gdyby tej nocy nie przegrał ze zmęczeniem, patrzyłby na niego do samego rana – skąpanego w srebrnej poświacie księżyca, delikatnie gładząc opuszkami palców jego twarz, będąc szczęśliwym, że są razem. Nie musiałby nic więcej robić. Po prostu mieć go przy sobie.
Przez cały tydzień byli ciągle blisko, lecz nigdy za blisko. Aidenowi już to nie wystarczało. Chciałby zasypiać przy nim i budzić się, trzymając go w ramionach, słuchać zaspanego, lekko ochrypłego głosu, który przywitałby się z nim krótkim "cześć, Aiden". Wtedy pierwszą osobą, którą zobaczyłby po otwarciu oczu, byłby Anthony ze swoim radosnym uśmiechem. Sam mógłby się do niego uśmiechnąć, a potem pocałować, żeby pokazać mu, jak bardzo...
Jak bardzo... go kocha.
Kiedy dawniej wyobrażał sobie siebie zakochanego, sądził, że byłoby coś więcej niż lubienie, ale nie do końca "miłość" – uczucie tak silne, że dwie osoby świadomie stają przed ślubnym kobiercem, wyznając sobie uczucia aż po kres dni. Nie potrafiłby się tak do kogoś przywiązać. Poczuć niewyobrażalnego szczęścia na czyjś widok i tak samo, że mógłby sprawić komuś taką radość tylko samym swoim istnieniem, czasami nawet odrobinę złośliwymi żartami. Poznał Anthony'ego w swoim gorszym momencie życia. Musiał się pogodzić z porzuceniem marzeń. Był trochę drażliwy, ale to w niczym nie zniechęciło młodszego o rok skatera. Nie pozwolił mu o sobie zapomnieć i po niefortunnym poznaniu się, będąc przez niego oblanym wodą, powoli przekraczał każdą warstwę metaforycznego ciała Aidena, dostając się w końcu do centrum – serca, aby nim całkowicie zawładnąć.
W ten sobotni, słoneczny poranek, całując głowę z jasnymi, rozrzuconymi na poduszce i jego ramieniu włosami już był pewny, że kocha go właśnie w ten szczególny sposób, którym obdarza się jedną osobę w całym życiu. Mówią, że pierwsza miłość jest niezapomniana. Tak, z całą pewnością Anthony należał do niezwykłych osób. Zapomnieć się o nim również nie da. Nawet gdyby nagle stracił pamięć, zakochałby się w nim ponownie.
Rozumiał Lucasa – on także kochał Anthony'ego i chciał dla niego tylko tego co najlepsze. Kiedy widzi się osobę roztaczającą wokół siebie przyjemną aurę, jej starania, dążenie do jakiegoś celu, chce się ją wspierać. Taka właśnie była ich przyjaźń. Może Lucas więcej myślał o Ancie, może pomagał mu częściej, ale gdyby Anthony miał taką możliwość, tyle samo zrobiłby dla niego.
*
Anthony i Aiden zostali w kuchni sami, powoli kończąc jeść owsiankę z bananem. Chwilę po zamknięciu się za Lucasem drzwi łyżka Anta zawisła nad ciepłym plasterkiem banana, a on zagapił się na brzeg stołu. Czy faktycznie przesadził ze swoim pomysłem? Był widowiskowy i może trochę trudny do wykonania, ale łączył w sobie wszystkie najważniejsze cechy skydivingu – szybkość, zwinność, płynność ruchu i ujarzmienie sił natury. Anthony czuł w kościach i po najmniejszy włosek na ciele, że to jest "to", to właśnie cała kwintesencja tego młodego sportu zebrana w kilkuminutowy pokaz.
Automatycznie opuścił łyżkę, chcąc nabrać na nią skąpanego w gęstej owsiance banana, ale na nic nie natrafił. Spojrzał na miseczkę, ale jej też nie było.
– Ja też myślę, że to ryzykowne – odezwał się Aiden siedzący z jego lewej strony.
Anthony przekręcił głowę, patrząc, jak do jego owsianki chłopak dosypuje posiekane orzeszki ziemne i polewa wszystko obficie syropem klonowym. Nabrał na swoją łyżkę już na pewno przesłodzoną papkę i, uśmiechając się do Anthony'ego, podsunął mu ją pod usta.
– Ale... – ciągnął, obserwując chłopaka, który bez ociągania pochłonął porcję jedzenia – zaryzykowaliście już raz, zabierając mnie ze sobą w zastępstwie Lucasa, więc czy nie moglibyśmy tego powtórzyć? – Nabrał na łyżkę banana, którego polał dodatkową porcją gęstego syropu, aż kapał do miski. – Koniecznie musisz mi pokazać na żywo ten układ, a do tego potrzebujesz dużo energii.
– W takim razie potrzebuję nie tylko przesadzonej dawki słodyczy – powiedział Anthony, wskazując palcem na jedzenie.
– Chcesz kawę? – zgadywał Aiden. Uśmiechnął się, samemu zjadając łyżkę antowskiej kaszki.
– A... – zawahał się. – A może jednak coś słodkiego?
– Bardzo słodkiego? – zapytał Aiden ze śmiechem, zlizując z ust syrop klonowy, jak półtora tygodnia wcześniej zrobił to podczas jedzenia babcinych naleśników Anthony.
– Bardzo, bardzo, bardzo. I ciepłego. – Anthony przełknął, czując delikatnie podniecenie. Nie przestawał wpatrywać się w usta swojego chłopaka, lekko przygryzając własne. – Miękkiego, mokrego i... słodkiego? Już to chyba mówiłem...
– Chodź tu do mnie. – Aiden przesunął dłoń po szyi Anthony'ego na kark i przyciągnął. Złożył krótki, ale za to bardzo słodki pocałunek na jego ustach, po czym oparł brodę na jego barku i przytulił. – Lucas może mieć rację, że to będzie szalone, nieodpowiedzialne, skomplikowane i niebezpieczne jak rzucenie się na głęboką wodę, ale mimo to chciałbym zobaczyć na żywo twoje wykonanie. Czasami wystarczy zmienić jakiś szczegół, a z niemożliwego stanie się tylko trudne, nie awykonalne.
– Yhm. – Anthony mruknął w odpowiedzi i on także objął drugą osobę.
– Zjedzmy i dołączmy do twoich rodziców we flyspocie. Na pewno się ucieszą, że jako pierwsi zobaczą, co takiego niezwykłego tym razem wymyślił ich syn.
– Dobra. Ale za kolejnego buziaka. – Mocniej przycisnął do siebie Aidena. – Bożeee, tak strasznie brakuje mi właśnie takich chwil. Gdy jesteśmy sami i mogę się tak z tobą przytulać. Nawet we flyspocie w nocy ciągle się do siebie kleiliśmy, a nie byliśmy ze sobą. Co jest nie tak, że teraz nie możemy? – marudził, nawet na chwilę nie rozluźniając uścisku.
Znał odpowiedź – rodzice – ale i tak miał ochotę ponarzekać. Aiden wiele razy zadziwiająco szybko dawał się namówić na pocieszanie go, a on to bardzo lubił wykorzystywać. Na początku ich znajomości nie robił tego specjalnie, jak podczas burzy na skateparku, lecz obecnie każdy powód nadawał się do wyłudzenia czułości. Obecnie w domu byli tylko oni i Lucas, więc mógł sobie na to pozwolić.
Aiden zaśmiał się przy jego uchu.
– Słowo harcerza, że to będzie tylko jeden buziak?
– Nigdy nie byłem w harcerstwie, ale potrafię dotrzymać słowa. Zazwyczaj – dodał, także się śmiejąc.
– Moja mrówko-królewna niestety nie potrafi kłamać. Od pewnej romantycznej nocy jeden buziak już jej nie wystarcza.
To jednak mu nie przeszkadzało.
– Ja myślę, że to tobie, Aidenie, nie starcza. Bo kto już przy przedszkolu przyparł mnie do muru? Hmm?
– Za dobrze mnie namawiałeś.
– Nawet nie prosiłem! Słowem się nie odezwałem!
– Ale chciałeś tego tak samo jak ja.
Tak, obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
Ich krzesła były jedno przy drugim, ale i tak Anthony wolał wstać i stanąć między rozchylonymi zapraszająco nogami swojego chłopaka. Pochylił się i położył mu dłonie na barkach, a Aiden objął z kolei jego talię. Patrzyli w swoje oczy, czując szczęście, że mogą chociaż przez chwilę być razem. Potarli o siebie końcówki nosów, zamykając oczy i wzdychając z uśmiechem. Zbliżyli usta i nagle coś usłyszeli. Obaj spojrzeli w stronę zamkniętych drzwi. Ktoś schodził po drewnianych schodach. Aiden zabrał ręce, ale Anthony złapał w dłonie jego policzki i przekręcił twarz do siebie, z uczuciem całując słodkie wargi.
– Faktycznie, jeden raz nie wystarczy.
Śmiejąc się, jeszcze raz pocałował Aidena, lecz tym razem przesuwając językiem po jego ustach. Kiedy kroki stały się głośniejsze, szybko się odsunął, zabrał swoją miskę i zajął poprzednie miejsce. Dźgnął owsiankową papkę łyżką z opuszczoną głową. Kilka sekund później drzwi się otworzyły i Lucas od progu warknął:
– Mrówa, ostatni raz daję się namówić na twoje szajbnięte pomysły, a teraz zbieraj kościste dupsko do kupy i pokaż ten swój "mega odjazdowy jak karnawał w Rio" układ.
Miał na sobie czarne, postrzępione na udach jeansy i czarny, sprany T-shirt z nadrukiem ogromnej trupiej czachy. Wyglądał, jakby szykował się na imprezę heavymetalową lub planowaną zadymę z grupą znajomych spod ciemnej gwiazdy. Brakowało mu nieodłącznych łańcuchów, a w przypadku bójki – jeszcze zaworu, który mógłby z powodzeniem użyć zamiast nielegalnego kastetu*.
* – autorka pragnie w tym momencie coś wytłumaczyć, aby drodzy Czytelnicy mieli jasność. Wiele lat temu autorka, będąc nastolatką, znała chłopca, który lubił chodzić na dyskoteki. Pewnego dnia podczas spotkania na placu zabaw za blokiem ów kolega wyciągnął z kieszeni zawór wielkości dłoni. Uśmiechnął się i wyjaśnił, że bez tego na dyskoteki nie chodzi, bo "zawsze znajdzie się ktoś, komu trzeba przyp...ić, a za posiadanie kastetu ochroniarze dyskotek od razu dzwonią na policję, gdyż jest on określany jako «broń». Tymczasem zawór, który wyrządza podobne obrażenia ciała... nadal pozostaje tylko zaworem!"
Anthony zerknął z ukosa na Aidena i uśmiechnął się zwycięsko. W trzech ruchach łyżki napchał sobie do ust resztę kaszki. Zerwał się z krzesła, jakby tylko na usłyszane słowa przyjaciela czekał. Kilka sekund później biegł już po schodach do swojego pokoju na piętrze, krzycząc "Wilku, świetne ciuchy!", a potem z prędkością wypuszczania kul przez karabin maszynowy dodał: "zaraz-będę-bo-na-to-święto-muszę-ubrać-moje-szczęśliwe-gatki!".
Lucas pokręcił głową, siadając bokiem na krześle po drugiej stronie stołu i opierając przedramię o blat.
– A ty nie masz swoich szczęśliwych gaci czy podobnie bzdurnego zabobonnego itemu? – zwrócił się do Aidena.
Pytany chłopak pomyślał o zawieszce na srebrnym łańcuszku na swojej szyi.
– Mój lucky item na pewno właśnie lata teraz z gołym tyłkiem, nie mogąc znaleźć bokserek z Batmanem.
– Módl się, żebyś nie przeliczył się z "tym" swoim ześwirowanym szczęściem. – Wyszczerzył się w uśmiechu. – Ty też się lepiej przygotuj. Nie spodziewaj się żadnej taryfy ulgowej, bo będziesz się modlił o choćby godzinę snu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro