46. Wszechświecie, zlituj się!
Anthony siedział na tylnej kanapie białego Jeepa rodziców.
Po raz drugi tego dnia.
Od popołudnia, kiedy po niego przyjechali, do teraz minęło sześć godzin. Gdyby miał ten czas nazwać, zapewne byłoby to coś pomiędzy "chaos" a "wszechświat chyba uwielbia bawić się moim kosztem!". Po prawej stronie miał pogodzonego ze swoim losem, podpierającego brodę na dłoni i wpatrzonego w pomarańczową łunę na zachodniej części nieba Lucasa. Wyglądał na znudzonego i w ogóle nieprzejmującego się tym, co go czeka. Przyzwyczaił się do wykonywania poleceń surowego ojca bez obiekcji. Kiedyś z nim walczył, ale więcej na tym tracił niż zyskiwał, dlatego nauczył się robić co każe, a potem w spokoju jeździć na ulubionej deskorolce.
Po lewej stronie siedział Aiden, którego dłoń ściskał, jakby była oazą, a on przez kilka dni błądził po pustyni bez kropli wody. Teraz znalazł źródełko i za nic na świecie nie zamierzał go puszczać.
Jasne, że jeśli mama spojrzałaby z przedniego siedzenia, to udawałaby niewiniątko, a bluzę na swoje nogi zarzucił przypadkowo. Nie, aby ukryć ich złączone dłonie!
Na szczęście tato prowadził, a ona zapadła w drzemkę, więc skater tym bardziej ani myślał rozstawać się ze swoim "źródełkiem".
W kółko rozmyślał o drugiej połowie dnia i zastanawiał się, czy naprawdę nie tylko Aiden lubił się z nim droczyć, ale jego najbliżsi także. Chyba przyprawianie go o szybsze bicie serca, zawstydzanie, wywoływanie strachu, nawet rozpaczy i wszelkich innych skrajnych emocji sprawiało im chorą przyjemność!
Przez to wszystko czuł się zmęczony. Wyczerpany, wykończony, totalnie wyprany z sił...
Lecz po rozgardiaszu, jaki panował przez kilka ostatnich godzin, w tym momencie był też niezwykle szczęśliwy.
* * *
Sześć godzin wcześniej,
Parking przy skateparku
Po wejściu do samochodu rodziców starał się grać rozluźnionego i takiego jak zawsze – czyli odrobinę roztrzepanego. Przywitał się i prawie od razu zaczął opowiadać, że fala upałów w mieście dała się nieźle we znaki, ale czasami też padało, więc to lato z pogodą w kratkę psuje mu plany jazdy na rampie. Streścił ostatnie zawody skateboardingowe, postępy w wykonywaniu nowych trików oraz treningi w tunelu aerodynamicznym z Lucasem. W międzyczasie starał się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów ze stanu domu, który rano opuścił.
Czy posprzątali dowody ich wspólnego prysznica, chwil sprawiania sobie przyjemności lub czy nie zostały jakieś ubrania Aidena? Kosmetyki miał w łazience na piętrze, więc o to mógł być spokojny – rodzice bardzo rzadko tam zaglądali. Pranie zrobili zaraz po przebudzeniu, więc wszystkie "gatki" miał nieskalanie czyste. Dom wysprzątany, po śniadaniu bałagan ogarnęli wspólnie, również umyli naczynia po cieście...
Ciasto!
Tego nie przewidział. Nie mógł przewidzieć! Prawie trzy-czwarte pysznego, świeżutkiego sernika wypełnionego mięsistymi rodzynkami stało na paterze pośrodku kontuaru oddzielającego część kuchenną od salonu. Tak, tego samego, na który poprzedniego dnia wskoczył, żeby Aidena...
Nie, nie, nie, nie myśl teraz o tym! – skarcił się, bo wspominanie najlepszej nocy jego życia nie pomoże mu się skupić, a przy mamie i jej przenikliwym wzroku, który, nie daj Boże, mógłby sięgnąć jego skrzętnie ukrywanych nieczystych myśli, mógłby się z czymś zdradzić. O, choćby zarumienić się jak zakochana nastolatka!
W życiu do tego nie dopuści!
Zerknął na tył auta. Musiał sprawdzić, czy rodzice przyjechali po niego prosto z lotniska, czy zdążyli zajrzeć do domu. Niewielka walizka leżała na boku – nie sądził, że oboje zdołali się do niej spakować, ale... może główny bagaż wysłali pocztą? Robili tak tylko wtedy, kiedy nakupowali za dużo prezentów lub były one dużych rozmiarów. Kiedyś przesłali tak katanę z Japonii, której nie mogli wziąć na pokład samolotu. Ta wiedza pomogła mu spokojniej podejść do wymyślenia kłamstwa, skąd ma ciasto. W ostateczności powie, że sam upiekł. A co, w końcu nadal pamiętał wszystkie aidenowe rady, więc mógłby upiec ciasto i drugi raz, a tym samym w oczach rodziców wypaść pierwszy raz w życiu na zaradnego!
Niestety, ciągle pozostawał inny problem. Fakt, że osobiście po niego przyjechali, do tego po długiej podróży i nie poświęcili nawet chwili, żeby się odświeżyć... to kazało mu wzmożyć czujność i zastanowić się nad powodem ich powrotu.
Co mogło być takiego nagłego i pilnego?
– Na długo przyjechaliście? – zaczął, kończąc pleść głupoty o wszystkim, czyli o niczym konkretnym. – Mieliście wrócić jutro, a ja...
– Słonko, jeśli nie zdążyłeś posprzątać, nic się nie stało – przerwała mu mama łagodnym głosem.
Co?
– Ale ja posprzątałem. Dbam o porządek prawie na bieżąco, więc jest błysk. Mieliśmy umowę, a ja z każdej się zawsze wywiązuję! – oznajmił, nie mówiąc oczywiście prawdy, ale tym razem wnętrze domu było naprawdę wypucowane, więc nie mogli podważyć jego słów.
Z drugiej strony wcale go nie pocieszało, że w domu jest czysto. Nic a nic. Mama zawsze prowadziła z nim o to wojny, a teraz dała mu do zrozumienia, że: "nic się nie stało, jeśli jest bałagan".
Coś było nie tak. Bardzo nie tak i Anthony'emu nad głową zaświeciła się czerwona lampka.
– Dziś wyjeżdżamy – odpowiedział na jego poprzednie pytanie tato.
– Dziś? Jak... dziś? Przecież dopiero wróciliście. Wasz plan zakładał...
– Plan uległ zmianie – ponownie przerwała mu kobieta. – Taka jest praca i obowiązki. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z założeniami i musimy być elastyczni.
Anthony poczuł w piersi ukłucie niepokoju. Powoli łączył kropki w całość. Szybszy powrót rodziców, przyjazd po niego bezpośrednio z lotniska, wyjazd wieczorem, plany i bycie elastycznym.
Nie chciał pytać, nie chciał usłyszeć tego, czego bał się najbardziej, ale po prostu nie mógł dłużej trwać w niepewności.
– Powiedzcie, że mogę zostać w domu do końca wakacji, tak jak się umawialiśmy.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem dwa kobiece słowa wypełniły wnętrze samochodu.
– Przepraszam, synku.
*
Anthony usiadł w pokoju na łóżku. Patrzył na nadal trzymaną w dłoni deskorolkę i kciukiem skubał wyszczerbioną krawędź. Miał tak wiele do zrobienia, a tak mało czasu. Musiał spakować ubrania, zabrać przybory toaletowe, poszukać szczęśliwych bokserek z Batmanem oraz zadzwonić do Wilka i dowiedzieć się co wie o tej apokalipsie! Zawsze, czy działo się dobrze, czy bardzo, bardzo źle i świat walił im się na łeb, mówili sobie prawdę. Więc o obecnym kryzysie chciał usłyszeć z jego ust.
Potarł czoło, wiedząc, że czeka go jeszcze kilka telefonów.
Musiał poinformować znajomych z "Latających Skarabeuszy", że nie będzie go jutro na skateparku, ani w przyszłym tygodniu, ani na zawodach. Ale przede wszystkim musiał napisać, bo wizja zadzwonienie plątała mu kiszki w brzuchu, do Aidena.
Tylko co?
"Wyjeżdżam. Daleko. Wrócę jakoś pod koniec wakacji, więc czekaj na mnie... Proszę...?".
Upuścił deskorolkę na podłogę i ukrył twarz w dłoniach.
*
– Wujek Scott potrzebuje parę najlepszych indoor skydiverów na pokaz podczas otwarcia największego flyspotu na świecie. Przykro mi, Anthony, ale nie mogliśmy mu odmówić – powiedziała mama, kiedy kwadrans wcześniej w salonie usiedli we troje na kanapie.
– Dlaczego ja? – zapytał, starając się podejść do tematu na chłodno i rzeczowo, jak zawsze robiła to mama. I czego uczył się od Aidena. – Okej, zostałem mistrzem, ale przecież są dziesiątki lepszych ode mnie. Miałem wtedy fuksa i tyle. Nawet Wilku...
– Lucas oczywiście leci razem z nami – wtrącił się tato, który zaraz po wejściu do domu zdążył wypatrzyć ciasto i teraz jadł kawałek, krusząc rodzynkami, które wprost wysypywały się z sernika na spodeczek. – Świetny sernik, gdzieś na naszym osiedlu otworzyli nową cukiernię?
Anthony na kilka sekund stracił wątek. Właśnie ktoś pochwalił jego sernik. JEGO wypiek, który stworzył dzięki pomocy swojego chłopaka!
Cień uśmiechu przemknął mu przez twarz, ale szybko się opamiętał, bo miał teraz coś ważniejszego na głowie. Ktoś właśnie próbował doszczętnie zniszczyć wspaniały plan, który z pomocą Wszechświata wszedł już na proste tory prowadzące ku świetlanej przyszłości z Aidenem!
– Też go do tego zmusiliście? – zapytał, pomijając pytanie taty.
– Nikt nikogo do niczego nie zmusił. Wujek Scott dostał polecenie wybrania dwóch najlepszych skydiverów. Wytypował ciebie i swojego syna. – Kobieta utkwiła w nim spokojne, ale twarde spojrzenie. – Tunel ma szerokość dziesięciu metrów. Jest wspaniałym osiągnięciem inżynieryjnym, nad którym pracował team zebrany z różnych zakątków świata. Uczestniczenie w otwarciu tego miejsca to ogromny prestiż, a dla ciebie i Lucasa szansa na wspaniałą przyszłość. W tym momencie nawet jako mistrz świata jesteś rozpoznawalny tylko przez garstkę osób bezpośrednio związanych ze skydivingiem, ale występując na otwarciu, zrobisz ogromny krok ku dorosłości. Zaczniesz się liczyć, ta dziedzina sportu będzie dla ciebie stała otworem. Czy zechcesz zostać trenerem, promować flyspoty swoim wizerunkiem...
– I do Wilka taka gadka przemówiła, że zgodził się też polecieć?! – Nie wytrzymał Ant, wybuchając.
– Znasz Lucasa. – Głos kobiety nadal był opanowany, jakby spodziewała się takiej reakcji syna. – Scott wydał mu polecenie, a chłopak po prostu poszedł do pokoju i zaczął się pakować. Może mu się to nie podobało, ale jego ojciec zawsze chce dla niego jak najlepiej. Na pewno rozumie to lepiej od ciebie.
Już to widzę, że Wilku spokojnie przyjął tę wiadomość! Jeśli nie przeklął w myślach wujka sto razy zanim doszedł do pokoju, to chyba nie mógłby się nazywać Wilku!
Niestety. Wujkowi Scottowi się nie odmawiało.
– Wilku...
Chciał zapytać, czy Wilku nie mógłby polecieć sam, ale ugryzł się w język. On nigdy by go nie zostawił samego w takiej sytuacji. Dlatego wyjątkowo, przeklinając siebie i swojego pecha, też nie mógł go opuścić. Nie Wilka.
Pokręcił głową, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Wiedział, że decyzja nie została podjęta przez niego. Było to coś, na co nie miał wpływu. Interesy wujka po części pokrywały się i z jego rodziną, mógł więc tylko jeszcze raz cicho zapytać:
– Naprawdę nic się nie da zrobić? Nie ma nikogo innego na nasze miejsce? – Popatrzył smętnie na oboje rodziców. – Mam plany na resztę wakacji. Kolejne zawody, mam przyjaciół, mam...
Aidena. Miał tu ukochaną osobę.
Ścisnął materiał pomarańczowej koszulki przy lewej piersi. Bolała. Jeśli śnił, to był to straszny koszmar i pragnął jak najszybciej się z niego wybudzić.
Wziął kilka uspokajających oddechów, żeby opanować ucisk w gardle i pogodzony ze swoim losem zapytał:
– O której wylot?
– O północy. Wyjeżdżamy za trzy godziny.
*
Siedział na podłodze, wrzucając niedbale do otwartej walizki ubrania. Było mu wszystko jedno, co będzie na sobie miał i czy pogniecione, czy wyprasowane. Oczy zachodziły mu łzami, więc co chwilę wycierał je wierzchem dłoni lub koszulką. Nadal nie wymyślił, co ma napisać Aidenowi, jak się z nim pożegnać. Wierzył, że zrozumie jego sytuację, ale czuł, że jeśli teraz się rozdzielą, we wrześniu – podczas rozpoczęcia roku szkolnego – będzie sam i ze złamanym sercem. To nie tak, że nie ufał swojemu chłopakowi. Zależało im na sobie, ale uważał, że na początku związku bardzo ważne jest, aby go pielęgnować, poznać się lepiej... Przecież musiał mu pokazać, że warto z nim zostać! Jak miał to zrobić na odległość? Udział w pokazie otwierającym flyspot to poważne zobowiązanie. Będzie zmuszony wymyślić nowy układ i godzinami szlifować go z przyjacielem. Najpierw wspólnie dopracować, potem zapamiętać i tak się zsynchronizować, aby ruchy ciała i wszystkie gesty były identyczne.
Pierwszy tak duży komercyjny tunel aerodynamiczny to oczy świata sportu skierowane wprost na nich i przyglądające się ich skomplikowanym akrobacjom... Jak również potknięciom. Nie chciał widnieć na pierwszych stronach magazynów z jakimś obciachowym błędem nowicjusza! Po części w tej chwili miał gdzieś latanie, ale dobrze wiedział, że wybranie ich dwóch faktycznie było najlepsze. Spoczywała na nich ogromna odpowiedzialność i nie mogą zawieść. Ani on rodziców, ani Lucas swojego ojca. Nie mógł więc zawieść też swojego najlepszego przyjaciela.
Jak całe dnie treningów pogodzić z dbaniem o relację z Aidenem? Może uda mu się ukraść dla siebie pół godziny dziennie. Może. To było za mało.
Jego telefon zawibrował w kieszeni spodenek. Otarł twarz z łez. Pociągnął nosem i chrząknięciem oczyścił gardło.
Spojrzał na ekran. Dzwonił jego najlepszy przyjaciel.
– Wilku... – odebrał.
– Głupi Mrówa, nie becz, debilu. – Usłyszał.
– S-skąd – pociągnął znów nosem – skąd wiedziałeś?
– Pytasz, jakbym cię nie znał.
– Ja... ja wcale nie płaczę, dlatego że jadę. Tylko...
Z głośnika wydobyło się długie westchnięcie rozmówcy.
– Wiem, Mrówa. Wiem, głupku. Dlatego dzwonię. Spakowałeś się już?
– Nie. – Otarł dłonią kolejne łzy. – Wrzucam, co mam pod ręką. Najwyżej pożyczysz mi coś, jeśli się okaże, że zapakowałem same gacie, stare dresy i sprane koszulki do spania.
Lucas zaśmiał się. Następnie miękko i niezwykle ciepło jak na niego wymówił kolejne słowa:
– Mrówa, umyj twarz, doprowadź się do porządku i spakuj jeszcze raz. Coś ładnego, coś na szczęście, coś pożyczonego, czerwonego...
– Nie mam dla kogo – powiedział zachrypniętym głosem.
– Masz. – Zrobił pauzę. – Uwierz mi, że masz, Mrówa. – Słyszał w oddali jakieś głosy. Domyślał się, że wujek jeszcze daje mu jakieś instrukcje. Odczekał kilkanaście sekund, aż jego przyjaciel znów się odezwał: – Dobra, muszę kończyć. Będę niedługo i, Mrówa, jak przyjadę, to nic nie gadaj, dobra?
– A co niby mam gadać?
– Głupoty. Jak zawsze przecież. Tym razem po prostu siedź cicho.
– Okeeej? – zgodził się, choć nie za bardzo wiedział dlaczego i po co.
– Do za-niedługo.
– Pa, Wilku, i dzięki za telefon.
– Jeszcze nie dziękuj. Umyj twarz.
Rozłączył się, a Ant spojrzał na wyświetlacz telefonu i pokiwał na boki głową. Jego przyjaciel czasami bywał dziwny. Zaskakiwał go tak często, jak się z nim sprzeczał. W sytuacjach stresujących i wymagających szybkiego działania to właśnie on był filarem, o który mógł się oprzeć i polegać na nim. Tym razem także w myślach podziękował mu za to, że się nim przejmuje.
Poszedł umyć twarz. Wysiąkał porządnie nos, a potem opróżnił walizkę i spakował się jak należy.
Cokolwiek Wilku mi powie, wolę słuchać jego niż rodziców. Jest moim prawdziwym przyjacielem. On nigdy nie stawia mnie w skrajnie stresujących sytuacjach!
Po pół godzinie musiał ugryźć się w język i jeszcze raz przemyśleć, dlaczego uważa go za PRZYJACIELA!
Akurat schodził po schodach z walizką i zarzuconym przez ramię plecakiem, kiedy Lucas na swoich długich nogach wmaszerował do domu. Rozejrzał się, witając krótkim "cześć" z jego rodzicami, a potem uśmiechnął się do Anta. Za Lucasem do salonu weszła jeszcze jedna osoba, na której widok Anthony prawie potknął się o własne stopy.
Aiden stanął przy Lucasie, a wzrokiem od razu odszukał osobę, na której najbardziej mu zależało. Twarz miał poważną i nic nie zdradzała. Usta trzymał zamknięte, ale mięsień szczęki lekko zadrżał. Krystaliczny błękit pochłonął Anthony'ego do tego stopnia, że zamarł w jednym miejscu. Nie poruszał się, nie oddychał, nie mrugał, bojąc się, że wizja Aidena zaraz się rozmyje.
– Przyprowadziłem chłopaka, o którym wam mówiłem. – Ciągle uśmiechnięty Lucas zwrócił się do państwa White. Objął Aidena ramieniem i poprowadził do centrum salonu, gdzie pili kawę, przegryzając... sernik przepisu babci Wendy, choć wzbogaconym o niebotyczną ilość rodzynek. – To właśnie jest Aiden.
– Aiden Black – przywitał się, podając dłoń mamie i tacie młodszego skatera. – Miło mi państwa poznać.
– Jennifer White.
– Brian White.
Anthony na miękkich nogach zdołał w końcu zejść ze schodów, nie zabijając się przy tym i nadal nie odrywając wzroku od tej nierealnej sceny.
Co Aiden tu robił?!
Dostrzegł, że jego najlepszy przyjaciel obraca się w jego stronę i przykłada palec do ust. Ma nic nie mówić? Wiedział, że ma powstrzymać się przed gadaniem głupot, ale nadal nie rozumiał dlaczego! Niczego już nie rozumiał!
– Scott wspominał, że w sobotę zabraliście nowicjusza na nocne latanie – zaczęła pani White na wpół do siebie, na wpół do Lucasa.
Wstała i gestem dłoni wskazała obu gościom dwa wolne fotele. Przed domówką Anthony przesunął je pod ścianę, ale teraz przysunięto je naprzeciwko kanapy, po drugiej stronie stołu, gdzie na paterze stała połowa sernika. Pan White ukroił po kawałku dla chłopców i dla siebie. Lucas uniósł brwi, kiedy dostrzegł zawyżoną ilość rodzynek i od razu się domyślił, że sernik zrobiono specjalnie z myślą o Anthonym.
– Nie wiem, skąd mój syn go wytrzasnął – pan White wskazał małym widelczykiem na paterę – ale jest mistrzowski.
– Wyjątkowo dużo rodzynek – uznał Lucas, wygrzebując ze ścianek kilka sztuk i odkładając na talerzyk.
– Wilku, coś ci nie pasi? – Anthony w sekundę pojawił się przy fotelu przyjaciela i wyrwał mu wypiek z ręki, wsadzając do ust cały kawał naraz. – Yeszt szwetny! – powiedział z pełnymi ustami.
– Przesadzony – rzucił mu w odpowiedzi przyjaciel. – Kto robi z sernika rodzynkowiec?
– Ja! Któszpy ynny!
– To ty upiekłeś ten sernik? – Tato chłopaka ze zdziwienia otworzył szeroko oczy. – Przyznaj się, że wyrwałeś jakąś dziewczynę i to od niej.
– To ja! – Anthony nareszcie wszystko przełknął, dodatkowo podjadając odłożone wcześniej przez Lucasa rodzynki. – Nie mogę sam sobie nic przygotować? Jestem dorosły.
– Masz dopiero osiemnaście lat. Do dorosłości jeszcze ci daleko.
– Tato!
Kiedy Anthony, jego ojciec i Lucas rozmawiali o ciastach, radzeniu sobie w życiu i dorosłości, pani White przesunęła się na kanapie z dłuższej części L na krótszą, aby być bliżej chłopaka, którego widziała pierwszy raz w życiu. Piękne błękitne oczy, wyraziste, proporcjonalne rysy twarzy, dobrze zbudowany, ubrany elegancko – w pasującą do oczu niebieską koszulę i czarne spodnie. Młody i przystojny. Jego spojrzenie było chłodne, ale nie nieprzyjemne. Domyślała się, że czeka cierpliwe na pytania.
Podobało się jej, że chociaż jedna osoba nie zachowuje się jak małpa w cyrku.
– Aiden – zwróciła się do chłopaka, nachylając nad stołem w jego stronę – to ty byłeś z moim synem w ten weekend?
– Tak, to ja.
Przez kilka sekund lustrowała go wzrokiem.
– Pierwszy raz we flyspocie?
– Zgadza się.
– Spodobało ci się latanie?
– To coś nowego, ale trudno nie cieszyć się możliwością unoszenia się w powietrzu.
Pani White się uśmiechnęła.
– Dlatego mój syn tak uwielbia ten tunel.
Może chłopak był jej nieznany i pierwszy raz dziś o nim usłyszała, ale Anthony i jego najlepszy przyjaciel zabrali go do flyspotu. A to oznaczało, że mu zaufali – zwłaszcza Lucas, który od incydentu sprzed trzech lat wnikliwie obserwował młodszego kuzyna i odpędzał każdą potencjalną osobę mogącą źle na niego wpłynąć.
Postanowiła podzielić się z chłopakiem swoimi przemyśleniami i jednocześnie go wybadać. Lucas go zachwalał, jak nigdy nikogo wcześniej, ale nie mogła przystać na jego pomysł, sama nie upewniwszy się, jaką osobą jest Aiden Black.
– Dziś Anthony ani przez chwilę nie cieszył się, że jako pierwszy będzie mógł latać w największym tunelu aerodynamicznym na świecie. – Splotła ze sobą ułożone na kolanach palce. – Wiem, że wakacje są jego i powinien odpocząć przed rozpoczęciem kolejnej klasy, ale to takie dziecko, które zawsze stawia swoją deskorolkę oraz latanie na pierwszym miejscu.
– Może to dla niego zbyt nagłe? – zaryzykował Aiden.
Wyglądał na rozluźnionego, ale Jennifer White widziała, w jaki sposób zerka w kierunku jej syna. Z przejęciem i niepokojem. Wzrok sam ku niemu wędrował, choć starał się powstrzymywać. Mógł nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ona uważnie go obserwowała.
– Masz rację. To dość niespodziewana wiadomość. Wiem, że miał plany z kolegami i zawody deskorolkowe w sierpniu, niestety teraz, przed otwarciem flyspotu, cały wolny czas poświęci przygotowaniom. Mimo to spodziewałam się, że po chwilowym buncie zaburzeniem letniego lenistwa przejdzie mu i sobie uświadomi, że to dla niego ogromne wyróżnienie, a także możliwość stworzenia niepowtarzalnego układu akrobatycznego. Będzie pierwszy. W wieku zaledwie osiemnastu lat.
– Lucas mi wyjaśnił, że zostali wybrani, bo są najlepsi. – Wziął oddech, gdyż zamierzał zadać pytanie, które nie należało do uprzejmych. – Czy pani jako rodzic mogłaby wpłynąć na decyzję zarządu?
Będąc zaledwie "kolegą" Anthony'ego, nie miał nic do gadania. Wiedział o tym bardzo dobrze. Jednakże... czerwone policzki, przekrwione oczy, charakterystyczny, ochrypły głos Anthony'ego świadczyły o tym, że płakał. Był nieszczęśliwy. Dlatego pozwolił sobie na bycie trochę bezczelnym.
Na szczęście pani White nie odebrała tego jako atak. Jej odpowiedź była w dalszym ciągu spokojna, przemyślana i konkretna.
– Anthony nadal jest pod naszymi skrzydłami, więc gdybym uważała, że mu to zaszkodzi, stanęłabym za nim murem. – Wbiła w Aidena uporczywe spojrzenie i dodała: – Ale tego nie zrobię. Jako matka chcę dla niego jak najlepiej. Nie powinnam go do niczego zmuszać, jednak to bardzo dobra okazja do rozwoju. Dzięki wzięciu udziału w otwarciu tego tunelu w przyszłości będzie mu łatwiej.
Rozsiadła się wygodniej i założyła nogę na nogę. Miała na sobie obcisłe, jasnoniebieskie jeansy i luźną, białą koszulę na guziki z krótkim rękawem. Wyglądała na młodszą, niż wskazywał na to jej wiek – Aiden wiedział, że mając osiemnastoletniego syna zapewne ma nie mniej niż trzydzieści sześć lat, ale sam nie dałby jej więcej niż trzydzieści.
Po stanowczym sposobie wyrażania swoich przekonań, od razu widać, kto w tym domu "nosi spodnie".
– Powiedz mi, Aidenie, bo mój syn wolał zamknąć się w pokoju i obrazić na cały świat...
– Mamo...! – wyjęczał chłopak, podłapując początek jej wypowiedzi. Sprzeczał się z Lucasem o najbardziej widowiskowy trick na rampie, ale drugim uchem ciągle przysłuchiwał się rozmowie mamy z Aidenam.
– Teraz siedź cicho, rozmawiam z twoim kolegą. Na ciebie przyjdzie czas później, mój drogi – skarciła go, po czym ponownie zwróciła się do gościa: – Aidenie, Lucas opowiedział mi trochę o tobie. – Chłopak potaknął na znak, że o tym fakcie wie. – Czy to prawda, że chcesz pomóc Anthony'emu?
– Tak.
Umysł wspomnianego chłopaka pogubił się już całkowicie. Dlatego zostawił debatę o skateboardingu i skupił się na swoim chłopaku i mamie, która kontynuowała:
– A czy zdajesz sobie sprawę, że będzie...
"Ciężko" – to chciała powiedzieć, lecz nie dokończyła. Wzrok Aidena był zdeterminowany i błyszczał pewnością swojego postanowienia. Poza tym, zanim Lucas go przywiózł, zdążyła obejrzeć filmik z flyspotu, który jej wysłał. Po nim znalazła kilka z zawodów lekkoatletycznych i pobieżnie zapoznała się z jego życiorysem. Jeśli ktoś miałby obawiać się trudu treningów lub bólu mięśni, to nie byłby to chłopak przed nią, ale jej własny syn.
Dlatego zapytała inaczej.
– Czy Anthony przypadkiem cię nie szantażuje, że dobrowolnie chcesz poświęcić dla niego swój wolny czas? Jesteś mu coś winien?
Wszyscy usłyszeli głośne parsknięcie Lucasa.
– Przepraszam, ciociu, nie zwracaj na mnie uwagi. – Machnął ręką, ukrywając twarz w dłoni i nadal się śmiejąc.
I jakby po tym cała ciężka atmosfera nagle opadła. Podobnie metaforyczna szczęka Anthony'ego. Pan White pozostał niewzruszony, skubiąc ze swojego spodeczka rodzynki, natomiast jego żona się uśmiechnęła.
Może rzuciła ten żart, ponieważ czuła, że napięcie wiszące w powietrzu jest niepotrzebne? Najbardziej jej przewrażliwionemu "dorosłemu" synowi.
Aiden widział tę zmianę, ale i tak postanowił szczerze odpowiedzieć.
– Anthony zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek wcześniej. Przywrócił mi coś, co byłem przekonany, że utraciłem na zawsze. – Obrócił do niego twarz, spoglądając prosto w jeszcze lśniące od niedawnego płaczu oczy. Zazwyczaj jasnoniebieskie z domieszką szarości, teraz były ciemniejsze i wpadały w granat. Aiden lekko się uśmiechnął i oznajmił: – Chęć wsparcia go w tym momencie to jedynie słaba próba odwdzięczenia się mu za otrzymane dobro. Nie dlatego, że jestem mu to winien, ale dlatego, że mu z całego serca dziękuję. Proszę o wiele, ale jeśli się państwo zgodzą, to czy mógłbym mu towarzyszyć?
Jennifer White nie mogła odwrócić wzroku od Aidena, którego błękit oczu nie odrywał się z kolei od jej syna. Wyglądało to tak, jakby chłopcy przez to spojrzenie porozumiewali się poza słowami wypowiedzianymi głośno.
Anthony nagle opuścił głowę, obrócił się i pobiegł po schodach na piętro.
– Przepraszam – powiedział Aiden i wstał z fotela, patrząc w ślad za chłopakiem.
– Zgadzam się. – Jennifer White zaskoczyła chłopaka, który przystanął, ale zaraz machnęła niedbale dłonią w kierunku schodów. – Leć i pogadaj z moim nadmiernie wzruszającym się dzieckiem. Jeśli ty nie doprowadzisz go do porządku, Lucas wyniesie go jak pięciolatka. Za godzinę lecimy. I, Aiden – jeszcze raz go zatrzymała – może jeszcze się nie znamy, ale mam wrażenie, że od kiedy wyjechałam, mój syn zdążył poznać nowego prawdziwego przyjaciela.
– Drugiego przyjaciela! – rzucił Lucas, opierając głowę o fotel i mrugając młodszemu koledze.
– Nie tylko przyjaciela – dopowiedział cicho, uśmiechając się półgębkiem, po czym odszedł w ślad za osobą, która skradła mu serce. A teraz to serce szalenie rwało się do niego.
– Mówiłem, ciociu, że to niezwykła osoba? – Lucas wyprostował się w fotelu i spoważniał.
– Wy i te wasze intrygi. – Kobieta pokiwała głową z bezradności.
Przypomniała sobie podesłany jej filmik z flyspotu, który nagrał dwudziestolatek. Osoba w czarnym kombinezonie w tunelu aerodynamicznym latała z jej synem. Jej ruchy były pewne, ciało wygimnastykowane, choć nadal nie nabrało przyzwyczajeń doświadczonych skydiverów. Jeśli było to pierwsze zetknięcie Aidena z flyspotem – niezaprzeczalnie miał on talent.
Synu, nie mam pojęcia, w jakich okolicznościach poznałeś tego chłopca i dlaczego Lucas poprosił nas o przysługę, ale jeśli to ktoś dla ciebie ważny, nie zapominaj, że zawsze będziemy twoimi rodzicami, którzy wesprą cię w każdym momencie.
– Ustalimy szczegóły, zanim tych dwóch wróci? – zapytał Lucas, wyciągając z kieszeni telefon.
– Dobrze, że chociaż ty, w przeciwieństwie do mojego syna, jesteś odpowiedzialny.
Oby oni też tacy byli, bo nadstawiam za nich mój drogocenny kark... – pomyślał, a w następnym momencie skupił się całkowicie na swoim zadaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro