43. Przyjaźń jedyna taka na świecie!
Ten wieczór dopiero niedawno się rozpoczął, a Anthony już wielokrotnie był zaskakiwany. Bardziej i bardziej. Jego serce nie przestawało szybko bić za każdym razem, kiedy Aiden zbliżał się do niego, a po kąpieli wystarczyło, że tylko o nim pomyślał, a puls mu przyspieszał, dłonie się pociły, a bokserki...
Tak, bokserki znów wydawały się o rozmiar za małe.
Wspólny prysznic i mycie się na pewno bardzo ich do siebie zbliżyło. Zrobili kolejny krok w relacji, dotknęli swoich najintymniejszych części ciała... prawie. Aiden dotknął, a Ant ścisnął tylko pośladek, ale to wcale nie mniej go podniecało! Ta sytuacja... te sytuacje, kiedy dochodził, były jego najintensywniejszymi orgazmami. I do obu doprowadził nikt inny, a osoba, z którą aktualnie siedział na tyłach domu na drewnianym tarasie i miękkim kocu, mając za plecami ciepłą pierś, owinięty silnymi ramionami i delikatnie całowany po karku, szyi, we włosy...
Jak niby jego ciało miało pozostać obojętne, gdy nie dano mu możliwości na uspokojenie buzujących młodzieńczych hormonów?
Nie mogło!
I w tym tkwił problem, dlatego swój "problem" ukrywał pod narzuconym na nogi drugim kocem i twierdzeniem, że po kąpieli nie chce, żeby go przewiało.
Co za wierutne i naciągane po same uszy bzdury! Był środek lata, zero wiatru, nadal ponad dwadzieścia cztery stopnie i jeszcze człowiek, w którym się zakochał, bezpośrednio za nim. Na szczęście Aiden niczego nie podważał, otulał go ciepłym materiałem i przytulał.
Jeśli naprawdę tego dnia wylądujemy u mnie w łóżku bez ubrań, pieszcząc się i WIADOMO CO... to niech Wszechświat dopilnuje, żeby Aiden nigdy nie wyjechał, bo w przeciwnym razie będę musiał złożyć gigantyczne zażalenie!
– Piękny masz stąd widok na nocne niebo – odezwał się Aiden, przerywając rozmyślania kolegi. Ułożył brodę na szczycie jego głowy i zawiesił wzrok daleko na gwiazdach. – W centrum miasta jest za dużo świateł, a tu na osiedlu domków jednorodzinnych widać całe gwiazdozbiory.
– Czasami z Wilkiem leżeliśmy w ogródku na trawie i obmyślaliśmy układy latania. – Złapał Aidena za przedramię i oparł o niego plecy, także patrząc w górę.
Dziękował tymże gwiazdom za chwilowe odsunięcie od siebie bardzo nieprzyzwoitych myśli. Ponadto naiwnie wierzył, że pomoże mu to uspokoić nieco szurniętego i nieposłusznego "szeregowego".
– Obaj macie podobne zainteresowania – stwierdził Aiden.
– Lubimy ruch, wiatr, zmęczenie i latanie. Dlatego deskorolka i tunel tak świetnie nam podpasowały.
– Po części zazdroszczę wam waszej relacji – zdradził. – Nie jestem zazdrosny o samego Lucasa, ale zaufanie, dbanie jeden o drugiego, poleganie na sobie, prawie czytanie w myślach. Nawet wasze kłótnie są niezwykłe. Już wcześniej o tym myślałem. Z jednej strony jesteście podobni, z kolejnej zupełnie różni. Ty jesteś ugodowy, Lucas roszczeniowy, ty wesoły, on raczej ostry i nieprzyjemny... zazwyczaj. Jednak, gdy przychodzi do sportu, otacza was podobna energia. Lubicie współzawodnictwo, adrenalinę, swoje towarzystwo i oczywiście zwyciężać. Chyba już od dawna ze sobą konkurujecie.
– Od przedszkola. A w sumie to odkąd pierwszy raz stanęliśmy na deskorolce.
Aiden wahał się, czy zapytać. Nie zamierzał wprowadzać chłopaka w zakłopotanie lub przywoływać złe wspomnienia, ale rozmowa o przyjaźni z Lucasem oraz obecnie panująca lekka atmosfera stwarzała dobrą okazję, by poruszyć ten temat.
– Anthony, Lucas kiedyś wspomniał, że chciałby cię uchronić przed złymi ludźmi.
– Złymi?
– Dokładnie użył słów "szajsowata znajomość".
– Ach. – Chłopak westchnął, a jego ramiona odrobinę się spięły. – Tak, to w jego stylu tak mówić... I ma sporo racji.
– Trafiłeś w złe miejsce i na niewłaściwe osoby? – Pogładził jego bark.
– Coś w tym stylu. Miejsce było dobre... jest dobre, ale ludzie nie do końca. Pewnie Wilku wspomniał, że jestem ufny?
– Trudno nie zauważyć – skwitował z cichym śmiechem. – Nie raz powtarzał, że jesteś dobry i zasługujesz, żeby otaczały cię takie same osoby.
– No tak... cały Wilku – mruknął. – Mówi tak, jakby sam był zły.
– Nie jest. Ja też to wiem
– Oczywiście, że nie! To najlepszy przyjaciel jakiego można mieć. Wymarzyć sobie. Taki zdarza się raz na milion.
Kolejny, tym razem głośniejszy śmiech Aidena przywołał na usta mówiącego chłopaka uśmiech.
– On – ciągnął Anthony – kiedyś mi bardzo pomógł. Nie żebym coś chciał przed tobą ukryć, ale to dość zawiłe. Tylko i wyłącznie moja wina. Mojej naiwności. Gdyby nie Wilku... – Ścisnął mocniej trzymane przedramiona.
– Nie musisz mówić, jeśli to dla ciebie trudne.
– Nie, chcę ci powiedzieć. I tak kiedyś byś się dowiedział. Może być i dziś.
Zaśmiał się nerwowo i obrócił głowę, aby zerknąć przez bark na Aidena. Zamiast przejętego wzroku otrzymał delikatny pocałunek w usta i kolejne mocne przytulenie.
– Nie spiesz się.
– Mmm – mruknął, przyciągając koc do szyi. Nabrał więcej powietrza i zaczął opowiadać. – Moi rodzice nie są tak, nazwijmy to, wpływowi jak Wilka, ale dzięki ich pracy nigdy mi niczego nie brakowało. Czy chciałem nowe ciuchy, sprzęt do jazdy, kombinezon do latania, bilet na samolot na zawody to zawsze mi wszystko kupowali. Krótko po tym, gdy zacząłem interesować się lataniem w tunelu aerodynamicznym, poznałem wiele starszych ode mnie osób. Głównie studentów. Ja miałem piętnaście lat, oni byli pełnoletni, wiesz... mogli pić, palić, nie pojawiać się w domu na noc i takie tam.
Skubał skórę na nadgarstku Aidena, nie wiedząc, w jaki sposób powiedzieć resztę, żeby nie pomyślał sobie o nim jak o zepsutym, bogatym dzieciaku.
– Wpadłeś w złe towarzystwo?
– Lepiej tego nie można nazwać – potwierdził cicho. – Pierwszy raz miałem styczność z takimi ludźmi. Wydawali mi się cool, wolni, nic ich nie powstrzymywało, nikomu się nie tłumaczyli, robili co chcieli. I to dosłownie. Ja miałem kasę, więc po treningach we flyspocie wsiadałem z nimi do auta i zabierali mnie do klubów, na domówki, nad jezioro... pić całą noc, wygłupiać się i szaleć.
– Ale byłeś niepełnoletni.
– Totalnie. Niepełnoletni i głupi. Do klubów wchodziłem, bo byłem z nimi. Z ich "paczki". Imponowało mi to. Czułem się dorosły i ważny. Znaczący, a nie ledwo licealista. W tamtym czasie wydawało mi się... sam nie wiem. Jakbym mógł wszystko, jakby cały świat stał przede mną otworem. Wystarczyło tylko po niego sięgnąć, a ja miałem go pod samym nosem. Kto by nie skorzystał?
Aiden po części domyślał się końca tej historii. Przypomniał sobie zimno, jakie emanowało z Lucasa, kiedy witał się z pracownikami i trenerami flyspotu. Ewidentnie nie darzył ich sympatią. Czy część tych osób mogła być tymi, którzy sprowadzili młodego Anthony'ego na złą drogę?
– Nie przestaniesz mnie lubić, gdy opowiem ci do końca? Nie pomyśl o mnie najgorszych rzeczy. – Głos Anta brzmiał cicho i był pełen obaw.
– Nie poznałem dawnego ciebie, za to polubiłem twoją obecną wersję, jak więc mógłbym nagle nie chcieć przytulać tej słodkiej i uroczej istoty w moich ramionach?
– Aiden! – krzyknął, zarzucając na całą głowę koc. – Dlaczego zawsze mówisz takie rzeczy? Lubisz mnie zawstydzać?
– Uwielbiam. – Uniósł końcówkę materiału i pocałował go pod uchem. – A teraz opowiedz do końca. Niczego to między nami nie zmieni, a kto wie, może da mi powód, żebym przytulał cię jeszcze częściej...
Skater nie przewidział, że usłyszy od Aidena kryjącej się między słowami obietnicy, że zostanie z nim dużo dłużej niż wakacje, a po części tak to właśnie zabrzmiało. Uradowany obrócił się w jego ramionach i prawie rzucił na niego, obejmując rękami i nogami. Starszy chłopak pocałował go w policzek, poprawił na swoich kolanach i przytulił, podtrzymując plecy.
– Niczego mi nie ułatwiasz w tej pozycji – rzekł szeptem Aiden, a głośniej dodał: – Przepraszam, ale mam jeszcze mniejszą ochotę powstrzymywać się przed dotykaniem twojego ciała i całowaniem go.
– T-to się nie powstrzymuj.
– Hmm, to zdecydowanie miałoby bardzo nieprzewidywalne skutki. – Ustami musnął jego szyję, kierując się w górę. – Może nawet trochę niebezpieczne. Nie dałbym ci spać tak długo, aż w piątek – odsunął głowę, żeby spojrzeć mu w oczy – twoja mama zastałaby nas śpiących jak susły... w jednym łóżku i możliwe, że bez niczego.
Nagle zaczął się śmiać i na kilka sekund miękko złączył usta z Anthonym.
– Do tego mogłoby dojść, gdybym naprawdę nie potrafił się powstrzymać, dlatego pozwól nam poznać lepiej swoje ciała i oswoić się z nimi. Ty ze mną, ja z tobą. Gdy do tego dojdzie, twój wstyd zmaleje i będziesz pewny, że właśnie mnie chcesz przy swoim boku, wtedy pozwolisz mi zatracić się w sobie bez reszty i bez żadnych hamulców?
"Zatracić bez reszty" – powtórzył w myślach Anthony, czując ogarniające go niesamowite ciepło. To było niczym wyznanie. Zapewnienie, że go pragnie. Na dodatek tak bardzo, że prosi go o danie im obu czasu i nie przyzwalanie na wszystko, co ma w głowie, a więc... S-s-seks!?
– A teraz opowiedz do końca. Bo chyba już nie sądzisz, że moje uczucia do ciebie się zmienią.
Anthony opowiedział. Wstydził się przeszłości, nie lubił jej i tamtego siebie, ale nie pominął niczego.
*
Już krótko po tym, jak zaczął się zadawać z tamtą ekipą, Lucas starał się przemówić mu do rozsądku. Nie naciskał, ale kazał pomyśleć o przyszłości – czy właśnie taką jak teraz chce mieć. Z ludźmi, którym stawia alkohol, nie pilnują go – osobę niepełnoletnią – zabierają na imprezy, poją do nieprzytomności, a kto wie, czy w przyszłości nie skończy się na czymś jeszcze gorszym. W tamtym czasie Lucas był sam przeciwko czterem "wyzwolonym" kolegom. Anthony wahał się, bo przecież z kuzynem znali się od berbecia i mimo częstych spięć, zawsze sobie pomagali. Jednak tego, jak się później okazało, ważnego dnia decyzję pomógł mu podjąć jeden ze starszych kolegów.
– Mrówa zdecyduje sam – powiedział. – Ty, Wilku, także jesteś niepełnoletni i nie raz imprezowałeś, dlaczego więc nie pozwolisz na to samo swojemu ulubionemu kuzynowi?
Objął ramię piętnastoletniego Anthony'ego i wyszeptał mu do ucha:
– Dziś w nocy biba nad rzeką na opuszczonym moście kolejowym. Najlepsza okazja, żeby udowodnić kto jest odważny, a kto penia jak co niektórzy tutaj. – Ruchem głowy wskazał na Lucasa. – Wchodzisz w to, prawda?
Anthony miał na końcu języka pytanie, czy czasem nie będzie zbyt niebezpiecznie. Tym bardziej w nocy, kiedy nic nie będzie widać. Jednak pragnienie pokazania się z tej dorosłej i nielękającej się nikogo i niczego strony kazała mu nie zaprzeczyć. Przełknął wszelkie obawy i kiwnął twierdząco głową. Student klepnął go w plecy i wyszczerzył się.
– Bądź gotowy po treningu.
Tego dnia nie potrafił spojrzeć w oczy swojego przyjaciela. Bał się zobaczyć w nich zawód, zniesmaczenie swoim zachowaniem. Wilku też nie naciskał na rozmowę.
Od razu po lotach pojechali z "paczką" po kilka skrzynek alkoholu. Oni go wozili i zapewniali zabawę, więc Anthony płacił za napoje – tak mu powtarzali. Nie kłócił się, pieniędzy rodzice mu nie żałowali. Na opuszczony most jechali krętymi drogami przez gęsty las. Już zmierzchało, kiedy dotarli na miejsce. Na poboczach stało kilkanaście samochodów. W oddali słyszał radosne pokrzykiwania i śmiechy. Dojrzał masywną zaporę wodną, zbiornik i rzekę.
Zaparkowali i popijając prosto z butelki alkohol, wspólnie poszli rzadko uczęszczaną ścieżką zarośniętą krzakami w gęstwinę. Opuszczony most kolejowy był niedaleko. Pod nim płynęła rzeka i wcale nie taka wąska, jak przypuszczał. Miała nie mniej niż sto metrów szerokości, a skorodowany, żelazny stelaż wisiał co najmniej dwadzieścia metrów wyżej. Między przęsłami i torami ustawiono grube drewniane bele, ale w oczach Anta ich czas świetności również dawno już minął. Większość wyglądała na spróchniałe, niektóre były połamane, wyszczerbione. Poza stalowymi, grubymi szynami nic w jego oczach nie wydawało się stabilne, a tym bardziej bezpieczne.
Pociągnął duży łyk z butelki i postanowił płynąć z prądem, jak robili jego koledzy.
Nie "peniać".
Dołączyli do dużego ogniska, gdzie przedstawiono go innym osobom. Dziewczyny były także. Wszyscy pili i palili, z entuzjazmem rozważając, w jakiej kolejności będą przechodzić przez most i kto odważy się skoczyć z połowy do rzeki. Zimny dreszcz przebiegł po plecach Anthony'ego. Teraz, kiedy widział, na co przystał, strach wypełnił jego kończyny. Dlatego pomógł sobie kolejnymi porcjami alkoholu. Później zaproponowano mu papierosy. Przyjął je trzęsącymi się palcami. Były mocniejsze niż poprzednie, którymi go częstowali, miały też inny smak, ale za to szybko ogarnęło go dziwne odrętwienie i wesołość.
Nim się obejrzał. Szedł chwiejnym krokiem po moście. Zataczał się na boki, ale w ogóle się tym nie przejmował. Cieszył się jak dziecko, a koledzy dopingowali go z początku mostu.
Kiedy stanął pośrodku, zamknął oczy i rozpostarł ramiona, czując na ciele dolatujący z każdej strony chłodny wiatr. Zrobiło się już ciemno, więc po uniesieniu powiek w oddali zobaczył budzący grozę ciemny las, a pod nim ogromne jezioro – zbiornik przy zaporze. Opuścił wzrok i aż zadrżał. Rzeka pod jego stopami nagle wydała się mroczna i niebezpieczna. Na ciemnej delikatnie pofalowanej tafli odbijało się światło czystego nieba, ale nie dawało to żadnej pewności, że kiedy tam zanurkuje, woda po prostu go nie pochłonie w swoją czerń.
Wtem po swojej prawej stronie, skąd przyszedł, dobiegł do niego cały szereg przekleństw. Głośny, wściekły i totalnie mu znany.
Ten głos rozpoznałby zawsze i wszędzie.
Wilku.
Odrobinę zakręciło się mu w głowie, więc mocniej zacisnął dłoń na szyjce butelki. Jego otępiałe zmysły się przejaśniły. Wiatr dmuchnął z lewej strony i zatoczył się na prawo. Stopę przesunął niebezpiecznie blisko krawędzi belki, gdzie centymetry dalej była już przepaść.
– Wilku...? – powiedział sam do siebie i odrzucił butelkę w rzeczne głębiny. Po chwili zaczął drżeć na całym ciele, mając trudności z oddychaniem i czując, jak nogi wrastają w podłoże. Zaczął krzyczeć. – Wilku!!!
– Mrówa! – Usłyszał z oddali.
– Wilkuuu! – zawył, a nogi nagle się pod nim ugięły. Uderzył kolanami w belkę, która nieprzyjemnie zatrzeszczała.
Podniósł głowę, patrząc na brzeg skarpy i kotłujące się tam osoby. Doleciały do niego odgłosy walki: uderzeń, siarczystych przekleństw, upadających ciał.
Co chwilę pojawiały się nieprzyjemne rozkazujące wrzaski.
– Bierzcie go!
– Na glebę!
– Przytrzymajcie mu łeb!
– Kurwa!
– Zatrzymać tego popierdoleńca!
Anthony trząsł się ze strachu o siebie, ale też o przyjaciela. Z zimna oraz bezradności prawie nie mógł się ruszyć. Alkohol podchodził mu do gardła, ale nawet jeśli chciał zwymiotować i pozbyć się tego wstrętnego smaku, ucisk w gardle mu na to nie pozwalał.
Dlaczego tutaj był? Dlaczego jego przyjaciel przyszedł po niego? Dlaczego nagle to, co robił przez ostatnie tygodnie, wydało mu się głupie, dziecinne, całkowicie nieodpowiedzialne?
Co on najlepszego odpieprza?
Znajdując w sobie resztki siły i opanowania, zdołał wstać na chyboczących się nogach. Odsunął obawy o swoje życie, skupiając się na pomocy jedynej osobie, którą mógł nazwać prawdziwym przyjacielem. Lucas był sam, miał zaledwie siedemnaście lat, a jego przeciwnicy...
Odetchnął głęboko kilka razy i ruszył naprzód. Krok po kroku, noga za nogą, jeden dławiony cichym płaczem wdech za drugim.
Pomogę ci. Nie wiem, dlaczego przyjechałeś po takiego debila jak ja, ale już idę.
Nadal słyszał padające na ciała ciosy, okrzyki bólu, trzaski pękających kości. To oznaczało, że Lucas jeszcze się nie poddał, jeszcze ma siłę, żeby stawiać opór starszym, silniejszym i w ogromnej przewadze liczebnej przeciwnikom.
Potknął się i przewrócił na tory. Ledwo uniknął zderzenia z szyną, lądując twarzą w przestrzeni między drewnianymi podestami. Z trudem się podniósł na kolana i w tej pozycji, na czworaka poruszał się dalej.
W końcu zbliżył się na tyle, by w ciemności rozróżnić poszczególne sylwetki. Lucas już w wieku siedemnastu lat był wysoki, więc wyróżniał się na tle innych. Później nabrał tylko więcej masy i stał się bardziej męski i barczysty. Jednakże nigdy, nawet będąc nastolatkiem, nie można było o nim powiedzieć, że jest słaby. Pięć osób leżało na trawie, kolejne trzy go trzymały, a dwóch zadawało ciosy w brzuch. Kiedy jeden z nich – student, który namówił Anta na imprezę – podniósł pięść i zamachnął się na twarz Lucasa, Anthony krzyknął, lecz sekundę później jeszcze głośniej wydarł się atakujący. Zgiął się wpół, trzymając przy piersi pięść i cicho łkając przez szeroko otwarte usta. Druga osoba też zaatakowała i tak samo jak kolega, zamiast w nos lub zęby, nadziała się na podstawione pod nadlatującą pięść twarde czoło. Lucas nie patyczkował się w walce. Niemal od razu kopnął w twarz słaniającego się na nogach chłopaka, a potem kopnął w kolano tego, który go trzymał z lewej strony. Chrupnęło i od razu pojawił się ryk boleści. Wyrwał rękę osobie po prawej i walnął ją łokciem w żołądek. Poprawił pięścią od dołu w szczękę. Ostatniego – stojącego za nim – oszołomił nagłym uderzeniem tyłem głowy w nos. Odwrócił się i zaserwował mocny prawy sierpowy, po którym chłopak padł na ziemię. Nie zadał sobie trudu skopania ich do nieprzytomności. Szybko oddychał, wierzchem dłoni wycierając z twarzy krew, kiedy szedł w stronę mostu. Anthony widział to wszystko przez łzy. Płakał, kiedy bili jego przyjaciela, a teraz pociągał nosem i uśmiechał się, kiedy jego sylwetka zbliżała się do niego i stawała coraz większa. Dzieliło ich kilka metrów.
– Podnoś ten chudy zadek z torów, bo nie będę nosił takiego debila – odezwał się Lucas. Mimo rozmazanej na twarzy krwi, która sączyła się z rozciętej wargi i łuku brwiowego, lekko się uśmiechał.
Wyciągnął dłoń do młodszego przyjaciela, który wyciągnął też dłoń do niego, gdy za plecami usłyszał trzask suchej gałęzi.
– Wilku, uważaj! – krzyknął Anthony, ale było już za późno.
Jeden z pobitych studentów wybiegł zza siedemnastolatka. W jego dłoni połyskiwało ostrze. Jednak, ku zdziwieniu ich obu, minął Lucasa i rzucił się na Anthony'ego.
– Tak nam się odwdzięczasz?! – ryknął. – Za to, ile cię niańczyliśmy...?!
Zamachnął się na piętnastolatka, który klęczał już na końcu mostu i dłońmi dotykał wilgotnych źdźbeł trawy. Zdążył tylko unieść przedramiona i przesłonić nimi głowę. Na nic innego nie miał czasu. Zamknął oczy, nie potrafiąc nawet wyszeptać pierwszych słów modlitwy. Wtem runęło na niego coś ciężkiego i przewróciło na plecy, zabierając cały dech w płucach. Jak szybko został przygwożdżony, tak też uwolniony, gdy osoba podniosła się znad jego ciała. Ze strachem i niczego nie rozumiejąc, uniósł głowę. Lucas siedział okrakiem na piersi studenta i okładał go pięściami po twarzy.
Anthony nie miał pojęcia, co się stało, ale dobrze wiedział, co się stanie, jeśli przyjaciela zaraz nie powstrzyma.
Najprawdopodobniej nie przestanie, dopóki nie opadnie z sił. A pchany dziką adrenaliną będzie uderzał bez ustanku.
Dlatego on pchany z kolei powstrzymaniem go przed pogruchotaniem każdej kości w czaszce agresora doczołgał się do nich na czworaka i objął przyjaciela od tyłu za szyję, przywierając do pleców własną piersią.
– Wilku, Wilku, Wilku... Nie zabij go. Proszę – powtarzał raz za razem, próbując zatrzymać jego napad agresji. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Proszę, przestań już. Proszę...
Lucas dyszał, waląc w zakrwawioną twarz jeszcze raz. Zaciskał zęby, czerwone od posoki palce, napinał każdy mięsień w ciele, który przepełniało czyste pragnienie destrukcji. W końcu poczuł na nadgarstku zimne palce, a na karku wylądowały ciepłe krople, które mieszały się z urywanym gorącym oddechem.
– Puść mnie – powiedział.
– Wilku... Proszę...
– Puść mnie – powtórzył ostrzej.
Nozdrza Anta wypełnił słodki, metaliczny zapach. Minimalnie zwolnił uścisk i spojrzał na własną pierś, gdzie na białej koszulce z kolorowym logo widniała duża i widoczna nawet w blasku rozgwieżdżonego nieba czerwona plama. Jeszcze większa przebijała na plecach Lucasa przez granatową koszulę i rozcięcie na wysokości prawej łopatki.
– Wilku... Wilku, ty... ty krwawisz!
– To jego krew, nie moja.
– Nie, n-na p-plecach. Proszę, Wilku, jedźmy do szpitala. Tu jest krew... Mnóstwo krwi... Wilku...
Obejmowany chłopak ostatni raz uderzył. Zacisnął ze sobą zęby i usta, uniósł twarz ku niebu i przez nozdrza powoli wypuścił nagromadzone w płucach powietrze. Kilka sekund nie oddychał, lecz jego serce gnało i Ant dobrze to czuł. W końcu położył dłoń na pierś, w miejscu, gdzie teraz znajdowały się dłonie Anthony'ego.
Ścisnął je i powiedział:
– Jeśli kiedykolwiek zachowasz się tak lekkomyślnie jak dziś i narazisz na niebezpieczeństwo, połamię ci wszystkie gnaty i nawet sam nie będziesz mógł utrzymać pindola przy szczaniu, rozumiesz?
– Przepraszam, przepraszam, Wilku – łkał przy jego uchu. – Jedźmy do szpitala, proszę. Wezwę karetkę, tylko już nie...
– Rozumiesz? – powtórzył, mocno zaciskając palce na jego palcach. Drżały tak mocno, jak martwił się o swojego młodszego kuzyna.
– Rozumiem. Przepraszam, Wilku.
*
– Potem był jakiś armagedon – kończył swoją opowieść Anthony. Aiden nie puszczał go, przez cały czas ściśle przytulając i głaszcząc jego plecy. – Wpadli potężni goście, których wysłał za Wilkiem wujek, postraszyli tych, co jeszcze byli przytomni, a nas zabrali do szpitala. Obaj dostaliśmy szlaban na wychodzenie z domu na pół roku. Tylko pod eskortą ochroniarzy z tatuażami. Wilku nigdy już nie wracał do tego dnia, nie wytknął mi, że to wszystko przeze mnie. Wtedy przy tym piekielnym moście... pierwszy i ostatni raz był na mnie taki zły, ale widziałem też, jak bardzo się o mnie martwi.
– Przyszedł po ciebie całkiem sam.
– To w końcu Wilku – powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało. – Może i często jest złośliwy lub nerwowy, ale też i niesamowity. Świetny. Zawsze mogę na nim polegać i tak samo on może polegać na mnie.
Po chwili ciszy, jaka między nimi zapadła, Aiden zapytał:
– Czy to dlatego Lucas nie lubi osób pracujących we flyspocie? Tamci studenci nadal tam pracują?
– Żartujesz? – Ant westchnął. – Wilku i wujek dopilnowali, żeby nigdy więcej się tam nie pojawili. Nawet po swoje rzeczy, które mieli w szafach.
– Tato Lucasa... ma takie wpływy?
– Wiem, wiem, co sobie myślisz. Mafia to przecież mafia. Coś nielegalnego. Wujek... wujek zajmuje się takimi rzeczami, ale jest też biznesmenem. Zainwestował we flyspot, ma tam udziały i głos w stowarzyszeniu, które nadzoruje wszystkie flyspoty w kraju, a nawet poza nim. Ja jestem dzieciakiem. Nie wiem dokładnie, jak to wszystko przebiega, ale podobno załatwił wydalenie tych gości bez korzystania ze swojej pozycji szefa mafii. Podobno. – Skulił się w sobie. – Ale Wilku nie może podarować reszcie, że nie zainteresowali się, co robią ich koledzy. Wiesz, niby dorośli a nieodpowiedzialni. Teraz to co innego. I ja, i Wilku jesteśmy pełnoletni, ale wtedy obaj byliśmy smarkaczami.
– Dobrze, że nadal latacie.
– Bardzo dobrze! Może... może nigdy nie zapomnimy o tamtym dniu i blizna na zawsze pozostanie na plecach Wilka, ale dzięki temu wiem, że jest najlepszym przyjacielem, jakiego mógłbym sobie wymarzyć.
Dziewiętnastolatek nie spodziewał się, że taka historia kryje się za słowami "szajsowata znajomość" oraz blizną na ciele Lucasa. Widział na własne oczy, jak ważny jest dla niego Anthony i nazywanie go najlepszym przyjacielem nie było w ogóle przesadzone. Tych dwóch było najlepszym przykładem, że prawdziwi przyjaciele zawsze mogą na siebie liczyć. Tak w dobrych chwilach, jak i tych złych.
Naprawdę nierozerwalna więź.
– Skoro miejsce "najlepszego przyjaciela" jest już zajęte – odezwał się Aiden – co powiesz na mianowanie mnie "drugim najlepszym przyjacielem, ale z bonusami"?
– Co?
– Czy może wolałbyś wybrać dla mnie krótszą nazwę?
Anthony nie do końca rozumiał.
– K-krótszą?
– Yhm – potwierdził zadowolony Aiden.
– Coś... – kaszlnął – coś może jak... "super niesamowity przyjaciel"?
– Jeszcze krócej. – Zanurzył nos w jego włosach, podpowiadając: – Twój...
– Móóój... chłopak? – wymówił niepewnie.
– Bardzo mi się podoba. A tobie?
– Pewnie! – odparł pod wpływem euforii.
I choć było to zgodne z prawdą i jego sercem, malutki cierń niepewności nadal kłuł go w piersi. Mimo bliskości, mimo zdradzenia swojej godnej pożałowania historii z życia i po wyznaniu, że chce być jego chłopakiem, nadal nie wiedział, co szykował dla niego los i nieubłaganie zbliżający się koniec wakacji.
Nie miał pojęcia, że Wszechświat ma dla niego jeszcze jedną niespodziankę. Na pierwszy rzut oka tragiczną, lecz dzięki pomocy najlepszego przyjaciela – wręcz wymarzoną i zdarzającą się raz w życiu.
Bo w końcu od czego ma się przyjaciela, który gotów jest zaryzykować dla niego własne zdrowie? Rozwiązanie jednego więcej jego problemu nie powinno być takie trudne!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro