Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Ustawka pełna euforii, gdzie wygrany znalazł się na samym dole!

Tej nocy Aiden nie mógł zasnąć. Pierwszym powodem tego stanu był ból w lewej stopie. Wiedział, że lekkomyślnie nadwyrężył ją podczas szaleńczej pogoni, ale gdyby mógł, zrobiłby to jeszcze raz i jeszcze raz. Dawno nie czuł tego czegoś. Gwałtownego skoku adrenaliny, zatracenia się w chwili, nie myśleniu o niczym prócz pracujących mięśniach i wyobrażania sobie swojego ciała kierowanego samym instynktem oraz wieloletnim treningiem. Nawet o drugiej w nocy komórki w jego ciele nadal pamiętały wcześniejszą euforię. Wiele by dał, żeby móc znów każdego dnia robić to, co kocha.

Co kochał.

Drugi powód bezsenności to nic innego, a pamięć o pewnym upierdliwym chłopaku. Głupim, choć jednocześnie tak bystrym, aby w dwa tygodnie go przejrzeć.

Od kiedy stałem się dla innych transparentny?

Wkurzał go. Anthony aka Mrówa irytował go niesamowicie, a w tamtym momencie, na rampie, mówiąc mu to wszystko, co ukrywał, a raczej co starał się ukryć, wkurzył go jeszcze bardziej.

Ale... teraz, w środku nocy, w ciemnym pokoju i patrząc na biały sufit, sam przed sobą mógł się przyznać, że tu nie chodziło konkretnie o tego skateboardzistę. Powoli narastająca w nim samym frustracja w końcu musiała znaleźć sobie ujście.

Odetchnął głęboko, przecierając dłonią twarz, na której pozostał lekki uśmiech.

Nie wyśpię się, ale i tak było warto.

*

Piątkowe popołudnie jawiło się nie mniej upalnie niż kilka poprzednich.

Anthony przed pożegnaniem się z nim poprzedniego dnia niemal wymusił, aby przyszedł na "ustawkę". Piłował mu tak długo, aż się zgodził. Obiecał, że nie będzie tego żałował, a jeśli tak się stanie, to rzuca deskę i zaczyna kuć jak szalony albo zacznie grać na harfie. Aiden nie chciał w to wierzyć, ale pewność, z jaką mówił Ant, była zadziwiająca. Dlatego mu nie odmówił, choć też nie obiecał, że będzie.

Po piątkowym obiedzie wziął ze sobą plecak, do którego włożył dużą butelkę wody mineralnej i bluzę z kapturem. Uprzednio poinformował babcię, że dłużej zostanie poza domem, ale żeby się o niego nie martwiła i w razie czego dzwoniła.

Bolącą kostkę owinął czarną neoprenową ortezą. Elastyczny bandaż byłby wygodniejszy na taki upał, ale wolał nie nadwyrężać stawu. Wybrał więc coś pomiędzy znienawidzoną sztywną ortezą, a pozostawieniem stopy samej sobie. Żeby zamaskować zgrubienie, założył miękkie buty za kostkę kupione na dziale z artykułami do siatkówki.

– Może jednak cię zawieźć? – zapytała babcia z kuchni.

– Nie, babciu. Dzięki, ale wolę się przejść.

Skończył wiązać sznurówki i wstał. Zrobił kilka okrężnych ruchów stopą. Nie było idealnie, ale źle także nie.

Babcia wyjrzała z drugiego końca korytarza. Oboje mieli świadomość, że kiedy ból powraca, nie powinien się forsować, ale jacy byliby z nich przyjaciele, gdyby starsza kobieta nie wiedziała, jak bardzo Aiden pragnie wrócić do sportu?

Nie był głupi. Znał swój limit i po prostu jeszcze go nie osiągnął.

– Jaskółki mi przepowiedziały, że wieczorem popada – powiedziała, patrząc, jak chłopak otwiera drzwi i odwraca się do niej z uśmiechem.

– Przekaż im, że z cukru nie jestem i trochę deszczu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

– Jeżeli wrócisz późno, wywieś ubrania na suszarce – rzuciła mu, powracając do kuchennego stołu i rozwiązywania krzyżówki. – I pamiętaj o gorącym prysznicu!

Odpowiedział jej śmiechem i wesołym "okej!".

Idąc obwodnicą, sprawdził, czy ma w plecaku woreczek strunowy, żeby w razie czego schować do niego telefon i słuchawki. Jego babcia często żartowała, że ma potajemne konszachty z ptakami – prawie nigdy się nie myliła, jeśli chodziło o opady. Oczywiście oboje dobrze wiedzieli, że jedyne, co jaskółki mogłyby "powiedzieć", to że "jedzenie" lata nisko, więc i one razem z nimi. Przewidywanie pogody wiązało się więc głównie z obserwacją i wyczuwaniem parnego powietrza oraz spadku ciśnienia na barometrze, który mieli zawieszony w salonie.

Otaczające go na zewnątrz powietrze było ciężkie, więc nie byłby zdziwiony, nawet gdyby tego dnia rozszalała się burza.

Do skateparku doszedł odrobinę spocony, ale był ubrany całkowicie na biało, więc nie przejmował się, że koszulka na plecach jest mokra. Już z daleka słyszał głośną muzykę i dostrzegł na parkingu kilka razy więcej samochodów niż zazwyczaj. Wchodząc na ogrodzony teren, rzuciło mu się w oczy kilka dziewczyn oraz dziesiątki młodych chłopaków w ochraniaczach na kolanach, łokciach, nadgarstkach oraz w kaskach na głowie. Zakres wiekowy obejmował dzieciaki wyglądające na pierwszą klasę podstawówki aż do dwudziestokilkulatków. Ale nawet oni mieli co najmniej kaski. Impreza – "ustawka" przedstawiała się profesjonalnie, co pozytywnie zaskoczyło Aidena.

Na szczęście wybierana zawsze przez niego ławka była wolna, więc od razu skierował się w tamto miejsce.

– Aiden-Aiden-Aiden! – usłyszał z prawej strony.

Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, kim jest ta powtarzająca z prędkością karabinu maszynowego osoba. Tym razem to jego własne imię zostało użyte trzykrotnie, więc nie mógł się powstrzymać przed pełnym bezsilności spojrzeniem w niebo i westchnięciem.

Prosiłem, żeby tak nie pędził...i tak mu nie zwieję.

Podjechał do niego na deskorolce lekko zdyszany. Również miał kask na głowie, choć w tym momencie rozpięty. Cały ubrał się na "kolorowo" – inaczej nie można było tego opisać. Jakby stał i farbami w każdym dostępnym kolorze pozwolił się zewsząd chlapać: od butów w stylu Vansów po czubek kasku.

– Znowu idziesz na swoją ławkę? Chodź do nas! Stamtąd nie będzie widać połowy zawodów – mówił. – Mam super miejscówkę... wiem, wiem – powiedział, zanim chłopak mu przerwał – nie przepadasz za hałasem, choć lubisz całkiem głośno słuchać amerykańskiego rocka, ale się nie martw. – Zrobił podwójny piruet na tylnych kółkach deskorolki. – To trochę z boku, ale widok jest o niebo lepszy niż z tej twojej ławki. To co, idziemy? – zapytał od razu.

Zszedł ze swojej deski i nadepnął na kraniec, podbijając ją i łapiąc w dłoń. Patrzył na Aidena i ewidentnie czekał, aż coś odpowie lub ruszy za nim. Jednak, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich dni, w niczym go już nie popędzał i więcej nie namawiał.

Wyglądało, jakby decyzja ostatecznie należała do niego, dlatego skinął lekko. Nawet nie zdążył się odezwać, kiedy Anthony chwycił jego dłoń i energicznie nią potrząsnął.

– Fajnie, że przyszedłeś.

– Cześć.

– Cześć... Dobra, to impreza będzie przebiegać następująco... – Zachowywał się tak, jakby chciał jak najszybciej i jak najwięcej mu powiedzieć.

Przytrzymując go za nadgarstek, co Aiden uznał za upewnianie się, że mu nie zwieje, kiedy on zacznie bombardować go informacjami, przechodzili między różnymi wzniesieniami, barierkami i rampami na skateparku, a Anthony wprowadzał go w dzisiejsze wydarzenia. Miało się zacząć za godzinę, ale większość uczestników już przybyła.

Zanim powiedział o nim coś więcej, nie mógł zapomnieć o pominięciu innej istotnej rzeczy. Mianowicie do foodtracka z makaronami, który stał przy skateparku niemal codziennie, dołączyły kolejne: z kawą, lemoniadą, hamburgerami, belgijskimi frytkami oraz zawijanymi lodami tajskimi. Wspominając o jedzeniu, automatycznie jeszcze bardziej się rozluźnił i ucieszył.

Na całym terenie przywiaduktowego skateparku ludzi kręciło się nawet kilka razy więcej niż na weekend, więc w niektórych miejscach musieli się przepychać. Anthony witał się z co drugą osobą i na jego widok wszyscy się uśmiechali i życzyli mu powodzenia.

– Jak celebryta, co nie? – zapytał, oglądając się na podążającego za nim Aidena.

Nie dostał odpowiedzi poza pokręceniem głową w stylu "brak mi słów" i "prędzej dziecko", czym chłopak w ogóle się nie przejął i w barwnych opisach przekazywał mu resztę najważniejszych informacji. Organizatorem był Młodzieżowy Dom Kultury, a największą atrakcję stanowiło współzawodnictwo skaterów z sąsiedniego miasta z jego grupą o dźwięcznej nazwie "Latające skarabeusze". Składała się ona z dwudziestu osób od dwunastego do dwudziestego pierwszego roku życia, gdzie część miała owadzie ksywy. Począwszy od Mrówy, byli to: Pasikonik, Osa, Kleszczu, Muchozol, Motyl i kilka innych. W twojej drużynie posiadali nawet Pszczelarza, którego dziadkowie prowadzili własną pasiekę.

Przeciwnikiem był, czego Aiden się domyślił, Wilku oraz jego zespół "Sfora". Chłopak był dwa lata starszy od Anthony'ego i pochodził z miejscowości, gdzie także stał skatepark. Od małego obaj uczestniczyli w różnych zawodach, więc zdążyli zostać zaprzysiężonymi wrogami, choć więcej ich łączyło niż dzieliło, a najmocniejszym spoiwem była oczywiście miłość do deskorolki. Lubili się sprzeczać i często sobie dogryzali.

Na koniec Anthony powiedział o nim kilka niepokojących Aidena słów.

– Ma powiązania z mafią, bo jego ojciec ściąga haracze z okolicznych domów publicznych, ale jeśli chodzi o deskę, to nie miesza spraw rodzinnych z hobby i często dla zwycięzców sponsoruje fajny sprzęt. Wiem, że te łańcuchy na nim wyglądają komicznie i są przereklamowane, ale dzięki temu nikt z innych gangów nie zaczepi go na ulicy. Chyba, że chcąc wywołać wojnę między ich ugrupowaniami.

*

Najpierw miał być freestyle na placu, potem grindy na murkach, poręczach lub krawędziach tego, o co uda się zaczepić i przesunąć którąś częścią deskorolki oraz niskich boxach. Na sam koniec zaplanowano rampę. Chłopakowi w blond kitce na samo wspomnienie o niej oczy się zaświeciły. Potwierdziło to przypuszczenia Aidena, że właśnie to było główną atrakcją i najbardziej widowiskowym punktem zawodów.

– W której konkurencji uczestniczysz?

– We freestyle'u i oczywiście na rampie.

– Okej.

Skręcili z chodnika i kilkanaście metrów przeszli trawą, zatrzymując się pod rozłożystym klonem, który dawał zaskakująco dużo cienia. Anthony popatrzył na niewielki, jasnoniebieski koc, który tam leżał, butelkę wody mineralnej stojącej obok zamkniętego papierowego, kwadratowego pudełeczka z jednorazowym widelcem na wierzchu.

Zerknął na Aidena, a potem odwrócił wzrok w bok i potarł kark.

Kiedy się odezwał, brzmiał na zestresowanego.

– No więc to tu. Jest z dala od reszty, dobrze stąd widać i rampę, i plac, choć pewnie większość zasłonią gapie, ale przecież wcale nie musisz mi kibicować. O, na pewno stąd zobaczysz mnie na rampie. Będę wysoko. W ogóle dzięki, że przyszedłeś. Cieszę się. Serio. – Obrócił się w stronę skateparku, ale przed odejściem ostatni raz spojrzał na Aidena, choć teraz omijał jego błękitne oczy. – To wszystko dla ciebie. Rozgość się, częstuj makaronem, jest twój, tak jak się umawialiśmy i mam nadzieję, że nie będziesz żałował, że dziś przyszedłeś. To ja lecę. Jeszcze raz dzięki.

– Anthony? – usłyszał, idąc już w stronę namiotu organizatorów.

– Tak?

– Powodzenia.

– Ha, ha, dzięki, dzięki.

– Jutro ja stawiam.

– Dziękuję... A! – krzyknął, przypominając sobie o czymś. – Nie będzie mnie jutro i pojutrze. Na każdy weekend wyjeżdżam.

– Więc w poniedziałek.

– Pewnie! Jak zobaczysz dziś moje najlepsze triki, to nie będziesz mógł o mnie zapomnieć przez cały weekend. I jeszcze zatęsknisz!

– Twoje niedoczekanie.

Pomachał mu, wskoczył na deskę i pojechał.

Aiden przez chwilę za nim patrzył, a potem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Wysoki chłopak w jaskrawozielonym kasku stał przy minirampie, na której ćwiczyli najmłodsi uczestnicy zawodów. Nie ukrywał, że wpatruje się w niego. Skinął nawet głową, na co Aiden odpowiedział tym samym. Chwilę później pojawił się przy nim Anthony. Wymienili się skomplikowanym powitaniem wykorzystującym do tego dłonie, łokcie, kolana i przedramiona, a później zaczęli ze sobą żywo rozmawiać.

Nawet ze swojego miejsca słyszał podekscytowany głos Anthony'ego, który zachwycał się dzisiejszym dniem i mówił koledze, jakie triki zamierza wykonać. Nie był to temat, na którym Aiden by się znał, dlatego jego uwaga skupiła się na tym, co przygotował dla niego szalony blondyn. Jeśli powiedziałby, że mógł się tego po nim spodziewać, to byłoby to kłamstwo. Zawracanie sobie głowy całkiem obcą osobą, jaką przecież dla niego był, i wybranie miejsca wyglądającego jak z pikniku, nie było normalne.

Woda – ją mógł zrozumieć. Makaron tak samo. Świadczyło to, że chłopak jest słowny i pamięta o umowach, a zakłady traktuje poważnie.

Ale... koc i znalezienie... – rozejrzał się dookoła... – naprawdę dobrego miejsca, skąd mogę oglądać zawody?

Tym Anthony go zaskoczył.

Miło.

Nie miał pojęcia, co powiedział swoim znajomym o nim i swoim własnym zachowaniu, ale może przywykli do jego dziwactw, nie zagłębiając się w szczegóły? Był na swój sposób pokręcony. Pozytywnie, energicznie, z optymistycznym uśmiechem, ale i tak samo zwariowany. Trochę kojarzył mu się z silnym wiatrem, który przynosi zmiany. Czasami na lepsze, czasami na gorsze, choć wątpił, by można było się przy nim źle czuć. Chyba że trafiało się na osobę, która z natury była jego całkowitym przeciwieństwem – cichy i zazwyczaj małomówny typ samotnika.

Taką osobą był on sam.

Zdjął plecak i usiadł w cieniu na kocu. Powietrze było gorące, ale przynajmniej miał ochronę przed bezpośrednim padaniem na niego promieni słonecznych. Zwrócił uwagę, że woda była niegazowana – taka, jaką zawsze pił. Dotknął wierzchem palców biały kartonik. Był jeszcze ciepły i już kusił go zapachem sosu carbonary. Niedawno jadł obiad i był pełny, ale ten zapach...

Westchnął pokonany.

Otworzy pudełko i uśmiechnął się na widok tartego parmezanu na wierzchu. Nie mógł sobie odmówić przyjemności i odebrania swojej wygranej, zaczynając ją powoli konsumować.

Przy okazji obserwował, co dzieje się na skateparku.

Pomyślał, że jednak w kolejnej kwestii Anthony miał rację. Wczoraj bardzo dobrze go przejrzał. Na rampie, kiedy wisiał trzymamy do góry nogami, ładnie go podsumował i w większości, to co opuściło usta blondyna, było prawdą.

Aiden lubił sport i dlatego każdego dnia tu przychodził. Dlatego teraz także nie mógł sobie odmówić tej przyjemności, z uwagą śledząc przebieg zawodów i zmagania uczestników.

Anthony mógł faktycznie domyślać się o nim więcej, niż potrafił szczerze przyznać. Był dobrym obserwatorem i Aiden teraz chciał trochę popatrzeć sobie na niego. Choćby z czystej ciekawości, czy przy innych zachowuje się tak samo głupkowato jak przy nim.

*

Zawody zaczęły się o czasie i Aiden pod koniec doszedł do trzech wniosków.

1. Miał najbardziej komfortowe miejsce na całym skateparku.

2. Anthony faktycznie bardzo dobrze jeździł.

3. Wszyscy go lubili, a on był tak samo głupkowaty, traktując każdego tak przyjaźnie jak i jego.

Może nikomu nie przyniósł niczego do jedzenia, picia lub nie zajął specjalnie miejsca, ale Aiden nie był skateboardzistą ani miłośnikiem deskorolki. Reszta natomiast tak. Uznał, że został potraktowany jak gość i chłopak po prostu chciał, żeby się dobrze bawił i połknął bakcyla. Nie miał mu tego za złe. Znał wiele osób, które uwielbiają to, co robią i pragną się dzielić szczęściem z innymi. Zarażać ich swoją pasją. Taki właśnie był Anthony. Fakt, że kochał skateboarding, widział w jego szerokim uśmiechu, ekspresji całego ciała, kiedy triki mu wychodziły, a nawet jeżdżąc z miejsca na miejsce, każdorazowo szukając Aidena wzrokiem i od razu mu machając.

Pokazywał całym sobą, jak uwielbia ten sport, a brunet w którymś momencie zaczął bezwiednie także się uśmiechać do niego. Podążał za nim wzrokiem i w myślach życzył mu powodzenia, gdy robił popisowe numery i się przewracał. Nazywał go lekkomyślnym głupkiem, obserwował, gdy rozmawiał ze znajomymi, a potem z Wilkiem, którego ponadprzeciętny wzrost odznaczał się na tle pozostałych. Znów się o coś sprzeczali, ale znów na wesoło.

Aiden, mimo że sam nie mógł już tak aktywnie spędzać czasu, czuł spokój, kiedy widział uśmiechniętego chłopaka. To było coś niezrozumiałego, ponieważ powinien mu zazdrościć. Tymczasem ta pozytywna, otaczająca go energia oddziaływała także na niego.

Ostatnia konkurencja – rampa – była bardzo widowiskowa. Uczestnicy rozpędzali się z jednego końca leju, czyli platformy w kształcie litery "U" i wyskakiwali w górę po drugiej stronie. Zabawa polegała na jak najwyższym wyskoku, bezbłędnym przejeździe oraz czymś, co wszyscy uwielbiali – powietrznych trikach.

Podczas oglądania różnych występów Aiden był zadowolony. Bycie w powietrzu przypominało mu ptaki i poczucie wolności. Nie spodziewał się, że Anthony będzie ostatni. Wilku, który był przed nim, dał świetny popis swoich umiejętności. Jeździł ostro, skakał wysoko i ani razu się nie przewrócił. Jednak widać było, że wszyscy czekają na ostatniego zawodnika i kiedy ten pojawił się na szczycie rampy, widownia zaczęła gwizdać i witać go głośnymi wiwatami.

Chłopak zaczął swoją jazdę spokojnie, wyskakując, nabierając rozpędu i na początku robiąc kilka prostych sztuczek. Potem zaczął w powietrzu okręcać się wokół własnej osi lub wyciągał podczas lotu deskorolkę spod nóg i idealnie umieszczał ją z powrotem, aby zjechać i zrobić to samo po drugiej stronie. Wyglądał, jakby mógł tak skakać w nieskończoność. W końcu zrezygnował z popisów i zaczął wyskakiwać coraz wyżej. Czasami w powietrzu przelatywał w bok i lądował dwa, trzy metry dalej, aby zjechać na desce i nabrać jeszcze większej prędkości.

Tłum gęstniał, krzyki nie ustawały i gromkie salwy wybuchały przy każdorazowych oderwaniu kółek od jasnobrązowej sklejki.

Aiden czuł szybko bijące serce. Dobrze widział każdy ruch chłopaka, okręcenie, przesunięcie deski pod stopami i coraz szerszy uśmiech na jego ustach. W końcu wyskoczył tak wysoko, że aż serca widzów na kilka długich sekund stanęły. Anthony przekręcił się w powietrzu i pięknie zjechał. Wiwatom nie było końca. Jednak jeszcze nie skończył. Przy kolejnym oderwaniu się od rampy wykonał trzy pełne obroty, przytrzymując brzeg deskorolki. Ledwo ustał po spotkaniu w podłożem, ale udało się!

Anthony wyrzucił w górę ramiona, a euforia wręcz z niego biła na setki metrów.

Kończąc swój pokaz, wjechał na szczyt i zrobił trik, który Aiden już widział. Pamiętał, że chłopak nazwał go invert. Wyrzucił w górę stopy i deskę, samemu stając na jednej ręce na szczycie. Tym razem jednak wyciągnął deskę w bok i rozchylił nogi, wyglądając prawie jak gwiazda. Jego ciało przechyliło się w tył, a on płynnie i z gracją, choć ze swoją charakterystyczną dzikością i radością odbił się z ręki i wylądował na dwóch nogach. Jak zwycięzca krzyknął i uniósł w górę pięść.

Przez chwilę Aidenowi wydawało się, że nie patrzy na kolegów z grupy, na rywali, swoich fanów, tylko na niego. I nagle głowa chłopaka zniknęła. Koledzy dopadli do niego, ściskając, gratulując. Trzymające go osoby, które miały dłuższe spodnie, zjechały na kolanach na dół rampy i wszyscy zaczęli rzucać się na środek. Kolorowe ubrania Anthony'ego całkowicie zniknęły wśród innych, tylko jego śmiech niesiony wiatrem co jakiś czas wydostawał się z tej zbitej masy szczęśliwych ludzi.

Niewielki klon naprawdę dawał przyjemny o tej porze dnia cień. Kiedy Aiden w końcu wstał i podszedł do rampy, skateboardziści leżeli bez sił jeden na drugim, a na spodzie, pod wszystkimi znajoma ręka próbowała się czegoś chwycić i wydostać resztę ciała. Kto by się spodziewał, że ktoś go złapie i wydostanie z tego pobojowiska? Nie "zwyczajny" ktoś, tylko osoba, której się tu nie spodziewał, a tym bardziej szczerego i wesołego uśmiechu na jego twarzy.

– Gratuluję, gwiazdo tych zawodów – powiedział Aiden i przyciągnął go bliżej siebie. – Bo rozumiem, że wygrałeś, skoro zrobili z ciebie najprawdziwszą kanapkę?

– Hahahaha! Mówiłem ci, że będzie bosko!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro