Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. Prośby i obietnice, a to wszystko w ciemnym parku!

Po zakupach we czworo wrócili na osiedle. Kiedy przekroczyli próg mieszkania, natknęli się na czekającą już tam na nich sąsiadkę – niską i sięgającą Lucasowi do piersi blondynkę w wieku babci Wendy. Pod nieobecność właścicielki lokum zajrzała do kociaka, któremu rano przyniosła wiklinowy kosz i wyścieliła go miękkim kocem. Okazało się, że gdy tylko usłyszała o "znalezionym" kotku – gdyż właśnie tak to określiła babcia Aidena – przekazała informację pracownicy kiosku, więc o małej Lunie z prędkością błyskawicy dowiedziało się całe osiedle.

– Tak najszybciej odnajdziemy właściciela – powiedziała, czując się u babci Wendy jak u siebie i nalała do pięciu szklanek schłodzoną lemoniadę ze świeżymi listkami mięty.

Oczywiście nie obyło się od zadania dwóm nieznanym jej chłopcom różnych pytań, począwszy od imion, a kończąc na planach kariery zawodowej w przyszłości oraz żywo interesując się ich życiem miłosnym. Trzykrotnie powtórzyła, że są w najlepszym wieku, żeby postarać się już "przygruchać" piękną niewiastę, która pokaże im, czym jest miłość. Najlepiej właśnie w wakacje!

Aiden prawie nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy Anthony twardo powtarzał, że ma na oku pewną "niewiastę", ale nie chciał nic zdradzić poza zdawkowymi informacjami, że ma ciemne włosy i serce mu szybciej bije, kiedy się widują. Sąsiadka ciągnęła go za język, ale Ant był uparty i nie dawał się podejść z żadnej strony, dlatego wkrótce odpuściła, z kolei nazywając Lucasa "chłopcem o wyglądzie bad boya, na którego zapewne leci damska połowa szkoły".

– Nie mam czasu na dziewczyny, gdyż cały wolny czas poświęcam mojej rodzinie. Zwłaszcza młodszemu kuzynowi – skwitował krótko, śmiejąc się na słabo ukrywane oburzenie Anthony'ego.

Sąsiadka jeszcze się rozwodziła na tematy sercowe, ale ostatecznie przerwał jej dźwięk domofonu. Ku zdziwieniu wszystkich pod blok przyszła kobieta podająca się za właścicielkę uratowanej kotki. Opisała jej wygląd oraz kolor obróżki wraz z wygrawerowanym na stalowej adresówce imieniem.

Gdy tylko rzekoma posiadaczka kotka weszła na trzecie piętro i zobaczyła czarną, futrzastą kulkę zwiniętą na ramionach Anthony'ego, nie posiadała się z radości. Okazało się, że kotek wieczorem wypadł z balkonu, bo jeden z jej synów nie domknął okna w salonie. Zorientowali się, że go nie ma po zmroku i chociaż prowadzili poszukiwania do północy, nie mogli odnaleźć małej zguby.

Kolejne pół godziny chłopcy żegnali się ze zwierzęciem, obiecując, że je odwiedzą. Ani Aiden, ani babcia, która od wnuka wiedziała, co dokładnie się stało, nie wspomnieli, w jakich okolicznościach Luna trafiła w ich ręce. Nie było potrzeby dodawać i tak rozemocjonowanej z przeżytego stresu osobie więcej zmartwień.

W mieszkaniu pozostali jeszcze pół godziny, a potem już tylko we trzech pojechali pod wiadukt. Anthony wyciągnął z bagażnika plecak, narzucając go na ramię, a pod pachę włożył swoją deskorolkę.

– To lecimy, Wilku – powiedział, stojąc przy otwartym oknie od strony kierowcy i opierając się dłonią o dach. – Na pewno nie chcesz pojeździć na naszym skateparku? Jest większość mojej ekipy i widziałem twoją deskę w bagandzie.

– Nie wyciągnąłem poprzednim razem, ale nie, dziś nie mogę – odpowiedział, szykując się do odjazdu. – Ojciec ma do mnie jakąś sprawę, a nie lubi czekać. Załatwię interesy i do wieczora będę jeździł u siebie. Mamy kilka nowych freestyle'owych trików do wyszlifowania. Nie tylko ty trenujesz przed zawodami w przyszłym miesiącu. Poza tym – spojrzał znacząco na Aidena – nie wiem, czy twój płomyczek, nie chciałby spędzić więcej czasu tylko z tobą.

– Ten płomyczek będzie miał twoją Mrówę przez najbliższe dwie noce – odparł Aiden z wyzywającym uśmiechem. – Teraz nie będziesz przeszkadzał.

Lucas zaczął się śmiać, a potem mrugnął im i włączył radio.

– Zostałbym, choćby po to, żeby się z wami podroczyć i popatrzeć, jak gruchacie, ale nie dziś. Jutro też się widzimy. Czternasta? – upewnił się.

– Tak.

– Nie mogę się doczekać żeberek i ciacha. Bez rodzynek.

– Z całą masą rodzynek! – poprawił go Anthony.

– Na zakupach to ja najwięcej pomagałem babci, więc na pewno to z myślą o mnie upiecze coś "nierodzynkowego" – podkreślił z przekąsem, ale nie dał dojść do głosu Antowi, wyciągając przez okno zaciśniętą pięść i mówiąc: – Lecę, zakochańce. Miło było na was patrzeć, kiedy potajemnie macaliście się przy kasie, a potem w aucie.

– Wilkuuuu! – jęknął jego przyjaciel, bo od razu poczuł gorąco na policzkach.

– No co? – Roześmiał się, ewidentnie zadowolony. Nawet jego oczy się śmiały. – Nie mogę się cieszyć, kiedy mój niesforny młodszy kuzyn, o którego dbałem tyle lat, nareszcie nie widzi przed sobą tylko deskorolki i latania? Przynajmniej cię nie wykorzysta...

Celowo nie skończył, patrząc mu w oczy i odrobinę poważniejąc.

– Tak – potwierdził Anthony, przybijając z nim "żółwika". – Dzięki, Wilku.

– Nasze obietnice są zawsze wiążące, Mrówa – powiedział, nie odwracając wzroku.

Przyglądający się im z boku Aiden wychwycił w tej wymianie zdań sprawy między nimi, o których nie miał pojęcia. Ale na pewno było to znaczące dla jednego i dla drugiego z przyjaciół. Może właśnie jakaś sytuacja z przeszłości umocniła ich zaufanie do siebie i stworzyła niezwykłą więź? Coś ponad rodzinne powiązania i inne niż romantyczne uczucia. Stałe, o solidnych fundamentach i łączące tych dwóch nierozerwalnie.

– Jedź już, żeby wujek nie był znów zły. Jest mega niecierpliwy.

– Na razie, młody. I ty też, płomyczku. – Stuknęli się z Aidenem pięściami. – Dbaj o tego rozbieganego młokosa. Do jutra.

Odjechał z głośno grającą z głośników muzyką wewnątrz srebrnego Lexusa.

– Skoro Wilku ćwiczy dziś freestyle, może ja wezmę się za rail'a? – zapytał Anthony z szerokim uśmiechem, trącając łokciem Aidena w żebra. – W końcu będziesz mógł sobie na mnie bezczelnie popatrzeć!

Aiden klepnął chude plecy, lekko popychając chłopaka, aby jechał pierwszy. Nadal miał w pamięci słowa Lucasa o wykorzystaniu. Wróciło też wspomnienie słów wypowiedzianych po imprezie o "szajsowatej znajomości". Musiała się za tym kryć jakaś nieprzyjemna historia. Dotyczyła Anthony'ego, ale dobrze o niej wiedział też Lucas. Może właśnie dlatego był taki nieprzyjemny dla nowych znajomych swojego przyjaciela? Zachowywał ostrożność. Znając Anthony'ego od czasów dzieciństwa, wiedział, jaki ma charakter i że łatwo ufa ludziom. Widocznie kiedyś zaufał niewłaściwej osobie i bardzo się na tym przejechał.

Nie chciał psuć dobrego humoru kolegi, dlatego o nic nie zapytał. Nie uniknął za to uczucia złości, jaka w nim się na chwilę pojawiła – że ktoś mógłby jakkolwiek skrzywdzić Anthony'ego. Sądził, że im głębiej będą brnąć w uczucia, jakie się między nimi rodzą, z czasem ich rozmowy także zahaczą o przeszłość. Tę dobrą i odrobinę gorszą. Każdy wbity cierń, który pozostawił po sobie niewidzialny gołym okiem ślad, będzie kiedyś ujawniony.

Nadal mało wiedział o chłopaku, a chciał poznać go lepiej. Może w jeden dzień lub miesiąc nie dorówna Lucasowi, ale był pewny, że pozna Anthony'ego od takiej strony, której ten nie pokazał jeszcze nikomu.

Nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi.

*

Kask i pełen komplet ochraniaczy okazały się bardzo przydatne, bo ledwo Anthony rozpoczął trening, a już zaliczył dwa upadki. Jego koledzy śmiali się, pomagając mu się podnieść i podpowiadając, co robi źle. Poręcze to była jego pięta Achillesa. Jeśli latanie wychodziło mu fenomenalnie, tak ślizg po barierkach fatalnie. Nie umiał zachować równowagi oraz tak ustawić deski, żeby gładko się zsunąć, nie przechylając na którąś ze stron.

W pewnym momencie nawet Aiden podniósł się z boxa, gdzie siedział z wysokim, tyczkowatym Motylem, który naprawdę miał na imię Michael, i odrobinę niższym blondynem o łagodnym usposobieniu i delikatnym uśmiechu – Pszczelarzem – Robertem.

– Stań na desce, podpowiem ci, jakie partie ciała rozluźnić, żeby było ci łatwiej – poprosił.

– Niby wszystko wiem. W praktyce, rzecz jasna – narzekał Anthony, zajmując miejsce na swojej deskorolce. – Obejrzałem z trylion filmików instruktażowych, ale jak dobrze wychodzą mi skoki na rampie, tak tego za pierona nie mogę załapać! Wyskoki mam spoko, tak samo idealnie ląduję na tej przeklętej poręczy, ale już daaaaalej... – pisnął, wyrzucając ręce wysoko w górę.

Dłonie Aidena znalazły się na kościstych biodrach i przytrzymały je w miejscu. Dziewiętnastolatek uniósł wzrok, kładąc stopę na deskorolce pomiędzy Conversami Anta.

– Jesteś za bardzo spięty – poinformował, powoli przesuwając deskę w lewo. Stojący na niej chłopak zachwiał się i dla równowagi położył dłonie na jego barkach. – Trzymam cię, nie upadniesz.

Uśmiechnął się, a potem zaczął poruszać nogą w jedną i drugą stronę, dłońmi przytrzymując biodra i górną część ciała osiemnastolatka.

– Całe twoje ciało przechyla się w bok, kiedy ślizgasz się środkiem deski, a wystarczy, że będzie pracował biodrami. – Puścił go, odsuwając się na krok i przyglądając. – Tułów nieruchomo, spróbuj używać tylko nóg.

– Gdyby Mrówa umiał tańczyć, byłoby mu łatwiej – rzucił zza pleców Aidena Motyl.

Obaj chłopcy oraz Pszczelarz spojrzeli na niego. Aiden uniósł brwi i z uznaniem potaknął.

– Salsa byłaby dla niego idealna – dodał wysoki skater.

– Tańczysz? – spytał Aiden.

– Trochę. Moja starsza siostra prowadzi szkołę tańca i czasami zabiera mnie na lekcje, bo jesteśmy podobnego wzrostu. Czyli wysocy i chudzi.

– Trudno jej znaleźć odpowiedniego partnera. – Słowa Aidena brzmiały bardziej na stwierdzenie niż pytanie.

– A żebyś wiedział. Wysoki facet jest spoko, ale babka? – prychnął. – Mimo że jest całkiem fajna, to faceci boją się ją podrywać, bo... męskie ego. – Przewrócił oczami. – Nadal panuje przekonanie, że facet musi więcej zarabiać od swojej kobiety i być wyższy. Staromodne, ale niestety prawdziwe.

Przysłuchujący się ich rozmowie Anthony zatrzymał ruch kółek deskorolki i powiedział:

– Mi to wcale nie przeszkadza, że... że... no! Że osoba, która mi się podoba, jest wyższa niż ja! A przecież jestem chłopakiem.

Motyl podłapał temat błyskawicznie.

– Ooo, to już jest ktoś poza deskorolką, kto zainteresowałby ciebie? Jaka ona jest? Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiadujemy?

I on, i Pszczelarz w jednej sekundzie znaleźli się przy swoim koledze i zaczęli zasypywać go pytaniami o "wybrankę serca". Ant próbował jakoś z tego wybrnąć, podając pobieżne informacje, ale w końcu złapał kontakt wzrokowy z Aidenem i błagalnie wykrzyczał:

– Aiden! Ratuj! Zabierz te pijawki ode mnie, bo wyssą ze mnie całe moje młodzieńcze szczęście i miłość!

*

Wyszli ze skateparku dopiero przed zmrokiem. Pożegnali się z Motylem oraz Pszczelarzem i rozdzielili, udając każdy w swoją stronę. Do samego końca Anthony nie zdradził, kim jest osoba, która nagle pojawiła się w jego życiu, kradnąc zainteresowanie uwielbianą dotąd deskorolką. Dodatkowo, wiedząc, iż "ta" osoba słucha, powiedział tylko, że to ktoś niezwykły i jedyny w swoim rodzaju. Oraz że jest pewny swoich uczuć. Na ustach Aidena przez cały czas błąkał się delikatny uśmiech. Nie można było zgadnąć, o czym myśli, choć na pewno o kim – już prędzej, a przynajmniej oni dwaj to wiedzieli.

Tego wieczoru wybrali drogę do babci Wendy przez centrum miasta.

– Jeśli to złośliwe dranie, wyślą po ciebie swoich znajomych. Lepiej dziś nadrobić kilometr, niż spotkać ich pomiędzy ciemnymi garażami – upierał się Anthony, więc Aiden na to przystał, choć nie bał się zmierzyć z kolejnymi dręczycielami. Skłaniało go do zgody zapewnienie bezpieczeństwa towarzyszącemu chłopakowi. Jak dobry sam by nie był, jeśli przeciwników będzie dziesięciu, nie zdoła ochronić drugiej osoby. Stopa nie bolała jak kilka dni wcześniej, ale musiał się liczyć z tym, że może go zatrzymać w najgorszym możliwym momencie.

Mimo iż dwaj chłopcy spędzali ze sobą dużo czasu, jeszcze nie mieli okazji spacerować wspólnie przez miasto. Okazało się, że ten pomysł wcale nie był taki zły. Letnia atmosfera, ciepły wiatr dolatujący spomiędzy budynków i dający odrobinę ukojenia po spiekocie dnia powodował, że przymykali oczy i uśmiechali się. Kluczyli wąskimi uliczkami między latarniami oświetlającymi młode, kilkumetrowe klony z zielonymi, gęstymi koronami. Drogę wyłożono specjalną kamienną kostką, którą używano już setki lat wcześniej, natomiast chodniki pokrywały niewielkie kostki piaskowca w różnych kolorach i ułożone w zawiłe wzory. Całość przedstawiała się niezwykle malowniczo, co jeszcze podkreślała najbliższa okolica: rynek z zabytkowym ratuszem i wieżą zegarową lub niewiele dalej oświetlony, mający płaszczyznę setek metrów dach gotyckiego kościoła, którego górująca nad innymi budynkami wieża rysowała się na tle granatowego nieba. Specyficzny letni klimat dopełniał gwar ludzi siedzących w restauracyjnych ogródkach i unoszące się zewsząd zapachy jedzenia.

To wszystko powodowało, że czuli się trochę jak na randce.

Spokojnie kroczyli jeden przy drugim, uśmiechając się do siebie, ocierając ramionami, a od czasu do czasu wybierali ciemne zakamarki zabytkowego centrum, gdzie jeszcze bardziej zwalniali i trzymali się za ręce.

Towarzyszyły im różne niezobowiązujące tematy: o psach biegających z wywieszonymi jęzorami i wesoło machających ogonami, o ludziach stojących w oknach i obserwujących oświetlony halogenami ratusz lub o dzieciach wygłupiających się w fontannie i radośnie krzyczących, kiedy woda moczyła im ubrania. Anthony wspomniał o tłumach, jakie przewijają się tu na festynach oraz o tradycji budowania raz do roku ogromnego pieca, w którym wypalane są ręcznie robione gliniane naczynia. W imprezie mógł uczestniczyć każdy chętny, więc wstępnie namówił Aidena, żeby pod koniec wakacji wspólnie w tym uczestniczyli i zrobili sobie "jakieś pamiątkowe miseczki".

Zatrzymali się przy jednej z wielu otwartych o tej godzinie lodziarni, kupując po jednej gałce sorbetu z malin – dla Aidena i mango – dla Anthony'ego. Byli głodni, ale nie chcieli brać więcej, bo wiedzieli, że babcia czeka na nich z kolacją. Zjedli lody, dzieląc się po połowie swoją porcją z drugą osobą, a kiedy wyszli ze ścisłego centrum miasta i spacerowicze się przerzedzili, Anthony pociągnął Aidena w bok, aby poszli dłuższą trasą.

W połowie drogi, pośrodku ciemnego parku nagle się zatrzymał i przytulił do drugiej osoby.

– Co tak nagle cię wzięło? – zapytał Aiden, oddając uścisk.

– Stęskniłem się za tobą.

– Stęskniłeś? Od południa jesteśmy razem.

– Wiem, ale nie tak jak w nocy.

Aiden mocniej przywarł do szczupłego ciała.

– Czyli podobała ci się nasza bliskość?

– I przytulanie. – Anthony mruknął z zadowoleniem.

– Coś jeszcze?

– Trzymanie za ręce.

– Może coś jeszcze?

– Ugh, dobrze wiesz co.

– Tak? – Zaśmiał się. – Może i wiem, co mi się podobało – podkreślił – ale jaką mam mieć pewność, że myślimy podobnie?

– Na pewno tak jest.

– Przypomnij mi – szepnął do jego ucha.

Anthony wstrzymał powietrze, a jego ciało przeszedł dreszcz.

– Robisz to specjalnie.

– Bardzo – zdradził i musnął płatek jego ucha ustami.

Tym razem Ant nie pozostał mu dłużny i wsunął dłoń na plecy pod koszulkę. Pod jego dotykiem ciało się spięło. Uśmiechnął się z satysfakcją, sunąc palcami po mięśniach.

– Nic a nic nie widać, żebyś nie ćwiczył już od dwóch miesięcy – powiedział, śmiejąc się i nie szczędząc sobie przyjemności z obmacywania w ciemnym, cichym parku ciała drugiego chłopaka.

– Nie mówiłem, że nie ćwiczę. – To mówiąc, Aiden uniósł go jakby ważył kilka kilogramów.

– Puść! – krzyknął Anthony, wyciągając twarz ku niebu i śmiejąc się, bo Aiden pocałował go w grdykę.

– Może nie chcę. – Usta przesunął niżej na granicę koszulki pomiędzy obojczyki. – Poza tym... podoba ci się ktoś wyższy od ciebie, więc chyba nie masz nic przeciwko, żeby był też silniejszy?

– Nie mam! Ha, ha, ha! – Zaczął się jeszcze głośniej śmiać, bo czubek nosa łaskotał jego szyję. – Nie mam!

– Puszczę cię, jeśli mi coś obiecasz.

– Tak! Tak, cokolwiek, ale już mnie postaw!

Anthony wił się, próbując uciec, i śmiał bez ustanku, aż prawie zabrakło mu tchu. Kiedy w końcu stanął na chodniku, zaparł się dłońmi o ramiona Aidena i odsunął.

– To co to jest? – Nabierał i wypuszczał powietrze, stabilizując oddech. – Co podstępem na mnie wymusiłeś, Złośliwcu-Aidenie?

Stali z dala od latarni, ale mimo mroku dobrze widzieli swoje oczy, w które nie mogli przestać patrzeć.

– Obiecaj mi, że jeśli coś będzie ciążyło ci na sercu, to mi o tym powiesz. Nie jestem Lucasem, nie znam cię od dziecka, ale możesz na mnie liczyć. Chciałbym, żebyś też mi zaufał. – Przerwał, aby delikatnie ułożyć dłonie na jego szyi. – Mógłbyś to dla mnie zrobić?

Odpowiedzią było nieśmiałe odwrócenie wzroku, a potem złożenie niespodziewanego krótkiego pocałunku, po którym ramiona Anthony'ego zakleszczyły się dookoła dziewiętnastolatka.

Aiden próbował się wyswobodzić. Chciał zobaczyć jego twarz, poczuć dłońmi gorące policzki i jeszcze raz pocałować usta. Sekunda to było zdecydowanie za krótko. Uścisk młodszego chłopaka był jednak mocny, więc ostatecznie dał sobie spokój, po prostu przywierając do niego. Mieli czas, jeszcze sporo czasu, żeby się sobą nacieszyć. Nie musiał się spieszyć, choć okazało się, że przy nim stawał się niecierpliwy.

Odrobinę kościste przedramiona Anthony'ego wbijały się w oba boki ciała, czoło próbowało wydrążyć dziurę w szyi, a broda złamać jeden z obojczyków. Oddech łaskotał wilgotniejącą pod kołnierzem koszulki skórę, a kość miednicy naciskała na podbrzusze.

O tak, bardzo chciał go teraz pocałować.

– Czy to oznaczało zgodę? – zapytał, żeby odegnać nieprzyzwoite myśli.

– Yhm – mruknął Ant. – Okej, ale ty też mi coś obiecaj.

– Nie było tego w umowie, ale dobrze. – Pocałował jego głowę. – Dla ciebie się zgodzę.

– To... Jeśli coś nie będzie ci we mnie pasowało, to powiedz o tym wprost.

– O, to już mogę ci powiedzieć...

– Cooo? Serio?!

– Daj mi skończyć. – Wsunął palce w jego włosy. – Nie zmieniaj się, proszę, Anthony. Lubię w tobie wszystko, dlatego bądź przy mnie po prostu sobą. – Pocałował go ponownie, tym raz w skroń. – Ale już ci o tym mówiłem. Tak trudno ci w to uwierzyć?

– Nie, no nie... tylko... gdyby jednak coś było nie tak, to wal śmiało.

– Dobrze. Tak zrobię.

Aiden cicho się zaśmiał.

Czasami potrafisz być taki nieśmiały, a innym razem to ty wykazujesz się odwagą, całujesz mnie, mówisz, że mnie lubisz, choć jawnie pokazujesz, że cię onieśmielam... Czy mógłbyś być jeszcze bardziej uroczy? Na pewno, więc przykro mi. Choćbyś miał czekać sto lat nigdy nie doczekasz się słów, że coś mi się w tobie nie podoba!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro