Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Jasna i ciemna strona mojego... chłopaka? Oby jak najszybciej - CHŁOPAKA!

Godzinę później zrobiło się chłodniej, więc postanowili z powrotem założyć koszulki.

Jednak zanim się ubrali, kiedy Anthony przestał się bujać i siedział na huśtawce, Aiden podszedł do niego z przodu. Stanął pomiędzy rozchylonymi kolanami i oparł dłonie o jego uda, patrząc w oczy. Dotychczasowa wesołość u obu przerodziła się w ciepłe uśmiechy, którymi siebie obdarowywali. Anthony chciał zasugerować, że może zmienią się miejscami, ale wtedy dostrzegł coś błyszczącego na szyi dziewiętnastolatka.

– O, co to?

Złapał za cieniutki, srebrny łańcuszek z zawieszonym okrągłym medalikiem. Ozdoba była na tyle subtelna, że skater mimo wielokrotnego dotykania nagiego torsu, pleców, ramion, bo przecież od prawie godziny paradowali bez koszulek, a nawet siedział Aidenowi na barkach, dotąd jej nie zauważył. Wcześniej tylko raz widział go na jego szyi. Podczas środowego obiadu, kiedy dziewiętnastolatek ubrał czarną koszulę i to wtedy, pierwszy raz nazwał go w umyśle "seksownym", czując się przy nim jak zakochana "nastolata" z wypiekami na twarzy na widok swojego crusha. Cóż... Niewiele się zmieniło od tamtego czasu, gdyż obecnie też zdecydowanie za często się przy nim rumienił. Nawet coraz częściej i sądził, że nie zmieni się to szybko. Dopiero się trzymali za ręce i całowali, delikatnie, prawie niewinnie, a jemu już w myślach się kotłowało, a we wnętrzu ciała gotowała krew.

– Prezent. Od babci – powiedział Aiden, nie odrywając wzroku od ust drugiej osoby. – Dostałem go po moich ostatnich zawodach.

– Bardzo ładny. Pasuje ci. – Przesunął wisiorek wzdłuż niewielkich ogniw łańcuszka. – Coś oznacza? – Wytężył wzrok, ale dostrzeżenie czegokolwiek w półmroku było trudne. – Chyba widzę jakieś symbole...

– Te symbole babcia nazywa runami. Podobno akurat te pomagają wybrać właściwą drogę.

– Na przykład, kiedy się zgubisz w ciemnym lesie? – Potarł opuszkiem nierówną powierzchnię.

– Albo metaforycznie, w życiu. Gdy stoimy na rozdrożu, mając przed sobą różne życiowe wybory...

– Mhm – potaknął ze zrozumieniem. – Coś jak rzut monetą. "Orzeł", idę na studia prawnicze, "reszka", medyczne.

– "Orzeł", jadę do babci na całe wakacje. "Reszka", wyprowadzam się za granicę i nigdy tu nie wracam.

– Ej! Ale wtedy byśmy się nie spotkali! Nie drocz się ze mną i nawet nie strasz, że mógłbym cię nigdy nie poznać.

– Cóż, nie rzuciłem wtedy monetą, więc nie wiem, co by wypadło. Jednak – pochylił głowę, przytulając się do szyi Anthony'ego – ja także nie zmieniłbym przeszłości i nie chciałbym być teraz w innym miejscu, z inną osobą.

– Kurna, grasz nieczysto – mruknął, opuszczając powieki i próbując opanować drżenie ciała.

Aiden delikatnie pocałował skrawek jego skóry pod uchem.

– Co jest nieczystego w mówieniu prawdy?

Anthony nie wytrzymał długo. Ramionami objął jego głowę i przyciągnął bliżej. Aiden przytulił się, łącząc ich nagie klatki piersiowe, ogrzewając uczuciami i miękkimi pocałunkami lądującymi na szyi, potem na barku i ramieniu.

– Po zakupach... zostaniesz u mnie na noc? – Między czułościami ponowił swoje pytanie z wieczora, kiedy stali pod klatką schodową. – Babcia nie może się doczekać twoich kolejnych szalonych historii.

– Pewnie, jeszcze pytasz... Opowiem jej o moich początkach, kiedy uczyłem się latać i wpadłem w wir. To dopiero był odlot! – Wsunął palce w miękkie, czarne włosy Aidena. – A ty przyjdziesz do mnie w środę?

– Przyjdę. Z chęcią.

– Będziemy sami. – Głos Anthony'ego zabrzmiał jak ostrzeżenie.

Aiden odsunął głowę od ciała, a w zamian potarł o siebie końcówki ich nosów.

– Mam się bać? – zapytał, nie pozostawiając złudzeń, że skoro tu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć, nie wstrzymuje się przed okazywaniem mu uczuć, tym bardziej nie będzie bezczynny, gdy zostaną sami, zamknięci w czterech ścianach.

"Anthony, jesteś pewny, że chcesz przepuścić głodnego wilka przez próg swojego domu, kiedy innych wilków nie będzie w pobliżu?".

Na szczęście obaj dobrze wiedzieli, że akurat tego konkretnego drapieżnika można łatwo ugłaskać i zmienić w potulnego szczeniaka.

– Nie wiem, czy powinieneś się bać – rzekł wesoło Ant – ale wolę cię ostrzec.

Udawał, że niczego się nie domyśla. A prawdą było, że nie mógł się tego doczekać. Dlatego roześmiał się, gdy Aiden odpowiedział:

– W pełni świadomy, zdrowy na umyśle i ciele, no, na ciele może nie do końca – dodał żartobliwie – znając niebezpieczeństwo i konsekwencje swoich słów, podejmuję się tego zadania.

– Konsekwencje – powtórzył. – Przecież wiesz, że z takim nieprzewidywalnym Mrówą, jakiego masz przed sobą, niczego nie możesz być pewny.

– Nie będę narzekał.

– To dobrze, bo muszę cię jeszcze uprzedzić, że trochę cię... wykorzystam?

– O – zaśmiał się. – Naprawdę? – Brzmiał, jakby się tego spodziewał. – Cóż, to nie nowość, jednak... może to jedno z twoich odważnych wyznań?

– Nie, ha, ha! – zapewnił również ze śmiechem.

Ciesząc się i korzystając z ich obecnej bliskości, złożył szybki, odrobinę nieśmiały pocałunek na skroni Aidena. Coraz lepiej radził sobie z drobnymi przekomarzankami, a nawet niegroźnymi aluzjami i podtekstami kierowanymi w jego stronę. Wiedział, że większość to żarty, choć nie bez ziarna prawdy, co w jakiś sposób było miłe. Nawet sam fakt, że ktoś myślał o nim, chciał spędzać wspólnie romantyczne chwile, był taki otwarty, szczery i bezpośredni.

Pierwszy raz to nie Lucas zachowywał się przy nim całkiem prawdziwie, naturalnie, bez grania kogoś innego, tylko po to, żeby zrobić lepsze wrażenie.

Bądź gorsze, co stosował Lucas w przypadku większości osób.

Aiden był nareszcie kimś, kto wypełnił jego serce nowymi uczuciami. Płomiennymi, dającymi siłę, radość i uskrzydlającymi. Czuł, jakby naprawdę przy Aidenie był w stanie sięgnąć nieba. Już nie sam. Nareszcie nie sam, ale razem z nim.

– Tak myślałem. – Aiden palcami leniwie wyznaczył drogę z jednej nagiej i przyjemniej chłodnej łopatki Anta do drugiej. – Jeśli to nie wyznanie, to w czym mogę ci pomóc tym razem? Przerzucić dwie tony węgla do piwnicy? Będziesz miał w domu kolejnego kuzyna na głowie, szczeniaczka do karmienia z butelki przez całą noc, klatkę z czterema szalonymi szynszylami, a boisz się gryzoni?

– Nie, nie, nie i nie! – Cicho parsknął. – To coś bardziej skomplikowanego i czasochłonnego. – Nabrał w płuca powietrze i opowiedział od początku do końca. – W piątek wracają rodzice. Przed wakacjami mieli w planie zabrać mnie na kolejne zlecenie, żebym nie siedział sam w domu, ale Wilku pomógł mi ich przekonać do pozostania w mieście. Tylko – westchnął – mama postawiła mi ultimatum. Mam jeść trzy posiłki dziennie i na bieżąco sprzątać. Kiedy wrócą, chata ma wyglądać tak, jak przed ich wyjazdem. W przeciwnym razie bez gadania zabierają mnie ze sobą na kolejną delegację.

– Mam dla ciebie gotować, czy pomóc sprzątać?

– A też mógłbyś mi coś ugotować albo upiec? – Poruszył się z podekscytowaniem. – Sernik z rodzynkami? Potrafisz?

– Tak uwielbiasz ciasta z rodzynkami? – Leniwie sunął dłońmi po plecach, ogrzewając je swoim ciepłem.

– Oczywiście! Moja mama zazwyczaj kupuje ciasto. Nie jest miłośniczką pichcenia i zamieniania kuchni w kulinarne pobojowisko. Gotuje, ale głównie nieskomplikowane dania. A piecze tylko na specjalne okazje – wyjaśnił, zaraz wyliczając: – Urodziny, zdanie do kolejnej klasy albo rocznica ich ślubu. Dlatego, kiedy twoja babcia zrobiła sernik, ot tak, po prostu dla nas, byłem naprawdę szczęśliwy.

Aiden zastanowił się, czy zapytać babci otwarcie o przepis na jej sernik, czy może nie zdradzać się z chęcią pichcenia dla Anta i potajemnie zrobić zdjęcie przepisu z jej zeszytu.

– Jeśli obiecasz, że nie zjesz wszystkich rodzynek przed wsypaniem ich do ciasta, to zrobię je. Ale nie przeszkadza ci, że babcia w środę też będzie piekła ciasto?

– A gdzie tam! Ciasta nigdy za dużo, zwłaszcza z rodzynkami!

– Okej, to mamy już ustalone. A co do sprzątania, to oczywiście pomogę. Chociaż tak odwdzięczę się za gościnę oraz to, co dla mnie zrobiliście z Lucasem. Jesteś pewny, że nie chcesz jego także zaprosić?

Anthony odsunął się, patrząc urażony spod przymrużonych powiek na nieruchome oblicze Aidena. Żaden mięsień na twarzy mu nie drgnął, nawet kiedy młodszy chłopak go skwitował:

– Aiden-Złośliwiec.

Roześmiał się dopiero po tym, jak Anthony delikatnie musnął jego usta swoimi.

– Masz szczęście, że cię lubię, więc ci wybaczam – oznajmił wyniośle Anthony.

– Wzajemnie. – Obrócił się do niego plecami i wskazał palcami na szyję. – Złap się, mam ochotę cię jeszcze trochę ponosić.

– Och, a może teraz ja wezmę na barana ciebie? – zapytał, lecz nie odmówił sobie przyjemności przytulenia do ciepłych i pachnących Aidenem pleców.

– Następnym razem.

– Dobra, to... teraz zanieś mnie na zjeżdżalnię!

– Rozkaz, kapitanie Mrówa!

*

Na placu zabaw przy przedszkolu byli do trzeciej w nocy. Powrót pod blok babci Aidena zajął im pół godziny, ponieważ wybrali bardzo okrężną drogę i nawet pod klatką nie mieli ochoty się rozstawać. Kiedy Aiden dotknął przeszklonych drzwi, obrócił się na pięcie, wziął Anthony'ego za rękę i zaczął go prowadzić przez boisko w stronę znajomych garaży, za którymi kawałek dalej rozpoczynała się obwodnica miasta. Odkrywając, co chłopak chce zrobić, osiemnastolatek stanowczo odmówił, ciągnąc go z powrotem. Każdy chciał postawić na swoim: Aiden odprowadzić młodszego kolegę do domu, a ten jego. Stanowczo odmawiał dalszego przemęczania stopy Aidena, dodatkowo zasłaniając się, jak za każdym razem, posiadaniem deskorolki z czterema kółkami, co zagwarantuje mu błyskawiczny powrót.

"Zanim zaśniesz, już będę u siebie!" – zapewniał.

Mógł jednak równie dobrze rozmawiać z niesłyszącym, ponieważ Aiden był głuchy na jego słowa i obietnice. Ostatecznie po dość żywej rozmowie i graniu w kamień, nożyce, papier doszli do porozumienia. Wspólnie się zgodzili, że stopa Aidena nadal nie jest całkowicie sprawna, ale jego chęć towarzyszenia Anthony'emy w drodze do domu to także żadne błahe życzenie, więc odprowadzi go przez najciemniejsze i uważane przez wielu mieszkańców miasta "niebezpieczną okolicę" zbudowane na uboczu i skąpane w cieniu garaże oraz ogródki działkowe.

Anthony kręcił na to nosem, ale ostatecznie został przekonany, że "swojego" nikt nie ruszy. Nawet jeśli Aiden był tylko tymczasowym mieszkańcem osiedla.

Na chodniku przy obwodnicy kilka minut stali, obejmując się i "ładując" baterie do drogi powrotnej. W końcu odsunęli się od siebie na bezpieczną odległość półtora metra. Dobrze wiedzieli, że, przeciwnie jak przy przywitaniu, nie powinni "tak" się zachować, bo jeszcze trudniej będzie im się rozstać.

Bardzo nie chcieli tego robić.

Dlatego dopiero nie dotykając się, pożegnali słowami:

– Uważaj na siebie, Anthony.

– Ty bardziej. – Ant wziął w obie dłonie deskorolkę, żeby tworzyła prowizoryczną barierę i powstrzymała go od przytulenia się do drugiego chłopaka jeszcze choćby na chwilę... lub dwie chwile. – Napisz, kiedy będziesz już w łóżku.

– A ty, gdy tylko przekroczysz próg domu i przekręcisz zamek w drzwiach. Jeśli coś by się działo, zadzwoń.

– Spoko, wiesz, że na desce ciężko mnie dogonić – zażartował, wspominając kradzież słuchawek i sławny pościg, o którym jego znajomi z "Latających skarabeuszy" nie raz mu przypominali.

– Niektórzy jednak dają się złapać.

– Bo niektórzy naprawdę świetnie łapią... Aj! Dobra, nic nie mówiłem. Im więcej gadam tych głupot, tym mniejszą mam ochotę jechać do domu. Przez ciebie.

– Przeze mnie – powtórzył. – Jeśli to przeze mnie, to mykaj. – Zrobił ruch ręką, jakby go odganiał.

– Jaki niewychowanych gbur!

Aiden się zaśmiał.

– Wolisz, żebym był miły jak dotychczas?

– O nie-nie-nie, w przeciwnym razie wpakuję ci się na barana, a potem do łóżka i co pani-babcia powie! Wydziedziczy mnie z rodzynko-sernika!

– Nie możemy do tego dopuścić.

– Właśnie. Więc szanowny pan już się obróci i pójdzie swoją drogą, a ja pozwolę sobie odprowadzić go wzrokiem.

– Myślę, że zrobimy odwrotnie.

– Znów kamień, nożyce, papier?

– Nie – popatrzył na niego ciepło – tym razem proszę. Naprawdę chciałbym zobaczyć, kiedy jedziesz. Chcę, żebyś był jak najszybciej w domu. Bezpieczny. Upierałeś się, żeby nie zostawać, więc chociaż tyle mogę zrobić.

Upierałem się, bo wiedziałem, że muszę się przespać z tymi nowościami! Przy tobie to by się nie udało! Za dużo niespodzianek, emocji, tych pocałunków, za dużo ciebie... Nie, nie za dużo, bo ciebie nigdy nie będzie aż nadto, ale potrzebuję sobie to ułożyć, oswoić się, zaakceptować, że mnie chcesz i uwierzyć w szczęście, bo nadal mam wrażenie, że to wszystko mi się śni i zaraz ktoś brutalnie mnie obudzi. A tego moje serce by nie przeżyło!

Myślał o tym wszystkim, nadal będąc rozdartym pomiędzy tym co powinien, a co chce. Niestety, wiedział, co należało zrobić.

Przynajmniej dziś.

– O-okej... w takim razie patrz. Obracam się i jadę, a ty zaraz wrócisz do siebie. Tak?

– Tak.

– No to... Cześć. I dziękuję za dziś. Naprawdę. Bardzo, bardzo dziękuję, bo...

– Jedź, zanim zaniosę cię do mieszkania i nie dam ci spać.

– A-a-aaaa, to pa, do dziś! – Uśmiechnął się jeszcze i używając całej siły woli, obrócił ciało, rzucił deskę na chodnik i już nie oglądając się za siebie, aby przypadkiem samemu nie przyczynić się do tegonocnej bezsenności ich dwóch, odjechał.

Czas miał bardzo dobry. Dziesięć minut. Przeszkodami było kilka skrzyżowań, tory kolejowe i most nad rzeką, gdzie musiał trochę zwolnić, ale większość drogi pędził, wręcz frunął, jakby ktoś doczepił mu skrzydła do pleców. Zgodnie z prośbą wyciągnął telefon, dopiero kiedy był bezpieczny we własnym domu zamkniętym na cztery spusty. Co go zdziwiło – nie czekała na niego żadna wiadomość. A spodziewał się jakiejkolwiek od "jeszcze widzę Twoje plecy, cieszę się, że grzecznie pojechałeś" do "tęsknię", a nawet "rozmyśliłem się, wracaj", co spowodowałoby natychmiastową, kolejną tej nocy, podróż w coraz bardziej znane tereny. Wymyślał dziesiątki SMS-ów od niego, ale nie dostał żadnego.

Przyglądając się ekranowi telefonu, odstawił klucze na szafkę przy drzwiach i wszedł w głąb domu.

– Może za szybko przyjechałem? – rozmyślał głośno. – Może jeszcze wracasz w tych ciemnościach...

Anthony pospiesznie napisał SMS-a, że wrócił i nawet włos mu z głowy nie spadł, na końcu pytając, czy on też jest już w domu. Kliknął "Wyślij" i czekał. Odpowiedź nie nadchodziła przez kilka minut, a on stał pośrodku ciemnego salonu z coraz bardziej drżącymi dłońmi zaciskającymi się na telefonie. Dotykał ekranu, gdy tylko zaczynał przygasać. W końcu zobaczył pojawiającą się wiadomość od "Aiden". Nawet sygnał nie zdążył rozbrzmieć, kiedy Anthony już nacisnął palcem na powiadomienie. Odczytał, a ogromny głaz w jego żołądku skruszył się, sypiąc bezgłośnie na ziemię.

– Nie strasznie mnie tak więcej... – mruknął, biorąc szybkie oddechy, bo wcześniej niemal zapomniał, że płuca potrzebują czegoś innego niż "troska", aby zapewnić ciału życie. – Głupi Aiden. Już ja się z tobą jutro policzę. To znaczy dziś.

Ściągnął przez głowę koszulkę, zaciągając się zapachem, jakim przesiąkła.

Zapachem Aidena.

Ucisk w spodniach pojawił się niemal od razu.

– Dziś masz być grzeczny i daj mi, cholerniku, spać!

*

Kiedy po drugiej stronie miasta telefon w kieszeni Aidena wydał z siebie dźwięk otrzymanej wiadomości, jego właściciel usłyszał ją, ale nie mógł odpisać.

– Spierdalaj, mały chujku – rozbrzmiał nieprzyjemny głos.

Jeden z pięciu nastolatków na oko wyglądających w podobnym wieku do niego, tylko ubranych w ciemne bluzy z kapturami na głowie, zagrodził mu drogę. Kilka metrów dalej pozostałych czterech trzymało coś niedużego przy ścianie drewnianych drzwi jednego z wielu garaży. W świetle księżyca błysnęło ostrze.

Aiden nawet się nie zastanawiał. Uniósł prawe kolano w górę i natychmiast wyprostował nogę, wyprowadzając kopnięcie. Jego siła była tak duża, a przeciwnik zaskoczony i nieprzygotowany, że poleciał w tył – wprost na swoich kolegów. Nóż wypadł z dłoni jednego z nich, a drugi puścił trzymany przy ścianie czarny, przypominający porwaną szmatę, przedmiot. Były zawodnik i właściciel czarnego pasa w taekwondo nie czekał, aż szok chuliganów minie. Doskoczył do najbliższego, uderzając mocno łokciem od dołu w brodę. Usłyszał szczęk zębów i jęk. Złapał go za tył głowy i pociągnął w dół, podstawiając pod twarz twarde kolano. Trzask łamanych kości usłyszeli też pozostali, parząc na niego z przerażeniem.

Zazwyczaj był spokojny i rzadko pozwalał sobie na atak bez wcześniejszej próby rozwiązania konfliktu pokojowo, ale widząc, co tych pięciu chłopaków miało zamiar zrobić, nie zamierzał się wstrzymywać.

Leżąca pod jego stopami osoba jęczała boleśnie, trzymając się za twarz. Aiden w sekundę dosięgnął drugą – wykonując długi zamach i kopiąc w bok uda. W obecnym stanie nie kontrolował siły, a nie chciał połamać komuś kończyn, dlatego oszczędził piszczele, kolana oraz ręce, wybierając najtwardszą kość ciała – udową. Chłopak przeraźliwie krzyknął, więc Aiden wymierzył zaciśniętą pięść w brzuchu i odepchnął go na bok.

Zrobił sobie miejsce do czekających już na niego dwóch bardziej ogarniętych nastolatków. Obaj rzucili się w przód, starając się uderzyć pięścią. Pierwszego Aiden zablokował, podhaczając nogą, drugiego pięści gładko uniknął, łapiąc za ramię i przerzucając przez bark. Kopnął w brzuch, chcąc być pewnym, że za chwilę nie wstanie i nie rzuci się na niego od tyłu. Dopadł do powalonego chwilę wcześniej i oparł kolano o jego pierś. Chłopak stęknął, próbując się odsunąć, ale Aiden złapał go za szczękę, zatykając usta i zaciskając na niej swoje palce. Na skórze dłoni czuł urywane oddechy i gorące powietrze – wypuszczane oraz łapczywie wciągane przez nozdrza. W oczach widział prawdziwy strach.

– Ostatni raz znęcacie się nad zwierzętami – wycedził przez zęby powoli, żeby go zrozumiał. – Jeśli jeszcze raz to się powtórzy, to znajdę każdego z was i połamię wszystkie kończyny.

Chłopak niezdolny do mówienia zaczął coś mruczeć, a jego wzrok uciekł w bok, na coś znajdującego się za plecami Aidena. Sam dziewiętnastolatek tylko się uśmiechnął złowieszczo.

– Może zacznę od twojego kolegi? – zapytał ciszej z nieprzyjemnym uśmiechem, który w mroku wydawał się uśmiechem samego diabła.

Ciało pod nim nagle się rozluźniło. Zrozumiał, co to oznacza, nawet zanim wyczuł ruch powietrza za sobą i szelest pocierających o siebie warstw materiału. Bez oglądania się w tył mocniej zaparł się o trzymanego chłopaka i wyprowadził gwałtowne kopnięcie w tył. Adrenalina w ciele niwelowała ból w stopie, na której się podpierał, dlatego w mgnieniu oka poderwał się i wyskoczył do ostatniego napastnika. Tamten chciał go zaskoczyć, skradał się od tyłu jak prawdziwa niegrająca fair menda, która na dodatek miała nóż w dłoni. Musiała go podnieść, kiedy wcześniej upadł.

Krew wzburzyła się w Aidenie, chłód pojawił się w jego oczach, ale gorąca pięść twardo wylądowała na policzku, prawie przewracając chłopaka. Był wyższy, masywniejszy i tylko dlatego nie upadł. Oparł się dłonią o ścianę garażu, trzymając się za twarz i patrząc na przeciwnika, który czując zimną furię, zrobił jeden powolny krok w jego stronę. Wzrok miał nieruchomy, twarz napiętą, usta zaciśnięte, tak samo jak palce, gdzie na knykciach skóra opinała się aż do widocznej bieli.

Ostatni stojący o własnych siłach dręczyciel wyciągnął dłoń w przód i zaatakował ostrzem noża. Aiden przechylił głowę w bok. Nie zadał sobie trudu blokowania. Wyminął jego rękę z bronią, sam zbliżając się do niego bardzo blisko. Aż za blisko. Chłopak poczuł przez to presję i strach, wpełzający pod skórę. Nie zdążył odskoczyć, próbując ponownie go ciąć, kiedy dwie dłonie wylądowały na jego skroni i przyciągnęły do błyszczących zimno oczu. Zobaczył ciemność, kiedy czoło z impetem uderzyło w nos, łamiąc go jak suchą gałąź. Coś ciepłego zaczęło wypływać z jego nozdrzy, ale zanim zdał sobie sprawę, co się stało, padł nieprzytomny na ziemię.

Aiden przetarł twarz z krwi i rozejrzał się po leżących osobach. Tylko jedna z nich patrzyła na niego – chłopak w granatowej bluzie z białym napisem "Fu*k you all!". Leżał na plecach, lecz właśnie się podnosił na łokcie i próbował odczołgać w tył. Nie spuszczał wzroku z nadchodzącej osoby.

– Nie, proszę, nie. Nie rób mi krzyw... – sapnął, kiedy podeszwa buta nacisnęła na jego pierś, depcząc napis.

– Jeszcze raz – Aiden przemówił, nie odwracając wzroku od przerażonego nastolatka – zobaczę was po zmroku, a nie będę się powstrzymywał. – Kucnął, dociskając jego ciało do asfaltu. – Zrozumiałeś?

– T-tak! – pisnął.

Nie bez ociągania Aiden się podniósł, ostatni raz omiatając wzrokiem najbliższe otoczenie i każdego z osobna. Następnie podszedł do drewnianych drzwi garażu, gdzie na początku stało stłoczonych czterech dręczycieli. Ukląkł na kolano i zdjął przez głowę koszulkę. Ostrożnie podniósł niewielką czarną, puszystą kulkę i ułożył ją na materiale, delikatnie okrywając. Wziął zawiniątko na ręce i ruszył w stronę bloków. Szedł szybko, równocześnie starając się nie trząść zwierzęciem. Żyło, co kilka kroków cicho miałczało, ale nie próbowało wydostać się z bezpiecznych ramion. Aiden nie miał pojęcia, w jakim jest stanie, czy zdążyli mu coś zrobić, czy dopiero mieli taki zamiar. To co wiedział, to że musi jak najszybciej dotrzeć do mieszkania.

Po schodach wbiegł prawie na jednym wdechu. Trzęsła mu się dłoń, kiedy wkładał klucz do zamka. Nawet nie zdjął butów, idąc od razu do pokoju babci i przyklękając przy łóżku. Lekko potrząsnął jej ramieniem, przyciskając do piersi uratowanego kociaka.

Kiedy kobieta obróciła się do niego w ciemności, cicho poprosił:

– Babciu, musisz mu pomóc. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro