Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. Dałeś mi wolną rękę, więc cóż... musiałem skorzystać!

Po usłyszeniu rozgrzewających, wręcz rozpalających pierś Anthony'ego słów, że jest najlepszy, zawstydził się tak bardzo, że z całej siły ścisnął Aidena. Policzek schował przy jego szyi, ani myśląc się teraz odsunąć, bo był pewny, że jego twarz zdradza w tym momencie milion emocji. Jak zakochana nastolatka ze szkolnego serialu dla dzieciaków, z której czyta się jak z bilbordu na ścianie najwyższego drapacza chmur w mieście!

Zajęło mu chwilę, żeby się uspokoić. Mięśnie ramion już odrobinę bolały z wysiłku, jaki sprawiała mu próba miażdżenia aidenowskiego ciała – oczywiście nieudana, gdyż chłopak nawet nie próbował się wyswobodzić i z delikatnością po prostu gładził jego plecy, od czasu do czasu masując kark.

Skater wziął wdech i odsunął od siebie o kilka centymetrów wyższego chłopaka. Zapatrzył się w jego czarną koszulkę, jakby wahał się, czy nie mieć jej znowu blisko siebie, ale ostatecznie chwycił tylko za dłoń. Podniósł z ziemi deskorolkę i bez słów zaczął iść wzdłuż ściany budynku. Próbował zapanować nad oddechem i pozbyć się supła w żołądku, który nie pozwalał mu jasno myśleć. Nie wspominając już o spodenkach z wypukłym, na szczęście już niewiele, obszarem między nogami.

Przy początku schodów prowadzących do przeszklonego wejścia zwolnił, nie będąc pewnym, w którym kierunku zmierzają. W otaczającym ich mroku niewiele widział.

– Prosto, jeśli chcesz wejść w prawdziwe zarośla, w prawo, na plac zabaw – podpowiedział Aiden, przystając obok i czekając na decyzję.

– Mówisz to specjalnie. – Anthony ruszył w prawo.

– Nic podobnego. Tylko poinformowałem. W tej ciemności niewiele widać, nie znasz tego terenu, a księżyc oświetla drugą stronę terenu przedszkola.

– Yhm, na pewno nie miałeś nic na myśli, wspominając "zarośla".

– Ja?

– A kto inny! Mogłeś od razu mnie pociągnąć w bok, a nie sugerować jakieś...

– Jakieś "co"?

– Jakieś miejsca z górą podtekstów!

– O żadnej górze nawet nie pomyślałem – rzekł niewinnie.

– Najpierw mi mówisz, że masz ochotę mnie całować, kiedy tylko na mnie patrzysz, a potem chcesz wmówić, że w tych krzakach...

Aiden parsknął, nie mogąc się już powstrzymać.

– Jeśli nie potrafiłbym siebie kontrolować, to nadal stalibyśmy pod ścianą. – Zerknął na niego. – Albo pocałowałbym cię tutaj. Nikt i tak nas nie zobaczy.

– Jak... jak możesz o tym mówić tak... tak otwarcie?!

– Ja? Przecież od samego początku i ty, i ja byliśmy wobec siebie szczerzy. Kiedy mi coś nie pasowało, od razu o tym mówiłem.

– Na początku to było co innego! Teraz... – westchnął głośno niepocieszony – nie mam pojęcia, czy nie powinienem się ciebie bać. Za każdym razem ogarnia mnie takie zawstydzenie, że nawet nie mogę w spokoju na ciebie patrzeć.

– Myślisz, że jesteś z tym sam? – Ścisnął mocniej dłoń młodszego kolegi. – Ja także nie przywykłem do takich sytuacji. Jednak ostatecznie wygrywa to, że lubię twój uśmiech, dlatego nie odbieram sobie tej przyjemności.

Anthony zwolnił, na zmianę patrząc pod nogi i na Aidena.

– Ugh, jakie to trudne! Ciągle się denerwuję.

– To przecież nic złego – pocieszył go. – Nic niestosownego. Nic, z czego należy się tłumaczyć. Zachowuj się przy mnie jak zawsze, mów to, na co masz ochotę. Poza tym, że idziemy razem za rękę, wymieniliśmy kilka pocałunków i na pewno milion bakterii przez ślinę, nic się nie zmieniło.

– Takim gadaniem niczego nie ułatwiasz...

Wyszli z cienia na początek rozległego terenu z placem zabaw. Od tego miejsca jasna tarcza księżyca dawała srebrzysty blask, oświetlając ich ciała i nadając trawie nowego koloru.

– Poczekaj – poprosił Aiden.

Zaszedł Antowi drogę. Jego prawy profil był srebrzysty, a lewy ukryty w półmroku. Zrobił krok w tył, a obie ręce opuścił wzdłuż tułowia.

– Spróbuj – zachęcił. – Pomyśl jak Mrówa. Powiedz mi, co chcesz. Zrób to, na co masz ochotę. Bądź sobą, bo przecież nie polubiłem kogoś innego, tylko właśnie ciebie. Twoje gadanie, twoje dotykanie, twoje naginanie moich zasad, przekraczanie mojej strefy osobistej, ale też ciepło, jakie wokół siebie roztaczasz i dużo radości, którą się dzielisz.

Niepewna mina Anthony'ego przerodziła się w uśmiech, kiedy dotarło do niego, że faktycznie – nic się nie zmieniło. Choć zmieniło i to dużo, ale tylko na lepsze.

– Czy to znaczy – zaczął jeszcze odrobinę niepewnie skateboardzista, ale z każdą chwilą nabierając śmiałości – że jeśli otoczenie temu sprzyja, bo nie na środku galerii handlowej czy rynku w niedzielne popołudnie, to mógłbym cię przytulać? Albo czekaj-czekaj-czekaj, mogę cię przytulić ot tak, kiedy mam na to ochotę, bez ważnego powodu jak burza czy zimno, czy... no wiesz...

– Tak. – Śmiał się, kiedy to mówił. – A czy kiedykolwiek wcześniej, poza burzą, pytałeś mnie o jakieś pozwolenie? Czy sam nie przytulałem ciebie przy różnych okazjach? Nie chciałem ci się narzucać lub na siłę wepchać się między ciebie i Lucasa, ale wcale nie zachowywałem się jak zwyczajny kolega. Chyba że ty odebrałeś to inaczej.

– No co ty! Oprócz Wilka z nikim... nawet nie spałem w jednym łóżku, ale – podkreślił – nikt mnie tak jeszcze nie przytulał jak ty. Tak – szukał odpowiedniego słowa – tak przyjemnie, jakby naprawdę ci na mnie zależało, jakbym był kimś ważnym, wartym chronienia, kimś...

– Wyjątkowym.

– Właśnie!

– Sam sobie odpowiedziałeś – rzekł powoli, wiedząc, że w końcu to do niego dotarło i przez kilka sekund patrzył na niego w milczeniu. – Zamknę oczy, a ty powiedz albo zrób coś, na co masz ochotę. W taki sposób nie poczujesz żadnej presji z mojej strony. Prawda? I nie martw się. Cokolwiek to będzie, ufam ci. Nie powstrzymuj się.

Ostatni raz spojrzał na niego, puszczając "oczko", po czym opuścił powieki. Twarz miał rozluźnioną, spokojną, a blask księżyca sprawiał, że przypominał Anthony'emu rzeźbę. Piękną rzeźbę, po której ustach błąka się nie mniej piękny uśmiech.

Co chciał zrobić Ant z szalejącym wewnątrz huraganem i chłopakiem stojącym przed nim, który z taką ufnością właśnie pozwolił mu na "wszystko"?

Dziesiątki czynności.

A powiedzieć?

Tysiące słów.

Jednak w tym momencie po prostu patrzył na Aidena. Na czarne buty i granatowe spodenki. Na czarną koszulkę i błyszczące włosy. Na skórę, którą spowijał z jednej strony mrok, z drugiej lśniła jak pomalowana szlachetnym srebrem. Widział dłonie, których dotyk nadal pamiętały jego policzki, silne przedramiona otulające go do snu, szyję pachnącą często jakimś niesamowicie zniewalającym męskim zapachem, a kiedy pachniała po prostu Aidenem, aż korciła, aby ją posmakować.

Oczywiście, że nie znał Aidena długo, nie spędził z nim dziesiątek tysięcy godzin jak z Wilkiem. Byli blisko ze sobą raptem kilka razy i nadal niewiele o nim wiedział, ale... to wystarczyło, żeby się zakochać. Zwyczajnie, albo niezwyczajnie, gdyż miłość nie jest czymś trywialnym. Poczuł z nim więź, rozbudziły się uczucia, wyzwoliła radość, został dotknięty pożądaniem.

Co więc z tego wszystkiego chciał w tej właśnie chwili zrobić lub co mu powiedzieć?

Proste. Był Mrówą, a Mrówy lubią proste i nieskomplikowane rzeczy, które, kiedy raz zadomowią się w umyśle, nie chcą stamtąd odejść. Jak chochliki lub mrówki, które upatrzą siebie roztopiony w gorących promieniach słońca karmel.

Z obecnym uśmiechem na ustach przypominał dziecko chcące zmajstrować coś śrubokrętem przy zdalnie sterowanym samochodzie, któremu trzeba się "lepiej" przyjrzeć i poznać w najdrobniejszych szczegółach wnętrze.

Najpierw odstawił deskorolkę. Przykucnął przed dziewiętnastolatkiem i złapał za dół czarnego T-shirta, odsuwając go od ciała. Kątem oka zerknął na twarz Aidena, będąc ciekawym reakcji, bo wiele osób na jego miejscu już by się wkurzyło i trzepnęło go w łeb, zwłaszcza Wilku, jednak Aiden tylko wyżej uniósł kąciki ust.

Gdyby dać dziecku palca, to weźmie dłoń, a Anthony tak właśnie pozwolił sobie unieść materiał wyżej i przyjrzeć się wyrzeźbionemu brzuchowi, gdzie pod pępkiem dostrzegł ciemne włoski, które ginęły przy granicy spodenek. Jego krew zawrzała, a tętno przyspieszyło.

Ledwo jeden rzut oka, a ten widok już mu się niesamowicie spodobał, a przecież dopiero zaczął.

Wstał, obchodząc chłopaka dookoła, nie mogąc oderwać wzroku od ciała. Już wcześniej był ciekawy, jak wygląda bez koszulki, bo na imprezie w domu naprawdę go nie podglądał przed prysznicem. Natomiast kiedy dotykał go podczas zapinania kombinezonu...

Nie, wyobrażenie nie oddawało prawdy. Nawet w połowie.

Widać było, że Aiden unika wysokokalorycznych posiłków i ćwiczy. Jeśli nie w tej chwili, to na pewno do niedawna robił to latami, wcale się nie oszczędzając. Anthony od zawsze był chuderlakiem, więc uważał to za cud, iż jakiekolwiek mięśnie miał, a z wiekiem nawet udało mu się przybrać na wadze, ale brunet przed nim wyglądał w jego oczach tak, jak idealnie osoba płci męskiej powinna wyglądać. Szczupły, lecz nie kościsty, umięśniony, choć w idealnych proporcjach, z zarysowanymi mięśniami pod jedwabistą, delikatnie muśniętą słońcem skórą bez grama tłuszczu.

Przypominał "czystą siłę" – jakkolwiek można było ją opisać słowami, wyglądałaby na pewno jak Aiden.

W dotyku ciało było twarde i mocne, jakby wykuto je w kamieniu. Wiedział to, bo już kilkukrotne je macał, nawet przez koszulkę, a teraz pozwolił sobie zrobić to z pełną premedytacją. Przyłożył całą dłoń do płaskiego brzucha, aż Aiden mimowolnie się napiął. Przesunął ją po splocie słonecznym na lewą pierś, obojczyk, potem bark. Materiał odsłaniał tylko dolną połowę tułowia, ale Anthony'emu to wystarczało.

Nie przerywając kontaktu, obszedł go, dodając drugą dłoń, rozsuwając palce i sunąc równocześnie po całej powierzchni pleców. Skóra była gładka, z początku odrobinę chłodna, ale szybko się rozgrzewała.

– Cholera – jęknął Ant, przytulając się do pleców i obejmując Aidena z przodu.

– To właśnie chciałeś zrobić? Dokończyć dotykanie mnie, które ostatnio ci przerwałem? – usłyszał spokojnie zadane pytanie.

– Przepraszam, jeśli przesadziłem, ale to było po prostu silniejsze ode mnie. – Dla podkreślenia opuszkami obrysowywał każdy mięsień brzucha z osobna. – Nie, żebym był jakimś maniakiem mięśni lub obłapywania facetów po brzuchach, ale twoje ciało jest takie idealne. I silne. Niczym wykute w marmurze!

– Ale ciepłe?

– Tak! Ha, ha! Niesamowicie lubię twoje ciepło. Na przykład Wilku to taki byczek, przy nim jest gorąco, do tego czasami niebezpiecznie, bo albo jemu ktoś chce wtłuc nawet za samo spojrzenie, albo on chce przyłożyć komuś. A przy tobie jest odwrotnie! Jakbyś był kołem ratunkowym, na którym chcę płynąć lub... zbroją noszoną przez średniowiecznych rycerzy, hamakiem zawieszonym na jakiejś ciepłej wyspie na plaży wśród palm, lub... wiem! Super bezpiecznym kokonem, gdzie są schowane małe owady: pająki, mrówki albo motyle. Takie miejsce, gdzie panuje spokój i najchętniej nie wyściubiałoby się stamtąd nosa. No chyba że po jakieś żarcie, żeby nie umrzeć z głodu.

– Jestem jak kokon? – Złapał za ręce przytknięte do brzucha i poluźnił chwyt, aby się obrócić przodem do chłopaka. – Bezpiecznie jak w kokonie – powtórzył, dotykając dłońmi chudą szyję młodszego kolegi. – Kto inny wymyśliłby takie porównanie jak nie najprawdziwszy Mrówa.

– Ha, ha! Moja ksywa w końcu do czegoś zobowiązuje – rzekł, szczerząc się cwaniacko.

– Tak. A pamiętasz naszą zabawę, kiedy ty pytałeś o coś mnie, a potem była zamiana?

– Pewnie, pod wiaduktem, na początku naszej znajomości.

– Jeśli więc dziś chciałeś sobie mnie podotykać – jednym ruchem ściągnął przez głowę koszulkę – niech i tak będzie, ale w zamian... – Uśmiechnął się, przysuwając bliżej twarz i kiedy Anthony spodziewał się zetknięcia ich czół, no, w najlepszym razie szybkiego buziaka, Aiden ściągnął mu koszulkę.

– Aiden! – krzyknął.

Starał się sięgnąć po pomarańczowy materiał, ale Aiden trzymał go jak najdalej się dało.

– Teraz jesteśmy prawie kwita.

Anthony podparł się dłońmi o pas spodenek na biodrach, patrząc na niego z jedną uniesioną brwią z zadziornym uśmieszkiem.

– Jakie prawie, Panie Złośliwiec?

– Bo może ja już widziałem cię bez koszulki, a nawet dotykałem – przesunął wzrokiem po torsie – to nadal nie zrobiłem czegoś, na co mam ogromną ochotę.

– Tak? – zapytał zaczepnie, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Wyciągnął palec przed siebie i nacisnął nim na pierś. – A co to niby jest?

– Jesteś ciekaw? – odpowiedział pytaniem, puszczając obie koszulki na trawę. W tej chwili żaden z nich nie zwrócił na to większej uwagi. – Jeśli tak, to teraz ty zamknij oczy.

– To wyzwanie?

– Jedynie prosta prośba.

– Nie wiem, co knujesz, ale się nie boję. – Przybrał luźną pozę i zamknął oczy. – Dawaj!

Aiden nie czekał na specjalne zaproszenie. W sekundę znalazł się za nim i przykucnął. Wsunął głowę między jego nogi, złapał chłopaka za oba nadgarstki i wstał, biorąc go na "barana". Gardło Anthony'ego opuścił wysoki krzyk na pograniczu zaskoczenia i lekkiej paniki. Szybko jednak się uspokoił, a jego dłonie znalazły się na ciemnych włosach. Zachował równowagę, a Aiden dodatkowo przytrzymał go za piszczele.

– Szalony... jesteś totalnie postrzelony... – mówił, kiedy Aiden schylił się po ich ubrania i przewiesił je przez udo Anta.

– Ty wcale nie mniej ode mnie.

– To fakt – przytaknął. Rozejrzał się dookoła już z uśmiechem, bo aktualna pozycja dawał mu świetny widok na całą okolicę. – Moją deskę możesz tu zostawić. I tak nikogo nie widać o tej porze. My bylibyśmy lepszym tematem do plotek niż jakaś mała deskorolka. Do tego cała obdrapana.

Aiden skinął, ruszając w poprzek trawnika, za oświetlenie mając tylko srebrzysty księżyc i towarzyszące mu gwiazdy.

– Kto tu jest bardziej postrzelony, żeby ufać większemu od siebie i prawie obcemu chłopakowi? – zapytał.

– Wyższy tylko o pięć centymetrów. – Prychnął Anthony. – Co to jest niby za różnica?

– Taki odważny? Mam zacząć biec?

– Zgłupiałeś?! – krzyknął, ciągnąc za włosy, jak za końską grzywę. – Pani-babcia usmaży mnie żywcem w piekarniku zamiast żeberek, jeśli znów przeze mnie nadwyrężysz nogę! Ale dziś chyba lepiej? Chodzisz prawie normalnie.

– Jakby nie było lepiej, zamiast tu, zabrałbym cię na dach wieżowca. I użyłbym windy.

Spojrzał w górę, szukając uśmiechu Anthony'ego, ale on zapragnął tego samego, mocno się pochylając. Przez sekundę ich twarze były jedna przy drugiej. Obaj wstrzymali oddechy. Czuli swoją bliskość i napięcie wiszące w powietrzu. Oczekiwanie na to, co zrobi druga osoba.

Anthony przełknął, a Aiden zabrał dłoń z piszczela. Złapał za tył jasnej głowy i przyciągnął do pocałunku. Krótkiego, przez niewygodną pozycję, i przez to nie do końca satysfakcjonującego. Wystarczył on jednak, aby po rozłączeniu ich ust Anthony przez nadmiar emocji oplótł ramionami trzymaną głowę i przywarł do niej jak do ciepłej poduszki. Tym razem była to tylko twarda "kula", lecz spełniała swoje zadanie. Zamiast krzyczeć ze szczęścia, przelał nadmiar wrażeń w ten uścisk,

W końcu rozżalony oznajmił:

– Przez ciebie się do tego przyzwyczajam!

Rozbawiony tą reakcją Aiden sięgnął jego karku, delikatnie pocierając gorącą skórę.

– I potem będę o tobie cały czas myślał – ciągnął cierpiącym głosem. – Bardziej tęsknił, przypominał sobie, że jesteś jeszcze lepszy niż nawet w moich snach...

– Ja też będę tęsknił – spokojnie wszedł mu w słowo, przerywając zapewne długą tyradę. – Chyba nie sądzisz, że tylko ty o mnie myślisz, kiedy się nie widzimy? – Ramiona Anta zacisnęły się jeszcze mocniej. – Ale zobaczymy się niedługo. W południe, na zakupach.

– No właśnie! Dopiero w południe! Przecież nie będziesz tu siedzieć ze mną całą noc, a ja coraz bardziej chcę z tobą zostać!

Aiden delikatnie poklepał odziane w spodenki moro udo. Poczekał, aż Ant go puści, a wtedy położył obie dłonie chłopaka na swoich policzkach.

– Całej nocy nie, ale na razie jest dopiero po północy, więc nigdzie się nie wybieram – pocieszał go, ruszając przed siebie. – Może nie ma tu skateparku, ale... jeżeli lubisz huśtawki, wyrzucisz z siebie trochę tych pesymistycznych myśli i zdążysz się mną znudzić.

– Chciałbyś – powiedział i prychnął. – Twoje niedoczekanie.

Rozejrzał się w poszukiwaniu wspomnianych huśtawek. Dostrzegł je w oddali i wróciło do niego wspomnienie, gdy kiedyś z Lucasem zrobili sobie wagary i cały dzień spędzili na placu zabaw. Potem im się dostało od rodziców, ale było warto. Dziś, nawet znając konsekwencje, zrobiłby to samo.

Przypominał sobie też nie tak dawne prowadzone z Aidenem liczne rozmowy i zadał pytanie, na które już domyślał się odpowiedzi:

– Kiedyś powiedziałeś, że jeśli coś kochasz, to nie potrafiłbyś tego zastąpić. Nie dopytywałem, bo tak nie wypada z grubej rury do ledwo poznanego chłopaka zagadywać, ale... chodziło o gimnastykę? O sport?

– Tak. – Jego głos brzmiał jak zawsze spokojnie, a kroki nadal stawiał sprężyste i pewne. Anthony tylko mógł się domyślać, ile ten spokój go kosztuje. Samo wyobrażenie sobie, że nie może robić tego co kocha, było jak drzazga, szpilka wbita w pierś. – Nie mogę już ćwiczyć. Przynajmniej nic, co obciążałoby lewą stopę.

– Aż tak poważnie? Na długo musisz sobie zrobić przerwę?

Aiden nie odpowiedział, lecz Anthony od razu zrozumiał. Bolesny ucisk w klatce piersiowej przybrał na sile.

– Och... Strasznie mi przykro... A ja wtedy tak palnąłem, że skołowałbym dla siebie wózek inwalidzki...

– To było zabawne – uznał Aiden, głaszcząc go po kolanie. – Nie musi być ci przykro. Dotąd żyłem, jak chciałem, to znaczy dawałem z siebie wszystko, tak jak lubiłem, więc mógłbym mieć pretensje tylko do siebie. A jednak. Mimo że mi tego strasznie brakuje, odkąd cię poznałem, mniej myślę o przeszłości, czekającej mnie przyszłości i co będę robił. Cieszę się tym, co mam teraz. Cieszę się, że przyjechałeś po mnie w środku nocy i teraz tu jesteśmy. Że spotkamy się jutro, pojutrze i kolejnego dnia. Kiedy jesteś obok, czuję, jakbym przeniósł się do innego świata i naprawdę mi się to podoba. Bardzo.

Anthony lekko chrząknął, przełykając gulę wzruszenia, jaka urosła mu w gardle.

– No, wiadomo – powiedział. – Nie raz ci mówiłem, że ze mną nie można się nudzić i będę grzeczny, czyli nie będę cię więcej denerwował. A już na początku prosiłem, żebyś mi wybaczył to oblanie wodą i żebyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi.

– A więc dla ciebie teraz jesteśmy "przyjaciółmi"? Tylko?

– Jasne, że nie tylko! Przyjaciółmi i... czymś więcej! Dla mnie, oczywiście. Nie wiem, co ty sobie myślisz, ale... ale jeśli poko... polubiłbyś mnie tak jak sport, to z ręką na sercu mogę ci obiecać, że lepszego niż ja nie znajdziesz! I nie musisz mnie nawet niczym zastępować! – dodał pośpiesznie. – Bo ja jestem Mrówa i jestem niezastąpiony, i jedyny, i...!

– Wyjątkowy.

– Przecież, że tak! Najwyjątkowszy! I lubienie mnie nie narazi cię na żadne kontuzje. Czyli prosta matematyka, proste rozwiązanie!

– Po prostu muszę cię tylko polubić – podsumował ze śmiechem.

– Widzisz, widzisz? Od razu zakumałeś!

– No dobrze, a jak będę chciał coś więcej?

– Więcej?

– Więcej niż samo lubienie.

– Więcej oznacza lepiej!

– W takim razie pozwól mi to przemyśleć.

– Pewnie, to ważna sprawa. Pomyśl, ja tam nigdzie nie zamierzam się oddalać. Będę czekał na decyzję.

– To w tobie uwielbiam. Jaki jesteś pozytywnie nieskomplikowany i tak łatwo jest się przy tobie uśmiechać. – W swoim życiu poznał niejedną zabawną osobą, lecz Anthony White bił wszystkich na głowę. – A co z twoim zdaniem w tej sprawie?

– Ja... powiedziałem, że jesteśmy przyjaciółmi i... no, czymś więcej.

– Czyli też sam dokładnie nie wiesz, jak to "czymś więcej" nazwać.

– Och... No niby tak, niby wiem, ale to takie trochę... wstydliwe, ot tak o tym mówić.

– A "ot tak" całować znienacka było łatwiej?

– Było! Bo było ciemno!

– Dziś jednak mnie widziałeś i wcale się nie odsuwałeś, a wręcz...

– Aiden! Weź...! Cały czas mnie zawstydzasz.

– Ha, ha, już ci powiedziałem, że przy mnie możesz mówić o wszystkim wprost, ale jeśli dla ciebie na razie łatwiej będzie nie nazywać rzeczy po imieniu, to w porządku. Tylko nie miej do mnie pretensji, bo droczenie się z tobą jest takie przyjemne.

– Tylko dla ciebie!

Anthony sapnął, a Aiden w końcu stanął.

– Chodź, nadąsana mrówcza królewno, posadzę cię na tronie-huśtawce. – To mówiąc, z łatwością, jakby miał na barkach czteroletniego Maxa, zdjął nad głową Anta i posadził go na drewnianym siedzisku. Zrobił to tak niespodziewanie i z wprawą, że młodszy chłopak nawet nie zdążył zareagować na uszczypliwe słowa, a tym bardziej przeniesienie go jak dziecko!

Aiden obszedł go i zaczął bujać huśtawkę.

Anthony, czując pęd powietrza i wiatr we włosach, szybko zapomniał, o co jeszcze przed sekundą się boczył, uśmiechając się od ucha do ucha i wyciągając ręce na boki.

Jakby leciał.

– Juhu! To właśnie kocham!

Tak, właśnie tak, Anthony. Kiedy coś kochasz i tak ekspresywnie to okazujesz, aż ciężko jest nie zakochać się w tobie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro