33. Bo gdy serce czegoś pragnie, każdą regułę dla niego nagnie!
Wrócili dopiero po zmroku. Lucas zatrzymał czarnego SUV-a przed dziesięciopiętrowym blokiem i odwrócił się, na pożegnanie przybijając Aidenowi "żółwika". W jego ślad poszedł Max, który co chwilę przecierał ze zmęczenia oczy, ale dzielnie nie zasypiał. Objął szyję najnowszego "wujka" i przytulił go do siebie.
– Pobawmy się następnym razem, wujku Aidi.
– Pewnie, Max, kiedy twoi rodzice znowu wyjadą, na pewno się spotkamy – obiecał. – Do tego czasu dużo ćwicz, żebyś mógł mnie pokonać w każdej konkurencji.
Chłopiec kiwnął głową. Oczy same mu się zamykały, więc Aiden nie chciał przedłużać i wyszedł z samochodu. Z drugiej strony Anthony też otworzył drzwi i razem podeszli do klatki schodowej. Akurat z wnętrza wyszło trzech rosłych chłopaków o nieprzyjemnym spojrzeniu i w czapeczkach baseballowych. Kiwnęli Aidenowi głową, ale nic się nie odezwali. Minęli ich, na chwilę zawieszając wzrok na czarnym aucie i kierowcy, po czym skierowali się za blok.
Aiden wsunął stopę w szparę zamykających się drzwi. Spodziewał się, że po tym, co stało się po południu, Anthony nie będzie chciał zwyczajnie powiedzieć "cześć" i wrócić do domu.
Nie mylił się.
Osiemnastolatek dla dodania swojej pozie luzu wsunął dłonie do kieszeni czarnych jeansów i cicho poprosił:
– Przyjdź do mnie dzisiaj.
Aiden oparł plecy o futrynę i założył ramiona na piersi.
– Nie. – Uśmiechnął się, zawieszając wzrok na jego bladoniebieskich tęczówkach. – Ty zostań u mnie jutro.
– Dlaczego dopiero jutro? – zapytał nadal półszeptem, choć było widać u niego wszystkie emocje: ekscytację, oczekiwanie, pragnieniem zbliżenia się do Aidena i porozmawiania. Spędzenia czasu, który mogliby dzielić wspólnie. Tylko oni, nikt więcej.
Zmarszczył brwi, a potem uniósł je w zrozumieniu.
– Czy to dla... bezpieczeństwa?
– Mojego czy twojego? – Jedna z dłoni Aidena powędrowała w przód, a palce złapały za dolny brzeg czarnej koszulki. Nikt tego nie widział, bo Anthony stał pomiędzy samochodem a wejściem na klatkę schodową.
– Sam nie wiem... – odparł i od razu się rozpogodził. – Chyba twojego.
– Potrafię się obronić.
– Nie wiem, czy przed każdym rodzajem niebezpieczeństw. – Zaczepnie uniósł prawą brew. – Czasami atak nadchodzi niespodziewanie.
– Tak? – Dotknął opuszkiem jego brzucha, czując małe zwycięstwo, kiedy uśmiech osiemnastolatka się złamał, napiął mięśnie i otworzył usta, żeby nabrać powietrza. – Przyjmę to wyzwanie, jeśli...
– Przestańcie już flirtować, bo Max ziewa jak wygłodniała bestia – dobiegło do nich ostre upomnienie z wnętrza pojazdu. – Co, młody, zmęczony?
– Nie... – odpowiedział Max, ale zaczął znowu ziewać.
Aiden zabrał rękę z powrotem, a Anthony wyjrzał przez ramię. Lucas wyszedł z samochodu i otworzył bagażnik, szukając tam czegoś. Jego przyjaciel wykorzystał tę chwilę nieuwagi, żeby błyskawicznie podejść do Aidena. Objął jego szyję w krótkim przytuleniu i powrócił na swoje miejsce. Lucas zamknął bagażnik i podał Maxowi małą poduszkę oraz kremowy koc.
Aiden jak gdyby nigdy nic, złapał za dłoń Ant w geście pożegnania. Tylko szeroki uśmiech na jego ustach zdradzał, że przed chwilą coś się stało.
Coś bardzo dobrego.
– Niespodziewane ataki czasami są zaskakująco miłe – uznał, po czym puścił go, lecz z pewnym ociąganiem, zahaczając opuszkami o wnętrze dłoni Anthony'ego.
– Nawet bardzo! – krzyknął, zaciskając palce w pięść i krótko przytykając je do piersi.
Patrzyli na siebie jeszcze kilka sekund, które chcieli przedłużyć choćby minutę lub dwie, lecz nieubłagany głos kierowcy, kazał im już kończyć.
– Dobrej nocy, Anthony – pierwszy powiedział dziewiętnastolatek.
– Dzięki, śpij dobrze.
Aiden odprowadził wzrokiem wchodzącego na przednie siedzenie pasażera kolegę i pomachał, kiedy odjeżdżali. Za wycieczkę podziękował im w czasie jazdy. Poza tym umówili się kolejnego dnia na zakupy, a w środę na żeberka. Będzie miał jeszcze niejedną okazję, aby ponownie wyrazić słowa wdzięczności.
Idąc po schodach na trzecie piętro, uśmiech nie schodził mu z ust. Pierwszy raz zastanawiał się, czy zdoła ukryć przepełniającą go radość przed babcią, której sokole oko potrafiło dostrzec każdą, nawet najmniejszą zmianę jego nastroju.
Gdyby go zapytała, jeszcze nie wiedziałby, co dokładnie jej odpowiedzieć. Sam potrzebował czasu, żeby lepiej zrozumieć uczucia swoje oraz Anthony'ego. Jak poważne one są i ile mogą zmienić w życiu ich obu. Chciał też bezpośrednio z nim poruszyć ten temat i wiedział, że nie tylko on.
Dziś zamierzał opowiedzieć babci o wszystkich atrakcjach centrum nauki, wykąpać się i pójść spać. Jutro także był dzień i możliwość zobaczenia się z chłopakiem, który zawrócił mu w głowie, a w piersi wzniecił żar.
Anthony – jak ogień i wiatr.
Tak.
Jak szalejący pożar.
I jak wiatr potrafi w chwilę zmienić kierunek rozprzestrzeniania się ognia, tak dokładnie o północy plany Aidena uległy zmianie.
*
Jeszcze nigdy dom Anthony'ego nie wydawał się mu tak pusty, cichy i niemal nie do zniesienia zimny, kiedy po powrocie zjadł kanapki z masłem orzechowym, wziął długi, odświeżający prysznic i rzucił się plecami na łóżko. Nie wysuszył włosów, nie włączył żadnej muzyki, nawet nie zapalił światła w pokoju, po prostu lądując na kołdrze ze wzrokiem utkwionym w sufit, oświetlany tylko niezbyt jasnym światłem z ulicznych lamp.
Leżał, rozmyślając, czując brak czegoś. Kogoś. Czyjegoś głosu i śmiechu. Widoku krystalicznie niebieskich oczu, zadziornego spojrzenia, żartów przeplatanych z troską o niego lub słowami pocieszenia. Ramion, które trzymałyby go mocno, żeby nie spadł z wąskiego łóżka, ciepła piersi, do której mógłby się przytulić, zasnąć...
– Boże... nawet nie jesteśmy razem, a tak bardzo mi ciebie brakuje! – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
Przyłożył palce do ust pamiętających delikatny, lecz niesamowicie elektryzujący dotyk drugich ust. Smak pocałunku. Emocje, które jak lawina burzyły wszystkie "boję się", "wstydzę się", "nie powinienem".
– Naprawdę się pocałowaliśmy... Nie tylko ja ciebie. Ty mnie też. Nawet lepiej – mówił cicho do siebie.
Złapał za materiał koszulki, ściskając go mocno.
– Pierwszy pocałunek? I ja ci go zabrałem? Ha, ha! Chyba powinienem być z siebie dumny. – Zwinął się w kulkę i przeturlał kilka razy po materacu w jedną i drugą stronę. – To był mój pierwszy także. Może nie tak go sobie wyobrażałem, bo w tamtej chwili nie mogłem się już powstrzymać, ale... chyba nie wyszło tak źle? Co, głupi, działający impulsywnie Mrówa?
Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
– Było dobrze. Nawet bardzo dobrze! – powtarzał, przygryzając wargę. – Jakby nie było, to strzeliłbyś mnie, a nie wypytywał o Wilka i co nas łączy... – Nagle stanął. – Czy to znaczy, że już wcześniej chciałeś coś ze mną...? Też chciałeś, ale nie zamierzałeś się mieszać między nas, bo nas lubisz? – Poczochrał dwoma rękoma włosy. – Rany Julek, naprawdę jesteś za dobry. Skąd ty się urwałeś? Kto przejmowałby się innymi tak jak ty?
W dalszym ciągu maszerował tam i z powrotem po swoim pokoju. W ruchu lepiej mu się myślało. Z chęcią wziąłby jeszcze deskorolkę, ale nadal nie wymienił paneli na twardsze, a obecne już miały wyryte ślady kółek. Nie chciał bardziej denerwować mamy, kiedy wróci i zobaczy kolejne zagłębienia.
– To na pewno dzięki wychowaniu pani-babci. To ona jest niezwykła i ma złote serce, więc logiczne, że jej kochany wnuczek musi być taki sam. Roztaczać tę lekką, miłą, swobodną aurę, być bystry, przewidujący, rozsądny, potrafiący uspokoić, a nawet ujarzmić bestię! No i... i... jeszcze wyglądający nieziemsko. Czy ty musisz być taki naj, naj, naj? Psia kość! Jak ja dziś zasnę? Wszystko przez ciebie!
Rzucił się na łóżko, tym razem na brzuch i sięgnął po telefon. Odblokował ekran, przeczytał wiadomość od "Wilku".
"Demon zasnął, jutro stawiamy Aidenowi cholerny stupak piwa, bo uratował nam dupę".
Zaśmiał się, odpowiedział krótko "Pewnie, dobranoc, Wilku", po czym przełączył się na okienko wiadomości do Aidena. Zaczął pisać. Przerwał, pomyślał, pisał dalej. Skasował połowę i znów pisał przez kolejne kilka minut, aż od myślenia rozbolała go głowa.
Opadł na kołdrę. Miał tyle do powiedzenia i zapytania, że mógłby tak pisać i pisać. Zamknął oczy. Pomogło tylko tyle, że postać uśmiechniętego Aidena pojawiła się w jego umyśle wyraźniejsza niż wcześniej. Uśmiech, wyciągnięta do niego dłoń. Zapraszająca, wabiąca jego – Mrówę – jak do talerzyka pełnego słodkich lizaków, karmelu, cukru... czyli mrówczego nieba.
Tak... Został pokonany przez najbardziej pierwotne pragnienie. Głód.
Głód za osobą, w której się zakochał.
Dokładnie cztery i pół minuty później z telefonem w kieszeni i uśmiechem na ustach pędził na deskorolce w stronę obwodnicy miasta, skąd najszybciej dotrze do osoby, która jako jedyna zaspokoi ten aidenowy apetyt.
*
– Co tu robisz, Anthony? – zapytał Aiden, wychodząc z klatki schodowej na przyjemną, ciepłą noc.
– Już jest "jutro", więc pomyślałem, że trochę przyspieszę nasze spotkanie i zrobię... przedspotkanie.
We wściekle pomarańczowym, luźnym T-shircie i w spodenkach moro stanął metr od chłopaka. Ramieniem przyciskał deskorolkę do boku ciała, a jego lewy profil oświetlała uliczna lampa, przez kilka pierwszych sekund nadając jego postaci nierealności.
Lecz choć wydawało się to abstrakcyjne – skateboardzista był prawdziwy.
Dokładnie minutę po północy Anthony wysłał SMS-a do Aidena z zapytaniem, czy śpi, bo jeśli nie, to może ma ochotę się zobaczyć, gdyż przypadkiem jest na jego osiedlu. Aiden dwukrotnie przeczytał wiadomość, nie wierząc, że ten przestraszony poprzednim nocnym spacerem między blokami chłopak miał odwagę, żeby się tu pojawić ponownie. W środku nocy. Od razu wyszedł z łóżka i wyjrzał przez okno. Na boisku była jakaś osoba, która kręciła się wokół własnej osi na deskorolce.
Jego serce gwałtownie przyspieszyło. Założył czarny T-shirt – pierwszy, jaki znalazł w szafie, do tego granatowe spodenki i odręcznie napisał dla babci krótki liścik "wyszedłem spotkać się z Anthonym, w razie czego dzwoń". Nie chciał jej budzić lub wysyłać SMS-a, dlatego kartkę zostawił na środku łóżka, żeby od razu rzucała się w oczy. Ubrał adidasy i cicho wyszedł z mieszkania. Schodząc, cieszył się, że Ant chciał się spotkać.
Świadomość, że przyjechał, była naprawdę miła.
Że był tu dla niego.
Patrząc na zmierzwione wiatrem włosy, szeroki uśmiech i utkwione w siebie oczy, nie mógł się także nie uśmiechnąć.
– Widzieliśmy się zaledwie kilka godzin temu – zaczął, intensywnie przeszywając go wzrokiem – ponadto większość weekendu, prawie cały wczorajszy dzień... jeszcze ci mnie mało?
Podszedł bliżej. Anthony był zapatrzony w jego usta. Nawet się nie dotykali, a mimo to atmosfera między nimi z każdą chwilą robiła się gorętsza.
– Mało – odpowiedział Anthony. – Stanowczo za mało i za krótko. – Dopiero po tych słowach ostrożnie, prawie niezauważalnie chwycił końcówki długich palców w swoją dłoń. – Tęskniłem.
Ich spojrzenie przeskakiwało z jednego oka na drugie, z oczu na nos, usta, na brodę, znów na usta.
– Chodź – powiedział miękko Aiden, łapiąc go stanowczo i ciągnąc wzdłuż chodnika. – Przez domofon każdy może nas podsłuchać, a z okien w świetle tych lamp dobrze nas widać. Zaraz za tym blokiem – wskazał na długi, czteropiętrowy budynek – jest przedszkole z placem zabaw.
Zerknął przez bark. Anthony niósł swoją deskorolkę i wpatrywał się w ich złączone dłonie.
– Na pewno są kamery – zgadywał, przyspieszając kroku i równając się z Aidenem.
– Nie ma. Latarni także. – Poczuł mocniejszy uścisk. Pewniejszy. – Są za to drabinki, jakaś piaskownica ze zjeżdżalnią, huśtawki...
– O! Huśtawki! Dawno się nie huśtałem. Ostatni raz chyba w podstawówce.
– Za to miałeś o wiele ciekawsze zajęcia. Latanie, jazda na deskorolce, skakanie na rampach, podróżowanie...
– Tylko na zawody. Poza tym nie przepadam za leniuchowaniem na plaży.
Aiden się zaśmiał.
– To podobnie jak ja. Nawet nie wiem, czy te wakacje nie są moimi pierwszymi.
– Na dodatek w takim świetnym towarzystwie!
– Masz na myśli siebie?
– A jakżeby inaczej!
Za blokiem skręcili w lewo na nieoświetlony chodnik obok jeszcze ciemniejszej ściany budynku. Przysunęli się do siebie.
– Ale... – Ant dyskretnie rozejrzał się po dziesiątkach balkonów czteropiętrowego bloku, wzdłuż którego szli – chyba zaczynam dostrzegać, że nie miałbym nic przeciwko takim prawdziwym wakacjom.
– Na których nie ma ustalonego planu dnia?
– I można byczyć się w łóżku do południa!
– I gdzie jedzenie przynoszą do pokoju.
– Albo z sypialni jest zejście do morza. Ewentualnie zielonego ogrodu z własnym basenem.
– I masz ogromne łóżko tylko dla siebie?
Jednocześnie spojrzeli w bok na spadający z czwartego piętra mały, żarzący się przedmiot. Po chwili doleciał do nich zapach tytoniowego dymu.
– Nie tylko my nie śpimy o tej godzinie. – Aiden pochylił się ku głowie z jasnymi włosami, szepcząc w nie: – Przeskoczysz przez ten płot po prawej? To już teren przedszkola.
– Z zamkniętymi oczami i na jednej nodze – odparł, śmiało odwracając do niego głowę i odpowiadając wprost w uśmiechnięte usta. Przerzucił na drugą stronę deskorolkę i puścił dłoń Aidena. – A ty? Może ci pomóc, bo wiesz...
– Ja przeskoczę bez używania stóp – odpowiedział mu z uśmiechem. – Ale dziękuję.
Jak powiedzieli, tak kilka sekund później byli już po drugiej stronie. Płot był dwumetrowy, ale dla wysportowanych chłopców nie stanowił żadnej przeszkody. Anthony bez zawahania odnalazł dłoń Aidena i zacisnął na niej palce.
– No co? Nie jestem kotem, żeby widzieć w ciemności – wytłumaczył, choć druga osoba o nic nie pytała. – Ty znasz te dzikie chaszcze...
– To ogród i żywopłot, a nie chaszcze – upomniał go, ciągle się śmiejąc.
– Ciemno tu.
– Nie bardziej niż w pokoju, gdzie spaliśmy we flyspocie.
– To fakt. Chyba nie miałem okazji być w czarniejszym pomieszczeniu.
– Nawet w centrum nauki minutnik dawał jakiekolwiek światło.
Aiden nie wspomniał o tym specjalnie, ale obaj przypomnieli sobie atmosferę, która tam panowała, o czym rozmawiali, co się wydarzyło. Anthony nadal się wstydził, równocześnie będąc szczęśliwym. Po prostu reakcja Aidena, jego akceptacja i odwzajemnienie pocałunku były czymś, w co nie mógł uwierzyć. Onieśmielało go, choć w żadnym razie nie negatywnie.
Bardziej... to onieśmielenie, które miło jest czuć. Dodatkowo nie miałby nic przeciwko, żeby to powtórzyć.
W końcu był chłopakiem, mężczyzną. Miał świadomość własnych pragnień, a ciało dawało mu pewne "znaki" zadowolenia, których nie mógł zlekceważyć.
I w tym momencie chciał udowodnić, że jest bardziej śmiały od niejednej delikatnej dziewczyny. Bo kto, jak nie facet, powinien być odważny!
– W tamtej ciemni co minutę było przeraźliwie jasno, to się nie liczy. – Starał się odpowiedzieć tak lekko, jak zawsze robił to starszy kolega.
– Prawda.
– A co do twojego wcześniejszego pytania o łóżko, to jakkolwiek nie byłoby ono szerokie i wygodne, oddałbym je za kanadyjkę, jeśli nie spałbym na niej sam.
– A z kim chciałbyś tam spać? – zapytał Aiden, jakby nie miał pojęcia, do czego zmierza ta uwaga.
Rzuconą "rękawicę" Ant bardzo chętnie podniósł.
– Zgadnij – droczył się.
– Może z Wilkiem – zapytał, nagle ciągnąc Anthony'ego w bok i przytrzymując go przy murowanej ścianie obok schodów prowadzących do wejścia do budynku.
Nie byli całkiem ukryci przed wzrokiem przypadkowych osób mogących spacerować po tym terenie, ale z balkonów bloków wyglądali jak dwie czarne plamy.
– Z Wilkiem spałem nie raz – rzucił lekkim tonem Anthony.
– Wiem. Sam mi o tym powiedział. – Podniósł trzymaną dłoń i założył sobie za kark, przytykając swoją do boku szczupłego ciała.
– Tak? – zapytał z udawanym powątpiewaniem. Druga ręka zatrzymała się na barku, na koszulce. – Co jeszcze ci o mnie zdradził?
– Lubisz ciepło. – Przysunął się bliżej, opierając o udo, wsuwając rękę za plecy i obejmując je ciasno.
– Ha, ha! Tak, lubię ciepło. Bardzo lubię.
– Że jesteśmy podobni.
– Od samego początku ci to powtarzałem!
– Żebym dbał o ciebie – zdradził z chrypką, wodząc nosem po rozgrzewającym się policzku.
– W-Wilku tak powiedział?
– Był bardzo poważny i przekonujący – zamruczał przy szyi.
– I posłuchasz go?
Oddech Anthony'ego stawał się szybszy. Uniósł brodę, pozwalając delikatnemu dotykowi przenieść się na granicę szyi i obojczyka, a potem powrócić na płatek ucha.
– Jest starszy. – Szept rozbrzmiał niezwykle głęboko. Uwodząco. Ant czuł coraz mocniej napierające na niego udo. Palce prawej dłoni zacisnęły się na biodrze, a lewej ręki na łopatce. Zmysły chłonęły gorący oddech na skórze, zapach szamponu Aidena, twardą pierś, ciepło przenikające między splotami materiału, uwalniane przez silne, napięte mięśnie. – Chyba nie mam wyjścia.
– I tylko dlatego...
– Nie. – Lekko przytknął usta do szyi. – To tylko pretekst.
Ant oparł tył głowy o szorstką ścianę, zamykając oczy, pozwalając się całować po szyi. Palce trzymały go mocno, niemal unieruchamiając, ale cały czas miał wrażenie, że bez trudu mógłby się uwolnić. Bo to był Aiden, a on nie pozwoliłby sobie na wymuszenie na nim czegokolwiek. Nawet pocałunku, którego przecież sam pragnął.
W tej kwestii Anthony okazał się o wiele gorszy. Prawdziwie egoistyczny.
Przynajmniej dobrze, że w tym pędzie przed wyjściem z chaty nie zapomniałem umyć zębów!
Złapał Aidena z tyłu za włosy i pociągnął. Płynnie, jakby wszystko zaplanował i zdążył przećwiczyć kilka razy, odsunął jego głowę, aby samemu go pocałować. To już wyszło mu mniej starannie, lecz bardziej zachłannie. Złączył ich wargi odrobinę za szybko, aż zęby stuknęły o siebie, a gardła opuściły wspólne zaskoczone jęki bólu. Mimo tego żaden się nie cofnął. Aiden objął oba miękkie policzki, lekko potarł je kciukami, odrobinę przekręcił głowę i oddał pocałunek.
Delikatniej, lecz namiętniej.
Spokojniej, choć głębiej.
Czulej.
Z uczuciem językiem przesunął między wargami Anthony'ego. Krótko, ale to wystarczyło, żeby mięśnie ich obu stężały, hamując drżenie ciała. Ten subtelny, łaskoczący dotyk pobudzał i zachęcał, aby się od siebie nie odsuwali. Nosem wypuścili powietrze, palce wpletli w swoje włosy, przyciągając głowy. Aiden ponownie wysunął język, tym razem natrafiając na drugi. Musnęli się delikatnie, ostrożnie, jakby się obawiali, że się sparzą. W ruchach ich ust i języka było wiele nieśmiałości, brak doświadczenia, ale odwagi dodawało im pożądanie oraz narastające podniecenie.
Obaj smakowali miętą, więc i obaj pomyśleli, że ten drugi może miał nadzieję, że znów uda się im znaleźć ustronne miejsce, zbliżyć do siebie i wykorzystać sytuację.
Po ich pierwszych niespodziewanych pocałunkach przy "Magicznej Ścianie", w końcu udało się lepiej poznać kształt drugich ust, wpasować w nie swoje, wymienić się oddechem, szeptem, urwanym westchnięciem. Usłyszeć uderzające do głowy bicie własnego serca i poczuć te wszystkie tak hucznie nazwane "motylami w brzuchu" emocje.
Powoli, spokojnie Aiden sunął opuszkami palców po szyi, barkach i ramionach. Postawił stopę między nogami Anthony'ego i obrócił ich, samemu plecami opierając się o ścianę.
Dłonie osiemnastolatka błądziły po drugim ciele, po czarnej koszulce, którą dziś ubrał, po umięśnionym torsie, po szyi, przechodząc na kark i pod materiał na plecy. Nie potrafił zachować spokoju. Całował chaotycznie, oddychał nierówno, drżąc na całym ciele. Wszystko wokół wydawało się wibrować od gorąca, a świat kręcić jak na karuzeli.
Płonął.
– Nigdzie nie uciekam – zapewnił Aiden, kiedy obaj musieli nabrać powietrze.
– Wiem. – Pocałował go. – Wiem, po prostu... – cicho jęknął, kiedy poruszył biodrami, czując jak mocno jest podniecony – to takie przyjemne... Chyba oszaleję!
Aiden zaśmiał się przy jego ustach i przytulił do siebie. Stanął w lekkim rozkroku, przyciągając Anthony'ego między nogi. Głaskał go po jasnych włosach, masował napięte plecy, co kilka głośnych oddechów całował go w skroń lub czoło i ani na chwilę nie puszczał.
Dopiero po kilku minutach Anthony uspokoił się na tyle, żeby zebrać myśli, próbując nie zwracać uwagi na pewną "sztywność", która skutecznie go dekoncentrowała.
Przywierając do szyi Aidena, cicho powiedział:
– Wiesz, że jesteś w stosunku do mnie niesamowicie delikatny? Chyba jeszcze nikt taki dla mnie nie był.
– Wolałbyś, żebym był bardziej agresywny albo namiętny? – zapytał zmienionym od emocji, niższym głosem. – Nie lubisz delikatności?
– Lubię! No właśnie bardzo lubię twoją. Bo... kurczę... – Cmoknął, nie potrafiąc dokończyć.
– Powiedz. Nie będę się śmiał.
Anthony westchnął.
– Po prostu... gdybyś włożył w to jeszcze więcej serca, to rozpłynąłbym się przy tej ścianie i nie wiem, czy mógłbyś mnie zebrać do kupy. A jako taki rozmemłany glut byłbym marnym chłopakiem.
– Chłopakiem? A czyim chłopakiem? Moim? – Zaśmiał się miękko i przesunął opuszki palców w niższe partie pleców, docierając nimi do nagiej skóry.
– T-twoim...? – powtórzył Ant, nie od razu rozumiejąc sensu tego słowa.
Dotyk na skórze dodatkowo nie pozwalał umysłowi skupić się na tym, co mówił.
– Twoim! Mógłbym być, oczywiście – szybko się poprawił. – Niby czyim innym? – Na chwilę zabrzmiał na urażonego, a potem przytykając twarz do szyi Aidena, dodał: – Cały jestem twój.
– Więc z chęcią całego ciebie sobie przywłaszczę.
– Naprawdę? – Odchylił głowę, żeby spojrzeć na niego, choć w tej ciemności nie widział twarzy dokładnie. Jednakże oczy błyszczały, jakby bił z nich niegasnący blask, a usta... starał się odwrócić od nich wzrok!
– Nie całuję i nie pozwalam się całować przypadkowym osobom. Z tobą jest inaczej?
– Nie! No co ty! Ha-ha-ha! Ja i całowanie... Ha-ha-ha. Już mówiłem, z tobą to pierwszy raz i muszę szczerze przyznać, że świetnie całujesz!
Aiden potarł o siebie ich nosy, śmiejąc się i odpowiadając:
– To chyba znaczy, że mam dobrego nauczyciela. W końcu jestem w tym zupełnie nowy, początkujący, ale głodny nauki...
Anthony zatrzymał się na pierwszym zdaniu.
– Już nazwałeś mnie tak we flyspocie, ale jaki tam ze mnie nauczyciel – rzucił niedbale, jakby ta pochwała go obeszła, ale w głębi czuł rozpierającą go dumę. – Przecież to też moje pierwsze romantyczne chwile z drugą osobą.
– A kto, jeśli nie ty, nie raz powtarzałeś, że jesteś mistrzem? Do tego najlepszym nauczycielem na świecie?
– Ale w lataniu, a nie w całowaniu!
– Nie bądź taki skromny.
– A ty mi nie dogryzaj. – Złapał w obie dłonie materiał koszulki, jakby próbował go szarpnąć. Udawał, bo jedyne, co mógłby mu zrobić, to znów się w niego wtulić lub skraść kolejnego buziaka. – Wiem, że w tym miejscu uruchomił się Aiden-Złośliwiec.
– W takim razie, jeżeli moje zapewnienia cię nie przekonują, to może świadomość, że pomimo iż nigdy z nikim tego nie robiłem, to sprawiasz, że mam ochotę na więcej pocałunków, więcej... – Zagryzł wargę.
Przesunął opuszkiem kciuka po dolnej, a następnie po górnej wardze Anthony'ego, patrząc z takim głodem, jakby zamierzał zaraz się w nie wgryźć.
– Dlatego staram się być delikatny, żebyś ode mnie nie uciekł – ciągnął. – I to naprawdę twoja zasługa, że jest mi tak dobrze. A wierz mi, jest świetnie. Ty byś powiedział coś w stylu "mega-hiper-prześwietnie". Twoje pocałunki wzmagają we mnie pożądanie, aż ciężko mi się opanować.
– To... chyba naprawdę dobrze... – mruknął nieśmiało, odwracając głowę, bo te słowa tak jak ich wzajemny dotyk, bliskość, delikatnie odczuwalne bicie obcego serca przy własnej piersi wywoływały wybuchy rozgrzanej lawy w jego trzewiach.
– Burzysz mury, o których sam nie miałem pojęcia, że istnieją, wyciągasz ze mnie wiele skomplikowanych uczuć.
– Z-złych?
– Złych?
Zaśmiał się.
Śmiech przy skaterze wydawał się być zupełnie naturalny. Jakby nie potrafił inaczej się przy nim zachowywać.
– Czuję się z tym niesamowicie szczęśliwy. Anthony, może i znamy się krótko, ale przy tobie czuję, że naprawdę żyję. Jesteś moim taekwondo, gimnastyką, skokami i wolnością podczas latania w jednym. W jaki sposób to uczucie mogłoby być czymś złym? – Pocałował kąciki jego oczu, a potem delikatnie usta. – Powiedziałeś mi, że jestem najlepszy, ale dla mnie to ty taki jesteś.
Jesteś totalnie, niezaprzeczalnie najlepszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro