28. Przyjaciele - od czegoś się ich ma. Raz od zdzielenia, raz od pocieszenia!
Walenie pięścią w drzwi budziło Anthony'ego o wiele lepiej niż mówienie do niego lub proszenie, aby na przykład przyszedł na śniadanie. Na wszelkie ludzkie głosy zaspany umysł prawie nigdy nie reagował, jedynie budzik i specjalna piosenka ustawiona na alarm w telefonie była "zapalnikiem", dzięki któremu wstawał do szkoły lub na poranne spotkanie o jednocyfrowej godzinie.
– Mrówa, kurwa, wstawaj! – doleciał do niego przytłumiony, ale tak bardzo znajomy głos. – Mam przez ciebie przejebane, więc musisz mi teraz pomóc wyjść z tego gówna!
– Juuuż! – krzyknął, unosząc głowę i ponownie opadając na ciepłe ramię.
Nieprzyzwyczajony do leżenia na czymś innym niż duża puszysta poduszka dotknął palcami gładkiej skóry, próbując zamroczonym umysłem połączyć ze sobą wszystkie fakty.
Ciemność plus Wilku za drzwiami, plus prawdopodobnie człowiek obok mnie w jednym łóżku...
Dało mu to wynik: Aiden i flyspot.
Nie miał pojęcia, czy Aiden też się obudził i czy wyczuje, że właśnie uśmiecha się jak głupi, ale co tam! Obecność tego starszego o rok chłopaka, to najlepszy powód, żeby czuć niepohamowane szczęście. Tak naprawdę, to nie miał ochoty wstawać, dopóki nie zadzwoni budzik i będzie musiał, ale wiedział, że chwilowa cisza potrwa jeszcze maksymalnie trzydzieści sekund, po których Wilku już z większą siłą i "wkurwem" zacznie ponownie walić w drzwi, jakby się paliło.
– Hej, myślisz, że to coś ważnego? – zapytał Aiden głosem, który aż wibrował w uszach Anta.
– No co ty! – rzucił mu w odpowiedzi i zaczął się śmiać. – Jeśli sprawa byłaby mega ważna, to zadzwoniłby do mnie, żeby było szybciej. A on miał czas się ubrać, pewnie łącznie z tymi swoimi kajdanami na szyję i tu przyjść. Za to jest wściekły.
– Cholernie! – dobiegł do nich krzyk Lucasa. – Ruszaj się, Mrówa! Podnoś to chude dupsko z wyra!
– O, widzisz? – Uniósł tułów, zastanawiając się, co stało się z jego lewym ramieniem. W ogóle go nie czuł. – Kurka, chyba miałeś rację.
– Z czym? – zapytał, lecz od razu zgadł: – Ręka ci zdrętwiała?
– Cała! Calutka! Ha, ha! Jakby w nocy przyszedł Jason i mi ją odrąbał.
– Chyba za dużo horrorów się naoglądałeś.
– Wcale a wcale. Za to dobrze pamiętam te, które oglądałem na trzeźwo. To chodzące za mną fatum!
Podpierając się jedną ręką i z pomocnym chwytem za ramiona Aidena przetoczył się przez niego i zgrabnie stanął na wykładzinie. Zrobił cztery kroki i wymacał klamkę. Przekręcił zamek w drzwiach i otworzył je do połowy. Na szczęście w korytarzu oświetlenie było nikłe, więc tylko przez kilka sekund mrugał, żeby przyzwyczaić wzrok do jasności.
Lucas był wyższy od niego o głowę, a teraz stojąc nad nim z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, ubrany w czarną koszulę z rozpiętym jednym guzikiem przy szyi, w czarnych jeansach i oczywiście ze swoimi nieodłącznymi łańcuszkami wyglądał naprawdę groźnie. Niestety na Ancie nie zrobiło to większego wrażenia.
Ziewnął, ledwo zasłaniając otwarte usta dłonią i niedbale przeczesał włosy: z niechlujnej "szopy" robiąc prawdziwe ptasie gniazdo. Gość przesunął wzrok po ciele młodszego przyjaciela, a potem ponad jego głową zajrzał do środka, gdzie panował teraz, zamiast całkowitej ciemności, półmrok. Jeszcze raz zmierzył Anthony'ego, po czym złapał go za nadgarstek, wyszarpał na korytarz i zatrzasnął drzwi.
– Idziemy – nakazał, ciągnąc za sobą. – Mamy do pogadania.
– Ale... czekaj-czekaj-czekaj! Nie wziąłem nawet butów!
– Klapniesz na tyłek, to nie będą ci do niczego potrzebne.
– Au-au-au! Moja ręka! Puuuść! Wilkuuu! – głośno lamentował. – Czuję, jakby gryzło ją stado mrówek! Albo przebijało tysiące igieł! Albo...
Lucas był niewzruszony narzekaniem przyjaciela, któremu usta się niemal nie zamykały, aż usiadł w kuchni na krześle.
Podwinął nogi na siedzenie, opierając ramiona o kolana. Lucas stanął przy automacie z kawą, oparty o niego, z ramionami splecionymi na piersi, czekając na kawę i nie spuszczając wzroku z zaróżowionego lewego policzka Anthony'ego. Domyślał się, że to na nim spał. Obaj milczeli. Z różnych powodów.
W końcu Lucas odebrał napoje – dla siebie mocną kawę, dla drugiej osoby gorącą czekoladę. Postawił kubki na stole i usiadł, obracając krzesło i siadając na nim okrakiem. Ułożył ramiona na szczycie oparcia i dalej uparcie patrzył.
Anthony pierwszy nie wytrzymał.
– No co? – zapytał.
– Nic – odparł z małym uśmiechem i sięgnął po swój napój. Powoli upił niewielki łyk i odstawił papierowy kubeczek. – Po prostu zastanawiam się, czy masz na sobie swoje ubranie.
– Wilku! – krzyknął z pretensjami. – Weź lepiej powiedz, o co chodzi, że jesteś w takim wojowniczym humorze. – Zerknął na zegar ścienny i aż uniósł brwi. – Przecież nawet nie ma jeszcze pierwszej!
– Po kolei, młody. – Teraz ewidentnie się uśmiechał. – To ciuchy Aidena?
Ant tylko coś mruknął, więc Lucas kontynuował.
– Nigdy nie widziałem ich na tobie, a ostatnio nie biegaliśmy po żadnej galerii na zakupy. Co się stało w tym pokoju? Widziałem, że nawet nie spałeś w swoim łóżku, bo leżały na nim twoje szmaty. Nigdy nie bierzesz górnego piętra, bo za bardzo się wiercisz i nie raz wypadłeś, a Aiden ze swoją kontuzją też nie zrobiłby tego. To oznacza, że...
Drugi policzek Anthony'ego do pary stopniowo nabierał szkarłatnej barwy. Gardło miał tak ściśnięte z zażenowania, że nie potrafił się odezwać. Ale gdy usłyszał początek ostatniego zdania, głośno przerwał:
– Nie mów tego głośno! Wilku... – Przełknął, wiedząc, że przed przyjacielem niczego nie ukryje, dlatego kiwnął głową, przytykając czoło do kolan i cicho dokańczając: – No... nie spałem w swoim łóżku. I nie, nie mam na sobie swoich łachów...
– Szybcy jesteście w te klocki. Nie spodziewałem się...
– Cooo? Nie-nie-nie! Co ty gadasz! Nic ze sobą nie zrobiliśmy! – tłumaczył się. – No... może się obejmowaliśmy... ale nic więcej! Nawet buzi nie było, tylko takie tam w czoło, ale to przypadek. Powtarzam, przypadek! A te ciuchy... – ściszył głos. – Te ciuchy... to dlatego, że jestem głupkiem, który zapomniał zmusztrować swojego szeregowego i... Bożeee! – jęknął. Zamknął oczy i schował głowę w ramionach. – Jestem totalnym, niereformowalnym idiotą!
– Wiem – potwierdził i zaczął się głośno śmiać. – Jesteś głupkiem, że nie wykorzystałeś okazji. No, podnieś ten durnowaty łeb. – Poczekał, aż chłopak na niego spojrzy. – Posłuchaj mnie, a może coś się ruszy w tej twojej małej, mrówczej łepetynie.
– Dobijasz, a nie pomagasz.
– Nie przerywaj. – Przysunął się bliżej i powiedział: – Aiden nie jest osobą, która pozwoliłaby spać w swoim łóżku pierwszej lepszej osobie. Przytulaliście się – powtórzył – to wiele znaczy. Rano u ciebie po imprezie jeszcze wszyscy byliśmy zachlani, więc nie miałem pewności. Jednak dziś – jego uśmiech się powiększył – jeśli świadomie się na to zgodził i do tego jeszcze z tobą – napił się kawy, specjalnie przeciągając niepewność widoczną w bladoniebieskich oczach – wykonaj pierwszy krok.
– Co?
– Pstro. To, co słyszałeś. Ten gościu jest za spokojny, rozważny, za bardzo inteligentny i za dużo myśli, żeby pozwolić byle komu na bycie blisko. Myślisz, że dopuściłby do siebie mnie, gdybym chociaż dotknął jego ramienia? Sądzę, że bez wahania strzeliłby mnie w pysk, a potem jak gdyby nigdy nic poszedł spać. Gdy jednak pojawiasz się ty – zrobił pauzę – zmienia się. Pozwala na twój każdy wybryk i dotyk, do tego całkiem sporo się uśmiecha. Każdego kolejnego dnia coraz więcej.
– Też zauważyłeś? – Anthony od razu uniósł głowę i się rozpromienił, biorąc do ręki dotąd nietkniętą czekoladę i wypijając od razu połowę. – Ja pomyślałem o tym samym. Wcześniej był bardziej ponury, ale teraz... teraz wygląda, jakby się cieszył już na sam mój widok!
– Ha, ha! Tak. Prosty i nieskomplikowany Mrówa to właśnie to, co w tobie lubię. – Wyciągnął dłoń i pstryknął go w czoło z opadającymi na nie zbłąkanymi jasnymi kosmykami włosów. – I Aiden też na pewno docenia takiego ciebie. Szczerego, wesołego, roztaczającego pozytywną energię. Daje ci znaki, że czuje się z tobą swobodnie. Traktuje cię wyjątkowo.
– Ale on nie robi nic więcej. – Zakręcił palcem po obrysie kubka, patrząc w ślad za nim. – Może i traktuje mnie dobrze, nie ucieka jak oparzony, gdy go dotykam, cieszy się razem ze mną, zgadza na moje pomysły – wymieniał – specjalnie dla mnie razem z babcią dają mi więcej rodzynek, pożycza mi swoje ciuchy, jest wyrozumiały, nie naśmiewa się, kiedy coś zrobię źle albo się wygłupię, dotrzymuje słowa, nie obraża się...
– Sam widzisz, że dobry z niego facet.
– Dobry... Bardzo dobry, ale... – przez kilka sekund wahał się z dokończeniem – czy to nie oznacza, że traktuje mnie jak przyjaciela? Młodszego brata? Dzieciaka, o którego trzeba dbać? – zapytał z obawą, szukając odpowiedzi w ciemnych oczach.
Lucas westchnął. Przymknął powieki, potarł skronie, poprawił gęste włosy na czubku głowy i dopiero odpowiedział:
– Kto jest twoim najlepszym przyjacielem, który zna cię od berbecia i wie o tobie wszystko? O twojej każdej historii z życia. Tej dobrej i złej. O twoich osiągnięciach i potknięciach. O silnych stronach i największych słabościach. Kto, Anthony?
"Anthony".
Użył jego pełnego imienia, a robił tak tylko wtedy, kiedy sprawa była naprawdę poważna i on też taki się stawał.
– Ty, Wilku. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Znasz mnie jak pies swoją budę i zawsze byłeś moim wsparciem. Jak nikt inny.
– Więc wiedz, mały insekcie, że gdy po imprezie leżałeś nawalony jak świnia, to tak od ciebie capiło alkoholem, że w życiu ten twój najlepszy przyjaciel nie leżałby z tobą twarzą w twarz, obejmując cię bez grymasu obrzydzenia, jakbyś był pierdoloną, drogocenną chińską miską sprzed paru wieków.
– Chyba wazą.
– Kurwa, czymkolwiek. Mówię, że Aiden nie traktuje cię jak przyjaciela, a tym bardziej brata. Więzy krwi nie równają się spaniu starszego brata z młodszym w jednym łóżku albo przytulaniu się. Wiadomo, są wyjątki, ale generalnie tak postępuje się tylko wobec osób, do których żywi się romantyczne uczucia. Braterstwo to bardziej jak my. Ty i ja – podkreślił na koniec.
– Ale on i tak nie zrobił nic... – Zmarszczył brwi. – Nic... Nic?
I przypomniał sobie. Zaskakujące i niemal szokujące pytanie, czy aby nie sugeruje, żeby poszli pod prysznic razem.
– Przecież mi nawet przez myśl to nie przeszło! – powiedział głośno, patrząc nadal na Lucasa, lecz wcale go nie dostrzegając, zbyt pochłonięty własnym odkryciem. – Tymczasem on... musiał. A skoro pomyślał, to oznacza, że to sobie wyobraził. A jeśli sobie wyobraził i zapytał głośno, to dopuszcza taką możliwość. Cholercia, brał ją pod uwagę!
– O czym teraz bredzisz, Mrówa?
Ant zamiast odpowiedzieć, dopił czekoladę i stuknął kubkiem o stół.
– Wilku! Jesteś genialny! – Stanął na krześle, żywo wymachując rękami. – On naprawdę coś do mnie czuje! Ha-ha-ha-ha-ha! Naprawdę!
I zanim Anthony pomyślał, co robi, skoczył na Lucasa. On, jakby to przewidział, bo nie jednego odpału przyjaciela był świadkiem, zdążył wstać i złapać go, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Ramiona i nogi zakleszczyły się o większe, masywniejsze ciało, jak mała małpka o swoją matkę podczas podróży między konarami drzew.
– Uwielbiam cię, Wilku! Ale jestem szczęśliwy! – krzyknął.
– Widzę właśnie – rzucił mu ze śmiechem, kiwając na boki głową i poklepując po chudych plecach.
Nagle drzwi do kuchni się otworzyły i stanął w nich szczupły mężczyzna w szarym jednoczęściowym kombinezonie.
– Mrówa, jesteś tu? Chyba słyszałem twój...
Dojrzał ubranego tylko w podwiniętą i ukazującą połowę pleców koszulkę oraz w spodenki chłopaka, który w niejednoznacznej pozie obściskiwał większego od siebie osobnika. Jednak nie ten widok spowodował, że na chwilę zamilkł, a wilcze, zimne i niebezpieczne spojrzenie czarnych oczu.
– ...Głos – dokończył i pospiesznie dodał: – Ale mam coś do roboty, to wrócę później. Przyjdź... przyjdźcie do nas na piętro. To nara!
Nie czekając nawet na odpowiedź, zamknął drzwi i odszedł.
– A temu co? – zapytał Anthony, zeskakując z przyjaciela. Wzruszył ramionami i wrócił na swoje krzesło, tym razem siadając w luźniejszej pozie z nogami splecionymi na siedzeniu.
Uśmiechał się, bo nareszcie wiedział, albo mu się wydawało, że wie, na czym stoi.
– Dajesz, Wilku. Co takiego "stanęłosię", że wpadłeś dziś po mnie jak burza przez okno do pustego domu. – Tym razem pozwolił sobie na żart, jednak Lucas wcale nie wyglądał na wesołego.
Usiadł, dopił kawę, zgniótł kubek, rzucając go celnie do śmietnika i dopiero odpowiedział:
– Max.
To jedno słowo spowodowało, że obaj spojrzeli na siebie, dobrze wiedząc, co myśli ten drugi.
A myśleli to samo: Armageddon!
Pytanie tylko brzmiało, jak duży tym razem?
Chwila napięcia przedłużała się. Anthony bał się zadać kluczowe pytanie, ale musiał, musiał to wiedzieć! Dlatego przełknął słodycz czekolady, która nagle okazała się zbyt słodka, osadzając się w gardle i nieprzyjemnie drapiąc.
– Wilku, na jak długo?
Lucas wziął głęboki wdech i odpowiedział:
– Doba.
– Doba! – krzyknął i wypuścił wstrzymywane powietrze. – Nie strasz mnie tak! Takiego rabanu narobiłeś, że myślałem, że na miesiąc albo do końca wakacji! Prawie zawału dostałem!
– Czy ty mnie słyszałeś? Na całą dobę! Całe dwadzieścia cztery godziny trzeba będzie się zajmować tym bachorem!
– Wilku! To tylko doba, dasz radę!
– Nie dam, Mrówa, tylko damy. Obaj.
– O nie. – Aż spuścił nogi, szykując się do ucieczki.
Lucas nie był naiwny, tym bardziej głupi. Wstał i szybkim ruchem złapał go za nadgarstek.
– Nigdzie nie pójdziesz, zanim się w tej sprawie nie dogadamy.
– Nie-nie-nie. Ja odpadam. Nie pisałem się na to – mówił zdesperowanym głosem.
– Nie pisałeś, ale ja też. A to wszystko przez ciebie.
– Dlaczego od razu przeze mnie?
– Bo poprosiłem ojca o przysługę, wisząc jedną jemu. I to właśnie ta przysługa.
– Och...
Anthony przełknął. Czuł, jakby niedawno zjadł najbardziej słoną pizzę w życiu i teraz miał w ustach Saharę stulecia.
Max – jedyna osoba, której się obawiał. Szalona, nieobliczalna, potrafiąca uderzyć tam, gdzie najbardziej boli, uparta, zaciekła i totalnie wściekła na cały świat.
– Max – powtórzył to imię, drżąc na całym ciele i przypominając sobie ich ostatnie spotkanie.
– Myśl, kurwa, Mrówa. Myśl, jak go ogarniemy.
Tak powiedział Wilku, więc Mrówa myślał. Myślał, nie ruszając się z miejsca, nie mrugając, ze wzrokiem utkwionym na ściskające go coraz mocniej palce przyjaciela, ale nawet nie odczuwał bólu. Naprawdę myślał, jak okiełznać tę "bestię".
I nagle go oświeciło.
Uniósł głowę i pewnie spojrzał w czarne, mroczne oczy. Znał je tak dobrze, że w ogóle nie czuł strachu – nie jak inni ich znajomi – dlatego uderzył go lekko pięścią w pierś i z cwanym uśmieszkiem obiecał:
– Załatwimy to i wiem, jak to zrobimy, Wilku. Potrzebujemy tylko jeszcze jednego brakującego ogniwa. Ale obiecuję ci. To na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziesięć procent nie będzie najgorsza doba w naszym młodym życiu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro