Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Mrówki są niepozorne, ale zacięte i odważne. Mrówa także!

– Chcesz w coś zagrać? – zapytał ostrożnie Anthony.

– Tak. – Aiden uniósł na niego wzrok. – Dawno nie miałem tyle wolnego czasu, ile w ostatnich tygodniach, a z babcią to nie zabawa, bo zawsze mnie ogrywa. Ma niebywałe szczęście.

– Pani-babcia ogrywa... ciebie? – Rozluźnił się, rozciągając usta w uśmiechu. – Jasne! Z chęcią zagram!

Zgasił światło w łazience i z ręcznikiem na szyi w dwie sekundy znalazł się na poduszce. Ulokował się na niej w siadzie skrzyżnym, z ciekawością patrząc na drugą osobę.

– Co to za gra? Niemożliwe, żebyś nie był w czymś najlepszy!

Aiden zaśmiał się i wzruszył bezradnie ramionami.

– A jednak. Babcia jest jak Sherlock Holmes albo to ja daję się jej czytać jak książkę. – Podał Antowi długopis i kartkę z dwoma narysowanymi odręcznie kwadratami. – "Statki", grałeś kiedyś?

– No jasne! O jaaa! Jak dawno nie zatapiałem żadnych jednomasztowców! – Zakręcił długopisem między palcami i już rozluźniony oraz zadowolony od razu zaczął ustawiać swoje statki na pozycjach.

– Najbardziej lubisz jednomasztowce? – zapytał lekkim tonem Aiden.

– Ma się rozumieć! Gdy się trafi wszystkie cztery, to wygraną ma się prawie w kieszeni.

– Trudno jest ustrzelić akurat te. – Aiden przeczesał dłonią swoje czarne, krótkie, choć gęste włosy, a potem także zabrał się za lokowanie własnej "morskiej" floty.

– Wiem, wiem, ale zawsze na początku poluję właśnie na nie.

– Masz jakąś taktykę, która ci to umożliwia?

– Hm – zamyślił się, opierając końcówkę długopisu o brodę. – Intuicja? Fart? Sam do końca nie wiem. Po prostu uważnie przyglądam się mojemu przeciwnikowi i staram się wyczytać pozycje "jedynek" w jego oczach.

– Tak? – Głos Aidena miał w sobie nutę zadziorności i dziecięcych figlów. – Z moich nic nie wyczytasz. Są tak niebieskie i głębokie, że utoniesz w ich odmętach i obudzisz się, kiedy ze wszystkich twoich statków zostaną tylko pływające deski.

– Ha, ha, ha! Czy to wyzwanie?

– Od samego początku.

– Jest jakaś nagroda dla zwycięzcy albo kara dla przegranego?

– Jeszcze o tym nie myślałem. A ty, Anthony, masz jakiś pomysł?

Chłopak na dźwięk swojego imienia poczuł miły prąd przechodzący przez ciało. Wielokrotnie kłócił się z rodzicami, że chciałby je zmienić, bo go nie lubi.

"Anthony brzmi jak Anthony Hopkins, a ja do dziś mam koszmary z Hannibala, kiedy miał na sobie tę przeklętą maskę!".

Jednak, odkąd poznał Aidena, coraz bardziej lubił swoje imię. Zwłaszcza kiedy wypowiadał je tym przyjemnym głosem, jakże różnym od wyobrażenia bezlitosnego i krwiożerczego kanibala-psychopaty.

– Może być cokolwiek? – upewnił się skateboardzista.

– Oczywiście. Cokolwiek – powtórzył dla podkreślenia, że zgodzi się na wszystko, co wymyśli kolega.

– W takim razie – wydął wargi – zwycięzca wybiera łóżko do spania, ale przegrany może spać tylko w swoim.

Spojrzeli na siebie. Nagroda wydawała się nietypowa, ale Anthony dobrze wiedział, że w przypadku wygranej ryzykuje zdradzeniem się ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Wcześniej za każdym razem, kiedy zostawali blisko siebie, był albo pijany, albo nieprzytomny, albo bał się burzy lub, jak dzisiaj, przemarzł pod prysznicem. I dotąd to Aiden bez żadnych protestów pomagał mu i przyzwalał na pozostanie w jego ramionach.

Jeśli wygra... miał przeczucie, że coś się zmieni.

Choć na pewno nie zniknie zażenowanie po swoim bezwstydnym zachowaniu pod prysznicem!

Sklepać swojego żołnierza, mając za ścianą powód jego stania na baczność? Gdzie moja moralność i taktowność! Chyba spłynęła wraz z wodą w głąb odpływu!

Wstydził się tego, ale mimo to Aiden po raz kolejny wyciągnął dłoń w jego stronę, proponując dziecinną grę. Żeby go uspokoić, pokazać, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało. Prawie udało mu się nawet wyprzeć z pamięci pytanie, czy mają się wykąpać razem. A jeśli powiedziałby "tak", czy Aiden kazałby odwieźć się do domu i nie pokazywać na oczy? Czy może jednak naprawdę wylądowaliby w małym brodziku, w którym było tyle miejsca, że ocieraliby się o siebie przy najmniejszym ruchu?

To myślenie jest niebezpieczne...

Aiden uniósł jeden kącik ust i patrząc na niego przenikliwym błękitem tęczówek, podyktował najważniejsze warunki ich umowy.

– Tylko jedna runda. Brak pretensji od przegranego. Po rozgrywce idziemy od razu spać.

– Zgoda – potaknął, odwdzięczając się takim samym przeszywającym spojrzeniem, w którym za nic nie chciał pokazać, że jest onieśmielony. Prawdę zamierzał zatrzymać dla siebie.

– Zgoda.

Podali sobie dłonie i zaczęli rozgrywkę.

– Kto pierwszy?

Aiden sięgnął po stojącą przy jego udzie butelkę z jasnobrązowym płynem, odpowiadając:

– Ty, Anthony. – Napił się i dłoń wyciągnął przed siebie. – Herbata, chcesz?

Chłopak przyjął ją i marszcząc brwi, przyjrzał się zawartości.

– Słodka czy gorzka?

– Niesłodzona.

– Czyli gorzka. – Ant zamknął oczy i wypił kilka łyków. Przełknął i skrzywił się, oddając napój. – O matko! Sama gorycz! Jak ty to możesz pić?

Aiden z uśmiechem wypił jeszcze trochę, po czym zakręcił korek.

– Całkiem smaczna. Jaśminowa.

– To przecież nie ma nic wspólnego z jaśminem!

– Ha, ha! Ma wiele, ale za mało pijesz herbat, żeby to wyczuć.

– Ta, którą zrobiłeś u mnie w domu, była znośna. Mógłbym ją czasami pić, ale to "coś"? Nie ma mowy.

– W takim razie wproszę się jeszcze kiedyś do ciebie i ją zrobię.

Uśmiech na ustach Anthony'ego rozkwitł jak pąk kwiatu na wiosnę.

– Pewnie! Wbijaj do mnie, kiedy tylko chcesz. Dziś, jutro?

– Okej, okej, umówimy się później, a teraz – zerknął na niego – zaczynamy pojedynek?

– Lecimy z koksem! – Grzbietem dłoni otarł usta z goryczy. Przyłożył końcówkę długopisu do kartki i utkwił wzrok w oczach Aidena. – B... 8.

Aiden spojrzał na swój kawałek papieru i się zaśmiał.

– Trafiony. I zatopiony.

– Juhuuu! – krzyknął uradowany Ant, wyciągając zwycięsko dłoń w górę, a potem narysował krzyżyk na polu B8 i zamknął w obrysie kwadratu.

– Nie zapytam, jak to zrobiłeś, ale naprawdę nie przesadziłeś, że masz farta – pochwalił młodszego kolegę.

– Ostrzegałem, ha, ha! Dobra, to teraz... A 5.

– Pudło.

Anthony syknął niepocieszony, ale jeden statek już zatopił. I to taki najgorszy. Musiał wygrać. Czuł, że choćby miał tu i teraz zużyć całe swoje miesięczne szczęście, będzie to tego warte. Bo stawka była bardzo wysoka – jego znajomość z Aidenem. Pokazał mu już flyspot, przyjemność z szybowania i był prawie pewny, że w przyszłości przystanie na kolejną prośbę z tym związaną. Jednak sport a sprawy sercowe były tak różne jak chodzenie do kościoła a do kasyna. Aiden był jego kasynem, miejscem, gdzie szedł, nie wiedząc, czy wygra, czy przegra. Miał jeden żeton o niskim nominale – siebie – ale też wiarę w posiadanie przysłowiowego farta po swojej stronie, więc tlił się w nim płomień nadziei, że pozwoli mu on wygrać główną nagrodę.

Odwzajemnione uczucie tego chłopaka i zajęcie jego serca.

Coraz bardziej uświadamiał sobie, jak bardzo tego pragnie i jak sama myśl o tej osobie, będącej na wyciągniecie ręki od niego, wypełniała całe ciało niewidzialnym ciepłem. Był blisko, lecz jednocześnie nie mógł go ot tak dotknąć.

Dlatego musiał się postarać, jakby od tego zależało jego życie.

Teraz przyszła kolej na Aidena, dlatego strzelił:

– J 7.

– Pudło. C 1.

– Pudło. E 4.

– Trafiony, trzymasztowy – oznajmił spokojnie Ant. Nie przejmował się ustrzeleniem swoich dużych statków. Oby tylko Aiden nie znalazł "jedynek".

Gra toczyła się dalej. Chłopcy pudłowali, trafiali, pili herbatę, patrzyli w swoje oczy, próbując wyczytać z nich ustawienie statków, ale ta metoda nie zawsze działała. Anthony'emu udało się zatopić wszystkie małe statki, a w tym czasie Aiden zniszczył po jednym każdego rodzaju.

Atmosfera dla Anthony'ego robiła się coraz bardziej napięta. Pragnął wygrać. Czuł, że musi.

I może za sprawą swojego domniemanego "daru", a może dlatego, że jego przeciwnik nie mógł poradzić sobie z odszukaniem dwóch pozostałych jednomasztowców, ale wypowiadając głośno "A 1", trafił w miejsce schowanego tam ostatniego dwumasztowca. Pozostałe statki były tak ustawione, że teraz nie mógł się pomylić.

– A 2 – powiedział i lekko przygryzając dolną wargę, zapatrzył się na całkiem spokojną, uśmiechniętą twarz swojego przeciwnika.

– Trafiony, zatopiony – oznajmił i postawił krzyżyk, żegnając się ze swoim ostatnim okrętem.

– Yeah!!! – krzyknął Anthony, wstając i z radości robiąc nieco koślawe salto w tył. Wylądował jedną stopą na poduszce i niebezpiecznie zachwiał się w tył. Dłoń Aiden była szybsza niż upadający chłopak. Chwycił go za nadgarstek, stabilizując pozycję i pozwalając uniknąć stłuczenia pośladków. W najgorszym przypadku Ant mógł próbować zrobić kolejne salto, ale pokój był na tyle mały, że miał duże szanse zrobić sobie większą krzywdę, zahaczając o któreś łóżko, szafkę lub uderzając w ścianę.

– Za mało miejsca na wygłupy – upomniał go, lecz bez nagany w głosie, nadal nie puszczając dłoni.

Anthony cicho się zaśmiał.

– Dzięki, Aiden. Zawsze mnie ratujesz... o ile nie chcesz mi przyłożyć lub zrzucić z rampy – dodał wesoło.

Złapał go pewniej za rękę i pociągnął w górę, aby stanął. Mieli prawie tyle samo wzrostu, dlatego ich wzrok od razu zatrzymał się na drugiej parze oczu. Źrenice Anthony'ego były rozszerzone, jego usta odrobinę uchylone, jakby chciał coś powiedzieć. Aiden zapatrzył się na nie, a kiedy znów spojrzał w oczy, zdał sobie sprawę, że bladoniebieskie tęczówki także przyglądają się jego ustom. Dostrzegł poruszającą się grdykę, a palce przeniosły się na jego dłoń.

– Anthony – powiedział.

Chłopak przed nim drgnął i zrobił pół kroku w tył. Aiden także się poruszył, ale w przód. Dzieliła ich jeszcze mniejsza odległość niż wcześniej. Uścisk na dłoni się wzmocnił, kolana niemal stuknęły o siebie, a ciepło z klatki piersiowej sięgnęło drugiego ciała.

Głośny oddech opuścił usta Aidena. Uniósł kącik ust, złączył ich czoła razem i zamknął oczy.

– Zawsze ci pomogę, jeśli będę potrafił – obiecał. I zanim którykolwiek z nich miał szansę zrobić lub powiedzieć coś nie do końca przemyślanego, odsunął głowę i ponownie spojrzał na osobę przed sobą. – Gratuluję wygranej. Byłeś świetny i pięknie mnie rozgromiłeś.

Po wypowiedzeniu tych słów wprawnym ruchem nogi podrzucił spoczywający na wierzchu stopy okład żelowy i złapał go wolną ręką.

– Idę do łóżka.

Powiedziawszy to, puścił Anta. Jeszcze sekundę się wahał, lecz ponownie wyciągnął do niego dłoń i lekko potargał włosy.

Zabrał wszystko z podłogi i odstawił na swoje miejsce, czyli poduszki na łóżko, butelkę do śmietnika, a kartki, zeszyt i długopisy do swojego plecaka. Okład odłożył na niewielką komodę.

Anthony obserwował go. Stał nieruchomo, jakby wrósł w podłogę i zapuścił korzenie. Jego twarz płonęła, a dłonie były mokre od potu. Tego, co przed chwilą się stało, choć dobrze wiedział, że to nic znaczącego, nie mógł zlekceważyć. Aiden był tak blisko, że prawie nie tylko ich czoła miały szansę do siebie przylgnąć. To uczucie i ta potrzeba były tak dominujące, że ledwo się powstrzymywał przed zrobieniem czegoś bardzo lekkomyślnego i chyba tylko nadal tląca się obawa, że coś po mistrzowsku "spieprzy", kazała mu trwać w bezruchu, dopóki się nie uspokoi i nie zacznie logicznie myśleć.

Lub przynajmniej logiczniej niż w tym momencie.

– Huh – wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk – ostrzegałem, że jestem dobry w te klocki – dał radę zażartować. Wyszło prawie naturalnie.

– To prawda – zgodził się Aiden, przystając przed łóżkiem i poprawiając poduszkę. – Powinieneś zmierzyć się z babcią. Jestem ciekawy, kto by wygrał.

– Jeśli jest tak dobra, jak mówiłeś, to szanse byłyby wyrównane.

Rozluźniał się. Czuł, jak z każdą kolejną chwilą umysł mu się przejaśnia, może swobodnie oddychać, a na napiętej dotąd twarzy, pojawia się wcale niesztuczny lub wymuszony uśmiech.

– Jednak – ciągnął, w końcu całkowicie uwalniając swoje ciało z odrętwienia i podchodząc do wyłącznika światła – jeśli wygraną byłby rodzynko-sernik upieczony jej magicznymi dłońmi, sądzę, że miałaby trudnego przeciwnika.

Aiden zerknął na niego i zaśmiał się pod nosem.

– To prawda. Podobno jeśli masz coś, na czym bardzo ci zależy, to cały wszechświat może stanąć po twojej stronie i ci pomóc. Gdzieś o tym przeczytałem.

– Fajnie, gdyby tak było – wyszeptał cicho do siebie. Poczekał, aż druga osoba się położy i zapytał: – Zgasić?

– Tak, dziękuję. – Leżał przodem do ściany, a kołdrą nakrył dolną połowę ciała. – Dobranoc, "Mistrzu-nie-tylko-latania".

– Dobranoc, panie "Zgryźliwy" – odwdzięczył się mu i zgasił światło.

– Zgryźliwy? Myślałem, że od czasu, kiedy rozmawialiśmy pod wiaduktem, zmieniłeś o mnie zdanie.

– Zmieniłem. – Wziął długi, głęboki i uspokajający oddech, po czym podszedł do łóżka. – Dziś miałbym dla ciebie o wiele więcej przezwisk.

– Domyślam się, że same niepochlebne.

– Hm – odsunął brzeg kołdry – sam nie wiem. To zależy.

– Od czego?

– Czy "niesamowity", "odjazdowy" lub "superowy" uważasz za obraźliwe?

Ostrożnie wszedł na materac. Dłonią wymacał poduszkę, a dalej ciepłe plecy i głowę z krótkimi, miękkimi włosami. Pozwolił sobie na zanurzenie w nich palców sekundę dłużej niż "przypadkowe" dotknięcie i zanim wątpliwości, co do słuszności aktualnego czynu przejęłyby nad nim kontrolę, tracąc przy tym całą odwagę, wślizgnął się pod poszewkę, okrywając kołdrą własne ciało też do połowy. Serce waliło mu jak młot na kopalni piaskowca, a rozsądek kazał zachować bezpieczną odległość, która byłaby komfortowa też dla drugiego chłopaka. Nie miał pojęcia, czy swoim zachowaniem nie przekroczył jakiejś granicy, wbijając do łóżka ot tak, bez konkretnego powodu, jedynie zasłaniając się wygraną i widzimisię.

– Nie, o ile naprawdę tak o mnie myślisz – odpowiedział Aiden po chwili.

– Nie kłamię – zapewnił.

– Mam ci uwierzyć?

– Zaufać.

Anthony z wahaniem wyciągnął dłoń w przód. Kilkakrotnie zaciskał ją w pięść i rozluźniał, bojąc się dotknąć wyczuwanego z bliska ciepła bijącego z ciała Aidena. Trwało to dłuższą chwilę, podczas gdy obaj tkwili w kompletnej ciszy.

Może dzięki niej lub ciemności, która wyostrzyła zmysły, Aiden to wyczuł. Dlatego złapał zesztywniałą rękę Anthony'ego. Uniósł ją, a sam przesunął się w tył, zatrzymując plecami idealnie przy jego klatce piersiowej i kładąc trzymane przedramię na swoim brzuchu.

Swoim zachowaniem po raz kolejny udowodnił, że druga osoba nie musi się wahać, bo ją akceptuje. Ich dwóch obok siebie. Dotykające go dłonie Anthony'ego, a nawet... to, co niedawno się stało.

I na pewno nie jest na niego zły.

– Ufam ci – powiedział.

Czy osiemnastoletni skateboardzista mając taki dowód, że postąpił właściwie, wybierając nie swoje łóżko, nadal mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości?

Och, tak jest bardzo dobrze.

Ugiął nogi w kolanach, wpasowując je w pozycję Aidena i jeszcze ściślej do niego przylgnął. Uniósł kąciki ust, zaciągnął się znajomym zapachem. W dalszym ciągu przechowywał w pamięci obraz karku Aidena i złożony na nim pocałunek, który zaskoczył nawet jego samego. I mimo że ten sam kuszący i rozbudzający pragnienia kawałek ciała miał kilka centymetrów od ust, nie zamierzał nadszarpnąć zaufania, o którym tak zapewnił go kilka sekund temu sam Aiden. Nie dopuszczał do siebie myśli, że z własnej głupoty coś mogłoby się "posypać", zanim się jeszcze nie zaczęło. Nie ukrywał przed sobą, że oddałby wiele, żeby bez przeszkód to powtórzyć, ale postanowił cieszyć się bliskością, którą mu właśnie podarowano jak spragnionemu wody.

Dlatego obniżył głowę na kołnierz koszulki i przycisnął do niego policzek.

– Dzięki, Aiden. – Objął go mocniej. – Za zaufanie mi w tunelu.

I oczywiście także teraz!

– Nie ma za co. Ani razu nie dałeś mi odczuć, że nie masz nade mną i moim lotem kontroli. Świetny z ciebie nauczyciel.

Chłopak prychnął, chowając usta przy koszulce.

– "Nauczyciel" brzmi tak poważnie, że nie możesz mówić o mnie – zażartował mile połechtany pochwałą.

– Mówię o tobie. Chyba że latałem z kimś innym. Jakimś "Mrówą – mistrzem świata w lataniu w tunelu aerodynamicznym".

– Nie zapomniałeś, co Wilku mówił... – westchnął.

– Dlaczego miałbym zapomnieć? Przecież i tak wieczorem wszystko będę o tobie wiedział z internetu, tak jak ty dowiedziałeś się o mnie.

– No tak... – przypomniał sobie, o czym rozmawiali w samochodzie. – Obustronny stalking. Sprawiedliwie.

– Ale co za różnica, czy jesteś dobry na deskorolce, w lataniu, czy może w innych sportach. Ty to ty, bez względu na to, czym się zajmujesz i ile masz nagród z zawodów.

– Ja to ja? Czyli kto, twoim zdaniem? – zapytał ciekawy odpowiedzi.

– Anthony White. Chłopak, który na przywitanie oblał mnie wodą, następnego dnia ukradł słuchawki, a tydzień później zabrał na męski wieczór, podczas którego...

– Aaaa! Dobra, dobra, nie kończ!

– Teraz się wstydzisz? Czy może żałujesz? – Zaczął się śmiać.

– Nie żałuję. Gdyby nie te dziecinne zaczepki, nie... – chociaż na końcu języka miał "nie byłbym teraz taki szczęśliwy", to głośno dokończył: – nie bylibyśmy teraz razem we flyspocie. Dlatego wcale nie żałuję.

Albo mu się zdawało, albo pierś Aidena zacisnęła się od powstrzymywanego śmiechu.

– A ty, Aiden, jeżeli od czasu naszego spotkania mógłbyś coś zmienić, wiesz... między nami lub tak ogólnie, zrobiłbyś to? – zapytał z obawą.

Chłopak mruknął, dając znać, że usłyszał pytanie, ale się zastanawia. Wsunął swoje opuszki w mocno zaciskające się na jego koszulce palce Anthony'ego i je rozluźnił. Gdy cała dłoń płasko przylegała do brzucha, z dozą ostrożności i niezwykłej delikatności Aiden splótł ich palce razem.

Dopiero wtedy odpowiedział:

– Kompletnie nic.

Gdyby szczęście Anthony'ego mogło tworzyć światło, ciemny pokój stałby się teraz jasny jak rozbłysk Słońca. Wsunął rękę, którą trzymał przy głowie, pod aidenowski bok i z radości, której nie mógł powstrzymać, ścisnął go jak cytrynę.

– Jesteś pewny? – zadał pytanie, bo nie mógł w to uwierzyć.

– Jestem pewny – potwierdził ze śmiechem. – A czy ty jesteś pewny, że wybrałeś właściwe łóżko?

– Też jestem pewny!

– Uważaj, bo jeszcze się do tego przyzwyczaję – rzucił żartobliwie, lecz znaczenie tych słów na moment pozbawiło Anthony'ego gardy.

Aiden od razu to wykorzystał. W mgnieniu oka wyciągnął ramię w tył, obejmując nim talię chłopaka i jednym, silnym, niebywale szybkim ruchem przerzucił go przed siebie. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Ciepłe oddechy wymieszały się ze sobą, kiedy Ant złapał za dwa policzki i zaczął je mocno ściskać.

– Co to miało być!? Przestraszyłeś mnie! – krzyczał podniesionym głosem. – Chcesz, żebym wyzionął ducha? Głupi Aiden!

Oddychał szybko, a hormony buzowały w jego ciele jak stado sępów nad padliną, w każdej chwili gotowych podlecieć i wyżreć mu resztki przyzwoitości, opanowania oraz zdrowego rozsądku, który stopniowo tracił przy chłopaku, którego miał przed sobą.

Aiden zamiast go upomnieć, że krzyczy i boleśnie rozciąga mu twarz, zaczął się głośno śmiać.

W końcu złapał za jego dłonie i przytrzymał je. Nie widzieli się w tej nieprzeniknionej czerni, ale obaj wiedzieli, że druga osoba w tym momencie się uśmiecha.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał szeptem Anthony.

– Ja tobie ufam, a ty mi nie?

– Przecież też ci ufam! Po prostu... po prostu zrobiłeś to tak nagle, bez żadnego ostrzeżenia, że nie mogę się teraz uspokoić.

– Przepraszam – powiedział, mimo że jego rozbawiony głos nie zawierał nawet grama wyrzutów sumienia. – Jeśli śpimy razem, wolę mieć ciebie tutaj, przy ścianie. Łóżko jest wąskie, a nie chciałbym, żebyś przypadkiem wylądował na podłodze.

– Tak? – Zaskoczony tym wyznaniem zsunął dłonie na barki. – Naprawdę? Chciałeś... chciałeś...

– Właśnie tak.

Puścił go i podstawił ramię pod głowę Anta, a drugą położył na boku jego ciała. Skater zrobił to samo, tylko ramię wsunął pod jego poduszkę. Głowy mieli teraz na tej samej wysokości, wzrokiem próbując przeniknąć ciemność i wzajemnie odczytać emocje wymalowane na twarzach.

Cholera. To naprawdę jest niebezpieczne – dotarło do Anthony'ego.

– Aiden?

– Hm?

– Mógłbyś – chrząknięciem oczyścił gardło – odrobinę się odsunąć? Ta ściana za mną daje syberyjskim chłodem, jakbym miał za plecami otwartą lodówkę.

Jeśli dziewiętnastolatek wiedział, że to porównanie było na wyrost, swoim zachowaniem nie dał niczego poznać. Złapał za brzeg kołdry i wyżej naciągnął ją na leżącego kolegę. Dodatkowo objął go i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Anthony liczył na przytulenie, ale nie spodziewał się, że jego czoło nie spotka się z obojczykami, a z miękkimi ustami chłopaka! Choć trwało to chwilę, sekundę, maksymalnie dwie, tak dla niego to jak zatrzymanie czasu i zamknięcie go w nim. W tej jednej chwili, w tej sekundzie szczęścia, którą mógł ulokować w jednej ze swoich szarych komórek, aby wracać do niej, kiedy będzie miał na to ochotę.

Nielimitowany skrawek jego własnego szczęścia.

Anthony'emu z godziny na godzinę, a nawet z minuty na minutę coraz trudniej było "nie ryzykować" wykonania kolejnego, już śmielszego kroku.

– Dobranoc po raz kolejny, Anthony.

– Dobranoc, Aiden – odpowiedział. Jednak ani myślał w tym momencie usypiać! Nie, gdy pierś mu falowała od dziesiątek kłębiących się wewnątrz emocji. – Jeśli będzie ci niewygodne, to powiedz.

– Jest wygodnie, ale może lepiej dla ciebie będzie wyciągnięcie ręki spod poduszki. Na pewno ci zdrętwieje. – Nawet jeśli tak twierdził, nie ruszył się, aby chłopak mógł się położyć inaczej.

– O, a tobie to niby nie zdrętwieje.

– Nie.

Humor Anthony'ego był w tym momencie wyśmienity, dlatego nic a nic nie wstrzymywał się przed droczeniem się z drugą osobą.

– Pomyślałby kto, że ten poważny i zawsze prawdomówny Aiden jednak potrafi kłamać.

– Czy moja największa tajemnica została w końcu odkryta? – rzucił żartem. – Na pewno moja głowa z poduszką nie ściskają ci za mocno całego ramienia?

– Pfft, a gdzie tam. Poza tym, gdybym włożył ją bezpośrednio pod twoją głowę, nie mógłbyś zasnąć. Jestem za bardzo kościsty.

– Mam rozumieć, że jeśli ty nie narzekasz, to znaczy że jestem odpowiednio puszysty?

– Chyba miałeś na myśli "idealnie umięśniony". Wcześniej zasnąłem tak prawie od razu, więc musisz być naprawdę wygodną poduszką. Ale serio, jeśli mój łeb jest za ciężki, to mi o tym koniecznie powiedz. Dlaczego tylko ja mam się czuć tak komfortowo!

– Śpij już, Anthony – zbył jego prośbę z cichym śmiechem.

– Śpię, śpię – powiedział, ale już po chwili dodał: – Dziękuję za pomoc. To znaczy za radę, ręcznik, pożyczenie ubrań...

– Pasują? – zapytał, nie podchwytując krępującego tematu "rady wzięcia gorącego prysznica i zaspokojenie się pod nim".

– Jasne! I to jeszcze jak! – rzekł z zachwytem i zaczął wyliczać: – Materiał super miękki i lekki, spodenki nie za długie, takie idealne, koszulka praktycznie jak ze mnie zdjęta, o czym więcej mógłbym marzyć?

Dobrze wiedział, o czym, ale na pewno nie mógł powiedzieć o tym głośno. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

– Ha, ha! – Aiden śmiał się przez chwilę. Anthony miał wrażenie, że robi to coraz częściej, a jemu tylko bardziej się to podoba. Mógłby słuchać jego oznak radości godzinami i nie mieć dość. Tak. Chciałby jak najczęściej widzieć jego radość, a najlepiej, którą sam wywoła. – Cieszę się. Dobrze na tobie leżą.

– Wiadomo! Przystojnemu we wszystkim ładnie!

Zamiast spać, rozmawiali na różne luźne tematy, wielokrotnie jeszcze sobie żartując. Żaden z nich nie zrobił nic z gorącem, które wywołało ich przytulanie, z palcami delikatnie masującymi nawzajem swoje plecy, ramiona, barki, a nawet boki ciała i okolicę bioder. Wszystkie uczucia ukryli przed drugą osobą właśnie za tą niezobowiązującą rozmową i głośnymi salwami śmiechu.

Cieszyli się, nie mając pojęcia, że ta sielanka wkrótce może zostać przerwana za sprawą osoby o niegroźnym imieniu "Max"! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro