26. Baczność...? Spocznij, żołnierzu! Dlaczego akurat teraz objąłeś wartę?!
Anthony przebudził się, mrucząc coś niezrozumiałego i wyciągając rękę nad głowę w poszukiwaniu telefonu. Jedyne co wymacał, to poduszka i ściana. Zastanawiał się, co u licha stało się z jego szafką nocną i oczywiście urządzeniem, bez którego w dwudziestym pierwszym wieku prawie nie dało się żyć.
Z trudem zdołał otworzyć jedno oko, ale nic nie zobaczył. Wzdychając cicho niczym siłacz dźwigający oponę do monster trucka, podniósł drugą powiekę. Niestety, w niczym mu to nie pomogło. Jak było ciemno, tak nadal pozostało. Schował dłoń pod kołdrę, poprawiając luźne szorty, z kolejnym pomrukiem drapiąc się po pachwinie i odnajdując źródło przebudzenia... albo raczej pobudzenia.
Jego "żołnierz" stał na baczność.
Zastanowił się, kiedy ostatnio miał potrzebę albo czas, żeby sobie ulżyć. Kilka poprzednich dni było bardzo intensywnych i obfitujących w niespodzianki. Na pewno za mało spał, za dużo ćwiczył, ciągle się coś działo i albo ktoś był obok, albo padał jak kłoda na łóżko i zasypiał, żeby skoro świt zerwać się z łóżka i na przykład pojechać do flyspotu.
Więc dlaczego akurat teraz do tego doszło?
Poprawił zesztywniałe przyrodzenie, przesuwając odrobinę na lewy bok, na którym leżał i sprawdził stan bielizny.
Uff, gatki suche! Całe szczęście, że nie miałem żadnego erotycznego snu – pomyślał z wyraźną ulgą.
Przez odczuwany dyskomfort jego umysł z każdą kolejną sekundą się przejaśniał, aż po szerokim ziewnięciu nagle zdrętwiał. Przypominał sobie, gdzie zasnął. Wstrzymał powietrze, nasłuchując. Dopiero teraz za sobą usłyszał miarowy, głęboki oddech i zdał sobie sprawę, że wcale nie leży tylko na poduszce, ale na poduszce oraz czyimś ramieniu, a "to" ciepło blisko pleców, to nie od grubej pierzyny, którą kiedyś na zimę kupiła mu mama, kiedy narzekał na zimno na poddaszu, ale dlatego, że ktoś za nim spał. Może i go nie dotykał, ale to był nikt inny tylko "on".
A-i-d-e-n!
Historie lubią się powtarzać, więc i on po raz kolejny w ciągu obecnej doby pomyślał, że ma przesrane. Bo co niby w tej sytuacji ma zrobić? Jedyne pocieszenie widział w tym, że podczas snu przekręcił się na drugi bok. Ta pozycja była mniej żenująca. Gdyby spał tak, jak zasnął... przodem do niego...
Nawet nie chciał sobie tego wyobrażać!
Miał przeczucie, że jeśli się poruszy, niechybnie obudzi kolegę, jeżeli będzie tak leżał, to raczej nie zaśnie. Pierwszy powód miał między nogami, drugi za sobą, bo przez samo myślenie, że obaj wylądowali pod jedną kołdrą, już robiło mu się okropnie duszno, a serce wybijało dzikie afrykańskie rytmy. Nie miał pojęcia, która jest godzina, jak długo Aiden będzie jeszcze spał, czy Wilku zaraz po nich nie przyjdzie, czy może mógłby potajemnie posmyrać swojego "żołnierza" po "kasku"... Nie, ta opcja odpadała. Pozwoliłaby mu najszybciej zasnąć, ale nie będzie się masturbował w łóżku, w którym nie jest sam! Nawet w jednym pokoju, w którym jest druga osoba. Nie był desperatem!
Nawet... Cholera! Przecież na pewno wyobrażałbym sobie twój głos, śmiech, twarz i to boskie ciało!
Ten pomysł już sam w sobie był żenujący do sześcianu, dlatego szybko eksmitował go z głowy do tunelu aerodynamicznego piętro wyżej. Zacisnął powieki, zastanawiając się, czy myślenie o lataniu sprawi, że "żołnierz" sam spocznie, ale na to się nie zapowiadało.
Może położę się na brzuch? Przycisnę gada do materaca, zaduszę, to przez niewygodę sam się podda – analizował. – Albo skoczę do łazienki i schłodzę go pod kranem w lodowatej wodzie. Jeśli Aiden się obudzi, powiem, że przemywałem twarz.
Tak, uznał to za nie najgorsze rozwiązanie.
I może wszystko poszłoby po jego myśli, gdyby nie pierś, która nagle całą powierzchnią przywarła do jego pleców oraz dłoń przesuwająca się po brzuchu, by zastygnąć na boku talii pomiędzy dolnymi żebrami, a materacem.
Teraz sprawa porannego wzwodu osiągnęła poziom "hard", gdyż ciało zalała fala przyjemności jeszcze dotkliwiej kumulująca się między nogami. Anthony bał się nawet sobie wyobrazić, co twardego przyciska się do dołu jego pleców. Prawie pośladków. Bo jeśli nie tylko on ma w gaciach mundurowego na służbie, gotowego jak patriota stać ze sztandarem, którego nie da się opuścić choćby na kilka centymetrów, to czy ma jakąkolwiek szansę, żeby ponownie zasnąć?
Żadnej!
Prędzej wystrzeli z "karabinu" w bieliznę, ocierając się pośladkami o śpiącą za nim osobę!
Wtem zamarł, bo ręka na jego ciele się poruszyła: wysunęła spod kołdry i sięgnęła pod poduszkę. Coś minimalnie rozświetliło pokój, więc domyślił się, że Aiden się obudził i sprawdza telefon. Wyłączył go i z powrotem umieścił na poprzednie miejsce.
– Dopiero dziesiąta, coś cię obudziło? – Usłyszał pytanie.
Następnie poczuł rękę, tym razem na kołdrze, zarzuconą o jego ciało. Co gorsze, chłopak przysunął się jeszcze bliżej, o ile to było możliwe, i dotknął nosem jego karku, na zmianę wciągając i wypuszczając głośno powietrze. W tej ciszy było to głośne jak dzwonek w szkole.
– Ładny szampon – mruknął Aiden, ponownie zaciągając się zapachem umytych płowych włosów.
– Dzięki – odpowiedział krótko, bo żadne inne słowo nie chciało się pojawić w jego głowie.
– Ktoś hałasował za drzwiami, czy coś się stało, że nie śpisz? – dopytywał.
Skatebordzista niczym rycerz Jedi sięgnął do ukrytej w ciele mocy, kumulując ją, aż prawie świecił w ciemności, ale pomogło to na tyle, że niepewnie, nie mogąc sklecić jednego spójnego zdania, oznajmił:
– Wiesz... Mam twardy... p... b-brzuch. – A raczej coś poniżej. – Rozumiesz, m-męskie sprawy i takie tam...
O Święty Józefie z Kupertynu!* Co ja na moją deskorolkę właśnie wypaplałem! Gdyby nie było ciemno jak na dnie Rowu Mariańskiego, to ze wstydu zakopałbym się pod ziemię!
Józef z Kupertynu* – patron lotników i osób poruszających się drogą powietrzną.
– Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał Aiden.
– Co?
Prędzej to ja muszę gdzieś się ulokować, żeby coś zrobić z tym nabrzmiałym popaprańcem! Cholera! Żenujące jest nawet myślenie o tym!!!
– Nie ma się czym przejmować. – Odsunął się odrobinę, lecz tylko tyle, że nie napierał już tak mocno na jego plecy. Ant poczuł ulgę pomieszaną z zawodem, bo jednak ciało Aidena było ciepłe i bardzo przyjemne, gdy tak za nim leżał. – Tak samo moja mama nie lubi, gdy ktoś jest w pobliżu, kiedy...
– Mama?! – Ant prawie pisnął zaskoczony tym wyznaniem, jednocześnie nie do końca je rozumiejąc.
– Tak. Tato to co innego, ja też jakoś się nie krępuję, w końcu to naturalne, ale ona... – Westchnął. – Lubi mieć ciszę, spokój i nikogo za ścianą. Do tego praktykuje siedzenie po "męsku", czyli z gazetą w dłoni...
– Twoja mama siada z gazetą i... – To wykraczało poza jego rozumowanie. – A co na to twój tato?
– Przyzwyczaił się, ja tak samo. Dlatego rozumiem, że nie możesz się skupić przy innych. Ale wystarczy powiedzieć, wyjdę. Poczekam za drzwiami, a gdy skończysz, to mi otworzysz.
– To... To... To... – Nie mógł wydobyć z siebie żadnego konkretnego słowa.
– Mogę ci polecić ciekawe gazetki. Ja czasami czytam sportowe albo motoryzacyjne.
– Że jak?! – Anthony zachłysnął się powietrzem. – Podnieca cię to?
– Cooo? – zapytał, akcentując "o", jakby był totalnie zdziwiony. – O czym ty mówisz?
– No jak? Marszczysz Freda przy gazecie z samochodami? I twoja mama...
– Czekaj, czekaj. – Obaj zamilkli. – Muszę się upewnić. Czy ty nie mówiłeś o załatwianiu "spraw", czyli... pójściu na "dwójkę"?
– Na co?
– "Jedynka" to siku, a "dwójka"... to "dwójka".
– Ha-ha-ha-ha-ha! O nie mogę! – Anthony tak zaczął się śmiać, że część stresu i napięcia, jakie dotąd odczuwał, zaczęły go opuszczać. – Nie-nie-nie, ja tu mówię o naszych męskich porannych potrzebach. Takich tylko męskich.
– Czy to znaczy, że masz poranny wzwód? – Ant mruknął, potwierdzając. – Trzeba było tak od razu. Chcesz przeczekać, czy się tym zająć? A może wrócić do siebie do łóżka, bo moja obecność...
– Nie! – krzyknął i lekko chrząknął. – To znaczy, nie chcę wracać... jeśli nie muszę – dodał ciszej.
– W porządku. Jednak na pewno nie zaśniesz szybko – zastanawiał się na głos. – Myślę, że najlepiej sprawdzi się gorący prysznic, który rozluźni twoje napięte mięśnie. – Lekko pomasował palcami miejsce pomiędzy jego barkiem a szyją. – Jeśli potrzebujesz zapasową bieliznę...
– Nie potrzebuję! Ale co z tobą? – zaryzykował.
– Ze mną?
Skoro już jak bestie zaczęli tak osobiste i delikatne tematy, chyba mógł być bardziej śmiały i odwdzięczyć się mu także waleniem prosto z mostu?
– Też zamierzasz wziąć prysznic?
Po tym pytaniu palce przy szyi się zatrzymały, a pomiędzy dwoma chłopcami zaległa głucha cisza. Tym razem dłuższa. Anthony bił się z myślami, że może jednak przesadził. Z drugiej strony Aiden był tak samo dosadny i wydawało się, że nie krępują go tematy porannych męskich, a zwłaszcza niedogodności praktycznie każdego nastoletniego osobnika płci męskiej.
Przecież czułem, że też masz z tym problem! Nie tykało mnie jakieś kolano czy biodro!
Dłoń Aidena zsunęła się do połowy ramienia Anthony'ego, głowa uniosła znad poduszki, a usta przysunęły się do jego ucha, szepcząc niepewne, ledwo słyszalne pytanie:
– Będąc w takim stanie, chcesz wziąć prysznic razem ze mną?
Jeżeli Anthony kiedykolwiek był zaskoczony, zawstydzony, onieśmielony i przerażony jednocześnie, to chyba nigdy tak bardzo, jak w tym momencie.
Dziesiątki myśli naraz pojawiło się w jego głowie.
Czy Aiden pytał poważnie? Jest tego pewny? Chciałby... ze mną? Co prawda, nie spodziewałem się, że w ogóle wspólny prysznic przyjdzie mu na myśl, ale w sumie... – Przełknął głośno. – Zaraz, zaraz, jeśli mój szeregowy stoi i jemu też, i razem wejdziemy do jednej kabiny, małej, jednoosobowej, to... to... czy każdy zrobi "to" sam, czy chciałby, żebyśmy wzajemnie pozbyli się naszych porannych kłopotów? O mój Boże... Nigdy nikomu tego nie robiłem. Wilku mi nie proponował takiej "pomocy". Zabiłby mnie, gdybym tknął jego "interes"! Ale Aiden... Ale Aiden...
Tak intensywnie myślał, odcinając się od świata zewnętrznego, że do rzeczywistości przywróciło go dopiero jego własne imię wypowiedziane tak pobudzającym i niesamowicie namiętnym, w jego mniemaniu, głosem, że aż jęknął głośno z podniecenia, a "mundurowy" zesztywniał jak kłoda. Również momentalnie przód szortów zrobił się mokry.
Gwałtownie wyrwał się w przód, lądując na szorstkiej wykładzinie, ale od razu się podniósł. Myśli wirowały jak w pralce, aż jemu zakręciło się w głowie i zatoczył się niczym japoński salaryman po wieczornej libacji z kolegami z pracy.
Salaryman* – pracownik biurowy, zawsze ubierający garnitur; wieczorami często chodzi ze współpracownikami na piwo i kolację.
Na oślep dopadając drzwi do łazienki, zdołał wybełkotać:
– Ja chcę! Chyba... chyba na pewno... tylko jeszcze nie dziś!
Zniknął za drzwiami i bez zapalenia światła, czy zdjęcia z siebie czegokolwiek, wszedł pod prysznic, odkręcając ciepłą wodę. Kiedy jego włosy i ubrania stawały się mokre, przytrzymał zębami dolną krawędź koszulki. Opuścił bieliznę na uda i przypominając sobie ten głęboki głos Aidena, jego dłonie na ciele, jego usta blisko ucha, pierś przylegającą do pleców i to totalnie szalone, niemoralne pytanie o wzięcie prysznica "razem", poruszał dłonią wzdłuż swojej nabrzmiałej męskości. Nie potrzebował długiej stymulacji. Był na skraju, gdy Aiden wymówił jego pełne imię.
Dłoń pokryła się spełnieniem, które szybko zmyła woda. Chłopak nadal zagryzał koszulkę. Zacisnął powieki i oparł wolną dłoń oraz czoło o płytki na ścianie.
Co ja najlepszego wyprawiam? – zapytał sam siebie. – To już jest za dużo dla mojego dziewiczego serca. Co ty ze mną robisz, Aiden?
*
Stał pod prysznicem jeszcze piętnaście minut. Po uporaniu się ze wzwodem wychylił się z kabiny, włączył światło i zrzucił z siebie mokre ubrania. Wymył się porządnie. Nawet trzy razy. Jak na autopilocie wyciskał na dłoń żel i pocierał ciało. Umysł miał pusty. Zawieszony, niezdolny, żeby myśleć albo przyswoić sobie, co, u diabła, się wydarzyło. Dlatego wyłączył go całkowicie. Wcisnął przycisk "power off" i skupił się tylko na wodzie, która spływała po jego ciele.
Żałował, że nie zmywała tego, co było w głowie.
Przez prawie pięć ostatnich minut stał oparty dłońmi o ścianę, z opuszczoną głową i pozwalał, żeby woda zalewała go całego. Patrzył tylko na odpływ, gdzie wszystko znika.
Szkoda, że nie poczucie tego ogromnego wstydu...
W końcu zakręcił kran. Gęsta para unosiła się w pomieszczeniu, a on ociekał, czując siłę grawitacji – poruszała dużymi kroplami, które spływały w dół. Stanął na miękkim łazienkowym dywaniku i dopiero zauważył na opuszczonej desce sedesowej ręcznik i komplet ubrań. Na pewno ich ze sobą nie przyniósł.
To go odrobinę otrzeźwiło.
Wziął błękitny ręcznik, który kojarzył się mu z tęczówkami Aidena i zarzucił go na głowę. Próbował się pod nim schować, zasłonić twarz, ukryć emocje. Nie przypominać sobie, jak żenująco się zachował.
Jak cnotliwa nastolata! A przecież jestem prawdziwym facetem!
Wiedział, że coś trochę "spieprzył", może bardziej niż tylko trochę, ale... wcześniej Aiden ani razu nie dał mu odczuć, że się go brzydzi, jest zniesmaczony, coś mu przeszkadza. A sam Wilku powtarzał przy każdej sposobności "Tylko ty, Mrówa, potrafisz mnie tak nieziemsko wkurwić samym oddychaniem. Nie masz sobie równych!". Przy Aidenie było wprost przeciwnie. Za każdym razem, kiedy się wygłupił, ten albo mu pomagał wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, albo pocieszał. Czuł się przy nim rozumiany, akceptowany, tolerowany, jakby się o niego troszczono, ale najważniejsze dla niego było to, że Aiden, jak nikt inny, traktował go z pobłażliwością, cierpliwością i dziwnym ciepłem, którego nigdy od nikogo nie otrzymał i którego nie spodziewałby się po pierwszym spotkaniu, kiedy oblał go wodą. Wtedy taekwondzista był przerażający. Choć ciągle niesamowity.
Przystawił dłoń do lewej piersi. Na samą myśl o koledze serce przyspieszało.
Nigdy wcześniej się nie zakochał, ale jeśli to, co czuł w tej chwili, nie było romantycznymi uczuciami, to nie nazywał się Mrówa!
Powiesił ręcznik na szyi, klepiąc się kilkukrotnie dłońmi po twarzy. Zbłaźnił się, strasznie. Dodatkowo ulżył sobie, myśląc o chłopaku, który był ledwo za ścianą. Gdyby mógł, to teraz waliłby w tę ścianę głową. Powstrzymało go przeczucie, że jeżeli to zrobi, Aiden zacznie się o niego martwić i wbije do łazienki, sprawdzając, czy nic mu się nie stało. Tak. Był tego pewny.
Może i przez "napięcie" w szortach zapomniał przekręcić zamka w drzwiach, ale jeśli w tamtym momencie myślałby logicznie i to zrobił... nie zatrzymałoby to Aidena. Zdrową nogą kopnąłby w drzwi i wyrwał je z zawiasów.
Musisz być taki zajebisty?! – Pozwolił sobie na niepewny uśmiech. – Oczywiście, że musisz. W moich oczach jesteś najlepszy!
Wytarł całe ciało, ubrał szarą koszulkę Aidena i tego samego koloru spodenki sięgające kolan. Były bawełniane – miękkie i wygodne. Koszulka odrobinę za długa, ale prawie nie różniła się od jego T-shirtów. Do tego tak samo jak ręcznik, pachniały Aidenem.
Wspaniale, po prostu wspaniale. Nie dajesz mi o sobie zapomnieć nawet na głupie pięć minut!
Wziął własne ubrania, wycisnął z nadmiaru wody i nie mając lepszego pomysłu, powiesił je na szybie brodzika.
Postanowił w końcu wyjść. Nie mógł przesiedzieć w łazience całego poranka i południa. Poza tym musiał stawić czoło Aidenowi.
Jeśli dał mi swoje rzeczy, kiedy się kąpałem, nie może być bardzo zły. Może domyślił się, że jestem tym wszystkim mega zawstydzony? Może rozumie mnie i tę dziecinną ucieczkę...? Oby nic się między nami nie zmieniło. Coś wykminię, jakoś się wytłumaczę, a nawet jeśli będzie zły, to postaram się jakoś to naprawić.
Jakoś...
Położył dłoń na klamce, biorąc kilka uspokajających oddechów.
Jeśli będzie spał, chyba pójdę do siebie do łóżka. Jeśli nie, to go przeproszę za wcześniej i... chyba też wypada, żebym po tym kompromitującym, wręcz bezwstydnym wybryku poszedł do siebie – zdecydował. – Przecież cały czas może mnie traktować wyłącznie jako kolegę. Nawet Wilku mnie przytula! To całkiem normalne. No i jestem młodszy... Czy może myśleć o mnie jak o młodszym znajomym, którym trzeba się opiekować? Wiem, że jest jedynakiem, dlatego może brakuje mu młodszego brata lub siostry... Może... Kurna! Same "może" i "może". Nic nie wiem na pewno oprócz tego, że tak masakrycznie zależy mi na tym, żeby nie zepsuć tej znajomości! Tej relacji... tego uczucia...
Nadzieję, że będzie dobrze, miał na sobie – ubrania i ręcznik – dowód, że Aiden nie jest na niego wściekły.
Resztę wyklepie się jak pognieciony zderzak samochodu u lakiernika.
Nacisnął na klamkę, nabierając powietrze i otwierając usta, lecz już dwie sekundy później zamknął je i uniósł wysoko brwi.
Światło było zapalone, a Aiden z wyprostowaną lewą nogą i niebieskim okładem na stopie siedział na podłodze na poduszce. Druga była postawiona metr przed nim. Trzymał w ręku zeszyt i coś w nim pisał.
Gdy kątem oka zobaczył wychodzącą z łazienki osobę, przesunął po niej wzrokiem od bosych stóp po czubek mokrej głowy z jasnymi włosami zmierzwionymi po próbie przesuszenia ich samym ręcznikiem. Uśmiechnął się i poklepał wolną poduszkę.
Odwrócił wzrok od Anthony'ego, skupiając się na zeszycie, z którego wyrwał kartkę i wraz z długopisem postawił przed sobą.
– Zapomniałem użyć kompresu i stopa znów mi doskwiera. – Opuszkami palców potarł brodę. – Usiądziesz? Jeśli obaj nie śpimy i chwilowo jesteśmy rozbudzeni, co powiesz na małą grę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro