Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Nie wytrzymam! Muszę coś z tym zrobić!

– Zgodziła się – powiedział głośno Lucas, leżąc w salonie w domu Anthony'ego.

– Seryjnie?! – krzyknął osiemnastolatek i rzucił się obok przyjaciela na kanapę. Zajrzał mu przez ramię na wyświetlacz telefonu, ciesząc się jak dziecko z prezentu od Mikołaja. – Ale super! Przyszły tydzień? Jeszcze lepiej. Na myśl o tych żeberkach, aż mi ślinka cieknie.

– Nie zapaskudź mi koszulki, nienażarty prosiaku – rzucił mu ze śmiechem, czochrając po włosach.

Wstał i przeszedł do części kuchennej z zamiarem wzięcia sobie piwa, ale jego dłoń zamiast na zielonej szyjce butelki spoczęła na dzbanku z wyciśniętym wcześniej przez Aidena sokiem z grejpfrutów i pomarańczy. Nie sięgnął po piwo ponownie. Pomarańczowo-różowy sok nalał do wysokiej szklanki i wrócił do salonu, tym razem siadając na stole.

– Idź i się spakuj, żebyś rano nie wywalał wszystkiego z szuflad, szukając odpowiednich skarpetek.

– To nie zawody, więc nie potrzebuję żadnego szczęśliwego przedmiotu – odparł, nie ruszając się z wygodnej kanapy.

– Jak chcesz, ale nie będę na ciebie czekał. Wyjeżdżamy punkt szósta. Jeśli się będziesz guzdrał, to cię zostawię i pojedziesz pociągiem. Choć równie dobrze mógłbyś tam dojechać na swojej deskorolce.

– Ha, ha, ha, bardzo śmieszne, Wilku. Nie musisz się martwić, będę gotowy nawet przed szóstą!

– Trzymam za słowo.

Lucas upił większy łyk soku i zawiesił wzrok na blaszanym pojemniku z herbatą. Nie lubił za dużo myśleć, ale pewna sprawa nie dawała mu spokoju.

– Wiesz, jak Aiden ma na nazwisko?

– Nie – odparł, przeglądając w telefonie najnowsze fora skateboardowe.

– Nie ciekawi cię, kim jest?

– A czy to ważne? Aiden to po prostu Aiden – powiedział krótko, nie zamierzając cokolwiek więcej dodawać.

Lucas pokręcił głową, starając się nie westchnąć zrezygnowany na bycie takim ignorantem. Opróżnił szklankę do połowy i wyciągnął z kieszeni własny telefon.

Aiden. Sporty walki... sportowiec... – mówił w myślach, wklepując słowa w wyszukiwarkę.

– Potrafi się bić – przypomniał na głos blondynowi.

– Ty tak samo.

– Ja to co innego.

– Czyli co, mam się go bać albo o coś podejrzewać, dlatego że nie znam go długo, nie wiem, co robił przez dziewiętnaście lat, ale potrafi się obronić? Takich jak on jest wielu!

Chciał jeszcze dodać coś w obronie nowego kolegi, lecz zmienił zamiar.

– Chociaż, czekaj... nie. – Nagle coś sobie uświadomił. – Wcale nie. Nie ma takich wielu. Nie znam nikogo, poza tobą, przy kim... – zawiesił głos.

Zamknął usta i się zamyślił.

Obaj byli dla Anthony'ego ważni. Lucas oraz Aiden. Podobnie ich lubił, swobodnie się przy nich czuł, kiedy byli obok, ufał, ale to nie było to samo.

Aidena coś wyróżniało. Coś przykuwało uwagę. Nie pozwalało odwrócić wzroku, nie uśmiechać się na jego widok, przestać żartować lub myśleć o nim. Nie wykorzystywać okazji, by się do niego zbliżyć albo dać mu spokoju. Nawet o nim zapomnieć, gdy się nie widzieli. Tylko przy nim był dziwnie rozluźniony, choć od niedawna zaczął się stresować i jego serce wtedy przyspieszało. Tylko na jego widok umysł się przejaśniał, choć myśli zajmowały niepokojące wyobrażenia. Odsuwał je od siebie, będąc przekonanym, że są niewłaściwe, ale za każdym razem, kiedy Aiden był tak blisko lub, jak dziś, obudził się przy nim – chciał więcej i dłużej. Chciał, aby ich uczucia i pragnienia były takie same. Nie tylko nazywane przyjacielską pomocą w pocieszaniu go i uspokojeniu, gdy się czegoś bał. Marzył... marzył o zrobieniu z nim "czegoś" więcej.

Z nim jako pierwszym i jako jedynym.

Potarł czoło i policzki, próbując się nie uśmiechnąć.

– Cholera. Nie umiem o nim myśleć na spokojnie – wyżalił się cicho.

– To zrób coś z tym w końcu – usłyszał słowa przyjaciela. – Zobacz.

– Co? – Podniósł na niego wzrok.

Lucas podszedł do łóżka. Trzymał w dłoni telefon z wyświetlaczem skierowanym do przyjaciela. Widniało tam zdjęcie nastoletniego chłopca o poważnej twarzy, krótkich, czarnych włosach i zimnym spojrzeniu błękitnych tęczówek.

Anthony wziął telefon, wpatrując się w młodszą wersję Aidena – chudszą, w białym doboku* przewiązanym czarnym pasem.

Dobok* – nazwa kimona stosowanego do taekwondo.

Przesunął palcem po ekranie, zwijając zdjęcie i przeglądając kolejne. Z pucharami, na macie, podczas treningu, zawodów, wykonującego wysoko w powietrzu kopnięcia, roztrzaskując deski. Po nich pojawiły się fotografie jego starszej wersji, której było już bliżej poznanemu niedawno chłopakowi. Przedstawiały go w przylegających do ciała ubraniach, pod którymi nic nie ukrywało wyrzeźbionego ciała. Anthony przełknął głośno. Aiden był fotografowany podczas ćwiczeń na różnych przyrządach: na drążku, dwóch symetrycznych poręczach, podczas skoku przez stół gimnastyczny.

Włączył jeden z filmików umieszczonych na stronie poniżej. Był z mistrzostw świata w lekkiej atletyce, konkretnie w jednej z dyscyplin gimnastyki akrobatycznej. Uczestnik, którego kolej miała nadejść, podpisany był "Aiden Black". Patrzył przed siebie, ale nie w obiektyw kamery. Twarz miał spokojną, a wzrok skupiony na odległym punkcie.

Anthony'ego aż przeszedł dreszcz.

Zoom kamery zmniejszył się, dając większy obraz. Aiden zaczął biec, szybko nabierając prędkości. Kiedy jego stopy dotknęły początku specjalnej ścieżki gimnastycznej, odbił się, robiąc salto z obrotem w tył. Potem piękny przerzut tyłem, salta w tył na zmianę z wymykami, różnymi śrubami i widowiskowymi akrobacjami. Nie zatrzymywał się – wręcz leciał coraz szybciej.

Przed żółtym, grubym materacem odbił się niezwykle wysoko i zrobił tyle salt, że Anthony szeroko otworzył usta. Aiden na ekranie wylądował idealnie pośrodku materaca. Nawet się nie zachwiał. Przez kilka sekund stał prosto w kończącej pozie z rękoma wyrzuconymi na boki i lekko w górze, a potem się uśmiechnął.

– O ja pie... – zaczął, ale nagle zamknął usta i przełknął.

– O ja pierdolę – dokończył niedopowiedziane słowo Lucas. – Prawda?

Anthony skinął. Był w ogromnym szoku. Nie mógł nawet nic powiedzieć. Nie tylko dlatego, że rozumiał, jak kontuzja stopy może wpłynąć na taką dyscyplinę sportu, jaką Aiden uprawia, ale uświadomił sobie coś, na co jego oczy zaświeciły jak lampki na choince.

Tamtego dnia, kiedy pierwszy raz widział, że po pogoni na skateparku kuleje, nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się, że Aiden, TEN Aiden, chłopak, którego chciał namówić na jazdę na deskorolce, którego widywał zamyślonego na ławce i opalającego się na słońcu, podejrzewając jedynie, że "po prostu lubi sport", był prawdziwym mistrzem świata!

Przypomniał sobie ich rozmowy. Pytania, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie mógł robić tego, co kocha. Przygryzł wargę, będąc wściekłym na siebie, jak bardzo był niedelikatny, choć robił wszystko, żeby powściągnąć ciekawość! Bo jak ten dziewiętnastolatek mógł się wtedy czuć, słysząc tak lekko wypowiadane słowa! Anthony mógł nic nie wiedzieć. Prawdą było, że nie wiedział. Ba, nie miał pojęcia, ale dlaczego nie domyślił się, jak wrażliwy był to temat!

Mistrz świata, który uprawia sport od dziecka z kontuzją kostki?

Przecież... Jestem prawdziwym debilem!

Minęło kilka minut, a Anthony przeglądał kolejne zdjęcia i krótkie filmiki, na których kamery skupiały się na czarnowłosym chłopaku. Ostatni miał datę sprzed dwóch miesięcy, gdzie stanął na najwyższych podium, skąd odebrał złoty puchar i medal.

Zatrzymał obraz na jego pełnym szczęścia uśmiechu. Natomiast sam nie mógł się zmusić do zachowania wesołości. Kłuło go w sercu, bo kiedy zwycięzca szedł odebrać nagrodę, utykał.

Odłożył telefon na stół i spojrzał poważnie na Lucasa.

– On... on jest idealny – powiedział.

Przyjaciele patrzyli na siebie w milczącej chwili napięcia, jaka się między nimi wytworzyła.

– Idealny – powtórzył, stając przed Lucasem. Położył mu dłoń na ramieniu i utkwił wzrok w czarnych źrenicach. – Masz rację. Zrobię coś z tym i to jak najszybciej. Muszę go mieć – podkreślił.

– W końcu mówisz jak ty, Mrówa. – Otrzymał pochwałę.

– Nie. – Pokręcił głową. – To nie tak, że muszę go mieć. On musi być mój, ale z własnej chęci.

Lucas zaczął się śmiać, a jego duże dłonie wylądowały na barkach osiemnastolatka.

– A tyle mówiłeś, że jedyną osobą, na którą będziesz leciał, jestem ja.

Tym razem Anthony nie mógł ukryć dziwnego szczęścia, które go owładnęło. Bo teraz miał całkowitą pewność, że może przywrócić Aidenowi prawdziwy uśmiech na twarz.

Uniósł rękę, żeby, tak jak Lucas robił często, pstryknąć go w czoło, ale został uniesiony za ramiona i rzucony na rozłożoną kanapę.

– Nie zaczynaj, bo nie dam ci spać.

– Przez ciebie i tak dziś nie zasnę! – odpowiedział Ant, układając nogi w siadzie skrzyżnym.

– Lepiej, żebyś jednak zasnął. Jutro czeka nas ciężka przeprawa z załatwianiem wszystkiego.

– Może pogadaj z ojcem?

Lucas nieznacznie się skrzywił. Przesunął dłonią po swoich włosach i mlasnął. Nie wydawał się przekonany do tego pomysłu.

– Jeśli on porozmawia, to może już tę niedzielę uda się nam załatwić wolną – kontynuował, ale Lucas nadal wyglądał na niechętnego.

– Nie lubię mieć u niego długów.

– To mu powiedz, że to dla dobra jego interesów. Jeśli chodzi o kasę, to wiesz, jaki jest i co lubi.

– Może dziś... – sprawdził w telefonie godzinę. – Nie, lepiej zajmę się tym jutro. Muszę to jeszcze przemyśleć i porządnie się wyspać. Przez to, że pewien Mrówa szalał całą noc jak na speedzie, nie pozwolił swoim gościom się wyspać.

– Ej! Przecież ty tak samo szalałeś! Na dodatek spałeś w moim łóżku! Dotrzymałem obietnicy.

– A ja zostałem twoim szoferem. Nie ma tu nic do dodania. Ta sprawa jest zamknięta. Jednak – uniósł kącik ust – nie podziękujesz mi za coś innego?

– Hm? Niby za co?

– Nie mów, że nie pamiętasz – rzucił mu, uśmiechając się szelmowsko.

– O czym mówisz?

– O grze w "Prawda czy wyzwanie".

– Graliśmy w to?!

– Tak, w nocy.

– Cooooo? – Chłopak aż podniósł się na kolana. – Niemożliwe! Nic nie pamiętam!

– Ha, ha, ha! Bo się schlałeś. – Wymierzył w niego palcem. – Ale twój kolega nie wydawał się wcale taki pijany, kiedy wybrał prawdę i zdradził, że... – Pochylił się i wyszeptał mu coś do ucha.

Wraz z każdym kolejnym usłyszanym słowem policzki Anthony'ego robiły się coraz bardziej czerwone.

– Kłamiesz! – krzyknął.

– Jeśli mi nie wierzysz, to sam go zapytaj.

– Nie-nie-nie, to nie może być prawda! To... – mówił rozemocjonowany.

– Bzdury? – Lucas znów się zaczął śmiać.

Milczał przez prawie minutę, obserwując, jakie emocje wywołał w przyjacielu.

W końcu uznał, że dość tego droczenia się i z uśmiechem wyjawił:

– Jasne, że to bzdury, ale chciałbyś, żeby tak było, co?

Blond kita drgnęła, kiedy Anthony rzucił się na przyjaciela, wykrzykując, że jest podłym draniem i robi sobie jaja z jego biednego serca i przez to już w ogóle nie zaśnie. Lucas z łatwością bronił się przed jego palcami chcącymi wyrwać kilka włosów na głowie i wpleść je w laleczkę voodoo, którą Anthony mógłby przekłuwać igłami za każdym razem, kiedy przypomni sobie jego żarty.

Może nie były groźne dla osób postronnych, ale co on miał sobie pomyśleć, jeżeli usłyszał, że na pytanie "Jeśli nadal miałbyś zachowany swój pierwszy pocałunek, czy mógłbyś go oddać pewnej Mrówce?" odpowiedział "Tak"!

Takie wyznanie było dla Anthony'ego ciosem poniżej pasa, zwłaszcza że całą pijacką noc śnił mu się Aiden, któremu mówi, że jest seksowny i go całuje!

Paranoja!

*

Położyli się przed północą. Anthony u siebie w łóżku, Lucas na kanapie w salonie. Nie mieli siły, aby się o to kłócić. Mała ilość snu poprzedniej nocy i intensywny dzień dały o sobie znać, kiedy po kąpieli jak na autopilocie poszli do łóżek, położyli się na nie i po kilku oddechach już spali.

Sześć kilometrów dalej na trzecim piętrze wysokiego bloku Aiden okładał stopę zimnym żelowym kompresem. Bolała. Starał się tego po sobie nie pokazywać, ale zmiana pogody i wieczorna ucieczka nadwyrężyły ją. Nie wspominając, że bolała go już wcześniej.

Lekarz mu powtarzał, że powinien zapomnieć o karierze sportowej.

Latami eksploatowana stopa po wielu niedoleczonych kontuzjach nie mogła pozostać na zawsze sprawna. Regenerować się w nieskończoność, kiedy nie dawało się jej na to czasu. Lubił trenować do utraty tchu, dzień w dzień, rok w rok. Latami. Sam dobrze wiedział, że kiedyś nadejdzie ta chwila, kiedy coś się "spieprzy" i nie będzie już powrotu do przeszłości. Kiedyś jego miłość do sportu, do uczucia wolności, do pokonywania ograniczeń ciała zostanie zgaszona jak światło.

Mimo że miał tego świadomość, nadal było to bolesne.

Ale czy to mogło zabrać mu wspomnienia, skreślić najlepsze lata dziewiętnastoletniego życia? Chciał z niego korzystać, dopóki mógł i pozwalało mu na to ciało.

I tak zrobił.

W tej chwili nadal posiadał silne ramiona, znakomitą technikę, dziesiątki zapamiętanych przez mięśnie i umysł wyskoków, przewrotów, salt, przerzutów, ale bez stabilności... co tak naprawdę mu pozostało?

Położył nogę na poduszce, kładąc się na plecach na materacu łóżka i zaśmiał gorzko.

Tej nocy ciężko było mu zasnąć, a kiedy mu się udawało, budził go ból. Rano musiał nasmarować stopę maścią przeciwbólową i ciasno zawinąć. Nawet wtedy nie mógł normalnie stanąć. Przy śniadaniu babcia niczego nie skomentowała. Był jej za to wdzięczny. Powiedziała tylko, że na zakupy pójdzie z sąsiadką z dziesiątego piętra, a potem jest umówiona na kawę z pewnymi "młodzieńcami w mundurze". Tak nazywała dwóch policjantów, których poznała kilka lat wcześniej, w trakcie prowadzenia przez nich sprawy oszustw "na wnuczka". Zaprosiła ich na kawę i rozgadali się nie tylko na temat wyłudzeń, ale także gotowania. Od tego czasu co kilka miesięcy spotykali na "małe i większe plotki".

Po południu Aiden został sam. Na dworze się rozpogodziło, ale nie miał ochoty wychodzić z domu. Anthony'ego nie było na skateparku, on nie mógł swobodnie chodzić, więc wyjątkowo postanowił nigdzie się nie ruszać.

Po części cieszyło go, że chłopaka nie ma. Traktował to jako usprawiedliwienie na swoją bezczynność.

Gdybyś tam był, nie dałbyś mi spokoju i już bombardował mój telefon wiadomościami, gdzie jestem.

Siedząc w salonie, w fotelu z książką, na wspomnienie wesołego chłopaka nie potrafił się nie uśmiechnąć. Jego lewa stopa leżała na niskiej pufie obłożona chłodnym żelem. Czytał o przygodach byłego wojskowego wplątanego w morderstwo w małej mieścinie, gdzie zatrzymał się na nocleg. Wątek kryminalny poprowadzony był bardzo ciekawie, a walki głównego bohatera z wynajętymi zbirami napisane tak dokładnie, że potrafił sobie wszystko wyobrazić.

– Autor naprawdę zna się na biciu – mruknął do siebie, śledząc tekst. – Tu mógłbym spróbować zablokować cios kolanem i od razu go kopnąć – analizował. – A po tej sekwencji... tak, nie wstanie szybko. Tu się zgadzamy, panie R. – komentował głośno.

Co jakiś czas zerkał na wyświetlacz telefonu, który uparcie pozostawał czarny. Chłopak sam nie wiedział, dlaczego to robi i czego oczekuje. Czy spodziewał się, że ktoś do niego zadzwoni lub napisze? Nie byle kto.

Ten szczególny "ktoś".

No dobra, trochę mi go brakuje – rozmyślał.

Użył palca wskazującego jako zakładki i przymknął książkę, wpatrując się w fototapetę zielonego lasu na ścianie.

Gdyby tu był, już by wymyślał jakąś słowną grę lub opowiadał o kolejnej zabawnej sytuacji ze swojego życia. Może usiadłby koło mnie na oparciu albo zaglądał przez ramię, co czytam. Jeśli byłby pijany, wgramoliłby się na moje kolana. – Zaśmiał się. – Tak. Na pewno zrobiłby to, zupełnie jak przedwczoraj.

Westchnął i oparł głowę o fotel. Zamknął oczy. Mógłby zaprzeczać, ale... lubił Anthony'ego. Coraz bardziej.

Lubił i... tęsknił.

Nie tylko za jego gadaniem i wygłupianiem się, ale za śmiechem, zaraźliwą radością, pozytywną energią, jaka go otaczała, za tym, że często go zaskakiwał. Wydawał się być głupim osiemnastolatkiem, który gada od rzeczy, ciekawskim i wścibskim, ale w rzeczywistości ani razu nie zapytał go o to, o czym nie chciał mówić. Poza tym jednym razem, kiedy namolnie namawiał go, żeby z nimi jeździł na deskorolce i szalał, nigdy więcej nie poruszył tego tematu. Aiden domyślał się dlaczego.

On już wtedy coś podejrzewał.

Zauważył, że nowy kolega nie jest całkiem sprawny. Bo Mrówa mógł udawać głupiego i dziecinnego, ale naprawdę był bystrym chłopakiem. Taktownym, szanującym innych, choć czasami bardzo otwartym i nie wstrzymującym się przed bliskością.

Bliskością, która istniała między nimi od początku.

Może i zaczęła się oblaniem go wodą, prawie bójką, szaloną gonitwą i złapaniem na szczycie rampy, a późniejsze siedzenie w uścisku w czasie burzy, wtedy było jedynie gestem pocieszenia, ale...

"Jesteś seksowny...".

Przypomniał sobie jego słowa wypowiedziane przez sen i próbę pocałunku. Przyłożył dłoń do twarzy, zakrywając uśmiech, któremu towarzyszył ucisk w brzuchu.

– Och, Mrówa... – jęknął przez palce.

Wziął głęboki oddech i przeniósł swoje myśli na Lucasa – chłopaka, którego nie mógł rozgryźć. Mówiącego wprost co go boli, a jednocześnie zachowującego się nieprzewidywalnie. Przez niego czuł się zdezorientowany.

Kim dokładnie byli dla siebie? Czy na pewno tylko przyjaciółmi?

Powiedziałeś, że mnie zniszczysz, jeśli ogień Anthony'ego zgaśnie. Jednak jeśli uważałbyś go za kogoś więcej niż tylko przyjaciela, to czy pozwoliłbyś mi pozostać z nim w łóżku, zwłaszcza w tak bliskim kontakcie cielesnym? Patrzyłbyś spokojnie, jak przytulam osobę, którą chciałbyś mieć tylko dla siebie?

Poprawił się w fotelu i odłożył książkę na niewielki, okrągły stolik kawowy.

Jeśli ja bym kogoś kochał, nie oddałbym go nikomu.

Zerknął na wyświetlacz. Przesunął po nim palcem, sprawdzając godzinę. Dochodziła siódma wieczorem. Brak wiadomości. Już zabierał dłoń z urządzenia, kiedy rozświetliło się, ukazując przychodzące połączenie.

Od "Anthony".

Klatka piersiowa Aidena na krótką chwilę się zacisnęła.

To tylko Anthony. Tylko twój kolega. Kolega.

Wziął telefon. Odebrał i przyłożył głośnik do ucha, mówiąc lekkie "Cześć". Słyszał dudnienie i głosy różnych osób, a potem odezwał się Anthony.

– Cześć! – krzyknął.

– Co tam?

– To ja! To ja! To ja! – powtórzył trzykrotnie i Aiden już wiedział, że stało się coś, o czym jak najszybciej chce powiedzieć. Nie przerywał mu. – Miałem poczekać, miałem to przemyśleć, ale nie wytrzymam! Muszę coś z tym zrobić!

Zdezorientowany Aiden uniósł brwi.

– Z czym?

– Z tobą! – odparł głośno, jakby chciał przekrzyczeć hałas panujący dookoła niego.

– Coś się stało?

– Tak! Daj babcię, bo muszę z nią poważnie porozmawiać.

– Babcia... – zaczął, nadal nie mogąc się w niczym połapać – nie ma babci, wróci niedługo, ale co ma do tego babcia?

– Musi się zgodzić!

– Na co?

– Na uprowadzenie!

Uprowadzenie...?

– Kogo?

– No... twoje!

– O czym ty gadasz?

"Mrówa, co ci tyle schodzi?" – słyszał w oddali głos Lucasa.

"Nie ma pani-babci!".

"Ja pierdolę. Przecież jest dorosły. Daj mi ten telefon i zabieraj swoją dupę do auta. Nie lubię jeździć po nocy".

– Aiden – z głośnika dobiegł wyraźniejszy głos Anta – Lucas ci wszystko powie.

– Ale co niby...

– Hej – rozbrzmiał w telefonie starszy z nich dwóch. – Masz na jutro jakieś plany?

– Nie.

– Świetnie – podsumował szybko, nie pozwalając mu powiedzieć nic więcej. – Pakuj się i powiedz swojej babci, że zabieramy cię w takie miejsce, z którego nie będziesz chciał wrócić. Nie martw się niczym, tylko weź coś na zmianę i szczoteczkę do zębów, bo mojej ci nie oddam.

– Lucas.

– Co jest?

– Wytłumacz mi to, bo nadal nic nie rozumiem.

Dobiegło do niego ciche westchnięcie, po którym dwudziestolatek odpowiedział:

– Nazwij to niespodzianką. Nie marudź, tylko zaufaj nam i po prostu przygotuj się na coś ekstra. Przekaż babci, że bezpiecznie odstawimy cię jutro wieczorem. – Aiden chciał jeszcze o coś zapytać, lecz Lucas dodał: – To coś, co pomoże nam wszystkim i zmieni twoje życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro