Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Czy słońce, czy słota zawsze możemy wypić razem U-Boota!

"Czarny kot" nie należał do ekskluzywnych barów, ale miał swój urok. Oprócz frytek, chipsów, paluszków oraz orzeszków nie podawali nic do jedzenia, za to alkoholu było w bród. Wystrój przypominał amerykańskie knajpy w stylu country, z drewnianą boazerią na ścianach i niezbyt jasnym światłem, ale było tu klimatycznie. Większość klientów stanowili mężczyźni, z których jedni siedzieli przy stolikach lub barze, pijąc piwo, rzadziej drinki, drudzy w pomieszczeniu obok grali na stołach bilardowych, których łącznie było cztery.

Człowiek najedzony to człowiek szczęśliwy – tak mówią. Patrząc na trzech zadowolonych i rozpromienionych mimo przemoknięcia młodych chłopaków, nie można było kłócić się z tym stwierdzeniem lub doszukiwać kłamstwa.

Po uczcie w "Misio ramen" mało kto nie uśmiechałby się tak jak oni.

Anthony z Aidenem zdjęli kaptury, a Lucas przeczesał palcami czarne włosy, ściągając z nich nadmiar wody i strzepując na podłogę. Krótko przystrzyżone boki jeszcze lepiej odznaczały się na tle wilgotnej, mocnej czerni jego quiffu. Wyższy od swoich towarzyszy, wydawał się o wiele starszy, niż był w rzeczywistości, a niedawno skończył zaledwie dwadzieścia lat.

Razem podeszli do baru i złożyli zamówienie. Anthony i Lucas poprosili o U-Boota, czyli piwo z kieliszkiem wódki na dnie, a trzeci chłopak drink Mojito, ale bez alkoholu.

– To jakiś żart? – zapytał Lucas, słysząc, co wybrał.

Aiden zamknął usta. Przez kilka sekund myślał nad odpowiedzią. Mógł zignorować usłyszane pytanie, rzucić tekstem, że to nie jego sprawa, co pije lub coś na odczepnego. Albo odpowiedzieć szczerze.

Wybrał coś najbliższego tej ostatniej opcji. Ze względu na to, że dziś naprawdę dobrze się bawił, a po części, ponieważ rozumiał pojęcie "męskich wieczorów". Takie spotkania to prawie w stu procentach okazja do napicia się do nieprzytomności i głośnej zabawy.

Natomiast on z wielu powodów nie lubił tracić kontroli nad swoim ciałem. Trzeźwy umysł nie raz mu pomógł.

Przysunął się bliżej Lucasa, żeby nikt inny go nie słyszał i powiedział:

– Mogę pić, gdy będziemy tylko we trzech, ale nie wśród tylu osób.

Brwi Lucasa nieznacznie się uniosły, lecz chwilę później spojrzał uważnie na Aidena.

– Co masz na myśli? – Sięgnął ręką nad kontuar, skąd wziął swoją wysoką szklankę wypełnioną złocistym płynem z kieliszkiem na dnie i upił niewielki łyk.

– W kącie za tobą stoi dwóch gości. – Lucas skinął, nawet na chwilę nie odwracając od niego wzroku. – Gdy tylko weszliśmy, zmierzyli nas...

– Przeszkadza ci, że ludzie zwracają na ciebie uwagę, gdy jesteś w naszym towarzystwie? – zapytał, pochylając się do jego ucha.

Anthony akurat był w sali obok, zamawiając stolik do gry w bilard, dlatego młodszy chłopak bez reakcji na ten przytyk i rozpoczęcia niepotrzebnej sprzeczki przeszedł do sedna.

Miał tylko nadzieję, że Wilku mimo wyglądu łobuza nie działa pochopnie.

– Nie tylko nas, ale w szczególności twojego przyjaciela. – Będąc blisko szyi drugiej osoby, kątem oka obserwował tamtych. – Kiedy podeszliśmy do baru, zrobili nam zdjęcie. A gdy Anthony poszedł do drugiej sali, to obejrzeli się na niego, a potem skinęli sobie głową. – Poczuł, jak osoba obok sztywnieje, dlatego położył mu luźno dłoń na barku. – To nic nie znaczy. Na pewno to nadinterpretuję, ale jeśli mam się schlać, a potem mieć wyrzuty sumienia, że ktoś dowalił się do mojego znajomego, a ja mu nie pomogłem, to wolę, żebyś mnie pouczał lub ze mnie szydził, niż do tego dopuścić.

Wziął z barowej lady swój drink i chciał odejść, ale zatrzymało go czyjeś silne ramię.

– Nie zapominaj, że nie przyszedłeś tu sam – powiedział Lucas chłodno. – Mrówa na pewno powiedział ci, kim jestem, więc nie traktuj mnie jak żółtodzioba. – Upił kolejny łyk piwa, a potem dokończył: – Poza tym on też potrafi zadbać o siebie. Mamy sposoby na takie sytuacje. Dwóch czy trzech większych nawet od nas gości to nie taki duży problem. Baw się dobrze i niczym nie zawracaj sobie głowy, zwłaszcza jakimiś typami.

Dopiero po tych słowach zabrał rękę i poszedł do drugiej sali, po drodze mierząc mężczyzn w kącie lodowatym spojrzeniem. Wyglądali na starszych, bardziej umięśnionych i nadzwyczaj pobudzonych.

Aiden miał mieszane uczucia do wiary we własne siły.

Dwóch lub trzech może i nie będzie problemem, ale jeśli... będzie ich więcej?

Zawsze wolał ustąpić lub mieć w zapasie jakiś plan ucieczki. Kiedyś może i niekoniecznie, ale gdy trochę wydoroślał, to zaczął więcej myśleć niż działać.

Zastanowił się, czy faktycznie obietnica dana babci przed wyjściem po dzisiejszym wieczorze będzie miała pokrycie, bo Lucas ewidentnie ich prowokował. Nie był to pierwszy raz, gdy widział takie zachowanie, a tamci też nie wyglądali na bojaźliwych lub gotowych sobie odpuścić. Zwłaszcza utarczkę z "młodym, pewnym siebie gówniarzem", za jakiego na pewno go brali. Nie oprą się, by nie utrzeć mu nosa i sprowadzić do parteru.

Miał tylko nadzieję, że rozegrają chociaż jedną rundkę w bilard...

*

Pół godziny, dwa U-Booty i jedno bezalkoholowe Mojito później trzech nastolatków w końcu miało stół bilardowy dla siebie. Na małym, okrągłym stoliku postawili kolejne piwa z "czystą, czterdziestoprocentową wkładką" oraz pachnące świeżą miętą Mojito i rozpoczęli grę. Nie dzielili się na drużyny i każdy wbijał bile na swoje konto. Nie byli nowicjuszami, więc jedyne utrudnienie, jakie sobie dali, to wbijanie bil do łuz zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jak zaczęli od prawej górnej, kolejna była prawa środkowa, potem prawa dolna i tak dookoła. Zwycięzcą zostawała osoba, która wbiła czarną jako ostatnią i miała najwięcej punktów.

Zabawa szła alfabetycznie: Aiden, Anthony i Lucas. Pierwszy po rozbiciu trafił trzy bile, zanim posłał białą za ostrym łukiem i ta tylko lekko musnęła pełną czerwoną. Ant wbił dwie, a Lucas trzy kolejne. Pozostało na stole osiem kul i biała. Aidenowi tym razem poszło gorzej, zdobywają dwa punkty, więc łącznie pięć. Za to dobra passa przeszła na Anthony'ego. Z uśmiechem na ustach i precyzją w kiju, gładko wbijał jedną bilę za drugą.

– Pierwsza! – krzyczał. – Druga!

Przymierzył się do zielonej połówki. Na stole zostały jeszcze dwie do wbicia plus czarna. Dwie były blisko siebie, a czarna w ich pobliżu. Zawahał się. Chciał wbić upatrzoną zieloną, ale jednak się rozmyślił. Zmienił miejsce i prawie położył się na zielonym suknie. Aiden parzył na jego ruchy z uśmiechem, rozmyślając, co on na jego miejscu by zrobił. Na pewno nic ryzykownego, mając czarną blisko jednej z łuz.

A jednak. Ant zdecydował się na ryzykowne zagranie. Rozbił mocno, chyba licząc na łut szczęścia. Uderzył fioletową, która uderzyła w jego wcześniejszą połówkę, a ta... pomknęła do czarnej. Żadna punktowana bila nie miała już szans na poprawę wyniku Anthony'ego, ale jego przegrana zbliżała się wielkimi krokami. Czarna została trącona i teraz powoli toczyła się w stronę łuzy. Trzy pary oczu śledziły ją, jakby ta niewielka zbita kulka żywicy fenolowej mogła przesądzić o czyimś życiu. Tu na szczęście tylko o przegranej.

Każdy powtarzał w głowie swoje własne zaklęcie, ale prawdopodobnie to Anthony miał siłę przebicia, ponieważ kula zatrzymała się dosłownie milimetr przed spadkiem do prawego narożnika.

Wyciągnięta w górę pięść najmłodszego chłopaka zwiastowała jednocześnie dwie rzeczy. Po pierwsze: nie przegrał! Choć nie był na szczycie podium. Po drugie: jego przyjaciel – Wilku przegrał!

– Kurwa! – krzyknął dwudziestolatek, uświadamiając sobie porażkę.

Choć nadal na stole były dwie bile punktowane, plus ostatnia czarna i niby mógł całą rozgrywkę wygrać, tak czarna ustawiona była dokładnie na łuzie, gdzie miał wbić kolejną bilę.

Chciał jeszcze powiedzieć, że to niemożliwe, że Mrówa musiał oszukiwać albo że modlił się do jakiegoś bóstwa szczęścia i chyba sprzedał mu duszę, bo to jest po prostu nie do uwierzenia.

Ile by nie patrzył na czarną bilę, nie miał szans, aby ją stamtąd wybić.

Dlatego pokonany wziął szklankę z piwem i wychylił całość na raz.

– Następnym razem cię pokonam i nawet twoje cholerne szczęście ci nie pomoże – zagroził, idąc do baru po kolejnego U-Boota.

Anthony śmiał się, a Aiden od nowa układał bile na stole. Mieli jeszcze sporo czasu, więc ostateczny wynik ich pojedynku mógł się w każdej chwili zmienić.

– Cześć, nie brakuje wam kogoś do towarzystwa? – Za plecami usłyszeli męski głos.

Obrócili się i dostrzegli czterech młodych mężczyzn. Na pewno byli starsi od nich, ale nie przekroczyli jeszcze trzydziestu lat. Każdy miał na sobie dobrej jakości ubrania: skórzane półbuty, materiałowe spodnie, eleganckie koszule, na nadgarstkach Rolexy, włosy na żel i przyklejone szerokie, nonszalanckie uśmiechy.

– Wasz przyjaciel poszedł po piwo? – zapytał jeden z nich, wysoki i postawny z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami i grubym srebrnym łańcuchem na szyi. – Może chcecie przenieść się do bardziej wyszukanego miejsca? Napić dobrych drinków, potańczyć, dobrze zabawić. Tu jest trochę – objął wzrokiem lokal, z niesmakiem wyginając usta – przytłaczająco dla takich błyszczących jak kamienie szlachetne młodzieńców.

– Ale my bawimy się tu bardzo dobrze – powiedział Anthony, wskazując na zielony stół. – Może to wy trafiliście pod zły adres?

Aiden przeczuwał, że ten wieczór nie zakończy się tak jak on czy jego babcia chcieli. Zerknął na dwóch mężczyzn, którzy wcześniej wykazywali zainteresowanie nimi – nadal ich obserwowali. Zastanawiał się, czy zajmują się wyszukiwaniem potencjalnych "łatwych" osób do zabawy na jedną noc. Ich trzech wyglądało młodo, lecz nie na piętnaście lat, dlatego bez obaw o pedofilię nowoprzybyli mężczyźni mogli próbować ich wyrwać. Upoić alkoholem, może dodać im roofie*, potem zaciągnąć do łóżka, zabawić się, a następnego dnia wyrwać kolejnych. Jak się postarają, po takiej nocy ofiara nic nie będzie pamiętać, więc oni pozostaną bezkarni. W najlepszym razie faktycznie tylko pójdą na dyskotekę potańczyć lub na domówkę do apartamentu któregoś z nich. W najgorszym skończą w burdelu za granicą lub martwi w rowie. Tyle teraz nieobliczalnych ludzi chodziło po świecie, że można było spodziewać się wszystkiego.

Roofie* – potoczna nazwa tabletki gwałtu.

– Zobaczyliśmy was przez okno i musieliśmy tu wstąpić – odezwał się teraz drugi mężczyzna, odrobinę niższy od pierwszego i o włoskiej urodzie. Miał śniadą cerę i czarne, długie do barków falowane włosy. – Nie dało się nie zawiesić oka na takich przystojniakach. – Mrugnął Anthony'emu, a potem uśmiechnął się do Aidena.

Trzeci, wysoki jak koszykarz, o bystrym spojrzeniu oparł się biodrami o ich stół. Czwarty na razie tylko patrzył. Był blondynem o niezwykle jasnych oczach, jednak jego twarz wyglądała niezdrowo. Szara skóra i ciemne wory pod oczami wskazywały na zmęczenie. Nic nie mówił, tylko uśmiechał się z dziwnym błyskiem w oku, w którym źrenice były nienaturalnie małe. Ewidentnie już był czymś naćpany.

To właśnie on podszedł do Anthony'ego. Dotknął jego krótkiej kity, położył dłoń na karku i powiedział mu coś do ucha.

– Miła propozycja – zaczął odpowiadać głośno na usłyszane słowa mężczyzny – lecz jestem już zajęty.

– Tą dziecinną grą?

– Mam towarzystwo na dzisiejszą noc. Sorry.

– Który z tej dwójki? – zapytał, patrząc na Aidena oraz w stronę baru, gdzie stał Lucas, czekając na podanie zamówienia. Nie patrzył na nich, choć na pewno wszystko słyszał.

Zanim skateboardzista odpowiedział, podszedł Aiden i zdjął dłoń mężczyzny.

– Obaj – poinformował. Stanął w luźniej pozie pomiędzy nimi. – Jesteśmy we trzech.

Najwyższy z podrywaczy też podszedłem bliżej, kładąc dużą łapę na barku Aidena i opuszkami palców sugestywnie masując skórę.

– To nawet lepiej. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby połączyć się na dzisiejszą noc. – Głos miał niski i spokojny. Uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów i oblizując usta. – My także trzymamy się razem. – Pochylił nad nim głowę i dokończył ciszej: – Na imprezach, a potem w łóżku. Dobrze się zabawimy i zajmiemy takimi uroczymi chłopcami.

Dawny Aiden nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji jak teraz, ale nauczył się, że nie zawsze należy rozwiązywać nieporozumienia siłą. Czasami wystarczyła zwykła rozmowa, cierpliwość i nie danie się przegadać. Nawet słysząc tak niemoralne propozycje, od których pięści same się zaciskały, chcąc wylądować na czyimś nosie.

– Hej-hej-hej! – krzyknął wesoło Anthony, uwieszając się ramieniem na szyi kolegi. Pociągnął go w tył, odsuwając od starszych mężczyzn. – Ale my się z nikim sobą nie dzielimy. Mamy zamkniętą relację. – Oparł brodę na barku i materiale błękitnej koszuli. – Robię się zazdrosny, kiedy ktoś dotyka, co moje.

Aiden ledwo powstrzymał uśmiech na taki naturalny i przepełniony zazdrością ton. Ale tylko on mógł wyczuć drżenie obejmujących go przedramion i pokrywającą je gęsią skórkę. Pamiętał, kiedy nie tak dawno w nocy szli przez blokowisko i nawet wtedy był przestraszony. Dobrze grał, ale ta sytuacja była dla niego bardzo stresująca.

Aiden wiedział, że musi to jakoś rozwiązać. Sam, bo Lucas jeszcze nie wrócił. Nie było go także przy barze.

Nie wierzę, że mógłbyś zostawić swojego przyjaciela na pastwę tych pozerów – myślał Aiden. – Chyba że... robisz coś zupełnie przeciwnego...

Cokolwiek to było, teraz miał inne priorytety. Musiał pozbyć się natrętów. Przecież przyszli się dobrze bawić i pograć w bilard. Gdyby był sam, wycofałby się, unikając dalszych słownych przepychanek i dziwnych sugestii. Jednakże widział, jak bardzo Anthony z Lucasem cieszyli się tym spotkaniem. Począwszy od obiadu za miastem, przez obecną grę i wspólne picie, aż do wieczornego zaplanowanego w domu Anthony'ego seansu horrorów na szerokiej kanapie z kolejną porcją piwa, nachosami babcinej roboty i maślanym popcornem. Sam się na to cieszył, dlatego szukał najlepszych słów do zniechęcenia gości i nie zepsucia sobie jednego z punktów wieczoru.

Niestety albo "stety" z drugiego pomieszczenia dobiegł do nich okrzyk:

– Bójka!

Aiden nie zareagował na to ze szczególnym zainteresowaniem, nadal mając "problem" do rozwiązania tutaj, ale wtedy niespodziewanie Anthony się odsunął. Jego twarz spoważniała, rozejrzał się dookoła, jakby coś zgubił i w tej chwili musiał to odnaleźć, a potem przygryzł dolną wargę i niezbyt głośno na wpół do siebie, na wpół do kolegi szybko i na jednym wydechu powiedział:

–Kurna-kurna-kurna-mówiłem-mu-i-go-uprzedzałem-zero-bójek-ale-to-nie-może-być-Wilku-żeby-nie-wdepnąć-w-jakieś-szambo-i-nie-dać-się-głupio-sprowokować. – Złapał Aidena za rękę i gwałtownie pociągnął. – Kurna!

Sekundę później już biegli w kierunku szeroko otwartych drzwi wejściowych, w których tłoczyło się coraz więcej zaciekawionych bójką klientów.

Tyle dobrze, że na zewnątrz – pomyśleli równocześnie.

Nadal tliła się w nich maleńka nadzieja, że to jednak nie ich kolega. Mijając ludzi i nie odnajdując go, coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że niedługo nadzieja zamieni się brutalną rzeczywistość. Pocieszali się jeszcze tym, że jeśli nawet prali się ostro, to przynajmniej nie będą musieli płacić za szkody, bo stoły i krzesła poszłyby w ruch.

To na pewno świadczy o naszym szczęściu! – wmawiali sobie i w tym się nie mylili.

Tym razem to oni byli szczęśliwcami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro