Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.XII

Zaklął głośno i mamrocząc coś pod nosem pochylił się by zebrać resztki po porcelanowym kubku. Wpatrywał się beznamiętnie w odłamki i nie zwracając uwagi nawet na minimalnym ból zgniótł je w dłoni używając przy tym swojej zdolności. Czerwona poświata objęła od razu jego palce na co chwilę się zapatrzył. Zamrugał chwilę potem i wyprostowując plecy pozwolił proszkowi wysypać się na podłogę. Nie mógł w to uwierzyć. Nie powinien śnić, on nie powinien mieć snów. Był w końcu tylko zwykłym klonem, klony nie miały snów co wyjaśniało dlaczego nigdy ich nie miewał. Do tej pory.

Odetchnął głęboko po czym kucnął i
schował głowę w wyciągniętych do przodu ramionach, zaraz zgiął łokieć by następnie prawą dłonią poczochrać się po włosach westchnąwszy głęboko. To było dziwne, wręcz nienaturalne. Pamiętał jak kiedyś Flagi wymyślili sobie żeby poopowiadać sobie nawzajem własne sny z ostatniego okresu, a najciekawszy miał wygrać. Nadal czuł rumieniec wstydu kiedy nadeszła jego kolej i mimo jego protestów nalegano go do opowiadania. Czuł się niezwykle głupio kiedy w końcu wyznał, że nigdy tego nie doświadczył, a sytuację pogorszyło wtedy to, że zapadła głucha cisza. Był pewny, że w końcu jakoś wybuchnie z tych nerwów jednak szybko zostało to na nowo przerwane przez sprzeczkę pewnej dwójki, która tak jak wcześniej starała się zachować swój konflikt dla siebie i prowadzić go dość cicho ze względu na okoliczności jakie sobie dobrali tak wtedy nagle te postanowienie wyparowało i zaczęli się przekrzykiwać choć to nie było wcale konieczne. Wybuchł wtedy śmiechem bo po prostu nie mógł już wytrzymać, a tak reagował czasami na stres, a przy okazji rozluźniło to już do końca atmosferę.

Aż uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie, jednak natychmiast mina mu zrzedła kiedy przypomniał sobie ledwo żyjące ciało przyjaciela na podłodze. Pokręcił głową po czym wstał szybkim i dumnym ruchem oraz ruszył do salonu gdzie zostawił ostatnio komórkę. Wziął ją i po tym jak wpisał hasło od razu wybrał numer do swojego partnera. W między czasie zaczął zdejmować z siebie przepocone ubrania bo już naprawdę irytowało go to w jaki sposób kleiły się do jego wilgotnego ciała. Musiał się umyć jednak na razie próbował dodzwonić się do Dazaia, który praktycznie nigdy nie odbierał telefonu przez to, że często po prostu zostawiał go w bardzo dziwnych miejscach, a potem nie mogli go znaleźć. Użył liczby mnogiej ze względu na to, że młodszy zawsze, ale to zawsze wciągał w to niego. Raz nawet znaleźli go w kominie jakiegoś gościa, którego mieli zabić. Dopiero wtedy szatyn przypomniał sobie, że był tam przecież wcześniej na zwiadach i najpewniej musiał mu wypaść, na szczęście był wyciszony. Ryży wtedy uderzył dłonią w czoło z zażenowaniem spojrzeniem spowodowanym zachowaniem  wyższego. Mimo wszystko było to nieco rozczulające jakby się nad tym zastanowić. Jak takie duże nieogarnięte dziecko... Heh, o czym on myślał?

— Halo? — Odezwał się głos w słuchawce na co ten od razu przybliżył ją bliżej twarzy.

Głos Osmu był lekko zachrypnięty, ale też zdyszany więc Chuuya wnioskował, że był na dworze, panował straszny upał i chyba tylko wariaci lub samobójcy postanowili wyjść na dwór z własnej nie przymuszonej woli. Cóż, na jedno wychodziło.

— Idziemy dzisiaj do tego burdelu pamiętasz? — Przypomniał mu niby to obojętnym tonem.

— Chuu Chuu już nie może się doczekać? — Znowu odpowiedź pytaniem na pytanie co powoli zaczynało irytować starszego.

— Ja w przeciwieństwie do ciebie mam godność — odpowiedział tylko dumnie urażonym tonem. — Po prostu się zbieraj. Mam też do powiedzenia ci coś ważnego, a nie jest to rozmowa na telefon.

— Brzmi tak jakbyś miał mi oświadczyć, że jesteś w ciąży — zażartował brazowooki jednak nie było w jego głosie tej figlarnej nuty, która sprawiłaby tym samym, że te słowa zabrzmiałyby swobodniej. Dało się też w tle słyszeć to jak przewraca różne rzeczy na bok. — Staw się w porcie. Będę czekał.

— No chyba oszalałeś, że przyjdę tam w taką pogodę! — Krzyknął jednak Dazai nie był w stanie tego usłyszeć przez to, że się rozłączył.

Chuuya zaklął siarczyście kopiąc najbliższy fotel. Już czuł ten duszący odór ryb dookoła wsiąkający mu w ubranie. W taką pogodę tylko prawdziwy idiota by się tam kręcił, a nie chciał być za takiego branym. Odetchnął głęboko kierując się do łazienki i po drodze zrzucając z siebie również bokserki od razu rozmarzając się na temat prysznica, który za chwilę weźmie.

***

Opierał się o kontener rozglądając z niezadowoleniem dookoła. Zmarszczył brwi spoglądając na zegarek i zdając sobie sprawę z tego, że ten idiota z którym był uważany za najmocniejsze duo w portówce spóźnia się już dobre dziesięć minut. Co prawda nie wyznaczyli sobie konkretnej godziny, ale szatyn mówił, że będzie na niego czekał więc to chyba kwalifikuje się do spóźnia, prawda? Zaczął dłubać czubkiem buta w ziemi wtapiając w nią swoje lazurowe ślepia. Czuł się dziwnie, wręcz wyobcowanie i to nie bynajmniej z powodu miejsca w którym aktualnie się znajdował. Miał wrażenie jakby cały świat zmówił się żeby wszystko mu nie wychodziło. Jasne, pewnie, a wręcz na pewno, wcale tak nie jest jednak nie mógł powstrzymać tej myśli, że wszyscy są w zmowie z wszystkimi i tylko jego w tym nie uwzględniono robiąc z niego głównego wroga. Nie, zwierzynę do upolowania choć to on był wilkiem wśród owiec. Im więcej go dręczono tym więcej uciechy dla tłumu biernych w działaniach obserwatorów.

Opuścił głowę wyłamując sobie jedną dłonią palce u tej samej ręki. To było doprawdy nieznośne. Wtedy też poczuł jak czyjeś ręce oplatają się na jego karku i ciągnął go do tyłu. Spanikowany szarpnął się do przodu, a następnie obrócił w bok i z całej siły uderzył napastnika w brzuch. Wtedy też do jego uszu dotarł jęk bólu mający aż nazbyt zapamiętaną tonację. Spojrzał z dezaprobatą na szatyna kulącego się na ziemi i mamroczącego do siebie pod nosem, że życie nie ma sensu. Stał tak chwilę przekrzywiając głowę w rozbawieniu jednak podał w końcu rękę młodszemu żeby mógł się złapać i z jej pomocą wstać. Te przyjął ją aż z nadmierną chęcią po czym uśmiechnął się szeroko zapominając o bólu za to rudemu przypomniało się o postrzale. Jeśli nadal nie będą tak uważać to prędzej czy później znowu da o sobie znać.

— A więc co Chuu zamierzał mi powiedzieć? — Uśmiechnął się głupkowato poprawiając płaszcz zarzucony na jego ramiona, a ryży spojrzał na niego jak na kogoś niezrównoważonego.

Ostatecznie mógł zrozumieć nie zdjęcie bandaży, przecież sam widział co zakrywają, ale żeby chodzić w płaszczu? Toż to nawet Chuuya zrezygnował z swojego zwyczajowego odzienia przez taką pogodę. Westchnął głęboko zastanawiając się jak to ubrać w słowa. Podrapał się po karku nadymając lekko policzki i rozglądając się do okoła żeby znaleźć jakąś inspirację. W końcu się podał i spojrzał w oczekujące brązowe oczy na przeciwko z całkowitą powagą.

— Miałem sen.

— Co?

— Śniłem — burknął ciszej pod nosem. Nie czuł się już tak pewnie jak na początku. Te kilka słów wydawało się niczym nadzwyczajnym i może po prostu robił z tego niewiadome halo?

— Okej... A co śniłeś? — Złapał go za dłonie i pociągnął na murek siadając z nim na nim. Przez ani sekundę nie odrywał spojrzenia na bok co powoli jeszcze bardziej stresowało Nakahare.

— Głosy? Jakby nie wiem jak to określić — od razu zaznaczył widząc, że młodszy chce coś powiedzieć. — Po prostu nie panowałem nad swoim ciałem. Czułem dotyk, mogłem myśleć oraz słyszałem co się wokół mnie działo jednak tak jak miałem zamknięte oczy to nie mogłem ich podnieść.

— Może to był paraliż senny i tylko ci się wydaje, że to sen? — Zaproponował.

— Nie, czułem trawę pod stopami. No i nigdy nie słyszałem tych głosów, a trochę sobie pokrzyczeli. Jakby mi się włamali do domu to przecież chcieliby być jak najciszej.

Szatyn pokiwał głową zamyślony pocierając podróbek swojej twarzy palcami u lewej dłoni. Chuuya tylko mu się przyglądał w oczekiwaniu na werdykt czując jak nerwowość tylko bardziej go dobija, a on sam przyłapuje się na tym, że chce już iść do domu położyć się spać. Takie zachcianki zdarzały mu się naprawdę żadko i tylko wtedy kiedy naprawdę długo siedział w pracy nad czymś co ani trochę go nie interesowało.

— Co słyszałeś? — Zadał w końcu pytanie na co niebieskooki wywrócił oczami. Nie dało się tak od razu?

— Sam dokładnie nie pamiętam. Gadali coś o slumsach, chyba o mnie i jakiś... Strażnikach? — Wzruszył ramionami. Ostatnie słowo wypowiedział niezwykle niepewnie. Faktycznie większość ku jego rozpaczy zdążył zapomnieć, a nie chciał podawać żadnych nie właściwych informacji by nie wyszło coś nie tak.

Skierował spojrzenie na Dazai i przyjrzał się jego obecnie opuszczonej głowie przez co wbijał spojrzenie w kamienną kostkę. Wyglądał tak jakby nad czymś intensywnie myślał, aż mógł zobaczyć jak głowa mu od tego wszystkiego paruje. Skupił się jednak na obecnie nieco zbyt martwym spojrzeniu chłopaka, które nie miały w sobie jakiś ogromnych pokładów tak dobrze znanego wszystkim człowieczeństwa. Zamrugał szybko i skierował z powrotem na niego swoje duże kawowe ślepia i uśmiechnął się szeroko, wręcz zaczepnie.

— Oj Chuu Chuu, to nic takiego. Przyznaj się, że to wymyśliłeś bo chciałeś się wcześniej ze mną zobaczyć — zaśmiał się pod nosem na oburzenie wymalowane na twarzy starszego. Na szczęście ryżego nie dostrzegł lekkiego rumieńca wstydu który pojawił się na jego policzkach choć zawsze mógł je zrzucić na słońce. Swoją drogą jak się przyjrzeć też bliżej wyższemu również wyglądał jakby pogoda dała mu nieźle popalić. Cóż, to była jego wina w jaki sposób się ubiera.

— Nieprawda! — Krzyknął uderzając go w tył głowy na co z ust szatyna wyrwał się kolejny chichot.

Zaraz zaczął uciekać przed gniewem niższego od razu kierując ich w kolejne miejsce docelowe ich małej wycieczki. Następnym przystankiem był dom publiczny położony na terenie w którym mafia graniczyła z pewnym gangiem, któremu przez ostatnie trzy lata niezwykle dobrze się powodziło.

***

Suprise, mamy nowy rozdział i to nie w weekend. Zachęcam do komentowania i zostawiana gwiazdek bo to niezwykle motywuje. Do zobaczenia!

(Rozdział nie sprawdzany jak zwykle)

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro