Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.IV

Sobota. Tylko to aktualnie się liczyło. Zaczynał się weekend, a co za tym idzie przez następne dwa dni miał pracę zdalną. Ewentualnie jeśli nic nie będzie się działo to wolne, tak było odkąd wstąpił w szeregi mafii z wyjątkami, które były jakieś długoterminowe misje lub projekty. Na przykład raz trafiła mu się sprawa zabójstwa jednego mężczyzny wysoko postawionego w organizacji. Głowił się nad tym niewiadomo ile by później się okazało, że zrobiła to jego była żona kiedy się dowiedziała, że zdradzał ją podczas jak byli jeszcze małżeństwem. Emocje wzięły nad nią górę i zamiast o tym zapomnieć (w końcu nie byli już razem od dłuższego czasu) przejechała przez pół miasta i go zadźgała. W takich przypadkach wolał już po prostu wrócić do budynku Korporacji Moriego jak to było zapisane w papierach i trenować z świeżakami choć to jedna z najgorszych robót pod słońcem. Większość z nich była niezdyscyplinowana, nie umiała posługiwać się bronią, bała się każdego szmeru. I jeszcze trafiłały się przypadki gdzie młodziaki uważały się lepsze od ich trenera. Cóż, takie osoby były tępione już na samym początku. Często ich nauczyciel stosował o wiele brutalniejsze środki niż było to konieczne w normalnym przypadku. Właśnie, jakby w mafii cokolwiek było na miarę normalności.

Przeciągnął się po czym pozwolił żeby z jego ust uciekło ciche ziewnięcie. Nie otwierając oczu zaczął rozmyślać nad tym wszystkim. Miał piętnaście lat kiedy to wszystko się zaczęło. Nie. Był nawet młodszy, nie mógł dokładnie stwierdzić kiedy trafił lub został stworzony w laboratorium, ale jak trafił do Owiec jego wiek zdecydowanie nie przekraczał dziesięciu lat. Przekręcił się na drugi bok, a jego myśli zalały tym razem sytuacje sprzed roku. Nigdy nie sądził, że spotka go coś takiego. Na dodatek wciągnął w to obcych ludzi, Shirase oraz całą portową mafię. Przecież takie coś napewno nie jednemu uczestniczącemu w tym pozostawiło trwały ślad na psychice. Pokręcił głową na boki, a rysy jego twarzy wykrzywiły się w niezadowoleniu. Po co w ogóle o tym myślał? Ma ważniejsze rzeczy do roboty. Westchnął po czym przetarł nadal skryte za powiekami oczy i je otworzył pozwalając by światło zaatakowało jego gałki w nieprzyjemny sposób. Obrócił się w stronę nie zasłoniętego okna po czym przypomniał sobie o tym, że zapomniał je zasłonić.

Z westchniem podniósł się do siadu po czym obracając się w bok pozwolił nogom na oparcie się na podłodze, jednocześnie z jego nóg zsunęła się już i tak ledwo się trzymająca kołdra. Wstał ociężale przeciągając się i biorąc ubrania z szafy przebrał się w domowe ciuchy. Miał na sobie luźną czerwoną koszulkę sięgającą do gdzieś połowy ud z krótkimi rękawami oraz najzwyklejsze dresy. Skierował się do kuchni chcąc zrobić sobie kawę i coś do picia kiedy nagle cofnął się o kilka kroków tak, że staną na przeciw wejścia do salonu. Z niedowierzaniem spojrzał na nadal śpiącego u niego na kanapie szatyna po czym uderzył się środkiem dłoni o czoło w geście załamania. No tak, przecież po ich rozmowie kiedy Dazai zasnął ustalił ze sobą, że nie będzie go już budzić. Jak mógł o tym zapomnieć? Szybkim krokiem skierował się do mebla na którym nadal wylegiwał się jego partner po czym pociągając go za koszulę zrzucił go na podłogę.

— Chibi to bolało — mruknął niebywale przytomnym głosem by po chwili usiąść. Nie wyglądał ani trochę na zaspanego co dawało jasno do zrozumienia, że obudził się jakiś czas temu.

— A chuj mnie to, było nie zasypiać — prychnął w odpowiedzi lustrując go wzrokiem. Jego włosy były potargane we wszystkie strony świata co jakoś dziwnie odejmowało mu trochę wieku. Bandaż na twarz trzymał się luźno i najpewniej nie było wiele trzeba by zaraz spadł, a jeśli lepiej się przyjrzeć dało się dostrzec cienie pod oczami. Mimo wszystko jednak Chuuya mógłby się założyć, że nie wyglądał wiele lepiej od niego na co sam poczuł lekki dyskomfort. — Z resztą co ci strzeliło do głowy. Nie miałem obowiązku cię przenocować.

— Ale to zrobiłeś — uśmiechnął się szeroko. — Założę się, że Chuuya nie chciał mnie wyrzucać na ulicę w taką chłodną noc. Jednak masz w sobie coś dobrego — mówił dramatycznym tonem na co Nakahare ogarniała irytacja.

— Następnym razem nie będę taki miły jeśli się zaraz nie zamkniesz - zagroził z całkowitą powagą na co Dazai faktycznie umilkł. Uniósł tylko brew po czym wypuścił powietrze i ruszył do komody by wyciągnąć z niej zdecydowanie za duże na niego ubrania i rzucić nimi w Osamu. — Idź do łazienki i się umyj bo z tobą nie wytrzymam. Wyciągnij ręcznik z szafy i weź nową szczotkę do zębów z szafki spod umywalki. No już, co się gapisz na mnie jak idiota? Idź — machnął na niego ręką, a szatyn po chwili wzruszając ramionami pognał do łazienki.

Chuuya westchnął masując skronie po czym na nowo skierował się do kuchni by przygotować śniadanie. Wyciągnął kromkę chleba i trzy parówki z lodówki jednak po chwili zastanowienia podwoił tą porcję z przekleństwami cisnącymi mu się na usta. Nie rozumiał po co jeszcze przygotowuje jedzenie dla tego idioty. Niczym sobie na nie nie zasłużył, po prostu u niego zasnął, a on był na tyle miły żeby nie wyrzucić go na zbity pysk. Nabrał powietrza w płuca po czym je wypuścił z świstem wrzucając mięso do gotującej się wody i po chwili wkładając kromki pieczywa do tostera. Zaraz po tym nalał do czajnika wody i go włączył w między czasie wsypując do garnuszków kawy. Z tego co się orientował Dazai pił ją bez niczego więc nic mu do niej nie dodawał natomiast sobie dosypał dwie małe łyżeczki cukru po czym zalał to wodą. Kiedy Dazai wyszedł z łazienki po szybkim prysznicu jedzenie stało już na stole, a Chuuya popijał powoli swój napój bogów.

— O jejku, Chuuya zrobił dla mnie śniadanie? — Zapytał przesłodzonym głosem na co Nakahara się skrzywił.

— Jak coś nie pasuje to możesz sobie iść. Nikt cię nie będzie zatrzymywał — machnął na niego ręką nawet nie unosząc wzroku znad kubka i koncentrując się na smaku picia.

— Oj, ależ mi wszystko pasuje~ — mruknął z zadowolebiem po czym zajął miejsce naprzeciwko rudowłosego by po chwili pójść w jego ślady i skosztować kawy. Gdy tylko to zrobił na jego nadal trochę po kąpieli malinowych wargach pojawił się mały uśmiech. Chuuya obserwował to mimowolnie zza kubka. — A więc musimy chyba ustalić plan działania co nie? -
— Wziął mały gryz tosta.

— Przypadłoby się bo nie zamierzam ginąć. W przeciwieństwie do ciebie mi życie jest jeszcze miłe — westchnął. — Wymyśliłeś coś?

& Najlepiej byłoby nie dać się złapać od razu. Proponuję zrobić małe zwiady dookoła portu pod przykrywką przesłuchań potencjalnych świadków co oczywiście też zrobimy.

— Dobra, ale co potem? — Ponaglił go.

— Jak to co? Jak już nas złapią od razu nie wyjdziemy w jednym kawałku, to mogę zagwarantować. Nie byliby raczej tak głupi żebyśmy zostali bez szfanku. Tak czy siak następnie spróbujemy sporządzić rozkład pomieszczeń tam gdzie będą nas przetrzymywać. Raczej nie trafimy od razu do pomieszczeń z przetrzymywanymi uzdolnionymi więc będziemy musieli sami tam trafić i zorientować się w jakim stanie i warunkach są. W skrócie musimy uzyskać jak najwięcej danych jednak nie polecał bym bezpośredniego ataku, zwłaszcza takiego który naraziłby porwanych. Pamiętajmy, że oni również są obdarzeni — streścił i po kromki zaczął jeść parówki specjalnie to przedłużając by zirytować niebieskookiego.

— A jeśli trafimy do osobnych cel? — Nadal bym sceptycznie nastawiony. Z tego co mówił Dazai wynikało, że trafią tam bez żadnego wsparcia i będą zdani tylko oraz wyłącznie na siebie, najpewniej zostaną unieszkodliweni, ale nadal nie wiadomo w jakim stopniu, a to wszystko miało bazować na wariancie, że ich nie złapią. Jednym słowem idiotyzm. Jednak mimo wszystko Chuuya ufał Dazaiowi chociaż niby by się do tego nie przyznał na głos gdyby ktoś go o to zapytał. Wiedział, że jeśli on uważa, że wyjdą z tego zwycięską ręką to i tak będzie.

— Ustalimy sygnał który pozwoli nam się namierzyć, proste — uśmiechnął się pełen energii na co drugi prychną jednak się już poddając i nie zadawając więcej pytań.

Cisza, która zapanowała nie była ani trochę niekomfortowa. Właściwe to była dość przyjemna jeśli brać pod uwagę, że zwykle szatynowi nie zamykała się jadaczka. Potrafił gadać godzinami o nie istotnych rzeczach jak jego nowa gra lub nowy sposób na samobójstwo. A ostatnio również i o jakiś mężczyznach. Z tego co mówił Dazai nazywali się Ango i Oda, ale tego drugiego nazywał Odasaku. Podobno się zaprzyjaźnili, już im współczuł. On sam nie byłby w stanie utrzymać ciepłych relacji z kimś takim jak jego partner. Naprawdę nie rozumiał dlaczego wszyscy tak wokół niego skaczą. Fakt, był egzekutorem, a większość spraw przepływa przez niego przez to jak Mori mu ufa jednak oprócz zdolności i inteligencji nie miał raczej w sobie nic niezwykłego. Nakahara zlustrował spojrzeniem chłopaka przed sobą. Jego sylwetka była patyczkowata, praktycznie bez zarysów jakichkolwiek mięśni, był denerwujący z tą swoją aurą rozpieszczonego dzieciaka oraz jego umiejętności w walce były poniżej przeciętnej. Jakby się tak zastanowić to do jego zalet (o ile faktycznie jakieś posiada bo i tak wszystkie jego dobre cechy były po części irytujące) można by było zaliczyć z przymrużeniem oka wygląd, ale to już nie jemu było oceniać.

Odsunął się od stołu i wstał kierując się do wyjścia z kuchni. Mieli robotę do wykonania w postaci przejrzenia raportów o porwaniach, a on nie zamierzał się z tym ociągać jeśli chciał zakończyć tą sprawę jak najszybciej.

***

Wesołych świąt kochani <3

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro