rozdział szósty - jutro wielki dzień!
- Ugh! Strasznie trudno rysować te badyle! - skrzywił się Gilbert próbując uchwycić idealne podobieństwo między swoim ,,dziełem", a refką, czyli prawdziwym słonecznikiem stojącym w lichym, wiele razy zbitym i sklejanym wazonie, który przytargali tu z salonu.
- Wiesz, co jest twoim problemem? - spytał Polska lekko śmigając pędzlem niczym zawodowy malarz. - Za bardzo chcesz, żeby twój malunek był perfekcyjny. To odbiera radość. Zbytnie się staranie sprawia, że nie wychodzi.
- Te artysta! - sarkastycznie stwierdził NRD. - Czy ja krytykuję twoje rysunki?
- Dobra, panie idealny. Maluj sobie dalej! - odciął się od dyskusji Feliks. I praca twórcza trwała dalej.
Po dwóch stronach wazonu powstawały serie słoneczników robionych różnymi stylami. Stylem Gilberta- jak najbliżej zbliżonym do oryginału i czasem aż przesadzonym - i stylem Polski - dzisiaj można powiedzieć, że kreskówkowym. Gdy skończyli, popatrzyli na całokształt. Niemiec aż się skrzywił z niesmakiem i syknął - Co to ma być? To w ogóle nie wygląda ładnie! Zmyjmy to i niech jedna osoba namaluje jeszcze raz. Będzie schludniej i przyjemniej dla oka. Bo to co na razie ten prezent przedstawia tylko obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie przesadzaj! - fuknął Feliks również oceniając dzieło. - Jest git. Widać, że dwie osoby brały udział w robieniu ornamentu. To świadczy o tym jak Iwan jest lubiany. Że aż dwie osoby malowały ten wzór.
- Jeśli tak uważasz... - Gilbert nie był do końca przekonany. Dla niego wyglądało to po prostu brzydko. Niechlujnie i tyle. Ale Feliks był Słowianinem, tak samo jak Iwan, więc się mniej więcej znał tym co lubił Rosjanin. Mniej więcej. Bo Iwan to jedna, wielka zagadka, nawet dla niego samego. Gilbert wciąż był w szoku po ataku ZSRR. Jemu by się przydał psycholog, a nie kolejne kraje do opanowania. Westchnął tylko. - Dobra Feliks, skoro uważasz, że jest w porządku, choć ja bym to zamalował i zapomniał, że takie coś w ogóle istniało, to zostawmy to do wyschnięcia, żeby się nie rozmazało.
- W porzo! - uśmiechnął się Polska.
Rano Gilberta obudziła cisza. Nikt nie krzyczał, nikt nie wzywał na zbiórkę, ani na śniadanie. Nic. Nawet budzik nie zadzwonił, co już naprawdę było dziwne. Popatrzył na zegarek. Nic dziwnego. Było dopiero wpół do siódmej. O pół godziny za wcześnie, żeby budzik dzwonił. Przeciągnął się. Przeszyło go piękne uczucie, że Iwana nie ma przez cały dzień. Nikt nie będzie na niego wrzeszczał, ani dyrygował mu co ma robić i kiedy. Może nawet leżeć dłużej w łóżku! Łiiiii! - zaczął się turlać po łóżku. - Oficjalnie uznaję ten dzień za Dzień Lenia!
- Czyli swój? - zapytał się czyiś , bardzo dobrze znany NRD głos.
- Oż ty pierogu, dobrze spałeś? - zazgrzytał zębami.
- Owszem, a co?
- To wyjdź z mojego pokoju, kładź makówkę i śpij dalej pierogu z grzybami! - krzyknął do kolegi, który ośmielił mu się wejść do pokoju! Jak on mógł?
- A nieeeeee! - zaśmiał się Feliks.
- A dlaczego?
- Bo fajnie mi cię wkurzać!
- Zaraz ci przywalę i odeślę do krainy Morfeusza i to tymi ręcami! - wrzasnął Gilbert i jakby na potwierdzenie podniósł dłonie stroną wierzchnią na zewnątrz, pokazując je Polsce.
- Pffffff! - prychnął Feliks. - Hahaha! Kto ci ręce rozbuja? Jesteś żałosny!
- Ja jestem żałosny? Popatrz na siebie! - warknął Gilbert.
- Cicho tam, mordy zakazane! - wrzasnął Rumunia stojąc w drzwiach. - Jak już się kłócicie, to chociaż zamykajcie za sobą drzwi! Ja tu spać chcę!
- Ojej, jaki wydelikacony, nie może spańciu, spańciu! - jęknął dramatycznie Gilbert. A do Polski się zwrócił - Eeeeee, zostawiam cię, ja tu się delektuję wolnym dniem, nie chcę żeby mi to ktoś zepsuł! - mruknął NRD i rozłożył się na łóżku. - I proszę stąd wyjść. -Czemu oni akurat przechodzili koło mojego pokoju? I czemu Polska nie zamknął drzwi? Ech!
Zamknął oczy i odpłynął. Pół godziny później został obudzony przez budzik, którego tępy nie zgasił, bo zapomniał.
- Ułaaaaaaa! - krzyknął, gdy zabrzmiały pierwsze nutki. - Nooooo szlag! Otworzył oczy i złapał zegarek. Wściekły zgasił wstrętny dzwonek i znowu rzucił się na łóżko. - Eeeech! Paskudne to wszystko! - jęknął. Nagle drzwi się otworzyły i wparował rozradowany Feliks. - Heeeeeejo! Wstawaj NRD, robimy imprezkę!
Gilbert wsadził sobie poduszkę na głowę. - Trzep się tramwaju leszczu, chcę spać!
- O nieeeee, mój drogi! Tak się nie będzie! - zaśmiał się Polska i zaczął targać biednego Niemca za nogę. - Wstajemy!
- Eeeeech! No dobra! - jęknął NRD i rzeczywiście wstał.
- Zbieramy się w salonie za pół godziny! Zjedz coś! - krzyknął jeszcze Feliks do kolegi i wyszedł.
- Jasne. - mruknął Gilbert.
Gdy czas minął, wszyscy zebrali się tam, gdzie to określił Polska.
- Dobra! - krzyknął organizator imprezy - Wszyscy pamiętają co mają robić? Niech wszyscy idą do swoich zadań! Ci co mają gotować to niech okupują kuchnię, Gilbert sprzątasz salon, a potem z Liz wieszasz ozdoby. - zwrócił się do NRD.
- No, ale Iwan jednak dziś wraca. Co jeśli to zobaczy? - spytał z powątpiewaniem Niemiec.
- Nie, nie zobaczy. Zwykle jak wraca wieczorem, to idzie od razu do swojego gabinetu i zapada w głęboki sen. W końcu to nie jest maszyna. Nawet nie zaszczyci spojrzeniem salonu, zaufaj mi! - puścił oko do Gilberta. - No to mamy ustalone! Zabieramy się do roboty!
I rzeczywiście, przez cały dzień wszyscy się uwijali niczym mrówki w mrowisku. NRD sprzątał tak jak nigdy. Szorował podłogę przez kilka godzin, a rezultat był taki, że się dało w niej przejrzeć. W takiej sytuacji cieszył się, że nosi chustę na głowie, bo by musiał ją myć, a tak to się tylko dzisiaj wykąpie. Liz, jak skończyła swoje, to pomagała mu jak umiała, bo co jak co, ale salon jest duży. Poza tym to pomieszczenie było tak zaskorupiałe od brudu, że dopiero wczesnym wieczorem skończyli sprzątać.
- Ufff...- sapnął Gilbert. - No tak brudnego miejsca to jeszcze nie widziałem. Nawet okopy były czystsze.
- Nie dramatyzuj. - poklepała go po ramieniu Węgry. - Zabierajmy się za wieszanie ozdób. Jak skończymy to będziemy mogli w końcu odpocząć.
- Najpierw muszę umyć twarz i ręce. - stwierdził NRD patrząc się na siebie. - Bo pewnie wyglądam jak górnik z kopalni.
- Trochę tak! - zaśmiała się Liz.
Polska robił ciasto, a raczej ciastko, bo miało składników udało się zebrać na ten cel. To miał być tort urodzinowy dla Iwana, ale to będzie raczej torcik. W końcu lepszy rydz niż nic, nie?
- Zrobię mu ciasto owocowe, bo Rosja lubi owoce. - stwierdził. - A poza tym mało mam składników to się nimi upcha. Pomarańcze i mandarynki mogę wykreślić, bo ich nie mam. Ale za to sporo się tu pałęta jabłek z mrożonki. No to niech będą jabłka! Zrobię szarlotkę. - uśmiechnął się. - A może lepiej jabłka w cieście? Dużo owocu, mało ciasta. Perfekcyjnie!
Późnym wieczorem wszystko było gotowe. Na podłodze w salonie można było się lepiej przejrzeć niż w lustrze u kosmetyczki, na stole znajdowało się miejsce na jedzenie, a tort się studził w kuchni. Wszystko było gotowe na jutrzejszy, wielki dzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro