r2
Rq2
Siedzieliśmy w bunkrze około godziny. Cały czas słyszałam żarty Leo albo coś próbowałam skonstruować. Kończyło się tym że rzucałam-planami nieudanych maszyn- do kosza. (Trafiałam za każdym razem)
-no i w końcu ją pokonałem-usmiechbal się Leo a Ariel dopiero teraz zorientowała się że jest zatopiona w swoich myślach-teraz powinnaś powiedzieć ,,o dziękuję ci wielki Leonie najwybitniejszy z wojowników,,
-nie powiem tego-powiedziałam i położyłam nogi na oparciu niewielkiej kanapy.
Teraz pomyślałam o moich rodzicach. Tata-jak sie okazało-grecki bóg słońca Apollo. Mama pracująca w warsztacie samochodowym kobieta. Kochała to co robiła. Potem pojawił się Rick. Rick namieszał w całej naszej rodzinie od kiedy sie pojawił(wcale nie Rick Riordan) najpierw niewinne wyjścia na pizzę ze mną i mamą a potem zaczęły sie ich randki w soboty kiedy robiłyśmy sobie z mamą maraton filmowy. Zawsze o 20 zaczynałyśmy od Szreka a potem przechodziłyśmy przez horrory, kryminały, romanse, komedie i różne inne. zazwyczaj niedziela była na spanie. Zawsze po takim maratonie padałam z nóg. Ale od kiedy pojawił wszystko sie zmieniło. trzymałam się z dala a maratony Matki i Córki zamieniły się w ,,jaki ładny mam sufit wersja 2h,,
-czyli wyjdziesz za mnie? Okay w takim razie myślę nad weselnym tortem w moja podobizną-powiedział elf a ja spojrzałam na niego wielkimi oczami i spadłam z kanapy.
-JA mam za CIEBIE wyjść? Znamy sie od godziny!-pisnęłam a po chwili odchrząknęłam.
-jak o? Przed chwila potwierdziłaś że za mnie wyjdziesz!-powiedział oburzony a ja nie ruszając się z miejsca patrzyłam na to jak przeczesuje ręką lekko skołtunione kręcone włosy. Aż mi się zrobiło ich przykro-włosów nie Leo żeby nie było. Otworzyłam torebkę i podeszłam do niego po czym wskoczyłam na blat za nim i usiadłam odsuwając wcześniej jakieś zapiski i parę śrubek i zaczęłam czesać naszego Elfa co spotkało się na początku z jego przerażeniem.
-No i teraz wyglądasz pięknie. Ależ ja jestem zdolna-powiedziałam zeskakując z blatu i siadając na swoim poprzednim miejscu.
-ja zawsze wyglądam pięknie-oburzył się marszcząc zabawnie czoło.-ale teraz jeszcze lepiej-powiedział szczerząc się-bo ty to powiedziałaś.
-mój biedny grzebień-powiedziałam ,,załamanym,, głosem. Sam przedmiot był złoty a gdy go wylewali do formy dorzucili prawdziwych roślin i zalali następną (przeźroczystą) warstwą.
-Ej! ale tty wiesz że mnie kochasz tak?-zapytał poważnie.
-Leon-podeszłam do niego-chce być twoją przyjaciółką okay? Ale nie wyobrażam sobie żyć w tym momencie z jakąś osoba na stałę. Nie szukam chłopaka mam wystarczająco dużo zmartwień okay?
-no tak-mruknął a potem uśmiechnął się i objął mnie ramieniem-chyba powinniśmy wracać. Jeszcze zaczną się bać że jednak cię oczarowałem.
-och-opadłam na jego ręce-widzieliście tego wspaniałego Valdeza? To bohater-przyłożyłam rękę do czoła teatralnie mdlejąc a on wywrócił oczami. I w tym momencie...po prostu mnie puścił co spotkało się z moim piskiem ale w ostatnim momencie złapał mnie za dłoń.
-czyli co? Czy ty Ariel zostaniesz ze mną aż do śmierci?-zapytał bardzo poważnie i oficjalnie.
-w tym momencie powinnam piszczeć z zachwytu tak?
-dokładnie
-jej!-zaśmiał się i znów mnie objął i tak doszliśmy na urodziny ale po twarzach ludzi mogłam zauważyć że nawet nie zauważyli naszego zniknięcia. W końcu przywieźli tort. Na szczęście nie musiałam dmuchać świeczek-to zabawa dla małych dzieci. Zjedliśmy tort i po około godzinie rozeszliśmy się do domów. Nagle obok mnie jakby nigdy nic wyrósł Leon.
-nie starasz mnie tak!-krzyknęłam na niego a on tylko tyknął mnie palcem w policzek wydobywając z siebie jakiś głupi dźwięk. Odprowadził mnie do domku i sam zawrócił do siebie podgwizdując pod nosem. położyłam sie na łóżku i w momencie z niego zeskoczyłam kiedy poczułam jak coś wbija mi się w plecy. Podniosłam małe pudełeczko i otworzyłam je. w środku znajdował sie łańcuszek z zawieszką w ksztalci łuku i strzały
Spojrzałam na śpiącego Alka. Uśmiechał się przez sen. odłożyłam pudełeczko i położyłam się spać.
rodział 2b
-ej,nie widziałam cię przez pół imprezy! gdzieś ty była?-zapytała mnie Amaia na śniadaniu na co ja skierowałam proszący wzrok na Leo który gdy poczuł że na niego patrzę odwrócił się i uśmiechnął do mnie tylko na co od razu i ja się uśmiechnęłam.
-byłam na imprezie cały czas Bella-powiedziałam nim zdążyłam się ugryźć w jezyk. Leo tak do mnie zaczął mówić gdy szliśmy do bunkra.
-Bella? z tego co pamiętam mam na imie Amaia. Ale ty moze masz jakąś Bellę a boku.
-hej.-obok naszego stolika stanął Leo z kawą w ręce-Will Nico cię szukał-powiedział a chłopak wstał i poszedł bez słowa. Leo zajął jego miejsce uśmiechając się słodko do moich sióstr, za co kopnęłam go pod stołem w piszczel a on sie skrzywił.
-Valdez? A czy ty nie masz przypadkiem swojego stolika?
-mam ale Harley kazał znaleźć sobie dziewczynę. Chcesz nia zostać?
-twoje nazwisko do mnie nie pasuje-powiedziała spokojnie pisząc cos w zeszycie a ja i Leo prawie wypluliśmy kawe z ust. Zaczęłam się śmiać patrząc na zdezorientowanego chłopaka.
-jak to nie? Małabyś za chłopaka naprzystojniejszego, najlepszego, najbardziej utalentowanego...
-i nastromniejszego-dodałam pół szeptem
-chlopaka w obozie. Nie mówiąc już że na świecie-usmiechnął się do niej ukazując zęby a ha wywróciłam oczami.
-Leon? czy ty nie miałes pracować nad jakimś projektem?-zapytałam podnosząc zakrywkę kubka by sprawdzić czy zostało tam coś jeszcze.
-miałem dlatego idziesz ze mną-powiedział
-tak się składa, że ona mi się właśnie spowiada z tego kto to jest Bella-powiedziała odkładając z trzaskiem długopis.
-powiedziałaś do niej Bella?
-no i co z tego?-zapytałam i poczułam pod nogą coś miękkiego. schyliłam się pod stolem i zobzcayłam olbrzymiego włochatego pająka. Podniosłam się i wskoczyłam na stół.
-Ari czy ty masz zamiar tańczyć?-zapytała Amaia z powiętpiewaniem w głosie. Ale ja jej nie słyszałam dokładnie bo krzyczałam tak że chyba zdarłam gardło.
-och! ty jesteś!-powiedziała jedna z dziewczyn od demeter kładąc ta bestię na rękę.-hej spokojnie. jego ugryzienie nie zabija-próbowała mnie uspokoić więc przestałam krzyczeć siadając na stole.-jedynie sprawia że ciało drętwieje i nie możesz się ruszyć-powiedziała i odeszła. Stanelam z dala od stolu.
-ide do...się przejść-powiedzialam i ruszyłam przed siebie. Nagle nad głową poczułam mocny wiatr a złoty smok przeleciał mi tuż nad głową. Zdziwiłam sie jeszcze bardziej kiedy zobaczyłam że staje przed domem głównym a z jego grzbietu zaskakuje nie kto inny jak wczorajszy jubilat- Leo Valdez
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro