Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

Wszystko, co odbiega od normy 
jest dziwactwem, a dziwactwa
powinny być surowo zakazane!

− Fragment z pamiętnika Petunii Evans

Lily

Południowo-wschodnia sypialnia domu przy ulicy Berry Ave numer 7 była niezwykłym miejscem. Wystarczy dodać, że ściany pokoju zmieniały kolor w zależności od nastroju swojej lokatorki. Nie był to skutek damskiego kaprysu, który domagał się ciągłych zmian wystroju, lecz samoistne działanie pomieszczenia. Zupełnie jakby przez te jedenaście lat przesiąkł magiczną mocą właścicielki. Zwykle, ściany przybierały wesołe, żywe odcienie różu, zieleni lub żółci. Jednak od kilku dni, sypialnia wyglądała niczym płótno malarza ekspresjonisty, który nie do końca radzi sobie z łączeniem barw. Przez smutne, brunatne plamy przebijał gdzieniegdzie lazurowy błękit, na jaskrawym, pomarańczowym pasie widniało kilka czarnych kleksów, a soczysty amarant mieszał się niekorzystnie z przygnębiającymi szarościami. Ta wymyślna abstrakcja zdobiąca ściany nie była jednak jednym nieszablonowym elementem aranżacji sypialni. Od kilku dni na półkach gościły opasłe tomy, a na ich grzbietach wymyślnym krojem wypisano tytuły: Standardowa księga zaklęć − 1 stopień, Dzieje magii, Wprowadzenie do transmutacji, Tysiąc magicznych ziół i grzybów, Magiczne wzory i napoje, Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć oraz Sztuka skutecznej rejterady czyli jak ustrzec się przed czarną magią. Parapet zastawiony był przedmiotami, których nikt nie spodziewałby się zobaczyć w pokoju jedenastolatki: kryształowe fiolki, miedziana waga, niewielki teleskop, a także szereg słoików wypełnionych substancjami, którym lepiej było się zbyt dokładnie nie przyglądać, jako że ich trafna identyfikacja mogłaby wzbudzić skrajne obrzydzenie. Na biurku w równym rzędzie spoczywało kilka rolek żółtawego pergaminu oraz klatka, na szczycie której przysiadła brązowa płomykówka z zainteresowaniem śledząc poczynania swojej właścicielki.

Lily po raz kolejny przepakowywała swój szkolny kufer. Na dywanie leżały poukładane w kostkę codzienne ubrania oraz czarne, szkolne szaty. Cały proces przygotowań mógłby się zakończyć nawet kilkanaście godzin temu, lecz gdy dziewczynka po raz pierwszy stanęła nad nieskazitelnie zapakowanym bagażem stwierdziła, że nie wie co ma teraz ze sobą zrobić. Nie potrafiła skupić myśli na treści czytanej książki. Na zewnątrz padał deszcz, więc spacer nie był żadną alternatywą. Z braku lepszego pomysłu, Lily wciąż wyjmowała i na nowo układała swoje rzeczy w kufrze, za każdym razem urozmaicając swój system segregacji. Całemu temu zapętlonemu procesowi winne były zamknięte drzwi sąsiedniego pokoju.

Petunia wyłaniała się ze swojej sypialni tylko na czas posiłków. W obecności rodziców, traktowała siostrę niczym powietrze, któremu od czasu do czasu trzeba podać miskę z ziemniakami lub nalać herbaty. Skrajna obojętność wykazywana przez Tunię w rodzinnym gronie oraz jawna niechęć podczas przypadkowych spotkań na korytarzu, była dla wrażliwej Lily nie do zniesienia. Pochłonięci przygotowaniami do nowego roku szkolnego, który najmłodsza córka miała spędzić poza domem, państwo Evans zdawali się nie dostrzegać wyrastającego między dziewczynkami muru. Głównym budowniczym była oczywiście Petunia, która stopniowo wzmacniała swoją barierę ochronną dokładając do niej nowe cegiełki pogardy, złości i urażonej dumy oraz łącząc je mocnym spoiwem niegasnącej zazdrości. Choć Lily wielokrotnie i na różne sposoby próbowała dotrzeć do Tunii, to siostrzane uczucia starszej panny Evans wydawały się całkowicie przyduszone lawiną negatywnych emocji i niechęci do wszystkiego co inne, do wszystkiego co dziwaczne.

Lily włożyła do kufra ostatni podręcznik. Rzuciła obojętne spojrzenie na zawartość bagażu, po czym, jak to czyniła za każdym razem, gdy kończyła pakowanie, spojrzała przez ramię na drzwi sąsiedniego pokoju. Aż podskoczyła na widok stojącego w wejściu czarnowłosego chłopca.

— Ale mnie wystraszyłeś! — zawołała przyciskając dłoń do galopującego serca.

— Przepraszam — powiedział Severus, lecz w jego głosie nie było skruchy. Mimo przylepionych do twarzy wilgotnych kosmyków oraz mokrej koszulki po zetknięciu z sierpniowym deszczem, chłopiec wprost emanował szczęściem. — To już jutro, Lily — powiedział, siadając na krześle przy biurku. Willow z cichym trzepotem skrzydeł sfrunęła z klatki i wylądowała na jego ramieniu. Delikatnie uszczypnęła go w ucho domagając się sowiego smakołyka. Chłopiec odpędził łakomego ptaka niedbałym machnięciem ręki, ani na chwilę nie odrywając oczu od swojej przyjaciółki. — Hogwart! Jutro jedziemy do Hogwartu! — doprecyzował, wyraźnie spragniony entuzjastycznej reakcji swojej rozmówczyni.

— Właśnie skończyłam się pakować — odpowiedziała Lily, wpatrując się pustym wzrokiem w zamknięty kufer i bezwiednie skubiąc wstążkę, którą przewiązany był jeden z dwóch rudych warkoczy. — Severusie... — zaczęła po chwili ciszy, wciąż uparcie wpatrując się w wieko bagażu — Czy myślisz, że ktoś, kto nie ma... ktoś niemagiczny... czy taki ktoś mógłby się nauczyć magii? Albo czy istnieje jakiś sposób żeby czarownica... albo czarodziej... mógł takiej niemagicznej osobie oddać trochę swojej mocy?

Chłopiec milczał, więc Lily zdecydowała się wreszcie na niego spojrzeć. Jego czarne oczy patrzyły na nią surowo, usta zacisnęły się w wąską linię, a z czarnych włosów leniwie skapywały krople tworząc wilgotne pręgi na jego ziemistej twarzy.

— Chyba nie pytasz poważnie? — odezwał się po dłuższej chwili milczenia, od którego powietrze w pokoju zdawało się gęstnieć. Widząc, że dziewczynka nie ma zamiaru zaprzeczyć lub przynajmniej zapewnić go, o czysto teoretycznym podłożu swojego pytania, wstał z miejsca i podszedł do niej. — Albo jest się czarodziejem albo się nim nie jest. Z mocą trzeba się urodzić. Bywa, że w czarodziejskich rodzinach rodzą się dzieci, które nie mają magii. Gdyby istniała możliwość przekazania mocy, takie rodziny na pewno zrobiłyby wszystko żeby zaszczepić czarodziejskie zdolności w swoich potomkach zamiast wstydzić się, że urodził im się charłak! — ostatnie słowa były niemalże krzykiem. Zamknął oczy i zacisnął palce u nasady haczykowatego nosa, by choć trochę się uspokoić. — Wiem o co ci chodzi — powiedział już ciszej, lecz nadal nie otwierał oczu. — Ale nie możesz obwiniać się za to, że ona jest mugolką, a ty czarownicą.

— Nie obwiniam się, ja tylko...

— Tak? — przerwał jej ostro Severus — To dlaczego ściany twojego pokoju wyglądają jakby najpierw zwymiotował na nie jednorożec, a potem zawtórował mu w tym górski troll? — zapytał, celując kościstym palcem we wspomniane przepierzenie o kuriozalnym wykończeniu.

Lily poczuła, że oczy zaczynają ją piec od cisnącego się na ich powierzchnię potoku łez. Ostatnio nic nie szło tak jak powinno. Najpierw Petunia zaczęła jej unikać, a teraz Sev, z tylko sobie znanego powodu, jest na nią zły. Objęła się rękami jakby ten gest miał ją uchronić od rozsypania się na kawałki. Po chwili zdała sobie sprawę, że na jej ramionach zaciska się nie jedna a dwie pary dłoni. Jeden komplet, ten o mocno wszczepionych w bluzkę paznokciach bez wątpienia należał do niej. Drugi, tak niepewny i delikatny w swoim geście pochodził od Severusa.

— Lily? — odezwał się cicho — Ja wiem, że to ty nieświadomie zmieniasz kolor ścian w swoim pokoju. One odzwierciedlają twoje emocje. A to co teraz na nich jest, świadczy tylko o tym, że coś nie pozwala ci być szczęśliwą.

— Ona mnie nienawidzi, Severusie — powiedziała, a jej głos niebezpiecznie zadrżał. Gdy tylko wypowiedziała ostatnie zdanie, dotarł do niej sens własnych słów. Sens, którego wcześniej nie dopuszczała do swojej świadomości. Kiedy spojrzała na stojącego przed nią chłopca, jego kształt okazał się rozmyty, rysy − niewyraźne. Z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że płacze. Wstrzymywane od wielu dni negatywne emocje wreszcie znalazły ujście w strumieniach łez. Każda słona kropla była przepełniona bezradnością, żalem i tęsknotą za utraconą, siostrzaną więzią.

Severus zrobił krok w jej stronę i nieporadnie rozłożył ramiona. Chciał ją objąć, pocieszyć, lecz nie miał w tym żadnego doświadczenia. W całym procesie bynajmniej nie pomagała zimna w dotyku i wciąż wilgotna od deszczu koszula.

— Co ci się stało, Snape? — na dźwięk szyderczego głosu, Severus odskoczył od Lily jak oparzony. Na progu z dumnie uniesioną brodą oraz wojowniczo splecionymi na piersiach rękami stała Petunia Evans. — Te mokre plamy na koszuli to tłuszcz z włosów?

— Tuniu... — Lily szybko otarła rękawem wilgotne policzki i zrobiła nieśmiały krok w stronę siostry. Otwarte ku sufitowi dłonie trzymała przed sobą, jakby podchodziła do płochliwego zwierzęcia i chciała pokazać, że nie jest uzbrojona. — Porozmawiaj ze mną, proszę.

Szare oczy Petunii były zimne i nieczułe. Nos zmarszczyła z odrazą jakby patrzyła nie na swoją młodszą siostrę, a na pełzającego ku niej, oślizgłego robaka.

— Nie dotykaj mnie! — Jasnowłosa dziewczyna wzdrygnęła się demonstracyjne i cofnęła. — Jesteś odmieńcem. Oboje jesteście odmieńcami! — dodała, celując oskarżycielsko palcem to w wystraszoną Lily, to znów w kipiącego ze złości Snape'a.

Zaskoczona tak brutalnymi słowami wypływającymi z ust ukochanej osoby, młoda czarownica bezradnie opuściła ręce. Pole widzenia znów zasnuła wilgotna kurtyna i tylko po rozmazanej plamie zieleni i czerni zdała sobie sprawę, że Severus stanął między nimi.

— Zamknij się! Zamknij się ty głupia, nic nie warta mugolko! — od głosu chłopca aż zadrżały szyby w oknach. Z gardła Petunii wydobył się zduszony jęk. Lily ostrożnie wyjrzała zza pleców Snape'a. To, co zobaczyła jeszcze długo miało nawiedzać ją w nocnych koszmarach. Tunia nie miała ust. Jej szczupłe palce na próżno błądziły po twarzy w rozpaczliwym poszukiwaniu nieistniejących warg. Miejsce pod jej nosem pokrywała gładka skóra. Szare oczy dziewczyny rozszerzyły się w niemym wyrazie przerażenia i grozy. Poruszała swoją mocno zarysowaną szczęką, lecz to powodowało jedynie napinanie jednolitej błony, która uparcie nie chciała ujawnić brakującego otworu. Dziewczyna wydała z siebie kolejny zdławiony jęk, wywróciła białkami i padła bez zmysłów na podłogę.

Lily nie wiedziała, ile czasu wpatrywała się w zemdloną siostrę nie będąc w stanie zebrać myśli, czy poruszyć choćby małym palcem. Cisza zmącona jedynie szumem wciąż padającego deszczu, dokuczliwie napierała na bębenki w uszach.

— Odejdź stąd — głos bez wątpienia należał do niej, lecz wydawał się dziwnie obcy, odległy. W następnej chwili już klęczała przy Petunii, kładąc jej bezwładną głowę na swoich kolanach i czule gładząc jasne włosy. — Wyjdź stąd, Severusie — powtórzyła, nie podnosząc wzroku znad zdeformowanej twarzy siostry. Stopniowo cichnące kroki oraz odgłos zamykanych drzwi świadczyły o tym, że chłopiec zastosował się do jej prośby.

Ściany południowo-wschodniej sypialni domu przy ulicy Berry Ave nr 7 pokryła jednolita, nieprzenikniona czerń.

*   *   *

Ekspres Londyn − Hogwart mknął przez wiejskie okolice pozostawiając przed oczami Lily zamazane, kolorowe kształty podzielonych na sektory pól uprawnych. Oparła głowę o splecione na niewielkim, rozkładanym stoliczku ręce i beznamiętnie wpatrywała się w widok za oknem. Wstrzymywane przez cały ranek łzy ciekły powoli po jej policzkach tworząc na rękawie bluzki mokrą plamę. Nawet się nie odwróciła słysząc za sobą skrzypienie rozsuwanych drzwi przedziału.

— Cześć! Można się dosiąść? — dobiegł ją chłopięcy głos, lecz i na to nie zareagowała — Syriusz? Syriuszu, chodź! Tu jest dużo miejsca! — widocznie także w świecie czarodziejów utarło się przekonanie, iż milczenie oznacza zgodę. Już po chwili półki w przedziale jęknęły cicho przyjmując na siebie ciężar dwóch nowych kufrów. — Ale tłok! — wydyszał — W dodatku jestem strasznie głodny. Kiedy przyjdzie ktoś z jedzeniem?

— Trzeba było zjeść śniadanie — odpowiedział mu pozbawiony emocji głos.

— Trochę zaspałem. A jak się obudziłem zorientowałem się, że tylko mi się śniło, że pakuję kufer, podczas gdy ten realny wciąż był pusty. O mało bym nie zdążył na pociąg, ale tata wezwał Błędnego Rycerza i dopłacił konduktorowi żeby zawieźli nas poza kolejnością. I wiesz co? Dobrze, że nie zdążyłem zjeść tego śniadania. Przejażdżka Rycerzem jest tylko dla ludzi o mocnym żołądku — i obaj ryknęli śmiechem z niezrozumiałego dla Lily żartu.

— Mam kilka Czekoladowych Żab. Podwędziłem Regulusowi — chłopiec nazywany Syriuszem, wspiął się na siedzenie i zaczął grzebać w leżącym na półce bagażu. Rzucił pięciokątne opakowanie swojemu koledze, który złapał je z niesamowitą zręcznością. — Ej, chcesz? — Lily poczuła, że chłopiec stuka palcem w jej plecy. Niewzruszona, uparcie trwała w swoim postanowieniu ignorowania wszystkiego i wszystkich. — Spetryfikował cię ktoś czy jak?

— Gdyby faktycznie tak było, to raczej tego nie potwierdzi. Zostaw ją. Mam gnoma ogrodowego, a ty?

— Godryka Gryffindora.

— Wymień się!

— Tylko za Wendelinę Dziwożonę.

— O nie! Dobrze wiesz, że to klejnot koronny mojej kolekcji!

Chłopcy zaczęli się targować, wymieniając przy tym mnóstwo obcych dla Lily nazwisk czarodziejów i gatunków magicznych stworzeń. Była im niejako wdzięczna za to, że nie próbowali na siłę wciągnąć jej do rozmowy. Z twarzą wciąż zwróconą w stronę szyby, mogła pogrążyć się we własnych myślach, po raz kolejny analizując minione wydarzenia.

Tuż po wyjściu Severusa, na podjeździe rozległ się głośny trzask, a już w następnej chwili na schodach dało się słyszeć szybkie kroki. Już po wszystkim − pomyślała zrezygnowana Lily, wciąż przeczesując palcami jasne włosy siostry − zaraz oddadzą mnie w ręce dementorów.

— Co my tu mamy? — usłyszała nad sobą, kobiecy głos, w którym próżno było szukać oskarżycielskiej nuty. Brzmiała w nim jedynie zdrowa, zawodowa ciekawość. Dziewczynka zwróciła ku przybyłej swoje zaczerwienione od płaczu oczy. Czarownica była ubrana w powłóczystą, purpurową szatę. Proste, mysie włosy kończyły się równo z jej podbródkiem, po którym w zamyśleniu sunęła palcem. — Zaklęcie Oscausi — zdiagnozowała i przeniosła spojrzenie z nieprzytomnej ofiary na trzymającą ją w objęciach rudowłosą dziewczynkę. — Nieładnie z twojej strony. Sama mam dwie siostry i wierz mi, doskonale wiem jak potrafią zaleźć człowiekowi za skórę, ale żeby zaraz traktować kogoś zaklęciem z pogranicza czarnej magii?

— Pójdę do Azkabanu — nie było to pytanie, lecz pogodzenie się z losem.

— Na Merlina, nie! — odparła ze śmiechem kobieta — Ale musisz uważać i nauczyć się panować nad emocjami. Teraz dam ci tylko słowne pouczenie, ale za takie zachowanie po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie czekają cię znacznie poważniejsze konsekwencje — to powiedziawszy, wycelowała różdżkę w twarz Petunii, mrucząc przeciwzaklęcie. Błysnęło i pod nosem wciąż nieprzytomnej dziewczyny zmaterializowały się wąskie, blade wargi. Błysnęło ponownie, lecz w obliczu Tuni nic się nie zmieniło. — Zmodyfikowałam jej pamięć — wyjaśniła czarownica. — Gdy się obudzi, będzie pamiętać waszą sprzeczkę, ale nic ponadto. To jej pokój? Przeniosę ją na łóżko, nie powinna tak leżeć na podłodze — niewidzialne nosze uniosły zemdloną dziewczynkę, delikatnie układając bezwładne ciało na pikowanej narzucie.

— Pani... Pani jest z Ministerstwa Magii? — zapytała Lily, nerwowo przygryzając drżącą z emocji wargę.

— Carlotta Smith, Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów — przedstawiła się kobieta, wychodząc z pokoju Petunii i cicho zamykając drzwi. Spojrzała na roztrzęsioną istotkę stojącą na środku korytarza — Nie wyglądasz mi na taką, co to rzuca na ludzi uroki — stwierdziła kucając, by spojrzeć w zapłakaną twarz dziewczynki. Czułym gestem odgarnęła jej na plecy rude warkocze. — Powiedz mi, czy zrobił to ktoś inny? — Lily czuła na sobie intensywne spojrzenie szarych oczu. W milczeniu pokręciła głową.

— To moja wina — szepnęła łamiącym się głosem. W momencie, gdy Petunia nazwała ją odmieńcem, Evans pomyślała, że nie może już tego znieść. W tym samym czasie Sev wtrącił się do rozmowy, dlatego Lily nie potrafiła powiedzieć, które z nich tak naprawdę było autorem zaklęcia. Nie chciała bardziej komplikować sytuacji, a tym bardziej przysparzać Severusowi problemów nie mając pewności, które z nich dwojga zawiniło.

— Rozumiem — szepnęła czarownica. Lily poczuła delikatne stuknięcie różdżki w czubek głowy, a później była już tylko ciemność...

Gdy państwo Evans późnym wieczorem wrócili z pracy, zastali obie córki smacznie śpiące w swoich łóżkach. Przezorna Carlotta Smith zadbała nawet o przearanżowanie pokoju młodej czarownicy, malując go na miły oku wrzosowy odcień.

Jednak jak słusznie zauważyła kiedyś Eileen Snape, magia nie jest stuprocentowym remedium. Po przebudzeniu, wspomnienia uderzyły w Lily ze zdwojoną siłą. Szybko zbiegła po schodach. W kuchni panowała codzienna krzątanina towarzysząca szykowaniu i pałaszowaniu śniadania.

— Muszę jechać? — pytała Petunia, bezwiednie mieszając w swojej misce płatków z mlekiem. Głos siostry, choć przesiąknięty znużeniem i niechęcią, był dla niej niczym najsłodsza pieśń. Lily zajęła miejsce naprzeciwko.

— Tuniu? Jak się czujesz? — spytała nieśmiało.

— Zwyczajnie — zapytana wzruszyła ramionami — jak każdy normalny człowiek — mruknęła pod nosem, kładąc wyraźny nacisk na słowo normalny. Nagle wyprostowała się w przypływie nieoczekiwanego olśnienia — Chociaż w sumie wcale nie czuję się dobrze. Brzuch mnie boli. Mogę zostać?

— Petunio, już o tym rozmawialiśmy. Wszyscy jedziemy na dworzec, by pożegnać Lily. Zobaczycie się najwcześniej na Boże Narodzenie. Nie rozumiem, co w ciebie wstąpiło? — skarcił córkę pan Evans. Zaczerwieniona po cebulki płowych włosów Tunia nie odzywała się przez całą drogę do Londynu. Dopiero na peronie 9 ¾, Lily uświadomiła sobie, że ma przed sobą ostatnią szansę przebłagania siostry. Jednak i ta rozmowa nie przebiegała pomyślnie. Gdy tylko Petunia usłyszała o naruszeniu prywatnej korespondencji z profesorem Dumbledorem, jej niechęć do czarodziejów jeszcze bardziej wzrosła.

Ktoś bez słowa wszedł do przedziału i zajął miejsce naprzeciwko pogrążonej w ponurych myślach Lily. Sprzeczający się chłopcy nawet nie przerwali swojej zażartej dyskusji o tym, czy złota karta z podobizną Crispina Cronka jest warta wymiany na dwie srebrne z Felixem Summerbee i Gideonem Crumbem. Dziewczyna zerknęła na przybysza, lecz szybko znów skierowała wzrok w stronę okna, rozpoznając w nowym towarzyszu podróży Severusa ubranego w czarną, szkolną szatę.

— Nie chcę z tobą rozmawiać — powiedziała.

— Dlaczego?

Poruszanie tematu wczorajszych wydarzeń przy nieznajomych chłopcach nie wydało jej się dobrym pomysłem, dlatego wspomniała jedynie o liście, do którego bezmyślnie nawiązała podczas pożegnalnej rozmowy z Petunią. Snape zdawał się zupełnie nie rozumieć powodu przygnębienia Lily, a fakt, że starsza córka państwa Evans odzyskała narzędzie mowy także nie wywarł na nim żadnego wrażenia. Może faktycznie niepotrzebnie się zadręczała? W końcu wszystko wróciło do normy. Tunia nie pamiętała wyrządzonej krzywdy. Entuzjazm Severusa był zaraźliwy. Otarła oczy chusteczką i mimo woli uśmiechnęła się lekko.

— Dobrze by było żebyś trafiła do Slytherinu — stwierdził Sev.

— Do Slytherinu? — powtórzył jeden z chłopców, a jego dłoń, w której trzymał pięciokątną, kolekcjonerską kartę, zastygła w połowie drogi do wyciągniętej ręki kolegi. Dopiero teraz Lily mogła przyjrzeć się swoim hałaśliwym towarzyszom. Ten, który wtrącił się do rozmowy był szczupłej budowy. Na prostym nosie miał osadzone okrągłe okulary, zza których spoglądały zdumione, orzechowe oczy. Jego czarne włosy były potargane, czemu trudno się dziwić. Jeśli zapewnienia o porannym pośpiechu były prawdziwe, to na pewno nie znalazł czasu, by sięgnąć po grzebień. Rozwalony na siedzeniu obok Lily Syriusz, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy przeglądał wachlarz zdobytych kart.

— Cała moja rodzina była w Slytherinie — odezwał się tym samym pozbawionym emocji głosem, którym na początku podróży informował kolegę o sensowności spożywania śniadania. W przeciwieństwie do siedzącego naprzeciwko niego chłopca, Syriusz miał włosy ułożone w gładkie fale. Jego szare oczy z wyrazem niewzruszonej obojętności przebiegły po twarzach zgromadzonych w przedziale ludzi.

Rozmowa o domach sprowokowała niezrozumiałe dla Lily poruszenie. Na wieść o tym, że czarnowłosy rozczochraniec chce być w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, Snape prychnął pogardliwie.

— Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg — skwitował ze złośliwym uśmiechem.

— A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? — pytanie Syriusza wywołało u obu chłopców salwę śmiechu, która przybrała na sile, gdy chcący się odgryźć Severus kichnął tak potężnie, aż podskoczył w miejscu. Lily poczuła przypływ współczucia. Chłopiec musiał się przeziębić po wczorajszym spacerze w deszczu.

— Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział — powiedziała i z dumnie uniesioną głową wyszła na wąski korytarz. Za jej plecami pobrzmiewało przeciągłe buczenie i kpiarskie komentarze.

— Do zobaczenia, Smarkerusie! — zawołał jeden z chłopców nim z trzaskiem zamknął za nimi drzwi.

Lily szła przed siebie, sprawnie manewrując między przebywającymi poza przedziałami uczniami. Zatrzymała się dopiero przy jednym z okien, gdzie dogonił ją pociągający nosem Sev. Bez słowa wręczyła mu paczkę chusteczek, którą asekuracyjnie nosiła w kieszeni spodni. W ciągu ostatnich dni paczuszka posłużyła jej zdecydowanie zbyt wiele razy.

— Wczoraj była u mnie urzędniczka z Ministerstwa Magii — zaczęła, bez zbędnego wstępu. Rozejrzała się ukradkiem, by sprawdzić czy nikt ich nie podsłuchuje. Nie chciała iść do Hogwartu z łatką przestępczyni, którą wizytuje Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów.

— Wiem... — szepnął Severus, spuszczając wzrok na swoje poprzecierane adidasy — Po tym co się stało, nie poszedłem do siebie. Obserwowałem twój dom zza drzewa. Widziałem, jak pojawiła się ta kobieta w purpurowej szacie, a po jakimś czasie wychodzi. Chciałem wrócić, sprawdzić czy wszystko w porządku, ale w twoim pokoju nie paliło się światło. Za jakiś czas wrócili twoi rodzice... wtedy poszedłem do domu.

— Zmodyfikowała jej pamięć. Rodzice nie wiedzą. Nie umiałam im o tym powiedzieć. Petunia nic nie pamięta, ale i tak mnie nienawidzi — wyrzucała z siebie potok nieskładnych zdań. Chcąc dodać sobie otuchy, ciasno oplotła się ramionami. Poczekała aż gromadka dziewczyn w szkolnych szatach ich minie, a potem kontynuowała — Jak Tunia mówiła te straszne rzeczy... ja... ja wtedy pomyślałam, że już nie dam rady dłużej tego słuchać. Co jeśli to ja rzuciłam na nią to zaklęcie?

— Nie, to... — Snape urwał. Chcąc zyskać na czasie, zaczął gorączkowo wycierać sobie chusteczką cieknący nos. Po tym wszystkim co wczoraj przeżyła, Lily wciąż gotowa była zrzucić całą winę tego świata na swoje wątłe barki. Nie mógł na to pozwolić, lecz jednocześnie bał się, że go znienawidzi, jeśli powie, że to wyłącznie jego dzieło. Już nie raz zdarzyło mu się w gniewie stracić kontrolę nad swoimi mocami. — Nie możesz tak myśleć — powiedział wreszcie. — Nie mówmy już o tym. Co się stało, już się nie odstanie. Teraz jedziemy do Hogwartu, by nauczyć się kontroli nad magią.

Ich uszu dobiegło ciche skrzypienie kół oraz podniecony gwar. Korytarzem szła starsza kobieta pchająca przed sobą obładowany słodyczami wózek. Wokół niej szybko rósł tłum wygłodniałych czarodziejów.

— Chodź, znajdziemy sobie jakiś przedział bez głupich Gryfonów — zaproponował Severus, na co Lily uśmiechnęła się blado.

*    *    *

Dalsza część podróży minęła w zdecydowanie przyjemniejszej atmosferze. Lily i Severus trafili do przedziału zajmowanego przez trójkę drugoklasistów: Franka Longbottoma − bardzo sympatycznego Gryfona o brązowych oczach i szerokim, zaraźliwym uśmiechu, Edgara i Amelię Bones − kędzierzawe rodzeństwo z Hufflepuffu oraz rdzawowłosego Mundungusa Fletchera, który jako pierwszoroczny skwapliwie wypytywał starszych uczniów o wszelkiego rodzaju szkolne sprawy.

— Ta kotka... — mówił Fletcher, kartkując trzymany w rękach notes, w którym zapisywał wszystkie istotne informacje — Pani Norris — odczytał, stukając palcem w odnalezione imię. — Mówicie, że potrafi zawołać swojego właściciela? Które piętra najczęściej patroluje? A gdyby ją przekupić kocim smakołykiem? Ktoś już kiedyś tego próbował?

— Jeszcze nie postawiłeś stopy w Hogwarcie, a już kombinujesz jak przemknąć się obok kocicy woźnego? Postępuj zgodnie z regulaminem, a ten problem sam się rozwiąże — powiedział Frank wzruszając ramionami. Mundungus zdawał się go nie słuchać, znów zawzięcie skrobał coś w notatniku. Sądząc po tym jak jego usta uformowały się w bezdźwięczne słowo łapówka raczej nie uznał uwagi o przestrzeganiu regulaminu za wartą zapisania.

— Jakie są korzyści członkostwa w Klubie Ślimaka? — kontynuował swój rekonesans.

— Po pierwsze nie tak łatwo się tam dostać — odpowiedziała mu Amelia, dumnie wypinając pierś, co bez wątpienia świadczyło o jej przynależności do rzeczonego stowarzyszenia. — Trzeba sobie zasłużyć.

— Ewentualnie posiadać odpowiednio znane nazwisko — dodał jej brat — Slughorn to kolekcjoner sław.

— Horacy Slughorn? — ożywiła się Lily, która do tej pory w milczeniu słuchała rad starszych kolegów. Niestety wywiad Mundungusa był bardzo spersonalizowany i wyraźnie skierowany na próby obejścia regulaminu, co ją osobiście niewiele interesowało.

— Znasz go? Skąd? Jak się nazywasz? — Dung zanurzył pióro w kałamarzu i z wyczekiwaniem wpatrywał się w rudowłosą dziewczynkę.

— Był u mnie w domu. Wręczył mi list z Hogwartu — odpowiedziała, nieco speszona, że wszystkie pięć par oczu, w tym cztery należące do obcych ludzi skierowały się na nią.

— Ha! — Fletcher bezceremonialnie wycelował w nią końcówkę pióra. Kilka kropel czarnego atramentu skapnęło na podłogę. — Czyli jesteś mugolaczką!

— Masz z tym jakiś problem? — zapytał hardo Severus. Efekt groźby zepsuto głośne kichnięcie.

— Przeziębienie, co? — zagadnął Frank, po czym wstał i zaczął grzebać w swoim kufrze. — Mama dała mi butelkę eliksiru pieprzowego. Powiedziała, że może się przydać, skoro Obrony Przed Czarną Magią ma nas w tym roku uczyć Victus Crude. Nie bardzo wiem co ma eliksir pieprzowy do zaklęć obronnych, no ale... — nieznacznie wzruszył ramionami, jakby chciał przekazać, że z teoriami jego mamy po prostu należy się zgodzać, a nie poddawać zbędnym dyskusjom. Wyciągnął z bagażu coś, co wyglądało jak zwykły turystyczny termos. Nalał do nakrętki odrobinę płynu i wręczył Severusowi. — Nie jest gorący. On tak zawsze dymi. Może ci pójść uszami, ale naprawdę pomaga.

— Dzięki — mruknął chłopiec, odruchowo podstawiając kubek pod swój zaczerwieniony, haczykowaty nos. Jednak przez katar nie mógł wyczuć żadnej woni. Wahał się jeszcze przez kilka sekund, po czym jednym haustem wypił całą zawartość prowizorycznego kubeczka. Skrzywił się, wzdrygnął, a już po chwili kilka kosmyków jego czarnych włosów uniosło się uwalniając buchającą z uszu gorącą parę. Był to tak komiczny widok, że wszyscy − łącznie z samym Severusem, który najwyraźniej poczuł się już znacznie lepiej, zanieśli się gromkim śmiechem.

— Wracając do tego Klubu Ślima...

— Co się stało z poprzednim nauczycielem Obrony przed Czarną Magią, skoro zmienili go w tym roku? — Snape bezceremonialnie wszedł Mundungusowi w słowo. Widocznie już wyrobił sobie o chłopcu nienajlepszą opinię po tym jak nazwał Lily mugolaczką i postanowił nie ukrywać swojej niechęci do niego.

— Umarł — odpowiedział z kamienną twarzą Edgar. Wszyscy wstrzymali oddech. Lily zakryła usta dłonią wyobrażając sobie najgorsze scenariusze.

— Żart cechuje się tym, że rozwesela ludzi, a nie przyprawia o zawał — skarcił kolegę Frank — Profesor Bigotry wcale nie umarł. Bones ma po prostu czarne poczucie humoru. Musiał odejść, bo naraził się trytonom. Uważał je za stworzenia czarnomagiczne, dlatego chciał pojmać jednego i pokazać go na lekcji.

— Ostro się wkurzyły — wtrąciła Amelia kręcąc głową na wspomnienie tamtych wydarzeń.

— Prawie go utopiły — dodał jej brat bliźniak.

Prawie robi wielką różnicę — sprecyzował Frank, nim Edgar znów zaczął stawiać krzyżyki na biednym profesorze Bigotrym. — W każdym razie był zmuszony odejść. Podobno teraz wiedzie spokojny żywot pustelnika w jakiejś puszczy, z dala od wszelkich zbiorników wodnych.

— Ale trzeba przyznać, że za długo to się nie napracował — stwierdziła Amelia.

— Mama mówi, że odkąd profesor Merrythought odeszła na emeryturę, żadnemu nauczycielowi Obrony nie udało się utrzymać na stanowisku dłużej niż rok — powiedział Longbottom.

— Dlaczego? — chórem zapytali wszyscy pierwszoroczni zgromadzeni w przedziale.

— Umierają — stwierdził beznamiętnie Edgar.

— Oj przestań, bo zaraz wyrzucę cię przez okno skoro tak ci spieszno pożegnać się z tym światem! — zdenerwował się Frank — Choć podobno niektórzy z nich faktycznie marnie skończyli. Ale nie można tak generalizować, Bones! — dodał szybko, widząc, że Puchon już otwiera usta, by wtrącić swoje mroczne trzy grosze. — Podobno na tym stanowisku ciąży klątwa rzucona przez Sami-Wiecie-Kogo.

Po tych słowach w przedziale zapadła grobowa cisza. Lily spojrzała na towarzyszy podróży i ze zdumieniem stwierdziła, że wszyscy, łącznie z nią samą, siedzą pochyleni do przodu, głowa przy głowie jakby obawiali tajną taktykę wojenną. Miny mieli poważne, a w powietrzu zawisła aura grozy.

— Ja nie wiem Kto... — odezwała się nieśmiałym szeptem.

— Mugolaczka — skwitował Mundungus, kiwając głową jakby wypowiedź Lily jednoznacznie potwierdziła postawioną przez niego hipotezę.

— Nie nazywaj jej tak! — Severus zerwał się z miejsca. Jego czarne oczy ciskały błyskawice. Przestraszony Fletcher wcisnął się w siedzenie i asekuracyjnie zasłonił rękami w obawie przed fizycznym atakiem ze strony Snape'a.

Drzwi przedziału rozsunęły się. Stanął w nich wysoki chłopiec o podłużnej twarzy, prostych, platynowych włosach sięgających ramion i zimnym, wyniosłym spojrzeniu, którym zlustrował rozgrywającą się w przedziale scenę.

— Przebierzcie się. Dojeżdżamy na miejsce — oznajmił sucho, po czym wycofał się na korytarz mrucząc pod nosem: nowicjusze. Nawet nie pofatygował się, by z powrotem zasunąć drzwi.

Drugoklasiści zaczęli ściągać z półek swoje kufry i wyjmować czarne szaty. Lily zauważyła, że szkolne ubranie Franka ma aplikacje w kolorze bordowym, a rodzeństwa Bones − w żółtym. Już niedługo i ona pozna barwy swojego nowego Domu. Jakie godło będzie nosić na piersi: węża, borsuka, kruka czy lwa? Nagle serce w niej zamarło.

— Mój bagaż został w innym przedziale... — powiedziała z rezygnacją.

— Przyniosę! — Mundungus zerwał się z miejsca, starannie okrążając wciąż groźnie łypiącego na niego Snape'a. — Żeby pokazać, że nie jestem uprzedzony. Nic nie mam do mugo... znaczy... to ja pójdę po ten kufer — już stał jedną nogą na korytarzu, gdy drogę zastawił mu bagaż Lily niesiony przez chłopca o rozczochranych, czarnych włosach i jego kolegę. Obaj mieli już na sobie jednolicie czarne szaty pierwszorocznych.

— Tu jesteś! — zawołał wielbiciel Gryfonów, patrząc na Lily z szerokim uśmiechem i demonstracyjne ocierając czoło rękawem, choć nie widniała na nim nawet kropelka potu. — Zajrzała do naszego przedziału jakaś białogłowa i powiedziała, że trzeba się przebierać.

— To był Lucjusz Malfoy, prefekt Slytherinu — poprawił odruchowo Frank, otrzepując swoją szatę z nieistniejących paprochów.

— A ty nie zabrałaś swojego kufra, więc pomyślałem, że ci go dostarczymy — kontynuował, ignorując uwagę Longbottoma.

— Bo jeszcze wysłałabyś po niego Smarkerusa i by Ci go zasmarkał — dodał Syriusz, zaglądając do przedziału nad ramieniem przyjaciela.

Gdyby nie ostatnia uwaga, Lily byłaby im naprawdę wdzięczna za to, że o niej pomyśleli. Jednak najwyraźniej zrobi to wszystko wyłącznie na pokaz, którego puentą było wyszydzanie Severusa.

— Nikt was o to nie prosił! — powiedziała, wstając i buntowniczo splatając ręce na piersi.

— Kobiety — prychnął Syriusz z pogardą, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował w kierunku swojego przedziału. Czarnowłosy rozczochraniec postał jeszcze chwilę w wejściu mierząc dziewczynę bacznym spojrzeniem, po czym beznamiętnie wzruszył ramionami jakby pogodził się z otrzymaną formą podziękowania i ruszył za przyjacielem, rzucając przez ramię:

— To na razie, Evans!

— Ja pomogę! Ja pomogę! — Mundungus, chcąc choćby w minimalnym stopniu dopełnić obietnicy i pokazać swój brak uprzedzenia do mugolaków, wciągnął bagaż do przedziału i z cichym stęknięciem postawił go na tapicerowanym siedzeniu. — No — mruknął otrzepując ręce po wykonanym zadaniu. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Snape'a, lecz czarne oczy chłopca skierowane były na wieko kufra i wypisane na nim litery: L. Evans. Lily była gotowa przysiąc, że z uszu i nozdrzy Severusa znów buchnął dym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro