Rozdział VI
Podstawą dobrej samoobrony jest umiejętność
przeprowadzenia sprawnej, udanej ucieczki
przed napastnikiem.
− Victus Crude podczas wykładu o podstawach
obrony przed czarną magią
Severus
— Severusie, czy możemy porozmawiać? — Lily wyglądała na bardzo poruszoną. Jej policzki były zaróżowione, a oczy szkliste jak podczas gorączki. Wszystkie rude kosmyki spoczywały za uszami. Dziewczynka musiała je tam systematycznie zagarniać, a robiła to tylko w chwilach zdenerwowania.
Nie mieli okazji zamienić słowa od czasu feralnych wydarzeń podczas nauki latania. Lily wróciła na błonia tuż przed końcem lekcji, gdy reszta pierwszorocznych, ukradkiem rozcierając obolałe miejsca, już odnosiła miotły do pobliskiego schowka. Madame Hooch rozkazała, by dwójka delikwentów − jak pieszczotliwie ochrzcił Lily i Pottera, eskortujący ich żylasty mężczyzna − została po zajęciach w celu wysłuchania skróconego instruktażu obchodzenia się ze sprzętem latającym. Severus zdążył jedynie posłać przyjaciółce pełne współczucia spojrzenie, nim w towarzystwie innych Ślizgonów udał się na zielarstwo.
Pod koniec dwugodzinnej sesji pielenia grządek asfodelusów, jeden z Krukonów, demonstrując swoje nieposkromione, empiryczne zapędy postanowił przyłożyć ostry koniec sekatora do bulwiastego kaktusa stojącego na jednej z półek. Roślina w akcie uzasadnionego sprzeciwu strzeliła strumieniami lepkiej substancji, która pokryła wszystkich w promieniu dwóch metrów. Severus miał pecha znaleźć się w centrum pola rażenia i zbadać wydzielinę wszystkimi dostępnymi zmysłami. Z wyglądu i konsystencji przypominała ciemnozielone błoto. Fetor, który momentalnie wypełnił całą cieplarnię sprawił, że wielu uczniów schowało głowy do najbliższych doniczek, zapełniając je jałowym nawozem własnej produkcji. Jeśli Snape miałby skonfrontować doznania jakie zapewniły jego kubkom smakowym zabłąkane krople roślinnego wycieku, powiedziałby, że tak powinien smakować wywar z rozgotowanej ropuchy. Natomiast, jeśli chodzi o zmysł słuchu, to został aktywowany przez litanię inwektyw wydobywającą się z ust poszkodowanych.
Profesor Sprout − nauczycielka zielarstwa, uznała za stosowne wygłosić nadprogramowy wykład na temat cudownych właściwości Mimbulus mimbletonii, bo właśnie taką nazwę nosił owy nielubiący dotyku, szary kaktus. Wymienienie wszystkich cech rośliny oraz walorów jej systemu obronnego, którego rezultatem jest tak zwany odorosok, zajęło nauczycielce kilkadziesiąt cennych minut przerwy obiadowej. Głodne, zmęczone, a przede wszystkim brudne ofiary eksperymentu zaczęły jawnie przypisywać Mimbulusowi dodatkowe atrybuty o dość wulgarnym wydźwięku. Najbardziej kreatywny w tej dziedzinie okazał się Mundungus Fletcher, którego bogaty zasób epitetów doszedł uszu profesor Sprout i kosztował Slytherin piętnaście punktów.
Do rzekomo zbawiennych właściwości odorosoku, z pewnoścą nie zaliczało się bezproblemowe czyszczenie splamionych ubrań, skóry czy włosów. Doprowadzenie się do stanu uznawanego przez społeczeństwo za względnie akceptowany, zajęło Severusowi blisko pół godziny.
Nic więc dziwnego, że chłopiec wszedł do Wielkiej Sali spóźniony, głodny i wściekły. Jego największym marzeniem w tym momencie było zatopienie zębów w słusznym kawałku soczystej pieczeni. Jednak widząc targaną emocjami przyjaciółkę, nie mógł odmówić jej prośbie. Rzucił tylko tęskne spojrzenie na ociekającą sosem, rumianą szynkę, nim z żołądkiem skręcającym się w głośnym proteście, wstał od stołu.
— Chodźmy na dziedziniec — zaproponował, naprędce owijając w serwetkę kawałek tarty melasowej i wypychając kieszenie szaty jabłkami.
Zamkowe patio, zwane Dziedzińcem Transmutacji, było kwadratowym, porośniętym zieloną murawą placem. Jego obwód wyznaczały krużganki zwieńczone kamiennymi arkanami, a centrum − żelazna sfera armilarna, której okręgi skrzypiały cicho poruszane delikatnymi podmuchami wiatru. Kilkoro uczniów, korzystając ze sprzyjającej pogody, rozsiadło się wygodnie pod koroną potężnego drzewa, opierając się o pień i oddając beztroskiej konwersacji.
Severus zajął miejsce na podwyższonym cokole między dwiema kolumnami. Z lubością odgryzł kawałek przyniesionej tarty i spojrzał wyczekująco na Lily. Dziewczynka, z posępnym wyrazem twarzy, krążyła w tę i z powrotem w obrębie jednego przęsła arkady. Między jej ściągniętymi brwiami utworzyła się pionowa zmarszczka. Nerwowo zagryzała dolna wargę i wyłamywała palce. Nie pospieszał jej. Wiedział, że prędzej czy później pozna powód jej zmartwienia, a tymczasem mógł w pełni rozkoszować się słodkim smakiem deseru.
— Mary pobiegła do łazienki na parterze, nie na siódme piętro — powiedziała, nie przerywając swojego rytualnego spaceru.
— Postąpiła strategicznie i racjonalnie — stwierdził. — Jeśli goniłbym za potrzebą, też wybrałbym najbliższą toaletę, a nie biegał po kondygnacjach.
— Nie, Sev, nie rozumiesz. — Lily niecierpliwie pokręciła głową. Promienie słońca zamigotały na jej rudych włosach, upodabniając je do tańczących płomieni. Rzuciła szybkie spojrzenie na uczniów gawędzących pod drzewem, po czym usiadła na cokole tuż obok Severusa. Dla większej poufności, pochyliła się ku niemu i przyciszonym głosem zaczęła streszczać swój pierwszy poranek w Hogwarcie. Nie przerywał jej, w milczeniu przeżuwając przyniesiony ze sobą prowiant. Niekiedy z jego ust wychodziło ciche prychnięcie lub pomruk zrozumienia. Gdy wspomniała o szlabanie u McGonagall za włóczenie się po szkole podczas lekcji, pokręcił głową w geście współczucia i dezaprobaty jednocześnie. Szczęście, że woźny nie dysponował wystarczającymi dowodami na udział Lily i Pottera w zanieczyszczeniu korytarza na siódmym piętrze. W przeciwnym razie konsekwencje mogłyby być znacznie boleśniejsze. Z całą pewnością Severus mógł stwierdzić jedno − w tej opowieści było stanowczo za dużo negatywnego czynnika w postaci Pottera.
— Na historii magii wreszcie miałam okazję zapytać Mary, dokąd prowadziły znikające drzwi na siódmym piętrze. — Coś w głosie Lily mówiło mu, że zbliża się punkt kulminacyjny. Zwrócił twarz w jej kierunku i zdziwił się widząc dziewczynkę tak blisko. Mógłby policzyć wszystkie piegi na jej nosie, czy złote plamki zdobiące zielony pierścień tęczówek. — Mary nigdy nie pobiegła na górę! Schowała się w łazience dziewczyn na parterze.
— Może i McDonald nigdy nie była na tym siódmym piętrze, ale ty i Potter już tak. Nie rozumiem, po co z nim tam poszłaś? — mruknął i spuścił wzrok na swoje dłonie. Ze zdziwieniem stwierdził, że trzyma w nich dwa ogryzki po jabłkach. Do tego stopnia wsłuchał się w głos przyjaciółki, że nawet nie zwrócił uwagi, kiedy pochłonął cały prowiant.
— Bo on... bo Potter... — Lily zaczerwieniła się aż po cebulki włosów — Byłam ciekawa, czy tym razem uda mi się zobaczyć te drzwi.
— A do czego te drzwi są ci tak bardzo potrzebne? Lily, to jest Hogwart. — Severus przybrał poważny, mentorski wyraz twarzy z jakim zwykle opowiadał przyjaciółce o świecie magii. — Tu co chwila coś znika, pojawia się, lewituje, czy zmienia stan skupienia.
— Ale czy to nie jest dziwne? — Dziewczynka nie dawała za wygraną. — Ktoś pędzi na siódme piętro, znika za drzwiami, których nie sposób odszukać, a kilka chwil później całe piętro usłane jest łajnobombami?
— Ten ktoś, kogo tak zawzięcie goniłaś... wiesz kto to? Czy to na pewno uczeń?
— Widziałam czarną, szkolną szatę... — zmarszczyła brwi, usiłując przywołać we wspomnieniach obraz dzisiejszego pościgu.
— Więc to mógł być każdy — podsumował Severus, tonem ucinającym dalszą dyskusję. — Prócz McDonald, która jak wspomniałaś, ukryła się w toalecie na parterze. Lepiej już chodźmy, bo spóźnimy się na obronę przed czarną magią.
Nie rozumiał, dlaczego wydarzenia dzisiejszego dnia wywarły na niej tak duże wrażenie. Czyjeś zniknięcie w ścianie oraz smrodliwy towar ze sklepu Zonka eksponowany na podłodze jednego z opustoszałych korytarzy, zajmował ją bardziej niż własny szlaban czy utracone punkty. Między jej brwiami wciąż widniała pionowa zmarszczka. Kilkukrotnie otwierała usta, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili wycofywała się. Wreszcie pokręciła głową i z cichym westchnieniem rezygnacji wstała z kamiennego cokołu.
— Severusie? — zagadnęła nieśmiało, gdy opuścili dziedziniec, wkraczając między chłodne mury zamku. — Co to jest Kujwicz?
* * *
Na drzwiach klasy, w której planowo miała odbyć się lekcja obrony przed czarną magią, wisiała kartka z lakoniczną informacją, iż aż do odwołania wszystkie zajęcia, dla wszystkich roczników odbywać się będą na skraju jeziora.
— Na gacie Merlina, nie mogli tego powiesić na parterze i zaoszczędzić nam fatygi? — żachnął się Mundungus Fletcher, odczytawszy informację nad ramieniem Lily. — Wracamy! Ej ty tam, przekaż ludziom na końcu, żeby się nie pchali! Lekcje nad jeziorem! Powtarzam, lekcje są nad jeziorem! Wycofać się!
Przez zgromadzoną na trzecim piętrze grupę pierwszorocznych Gryfonów i Ślizgonów, przebiegł szmer przekazywanej wzajemnie informacji. Tłum zaczął powoli przesuwać się w stronę nowej lokalizacji.
— Co myślicie o profesorze Crudzie? — zapytała Lily — Wczoraj przed ceremonią naprawdę mnie przestraszył. Wydawał się bardzo surowy.
— Wzbudził we mnie podziw i szacunek — odpowiedział szczerze Severus. Na samo wspomnienie publicznego upokorzenia Pottera, kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu.
— Jest nowy. Niełatwo było się czegokolwiek o nim dowiedzieć, zwłaszcza o metodach nauczania — mówił Mundungus, zawzięcie przeszukując kieszenie swojej szkolnej szaty. Wywinął je na lewą stronę i dokładnie obejrzał. Z każdą chwilą jego twarz stawała się coraz bledsza. — Nie mam notesu!
— Może zostawiłeś go w łazience, gdy czyściłeś szatę z odorosoku? — zasugerował Severus.
— Niech to sklątka rozsadzi! — zaklął Fletcher i zaczął nerwowo szarpać się za włosy — Ile mamy czasu? Muszę odzyskać mój notes.
— Już po dzwonku. Znajdziesz go po zajęciach — powiedziała łagodnie Lily, próbując uspokoić wyraźnie panikującego Ślizgona.
— Z resztą, po co ci te notatki? Nie pamiętasz informacji, które wyciągnąłeś od innych? — zauważył Severus.
— Po to zapisuję, by nie musieć zapamiętywać! Muszę go odzyskać. Patrole, dyżury, tajne przejścia... — wciąż wymieniając pod nosem utracone informacje, Fletcher skręcił w najbliższy korytarz i popędził nim ile sił w nogach. Jego rozczochrane, rude włosy przypominały puchatą główkę dmuchawca, a z boków szaty wciąż powiewały wyciągnięte poszewki pustych kieszeni. Lily i Sev wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia i bez słowa poszli dalej.
Rozległa plama jeziora zajmowała południową część szkolnych terenów i ciągnęła się zawiłą wstęgą od wschodu na zachód, tworząc gładką, lustrzaną taflę, w której przeglądały się pokryte zielenią góry oraz pobliski las. Severus sądził, że odszukanie konkretnego miejsca, w którym zaplanowano zajęcia obrony przed czarną magią zajmie im trochę czasu, jednak tuż po opuszczeniu murów zamku, lokalizacja przestała budzić jakiekolwiek wątpliwości. Pojawiły się natomiast obawy co do tego, co ich na tych lekcjach czeka.
Wzdłuż brzegu jeziora wyrósł skomplikowany i bardzo różnorodny tor przeszkód. Niektóre sektory pokrywało lepkie błoto, inne zasłane były sidłami, kolczastym drutem, siecią, drabinkami, wbitymi w ziemię kłodami lub płotkami. Gdzieniegdzie piętrzyły się pagórki o różnym stopniu stromości. Miejscami połyskiwała woda. Być może zadziałała tu wyobraźnia, lecz Severus miał wrażenie, że z jednej kałuży na chwilę wynurzyła się błoniasta, szpetna dłoń. Nad wszystkim górowały wysokie ścianki wspinaczkowe, składające się z poziomych belek, lin lub siatek.
— Czego się gapicie jak bazyliszek w lustro?! W szeregu zbiórka! — Magicznie wzmocniony głos Victusa Crude'a potoczył się echem po szkolnych błoniach i sprawił, że wiele par stóp (nie tylko tych aktualnie przebywających na lekcjach obrony przed czarną magią) w przestrachu straciło kontakt z podłożem. Nauczyciel, dokładnie jak uczynił to przed Ceremonią Przydziału, przeszedł wzdłuż linii uczniów, obdarzając każdego srogim spojrzeniem. — Na moich lekcjach nauczycie się dyscypliny, współdziałania, odpowiedzialności, a przede wszystkim... — tu nastała dramatyczna pauza, a wycelowany w niebo palec wskazujący podkreślał wagę nadchodzących słów — Jak. Nie dać się. Zabić. Dopiero, gdy skończycie ten kurs, będziecie godni nazywać się żołnierzami.
— Chyba mu się kompas rozmagnesował. To szkoła magii, nie koszary. — Uszu Severusa doszedł cichy szept oraz stłumiony chichot. Dopiero teraz zauważył, że stoi niedaleko Pottera i jego kumpla. Zerknął z nadzieją na profesora. Ten jednak zdawał się nie dosłyszeć komentarza bezczelnego Gryfona. Jaka szkoda!
— Na tę chwilę jesteście dla mnie niczym więcej jak szczurzymi bobkami, ślimaczym śluzem, gumochłonami — ku uciesze Snape'a, szare oczy Crude'a wymownie spoczęły na Potterze — brudem pod paznokciami trolla, odchodami ameby... mówiąc bardziej ogólnie: najniższymi formami życia ziemskiego. — Omiótł spojrzeniem szereg uczniów, lecz nikt nie śmiał zgłosić sprzeciwu co do przyznanego mu statusu społecznego. — Nie uznaję rasizmu, nie obchodzi mnie wasz status krwi, zawartość skrytki u Gringotta, stanowisko tatusia, czy inne bzdety. Wszyscy jak tu stoicie jesteście dla mnie tak samo niczym. Czy to jasne?
Uczniowie spojrzeli po sobie, kilku śmielszych wymamrotało nieśmiałe "tak", inni niemrawo pokiwali głowami.
— Na wyraźnie zadane pytanie domagam się odpowiedzi "Tak, panie profesorze" lub "Nie, panie profesorze", wygłoszonej jednogłośnie oraz donośnie. Powtórzę ostatni raz: CZY TO JASNE?!
— Tak, panie profesorze!
— Kolejno odlicz!
Z obu końców szeregu odezwały się jedynki.
— Zaczyna prawoskrzydłowy, wy bezmózgie glony! Jeszcze raz: KOLEJNO ODLICZ!
Tym razem wypełnienie komendy przebiegło bez zakłóceń, choć stres sprawiał, że wielu wahało się przed wypowiedzeniem swojej liczby, zupełnie jakby stanowiła ona wynik skomplikowanego równania.
— Jednego brakuje — stwierdził Crude, po czym ze złowrogim uśmiechem spojrzał na Pottera — Gumochłon, wystąp! Kogo brakuje?
— Skąd mam wiedzieć? Panie profesorze — chłopiec zreflektował się w ostatniej chwili, lecz mina nauczyciela mówiła jednoznacznie, że pospiesznie dodany zwrot grzecznościowy na niewiele mu się zda.
— Już pierwszego dnia szkoły, oddział stawił się na miejsce zbiórki niekompletny, a ty to bagatelizujesz? — Crude pochylił się, przybliżając twarz do Pottera tak, że niemal stykali się nosami. Chłopiec zacisnął dłonie w pięści, lecz nie spuścił wzroku. — Od dziś Gumochłon obejmuje obowiązki dyżurnego. Na początku każdej lekcji ma obowiązek składać mi szczegółowy raport ze stanu oddziału, liczby obecnych, liczby nieobecnych oraz wszelkich szczegółów owej nieobecności, niesubordynacji, niedyspozycji i innych zjawisk. Czy. To. Jest. Jasne.
— Tak. Panie. Profesorze — wycedził Potter przez zaciśnięte zęby. Jeszcze przez kilka sekund uczeń i nauczyciel toczyli niemą walkę na spojrzenia. W końcu Crude wyprostował się. — Wstąp! — rzucił w kierunku Gryfona, który zgrzytając zębami posłusznie wrócił na swoje miejsce w szeregu. — Czy ktoś inny, nędzne sukkubie bękarty, jest w stanie mi powiedzieć kogo brakuje?
Severus walczył ze sobą. Miał wrażenie, że jego gardło przeobraziło się w pustynię, a serce łomocze tak głośno, że słyszą je wszyscy w promieniu kilku kilometrów. Wreszcie jego noga wykonała krok do przodu, dołączyła do niej druga pociągając za sobą resztę ciała.
— Mów! — zażądał Crude, widząc ochotnika na złożenia dzisiejszego meldunku.
— Brakuje Mundungusa Fletchera, panie profesorze — zakomunikował, prostując plecy i patrząc prosto przed siebie.
— Czy rzeczony uczeń posiada burzę marchewkowych włosów i gębę tak brzydką, że mogłaby być uznana za sztukę współczesną?
— Eee...
— Prze... przepraszam za... za spóźnienie... pa... panie profesorze. — Przedmiot dyskusji w osobie Mundungusa Fletchera zajął miejsce na końcu szeregu. Zgięty w pół i trzymający się za bok chłopiec, z trudem łapał oddech. Wnętrzności jego kieszeni wciąż wystawały z szaty. Wszystko wskazywało na to, że nie udało mu się odzyskać bezcennej zguby, a ciskające błyskawice spojrzenie Crude'a świadczyło o tym, że Fletcher lada moment straci znacznie więcej niż notes. Pytanie tylko, czy profesor poprzestanie na punktach, czy spóźnienie będzie kosztować Ślizgona godność.
— Pięć punktów za meldunek. Wstąp — syknął Victus Crude do Severusa, nie odrywając spojrzenia od swojej nowej ofiary. — Mun-dung-us Fletcher — mówił Creude, a każda sylaba sprawiała mu wyraźną przyjemność. Powolnym krokiem podszedł do dyszącego po biegu Ślizgona. — Cóż za trafne imię. Nawet nie muszę się wysilać, by nadać ci odpowiedni przydomek, twoi rodzice już mnie wyręczyli. Panie Dung*. — Wąskie wargi nauczyciela wygięły się w grymasie, który z trudem można było interpretować jako uśmiech. — Skoro już jesteś rozgrzany, może dla odmiany dasz przykład swoim towarzyszom i jako pierwszy zmierzysz się z torem przeszkód?
Fletcher przechylił się, by spojrzeć na zawiły ciąg drabinek, pagórków, podejrzanych kałuż i przeszkód widniejący za plecami nauczyciela.
— Bardzo dziękuję, ale...
— Chyba nie wyraziłem się dość jasno. Mój błąd — wszedł mu w słowo Crude, po czym przyłożył koniec różdżki do swojego gardła mówiąc: — Sonorus! BIEGIEM MARSZ NA TOR PRZESZKÓD, DUNG!
Wielu uczniów odruchowo zatkało sobie uszy, a samego adresata tak bezpośredniego rozkazu, dosłownie zwaliło z nóg. W obawie przed równie wymownym ponagleniem, Fletcher czym prędzej podniósł się z ziemi i pobiegł w stronę pierwszej przeszkody. Podczas gdy puchata, ruda głowa testera toru co jakiś czas znikała, to znów pojawiała się w polu widzenia reszty oddziału, Crude jak gdyby nigdy nic, wznowił uprzednio podjęty wykład.
— Sztuka skutecznej rejterady czyli jak ustrzec się przed czarną magią. Ty! Czym jest rejterada?
Z szeregu nieśmiało wystąpił szczupły, blady Gryfon, w którym Severus rozpoznał Remusa Lupina − chłopca, z którym wczoraj miał okazję dzielić łódkę podczas pierwszej przeprawy do Hogwartu.
— Rejterada to inaczej ucieczka, rezygnacja z ryzykownych działań — odpowiedział chłopiec cicho, acz pewnie.
— Pięć punktów. Wstąp! Z waszymi obecnymi umiejętnościami nie porywacie się na śmierciożerców, chyba że macie w głowie papkę ze smoczego łajna lub irracjonalne, samobójcze zapędy. Wasza różdżka jest jedynie narzędziem. Narzędziem, którym trzeba umieć się posługiwać. Nie nauczycie się tego w ciągu kilku godzin, dni, tygodni, miesięcy. Niektórym nie udaje się to nawet przez lata. A musicie być gotowi na samoobronę w każdej chwili. Od momentu, gdy przekroczyliście próg tej szkoły staliście się celem. Niełatwo poprawnie wymierzyć cios, gdy cel jest RUCHOMY. A jeszcze trudniej, gdy ruchomy cel się ODDALA.
— Sugeruje pan, że powinniśmy uciekać? — zapytał Potter.
— Ja nie sugeruję, Gumochłonie. Ja ci ROZKAZUJĘ. Chyba, że chcesz zginąć − droga wolna. Jeden robal więcej czy mniej na świecie nie robi mi różnicy. Jednak są na to łatwiejsze sposoby niż robienie z siebie tarczy na Zaklęcia Niewybaczalne.
— Gryfoni nie uciekają z podkulonym ogonem! Mężnie stawiają czoło zagrożeniu!
Przez chwilę Crude patrzył na zuchwałego ucznia jakby ten faktycznie był wyjątkowo obrzydliwym robakiem, który wpełzł do mieszkania i jedyną kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje czy zgnieść go butem, czy iść po gazetę.
— A więc jednak smocze łajno — zdiagnozował profesor bezbarwnym głosem, po czym ponownie pochylił się, by stanąć twarzą w twarz ze swoim rozmówcą. — Dokładnie za miesiąc szanowny Gumochłon o głowie pełnej odchodów, pokaże jak mężnie stawia czoło napastnikowi. Daję ci, bezwartościowy pasożycie, coś, czego nie dostaniesz od żadnego szanującego się śmierciożercy − możliwość przygotowania do pojedynku. A teraz... BIEGIEM MARSZ NA TOR! MASZ GO POKONAĆ TRZY RAZY! Ach, i jeszcze jedno... — Crude wycelował różdżkę w Pottera — Locomotor mortis — powiedział, na co nogi chłopca przylgnęły do siebie. O mało nie stracił równowagi, w ostatniej chwili chwytając się szaty Blacka. — Sądzę, że w tej sytuacji adekwatniejsza będzie komenda: naprzód SKOK!
— To niesprawiedliwe! — zawołał Syriusz Black, postanawiając stanąć w obronie przyjaciela.
— Gumochłon z pewnością ucieszy się z towarzystwa. — Gdy z ust profesora ponownie wypłynęła formuła zaklęcia, nauczony przykładem Pottera Black asekuracyjnie złapał się ramienia stojącego obok Remusa. Dwójka przyjaciół potrzebowała chwili, by przywyknąć do obecnego stanu rzeczy. Dopiero wówczas, gdy bez udziału osób trzecich udało im się utrzymać w pozycji pionowej, z dumnie uniesionymi głowami zaczęli skakać w stronę pierwszej przeszkody. Severus z rozkoszą chłonął widok kicających Gryfonów. Chciał zapamiętać obraz ich upokorzenia w każdym, najdrobniejszym szczególe. — Ktoś jeszcze? Nie? UFORMOWAĆ TRÓJSZEREG! W PRAWO ZWROT! BIEGIEM MARSZ! Ty też Dung!
Fletcher właśnie dokuśtykał do miejsca zbiórki. Od stóp do głów pokrywała go mieszanka błota, ziemi, trawy oraz bliżej niezdiagnozowanych roślin zielonych. Jego szata była rozdarta w wielu miejscach, a z policzka ciekła cienka stróżka krwi. Słysząc rozkaz profesora wydał z siebie coś pomiędzy jękiem a szlochem, lecz nie zaryzykował werbalnego protestu.
— Co za parszywy dzień — poskarżył się szeptem Mundungus, gdy Crude oddalił się, by złośliwymi uwagami dopingować Pottera i Blacka. — Najpierw obrzygał mnie jakiś kaktus, wskutek czego zgubiłem mój bezcenny notes. Następnie jakiś niewyżyty sadysta każe mi pokonywać mordercze zapory. Nie czuję nóg, a znów muszę biegać. Jak tak wygląda pierwszy dzień w szkole, to aż boję się myśleć co będzie dalej.
— Nie bądź takim pesymistą — odpowiedział mu Severus, któremu humor wyjątkowo dopisywał. Wykręcił głowę, by lepiej widzieć jak dwójka Gryfonów radzi sobie z przeszkodami. Kretyni. Nawet nie pomyśleli, by użyć przeciwzaklęcia.
— Nie jestem pesymistą — odburknął Fletcher, wyciągając ze swoich lepkich od błota włosów wściekle zielony wodorost i ze wstrętem rzucił go na ziemię. — Jestem brudnym, zmęczonym, obolałym, wściekle głodnym i obrabowanym optymistą.
*Dung − z języka angielskiego łajno, nawóz, kał
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro