Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Darkness

Instagram: kirittawattpad

Ptaszek zadowolony zaćwierkał na gałęzi białego drzewa. Drobne jasne listki wiewały się pod wpływem wiaterku. Świeży powiew powietrza oznaczał dla wielu zimniejszy początek dnia. Ptak wglądowo podobny do wróbelka połączonego z jaskółką chwilę obserwował przez okno, co się dzieje w środku by odlecieć gdzieś dalej w las, zostawiając Mit samą sobie.

Zapach rozniósł się po całym domu jak magiczne zaklęcie. Mit zaciągnęła się smażonym chleb z jajkiem oraz ziołami ze swojego ogródeczka. Kiedy kolejne kawałki się zapiekły na tyle, że były chrupkie zdjęła je na kwadratowy szary talerz. Zamoczyła kolejne kawałki w sosie oraz wrzuciła na patelnię. Danie szybko się zasmażało, dzięki czemu dwa talerze ciepłego jedzenia zostały postawione na stole przed godziną ósmą. 

Dziewczyna rozciągnęła się aż wszystkie kości wróciły na swoje miejsce po spaniu. Otworzyła dwudrzwiową srebrną lodówkę, wyrzucając jeszcze pół jej zawartości na owalnym stół. Jakieś parówki, pomarańczowy ser, serki, bułki...

- Gdzie ten Met? - cmoknęła pod nosem. Poprawiła swoje różowe kapcie oraz ruszyła na podbój pierwszego piętra domu. - Niech tylko ja go dopadnę...

Przekroczyła framugę od kuchni i skręciła w lewo na ciemno brązowe schody. Ominęła tysiące zdjęć rodzinnych oraz przyjacielskich. Na chwilę zatrzymała się przy swoim zdjęciu oraz dwóch koleżanek - sam początek drugiego roku nauki. Stały przytulone do siebie a za nimi widniała szkoła oraz masa innych uczniów. Uśmiechnęła się radośnie pod noskiem - kochała oglądać takie fotografie, ponieważ od razu powodowały ciepły rozlew uczuć. 

Kiedy wspięła się na samą górę oglądnęła się na ciemno żółtą stronę korytarza. Drzwi od jej pokoju, młodszego brata pokoiku oraz gościa były zamknięte. Skręciła znów w lewo - w jasno czerwony korytarz - przechodząc koło sypialni mamy oraz łazienki. Na wprost stanęła przed drzwiami brata Meta. Zapukała cicho kilka razy, lecz gdy nie uzyskała odpowiedzi, powtórzy stukanie dwa razy mocniej. 

- Met? - jęknęła pod drzwiami, chwyciła za klamkę, która nie chciała wpuścić ją do środka. Zmarnowana oparła się prawą stroną twarzy o szybkę. - Otwórz te cholerne drzwi, bo zrobię wejście, stłukując którąś z szybek. 

Wyprostowała się jak linijka i czekała na rozwój wydarzeń. Przyłożyła ucho. Cisza panowała w pokoju. 

- Met - powtórzyła głośniej. - Met ty pacanie!

- Met chyba wyszedł na podwórko... - jęknął głos, po czym siarczyście ziewnął jak jakiś stwór. Mit odwróciła się do gościa. 

Włosy jak zwykle miał rozczochrane a na nich widniały założone gogle, które lekko odbijały światło z lampek. Ubrania miał lekko pogniecione, ale co się dziwić, przecież spał w nich całą noc. Bluza rozpięta pokazywała żółtą koszulkę. Prawą dłonią potarł zaspane oczy i znowu ziewnął, zasłaniając się tym razem dłonią. Wyglądał na ledwo żywego - widać było, że jakby prawe oko jeszcze było w pół śnie, lecz starał się mieć oba szeroko otwarte.

- Obudziłam Cię? 

- Nie, nie. Znaczy tak, znaczy - podrapał się po głowie zakłopotany. Uśmiechnął się do niej delikatnie, lecz sam czuł, że to było dość słabe jak na niego. - Zapachy mnie obudziły-

- Śniadanie jest już na stole - podeszła do schodów. - Zapraszam na degustacje. 

- Chętnie - ożywił się momentalnie na słowo śniadanie. Od samego otwarcia oczu żołądek dawał o sobie znać. 

W ciszy schodzili po schodach na dół.

Drago?

Na moment Dan zatrzymał się na schodach, odwracając się w stronę góry. Krótka myśl przeszła mu przez moment, ale jednak z niej zrezygnował.

Kuso nie pewnie wkroczył do kuchni, rozglądając się po niej całej. 

- Met ty cepie! - jęknęła głośno Mit, wybudzając chłopaka z zamyślenia. - Gdzie byłeś?

Jej brat siedział zadowolony przy stole, nakładając jedzenie na talerz. Spojrzał się na nią lekko zdziwiony, po czym wzruszył ramionami.

- Byłem zobaczyć samochodu na podróż a potem zadzwoniła do mnie mama 

- Kiedy będą? - zaciekawiona usiadła na przeciw niego. 

- Właśnie w tym rzecz, że mamy dom wolny jeszcze dwa dni, ale też powiedziałem jej - zarzucił wzrok na gościa, który stał oparty o framugę drzwi od kuchni. - o naszym niespodziewanym gościu-

- I?

- Najpierw była zdziwiona i zmieszana, potem jak jej wyjaśniłem co i jak to z jednej była z nas dumna, z drugiej jednak taka... Hm... Niepewna tego? - machnął ręką wraz z widelcem. - Eh, sam nie wiem nawet jak to nazwać

- Sprawiam wam kłopot? - spytał nagle Daniel. Rodzeństwo spojrzało się na niego z lekkim zakłopotaniem w oczach. Pierwszy jednak odezwał się Met:

- Nie, wszystko jest załatwione. Na prawdę - dodał ostatnie słowa trochę niepewnie. 

Z jednej ich mama była osobą bardzo przyjacielską, życzliwą oraz otwartą na nowe znajomości, na pomoc innym. Jednak jeżeli człowiek jej nie podpasował potrafiła być jak sam diabeł w ludzkiej skórze - nieprzewidywalna, niebezpieczna oraz wredna.

- Jak to mama, boi się o nas - stwierdziła Mit. - Nie zna Ciebie, więc pewnie będzie dzwonić do nas co pół godziny albo częściej

- Ha ha możliwe - przyznał jej rację brat. - Ona jest czasem jak taka ciemność. Jak jej coś sie jej nie spodoba to może pochować każdego!

Ból.

Dziki śmiech.

Znów ból.

Hałas wystrzału i krzyk.

Chłopak rozglądnął się wokół siebie przerażony. Trzęsącą się dłonią dotknął swoich ust. Na sto procent poczuł smak metalicznej krwi. Krwi jednak na ustach nie było. Dlaczego miał wrażenie, że ta krew była? Zmarszczył brwi zaskoczony swoją nagłą reakcją. Skąd ten strzał? 

- Co jest? 

Tutaj jesteś mały szatanie wentylacyjny!

Jego oddech przyspieszył, ręce drżały. Powoli osunął się na ziemie, nie rozumiejąc swojej reakcji. Krew, widział na swoich rękach czerwoną krew. Trzęsące się dłonie tarł o siebie szybkim tempem, chcąc jej się pozbyć. Jednak jego działanie nic nie dawało - nawet bardziej pogarszał sytuację. Cieczy jakby było coraz więcej i więcej. Nie potrafił żadnym sposobem jej zatrzymać.

- Hej, co się dzieję?! - kobiecy głos dopadł go zza pleców. Brązowo włosy nie zwracał uwagi na krzyki zmartwienia. Nie mógł na czymś innym się skupić. - Ej, powiedź coś!!!

Łzy skapywały na podłogę, znikając w nim na zawsze. Krwi na dłoniach było coraz więcej. Z gardła chłopaka wydobył się żałosny wrzask zmieszany ze strachem. Wył jak zbity pies, potrącony przez samochód. Gula w gardle rosła z sekundę na sekundę.

Nie zawracał uwagę na krzyki, już nie wiedział kto, co, do niego mówił. Liczył się tylko dla niego widok czerwonej cieczy. Czuł jej ciepło, czuł jej odurzający zapach, widział ją.

Przepraszam, Dan...

Serce waliło oszalałe, stracił kontrole nad własnym ciałem. Krzyczał przerażony, krew polała się z rąk na kolana. Jego spodnie zostały ubrudzone. Czyjąś krwią.

Daniel uciekaj już!

Nie zostawię Ciebie samego! 

Rękami zasłonił uszy, próbując wygonić wrzaski z głowy. On się kłócił, Dan z kimś się kłócił! Krew leciała mu po twarzy - z policzków na brodę a później na kolana. 

To wszystko przez Ciebie! 

Daniel kręcił głową, przecząc nie wiedząc czemu. Było mu coraz ciężej utrzymać siebie w pozycji siedzącej. Kiwał się na boki, krzycząc zdesperowany. 

Musisz mnie opuścić Drago!

Obiecałem-

Nie obchodzi mnie to!

Krzyknął znowu z bólu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro