Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.2.

Marie dojechała do domu pół godziny później. André schował samochód i się odmeldował. Kiedy weszła do mieszkania, przywitał ją krzyk już zmęczonego, ale nadal niezmordowanego dwuipółlatka.

– Mamaaa! – Kiedy ją zobaczył, Thomas zaczął się wyrywać niani, która go trzymała na rękach. – Maaaaamaaaaaa!

– Mamusia dopiero przyszła, pozwól jej chociaż zdjąć buty – przekonywała malucha kobieta.

– W porządku Nadio, puść go. Nie chcę, żeby krzyczał – poprosiła Marie.

Maluch podbiegł do niej, więc wzięła go na ręce. Dwuipółlatek ważył już szesnaście kilo, co drobna mama od razu odczuła. Przytuliła jednak swój mały skarb najmocniej jak potrafiła.

– Już jestem, kochanie. Mamusia też tęskniła – szepnęła mu do ucha.

– Mama – powtórzył wtulony w nią brzdąc.

– Thomas właśnie miał jeść kolację – poinformowała ją wtedy niania.

– Ja z nim usiądę przy stole – stwierdziła Marie. – A ty lepiej już się zbieraj. Miałaś dziś wyjść wcześniej, prawda?

– Prawda, proszę pani – przyznała Nadia.

– Więc życzę ci udanego weekendu i widzimy się za dwa tygodnie w poniedziałek, tak?

– Tak jest, madame.

Nadia, niania chłopca, była niewiele młodsza od Marie, ale zdecydowanie nie miała nawet połowy jej trosk. Była panienką, miała chłopaka, żyła z dnia na dzień, nie planując przyszłości. Właśnie miała wybrać się z sympatią do Normandii na wakacje.

Marie była wdową, miała dziecko i firmę po mężu na głowie. Na szczęście mały Thomas miał też drugą nianię, która zmieniała się z Nadią i w poniedziałek miała się pojawić w pracy. Inaczej trudno byłoby jej pogodzić wszystkie obowiązki z wychowaniem tak małego dziecka. Ale może Adam ma rację. Mnie też przydałby się urlop – pomyślała.

Marie pomogła synkowi zjeść kolację, potem zaniosła go do kąpieli. Kiedy mały się wypluskał, ubrała go w piżamkę i próbowała uśpić. I tak zastał ją Adam, który przyszedł właśnie z kolacją.

– Kogo ja tu widzę? Thomas, mały łobuzie! Nadal męczysz mamę? – spytał ze śmiechem.

– Ujek Ada! – krzyknął chłopczyk, który już zupełnie się rozbudził.

– Wujek Adam – poprawił go mężczyzna. – Potrzebujesz pomocy? – zwrócił się do Marie.

– Nie, dziękuję. Zejdź do kuchni i zaczekaj tam na mnie, proszę.

– Jak sobie życzysz, Marie. – Adam posłusznie opuścił sypialnię Thomasa.

Marie jeszcze raz położyła malucha w łóżeczku, okryła cienkim kocykiem i uruchomiła pozytywkę, a potem zaśpiewała cicho razem z nią, gładząc synka po główce i pleckach.

Thomas wyciszył się w końcu i kilka minut później spał. Było po dwudziestej, zawsze zasypiał o tej porze. Marie z ulgą podniosła się z podłogi i bezszelestnie opuściła pokój chłopca.

Zeszła do kuchni, gdzie czekał już na nią Adam. Przyjaciel domu zdążył już przełożyć przyniesioną kolację z pudełek na talerze. Zapalił też świeczki i nalał do lampek wino, co zaskoczyło Marie. Nie spodziewała się aż takiej atencji.

– Pomyślałem, że przygotuję wszystko, zanim przyjdziesz. – Adam posłał jej promienny uśmiech.

– To miło z twojej strony. Mogę coś jeszcze zrobić?

– Wszystko gotowe. Po prostu usiądź ze mną i zjedzmy tę kolację.

Marie zajęła miejsce przy stole. Wtedy Adam zrobił to samo. Kobieta miała wrażenie, że coś jej umyka w zachowaniu przyjaciela, ale nie potrafiła zidentyfikować źródła niepokoju. Po powrocie z Dubaju zachowywał się inaczej niż przedtem, bardziej swobodnie. Ale może to wakacje tak na niego wpłynęły. Potem wbije się w garnitur i znów będzie szacownym panem dyrektorem – pomyślała.

– Smacznego, Marie. Wiem, że lubisz makaron z owocami morza.

– Smacznego, Adamie. I dziękuję za kolację.

Marie dopiero po chwili zorientowała się, jak była głodna. Dosłownie pochłonęła połowę dania, zanim wzięła głębszy oddech. Dopiero wtedy się odezwała:

– Opowiadaj, jak było w Dubaju, Adamie.

– Gorąco – zaśmiał się.

– Widzę po twojej opaleniźnie.

– Przyjemnie tak oderwać się od obowiązków na krótki czas – odparł, znowu uśmiechając się promiennie.

– Wyobrażam sobie.

– Tobie też by się przydał relaks.

Marie się zamyśliła.

– Nie smakuje ci? – Adam znów wrócił do tematu jedzenia, widząc, że Marie przestała jeść.

– Ależ nie, jest tak pyszne, że za szybko jadłam i muszę trochę zwolnić.

– Jak cię znam, nic nie jadłaś od południa.

Marie uśmiechnęła się zawstydzona.

– Trafiłeś.

– Powinnaś bardziej o siebie dbać, Marie. Twój syn ma tylko ciebie – zauważył, czym wprawił ją w zakłopotanie. Nie chciała akurat teraz przypominać sobie o tym, dlaczego jej syn ma tylko ją.

– Tak, wiem. Po prostu... czasem chciałabym móc pomyśleć o sobie. Jestem taka... samotna – poskarżyła się. – Thomas był jaki był, ale zawsze o nas dbał. Nie musiałam martwić się o nic. A teraz... wszystko jest na mojej głowie.

– Świetnie dajesz sobie radę, Marie. – Adam podniósł swoją lampkę z białym winem. – Za lepszą przyszłość, madame Laudane.

Marie też podniosła swoją lampkę.

– Za lepszą przyszłość. Masz rację. Nie można rozpamiętywać przeszłości, kiedy tyle wyzwań przed nami.

– Przed nami brzmi tak... – Adam się zawahał, po czym złapał delikatnie jedną jej dłoń w swoją. – Tak, jakby to była wspólna droga. Wiesz, że zawsze będę przy tobie, ma petite Marie*?

Marie była zaskoczona poufałością Adama, ale z drugiej strony to nie było nieprzyjemne. Pierwszy raz od dawna czuła się dla kogoś ważna. Dokładnie od czasu, kiedy dowiedziała się, że jej ukochany mąż, facet który był dla niej wszystkim, zginął w wypadku samochodowym z kochanką. Potem wyszło na jaw, że tych kochanek było więcej. I tylko ona była taka głupia, ślepa, zakochana... Nie! Nie mogła tak mówić. Thomas na pewno ją kochał... na swój sposób. Okazywał jej miłość, był dla niej czuły i troskliwy. A kiedy się kochali, czuła się jedyną kobietą na świecie. Cieszył się jak wariat, kiedy został ojcem, i przychyliłby nieba swojej rodzinie.

Może to moja wina, że szukał wrażeń gdzie indziej? Może byłam zbyt nudna, przewidywalna, zbyt... mieszczańska w swojej mentalności?

– Zamyśliłaś się, Marie. Czemu mam wrażenie, że nie o mnie? – spytał Adam.

– Masz rację, przepraszam, Adamie. Myślałam o tym, czemu Thomas miał kochanki. Czemu nie byłam dla niego... wystarczająca. – Nagle uznała, że musi pozbyć się ciężaru tych myśli. Dlaczego nie przy Adamie? Od roku był przy niej, wspierał ją, pomagał.

– Wiesz dobrze, że ceniłem sobie Thomasa jako człowieka i fachowca, znaliśmy się dość dobrze, ale nawet ja nie rozumiem, czemu tak postępował. Gdyby miał kobietę taką jak ty... – zawahał się na ułamek sekundy, ale potem utkwił w niej spojrzenie pełne żaru – nigdy nie spojrzałbym na inną.

Marie zarumieniła się od tego spojrzenia, słów. A może po prostu od wina. Ale nie zabrała dłoni, którą Adam Lafour cały czas trzymał. Nie wiedziała też, co odpowiedzieć, więc milczała.



$$$

* Ma petite Marie (fr. moja mała Marie) – nawiązanie do tytułu piosenki Jean-Jacques'a Goldmanna "Petite Marie".

Komentujecie tak, że musiałam dać coś więcej. Ale serio, chciałabym napisać to do końca, zanim pójdę na całość :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro