7. Chodź do łóżka...
Logan:
Pozwoliłem, by Kira zabrała Chloe do siebie. Tutaj i tak by się nudziła, a ja musiałem załatwić wiele spraw. Do mojego harmonogramu dnia należało sprawdzenie, co dzieje się w Angel oraz spotkanie z ojcem. To ostatnie nie było przyjemne. Już wolałem siedzieć nad papierami, studiując wykres strat. Jechałem właśnie do klubu, gdy dostałem telefon od Keirana. Przełączyłem na zestaw głośnomówiący.
– Gdzie jesteś? – spytał mój przyjaciel.
– Jadę do klubu, a ty?
– Siedzę w nim już od dwóch godzin. Zawsze byłeś koło siódmej, a jest już prawie dziewiąta.
– Musiałem tłumaczyć się Eleanor. – Oznajmiłem.
– Co zrobiłeś? Zabiłeś Chloe i musiałeś ją prosić, by pomogła ci ukryć zwłoki?
– Blisko... Szybciej już bym się z tego wytłumaczył, niż z kajdanek przypiętych do łóżka.
Keiran wybuchnął śmiechem, a na moje usta również wypłynął uśmiech.
– Zaraz będę to pogadamy.
– Zgoda.
Dotarcie do klubu zajęło mi dwadzieścia minut. Zaparkowałem z tyłu i ruszyłem do bocznego wejścia, przy którym stało trzech ochroniarzy. Gdy wymieniłem się uściskiem dłoni, wszedłem do środka. Kroczyłem ciemnym korytarzem, którego miejsce oświetlało kilka żarówek. Na końcu korytarza, po lewej stronie znajdowało się pomieszczenie, gdzie siedział mój człowiek i obserwował, co się dzieje w klubie. Natomiast po prawej stronie mieściło się moje biuro, gdzie siedział zawsze Keiran. By dojść do samego baru musiałbym skręcić przed moim gabinetem, w prawą stronę, gdzie schodami w dół, doszedłbym do czarnych drzwi. Były jednak zamknięte, a klucz do nich posiadałem ja, Keiran oraz kilka osób z ochrony.
– Cześć – rzuciłem do Keirana, który siedział przed mahoniowym biurkiem. Wokół niego leżała sterta papierów, a w pomieszczeniu dało się wyczuć zapach drewna i papierosów, które palił mężczyzna.
– Cześć. David dzwonił. Nic nie znalazł. Musisz dostarczyć mu włos, krew lub cokolwiek, co ma trochę DNA.
– Da się zrobić. Podjedziemy do mnie, jak tylko tutaj skończymy – wskazałem na stos kartek.
Keiran pokiwał głową i zajął się pracą, ja w tym czasie nalałem nam do kryształowych szklanek, które były w kształcie tulipana, whiskey.
–Planujesz już, co zrobisz z ,,Flame Heatr's''? – odezwał się brunet.
–Jeszcze nie mam nic w planach. Chociaż chce, by jeszcze w tym roku powstał tam klub, coś na podobieństwo tamtego.
Keiran pokiwał głową i zabrał się za papiery. Tłumaczył mi co chwilę, co powinienem zrobić, w co zainwestować i z kim zacząć handlować. Pokazywał mi również zysk, który wzrósł o dwadzieścia procent. Byłem zadowolony i nic nie mogło mnie wytrącić dzisiaj z równowagi. Jednak los miał inne plany. Jak na złość zadzwonił do mnie ojciec, informując mnie, że mam w trybie natychmiastowym pojawić się u niego. Poszedłem z Keiranem do mojego auta, kierując się najpierw do mojego penthouse. Po tym, jak znalazłem się w łazience sprawdziłem dokładnie miejsce, szukając włosów Chloe. Do jakiego poziomu muszę się zniżyć, by wiedzieć coś o blondynce? Gdy znalazłem, to co szukałem na szczotce, którą zobaczyłem w szafce, podałem go Keiranowi. Podwiozłem go pod klub i stamtąd ruszyłem do willi mojego ojca, gdzie mieszkał z kilkunastoma ochroniarzami. Podjechałem pod srebrną bramę, po wpisaniu pinu owa rzecz się otworzyła, więc mogłem wjechać do środka. Po całym podwórku chodzili najlepsi goryle. Nikt nie mógł się z nimi równać. Każdy wyglądał tak samo. Dwa metry wysokości oraz tyle samo szerokości. Wszyscy byli łysi i w takich samych czarnych garniturach. Zaparkowałem bliżej drzwi i wysiadłem z samochodu. Otworzył mi je Paul. Kolejny ochroniarz. Wchodząc do środka, które tak różniło się od mojego mieszkania, stanąłem na środku, rozglądając się. Dookoła otaczał mnie przepych oraz jasne tonacje ścian i podłogi. Czy wiecie jak ciężko schodzi krew w tego białego marmuru? Stąpałem po schodami, które stały na środku pomieszczenia, kierując się w stronę gabinetu ojca. Otworzyłem drzwi, nawet uprzednio nie pukając.
– Witaj ojcze. Tak bardzo nie mogłeś się mnie doczekać, że zacząłeś wydzwaniać? – spytałem pogardliwie.
Dopiero teraz zobaczyłem, że nie jest sam. Na dębowym, brązowym krześle siedział Carlo De Santis. Jest to brzuchaty mężczyzna koło pięćdziesiątki, o orzechowych oczach i brązowych włosach.
– Witaj Loganie – odparł owy facet.
– Witaj Carlo. Jak interesy? – Spytałem podchodząc do niego.
Uścisnęliśmy sobie dłoń, po czym odparł.
– Interesy, jak interesy. Raz lepiej, a raz gorzej.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiałem tą sytuacje. Spojrzałem z zapytaniem w oczach, w kierunku mojego ojca. Ten z uśmiechem rekina siedział oparty o swój fotel. Wiedziałem, że coś już knuje.
– Carlo przyleciał z wizytą oraz by dowiedzieć się coś na temat ślubu twoim z Camillą.
Zacisnąłem pięści. Mogłem się spodziewać, że mój ojciec będzie coś spiskował za moimi plecami.
– Niestety Carlo, ale nie mogę powiedzieć ci nic na temat ślubu. Myślałem, że ojciec przekaże ci informację, że do małżeństwa mi jeszcze daleko.
– Nie poinformował mnie. – Odparł, spoglądając w stronę Victora.
Uśmiech zszedł z jego twarzy. Myślał, że się pewnie ugnę pod jego rozkazem. Jednak ja stałem przy swoim. Nikt, ani nic mnie do tego nie zmusi.
– Będąc przyszłym Capo dei Capi, musisz poślubić kogoś. Najlepszą partią będzie dla ciebie Camilla.
– Myślę, że sam mogę wybierać sobie żonę. Nie znam pańskiej córki i nie wiem, jakie ona ma zdanie na ten temat.
– Camilla zrobi, co jej każe – rzekł w moim kierunku.
– Poznaj ją. Może spodoba ci się i zmienisz zdanie.
Zgodziłem się na to, bo wiedziałem, że i tak będzie truć mi dupę.
– Czy to wszystko? Muszę coś jeszcze załatwić.
Tak naprawdę nie miałem żadnych planów. Chciałem po prostu stąd wyjść.
– Tak. Będziemy w kontakcie. – Odparł chłodno.
Pożegnawszy się ruszyłem w stronę wyjścia. Siedząc już w samochodzie, zacisnąłem palce na kierownicy, a cały szereg przekleństw wyszedł z moich ust.
Postanowiłem, że zadzwonię do Kiry, spytać się co robią. Gdy odebrała po trzecim sygnale, mogłem usłyszeć śmiech Chloe, a moje serce, które już dawno umarło, zabiło.
– Co tam braciszku? – Spytała Kira.
– To co zawsze... Interesy. Co robicie?
– Siedzimy właśnie u mnie i pijemy wino, ale Chloe chyba już pasuje – powiedziała ze śmiechem.
– Pozwoliłem, by do ciebie jechała, ale nie wyraziłem zgody na alkohol.
– Przestań! Sam nie jesteś święty. Do przyjazdu wytrzeźwieje.
– Mam taką nadzieję, inaczej ty będziesz zbierać jej wymiociny z podłogi.
– No i będę. Przynajmniej teraz się trochę dziewczyna wyluzuje. Słyszałam, że przy tobie też nie ma łatwo.
– To ona nie ma łatwo? Ja muszę się z nią użerać. – Rzekłem do słuchawki.
W tle słyszałem bełkoty Chloe, która próbowała wymówić moje imię. Zacząłem się śmiać.
– Masz pięć godzin, by była trzeźwa. – Powiedziałem to, po czym się rozłączyłem.
***
Siedziałem w klubie, a dokładnie w swoim biurze. Keiran obok mnie gadał z kimś przez telefon. Po paru minutach się rozłączył. Jego jasna twarz wyrażała zaskoczenie.
– Dzwonił David –rzekł.
– Szybki jest. Co ma?
– Nie wiem jak ci to powiedzieć...
– Prosto z mostu? – zapytałem, przyglądając się brązowej cieczy w szklance.
Piliśmy już od godziny, a przez wcześniejsze trzy siedzieliśmy nad papierami. Załatwiliśmy już budowę klubu, podzwoniliśmy do różnych dostawców broni, a później do paru handlarzy. Interesy szły dzisiaj nam doskonale.
– Chloe, a raczej Amy Rain, urodziła się trzynastego października, jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd. Jej ojciec nazywa się Roger, a matka Melissa, która nie żyje już od dziewięciu lat. Roger był bydlakiem, który znęcał się nad nią i jej matką. Musiała sama zarabiać, by utrzymać dom.
– Jak mogła pracować, w tym wieku? – Przerwałem mu.
– Sprzedawała dzieciakom narkotyki.
– Czyli trafiła mi się dilerka...
– Przez pierwsze dwa tygodnie była w domu dziecka. Uciekła zaraz, po tym, jak jakiś chłopak próbował ją zgwałcić. Mało tego, ojciec nawet nie zgłosił jej zaginięcia.
Pokiwałem głową, przetwarzając te informacje. Czyli kłamała mówiąc, że nazywa się Chloe.
– Na ulicy zaopiekowała się nią Rosalie Frey, która zmarła na nowotwór. Nic więcej o niej nie wiem.
Patrzyłem się sztywno w szklankę. Nie wiedziałem, co mam z tym zrobić.Kłamała, a mnie się nie okłamuje. Byłem wściekły na siebie, że byłem wobec niej takim skurwielem.
– Podeślij Rogerowi prezent. To jego pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Keiran pokiwał głową. Owym podarunkiem miała być odcięta część ciała, albo jakiś mało jadowity wąż.
– Zbieram się do domu.
Wstałem, po czym ruszyłem do wyjścia.
***
Czekałem już ponad godzinę na Chloe, a raczej Amy. Sam nie wiedziałem, jak mam się do niej zwracać. Poczekam, aż mi to wszystko wyjaśni. W mojej dłoni trzymałem szklaneczkę whiskey, którą popijałem przez ten czas. Dolewając kolejną porcję, tępo wpatrywałem się w ciecz. Moja głowa płonęła od natłoku informacji. Blondynka, która mieszkała na ulicy, była narażona na wiele niebezpieczeństw. Na mnie tak samo czekała śmierć z otwartymi ramionami. Jednak, ja byłem niezniszczalny i każdemu, o tym mówiłem. Ona była sama i bezbronna. Wątpię, że umiała się obronić. Ja miałem Keirana, chociaż sam potrafiłem się ochronić. Tyle razy widziałem czyjąś śmierć. Niektórzy ginęli właśnie z moich rąk. Moje dłonie były splamione krwią. To była moja droga. Byłem Panem tego świata. Moje rozmyślanie przerwała Chloe, która weszła do salonu. Co mogła pomyśleć blondynka, widząc mnie, siedzącego w ciemnym pomieszczeniu. Jeszcze na dodatek trzymałem w ręku szklankę whiskey.
– Ktoś umarł? – Spytała, patrząc się na mnie uważnie.
– Nie – rzuciłem w jej stronę.
– To nad czym tak myślisz? – Dopytywała się.
Spojrzałem w jej kierunku. Miała na sobie czarną sukienkę. Jej włosy były rozpuszczone. Kto by pomyślał, że ta dziewczyna przeszła przez takie piekło? Na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie, ale w środku gniła od tajemnic. Wypalały ją, jak ogień kartkę papieru.
– Ty mi powiedz Chloe, a raczej Amy Rain. – Szepnąłem w jej stronę, a swój wzrok zawiesiłem na jej twarzy.
– Skąd o mnie wiesz?
Stała, jak sparaliżowana. Jej słodka buzia zrobiła się blada, a ciemne oczy zrobiły się puste.
– David Wayne jest najlepszym detektywem w Nowym Jorku – wypaliłem. – Przecież ty nic, byś mi nie powiedziała, prawda?
– Ile wiesz? – Zapytała, nie odpowiadając na moje pytanie.
– Dużo. Na przykład o narkotykach, o twojej mamie i ojcu, o Rosalie i o domu dziecka. Podsumowując chyba wszystko. A może coś powinienem jeszcze wiedzieć?
Milczała. Mijały minuty, a ona się nawet nie odezwała. Po kilku minutach rozpadła się, niczym domek z kart. Nie potrafiła grać dalej twardą dziewczynę. Jej ciałem wstrząsnął szloch, a sama blondynka stała, nie wiedząc, co zrobić, co powiedzieć. Choć raz nie chciałem zachować się, jak skurwiel. Pościłem szklankę, która rozbiła się o podłogę. Szybkim krokiem przemierzyłem dystans, który nas dzielił. Przyciągnąłem dziewczynę do siebie, a ta jak zagubiona dusza przylgnęła do mnie. W tym momencie wiedziałem, że będę ją chronić, bo mi zaufała...
– Obiecuję, że nikt więcej cię nie skrzywdzi. – Szeptałem w jej włosy.
Nie musiałem ją lubić, by jej to obiecać. Przestała być też dla mnie bezwartościową osobą. Jeszcze nie wiedziałem kim była. Działo się to wszystko za szybko. Podszedłem z blondynką do fotela. Usiadłem wygodnie, a jej drobne ciało posadziłem na swoich kolanach. Nie przestała jeszcze płakać. Ile ona musiała mieć w sobie bólu... Ale tama musiała kiedyś pęknąć, a tajemnice wyjść na światło dzienne.
– Odpowiedz mi na dwa pytania. – Powiedziałem, głaskając jej plecy.
Gdy pokiwała głową, zadałem pierwsze.
– Kim jest twój ojciec?
– Nie wiem... Jak wiesz musiałam zarabiać na swoje utrzymanie, ale gdy zobaczyła pewnego razu, że chowa w szafce dużo pieniędzy, sprzeciwiłam mu się. Wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. – Wyszeptała w moją klatkę piersiową.
Moje ciało się spięło. Mogłem być najgorszym chujem, ale nigdy nie uderzyłem dziewczyny. Choć wiedziałem, że blizny psychiczne też prowadzą do piekła. Jednak moje miejsce było już tam zarezerwowane, gdy przyszedłem na świat czwartego maja.
– Dlaczego nie powiedziałaś od razu, że nazywasz się Amy?
– Nie chciałam pamiętać o przeszłości. Chciałam stworzyć kogoś odnowa. Zbudować nowy wizerunek, nową siebie.
Pokiwałem głową. Było to logiczne wytłumaczenie. Nie chciałem więcej męczyć ją pytaniami. Przyjdzie czas, gdy wszystkiego się dowiem.
– Więc, jak mam cię nazywać?
– Chloe. Proszę, nie mów o tym Kirze.
Zgodziłem się. Tylko to mi zostało. Jeżeli będzie chciała, to sama jej powie.
– Chodź do łóżka. Jestem zmęczony.
Chloe spojrzała na mnie, a na jej policzkach widoczny był ślad po słonych kroplach. Pokiwała głową na zgodę. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę sypialni. Gdy postawiłem ją przy łóżku i czekałem na jej dalszy ruch.
– Wezmę szybki prysznic. Mogę?
Przytaknąłem, po czym sam rozebrałem się do bokserek, składając ciuchy na krześle. Leżałem już w łóżku, a moje senne oczy czekały na blondynkę. Gdy weszła do salonu w tej samej koszuli, co wczoraj. Kiwnąłem palcem, by położyła się obok mnie. Spięta podeszła do mnie i ułożyła się w moich ramionach. Ten jeden, jedyny raz mogłem pozwolić sobie na jakiekolwiek emocję, a dziewczyna w moich ramionach doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Morfeusz przyszedł szybciej niż dotychczas, a wraz z nim kolejny koszmar, gdzie kąpałem się w ludzkich zwłokach, a w tym blondynki, która zasnęła w moich ramionach...
***
Ogłoszenia parafialne oraz przemyślenia ;)
1. Nie wiem czemu, ale jestem dumna z tego rozdziału. Pewnie pojawią się jakieś błędy, ale poprawię je w najbliższym czasie.
2.Tak na prawdę, gdy zaczynam pisać, nie mam planu, jak potoczy się dalej rozdział. Zawsze piszę spontanicznie. Tutaj stwierdziłam, że tak potoczą się ich dalsze losy. Jednak mogę zdradzić, że to nie koniec tajemnic, nienawiści i akcji. Tak jak Logan ,,wspomniał'' ten jedyny raz może pozwolić sobie na jakiekolwiek emocje. Później dalej wrócą do swoich ról. Na początku miałam plan, by coś mu się stało. Ale stwierdziłam, że ta akcja przyda mi się w późniejszych rozdziałach ;)) Małe boom będzie :D
3.Co myślicie o tej części? Ja z czystym sumieniem jestem usatysfakcjonowana. Pojawiają się tutaj też nowi bohaterowie, czyli Camilla oraz jej ojciec Carlo. W późniejszych rozdziałach będziemy spotykać ich często ;D Szykujcie się na wojnę Chloe/Amy kontra Camilla :D
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zawsze nie umiałam dziękować, bo to co myślę i czuję, nie potrafię ubrać w słowa. ALE dziękuje wam wszystkim ślicznie za spam gwiazdek i wyświetleń. Bez was nie zaszłabym tak daleko. Dla was to tylko jedno kliknięcie, jeden komentarz, a dla mnie spełnienie marzeń. ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, ŻE DO MISTRZOWSKICH OPOWIADAŃ MI BRAKUJE... ALE GDY SKOŃCZĘ ZROBIĘ KOREKTĘ TEGO OPOWIADANIA I MOJEJ CIEMNOŚCI <3 Do tego czasu wiele się nauczę .
Byłoby mi też miło, gdybyście polecali moje opowiadania innym czytelniczką <3
Im więcej was, tym więcej opowiadań <3 Bo zapewne nie skończę na tych dwóch. Mam już pomysł na kolejne opowiadanie, które będzie albo z mafią w tle, albo o MC. Niestety w takich książkach czuję się najlepiej. Gdzie nie muszę się hamować i mogę dostarczyć wam różne emocje.
A teraz kończę pisać... Bo zaśniecie :D
Jak zawsze proszę o zostawienie, po sobie śladu. ;)
Uwielbiam was! <33
Wasza, Blake <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro