Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

At your place

Macie ku krótki i niesprawdzony, ale musiałam coś wstawić. Za 10 min mam autobus, a i tak nie poszłam na część wykładów, tylko po to, żeby coś wyskrobać... Mam nadzieję, że w weekend uda mi się napisać następną część, a tymczasem 1000 słów musi wam wystarczyć :*

Piszcie co myślicie o zmianie akcji!

A, i zaczęłam ten rozdział z krótkim przypomnieniem starego, żebyście ogarniali co się dzieje.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


O godzinie 6:20 zatrzymaliśmy się już w jakimś mieście. Patrzyłam przez mokrą od deszczu szybę auta na wysoki blok stojący tuż przed parkingiem, na którym się znajdowaliśmy.

Nick odpiął pas i spojrzał na mnie.

- To jak wolisz? Groźbą czy po dobroci?- zapytał przekrzykując deszcz uderzający o szyby samochodu.

W odpowiedzi wystawiłam mu środkowy palec.

Parsknął śmiechem i ku mojemu zdziwieniu odblokował drzwi.

Spojrzałam na niego pytająco.

- Dawaj, uciekaj. Nawet nie wiesz gdzie jesteś. Nie masz dokumentów ani pieniędzy, a jestem pewien, że jak tylko znajdziesz się na ulicy, to oni cię znajdą, a wtedy będziesz miała przejebane -powiedział, ale ja bez wahania otworzyłam drzwi. Do środka wpadł deszcz, który już po kilku sekundach zmoczył mi jeansy. Bardzo chciałam zdobyć się na to by wyjść i uciec gdziekolwiek, byle daleko od niego, ale jakaś część mnie bała się, że on mówił prawdę. Ten mężczyzna w barze utwierdził mnie w przekonaniu, że ktoś naprawdę nas goni.

Westchnęłam.

- Co innego masz mi do zaproponowania?- zapytałam.

Skinął głową na blok przed nami.

- Całkiem przyzwoitą kanapę i całe pięćdziesiąt kanałów amerykańskiej telewizji – oparł prawą rękę o zagłówek swojego fotela by lepiej mnie widzieć.

-Chyba sobie żartujesz- prychnęłam odsuwając się od niego, przez co moje prawe ramię zaczęło moknąć na wpadającym do samochodu deszczu.

- Daj mi dwa tygodnie i się ich pozbędę!

Pokręciłam głową wpatrując się w jego twarz. Szukałam w nim czegokolwiek co mogłoby go zdradzić. Właściwie nie mam pojęcia czego oczekiwałam. Że spojrzy w lewą stronę na znak, że kłamał?

-Nie wierzę ci!- powiedziałam.

Skrzyżowaliśmy spojrzenia.

- Zrozum- zaczął i westchnął głęboko jakby powiedzenie prawdy wymagało od niego nie lada wysiłku.- Zrobiłem interes na boku i tamci goście teraz chcą mnie za to odpalić. Trzy dni temu gadaliśmy. Skłamałem im, że mam ważne spotkanie, potem próbowali mnie sprzątnąć, ale uciekłem, trafiłem na ciebie i przez parę głupich decyzji na tamtym parkingu... oni nas zobaczyli. Siedzisz w tym ze mną czy ci się to podoba czy nie.

- Jaki interes?- zapytałam ignorując całą resztę.

Wywrócił oczami.

- Może powiem ci jeszcze jaki mam rozmiar bokserek, co?- uśmiechnął się bezczelnie.

Odpowiedziałam mu spojrzeniem pełnym odrazy.




***

Zabawne, że żyjemy z przekonaniem, że nic złego nie może nam się przytrafić.

Na nieszczęścia innych patrzymy z pewnym dystansem, myślimy- to nas nie spotka. Może innych, ale nie nas. My, to co innego...

A przecież wszyscy w identycznym stopniu jesteśmy narażeni na zło świata.

Już w średniowieczu zrozumieliśmy na czym polega egalitaryzm śmierci, która sprawiedliwie przychodzi po każdego. Bez wyjątku.

Jednak pierwsze uczucie, które pojawia się gdy dotknie nas coś nieoczekiwanego, to zdziwienie.

Właśnie to czułam w tamtym momencie.

Żadnego strachu, czy złości.

Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć w to co się działo.

Dobrowolnie weszłam do mieszkania człowieka, który mnie uprowadził. Wprawdzie z tyłu głowy czułam, że nie powinnam mu zaufać, jednak już dawno przestałam kierować się głosem strachu. Prawdopodobnie postępowałam źle, ale nie widziałam innego wyjścia...

Z myśli wyrwała mnie przeszkoda pod stopami, przez którą o mało się nie

poślizgnęłam. Spojrzałam pod nogi. Stałam na czyjejś koszulce.

Obeszłam ją ostrożnie.

-Wybacz- usłyszałam Nicka- jest tu bałagan. – jak tylko zakluczył drzwi wejściowe podniósł bluzkę z podłogi i rzucił na stojący nieopodal fotel.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Staliśmy w krótkim holu, który prowadził do otwartego salonu połączonego z niewielką kuchnią. Mieszkanie nie należało do najnowszych. Na suficie dojrzałam żółte zacieki, a meble wyglądały jakby pamiętały poprzednie stulecie.

- Mieszkasz tu?- zapytałam z czystej ciekawości. Chłopak właśnie otwierał okno w kuchni, bo wszędzie pachniało dusznością. Musiał długo tu nie zaglądać.

-Tak jakby- odparł nie odwracając się do mnie.

Zmarszczyłam brwi. Albo się gdzieś mieszka, albo nie. Nie ma odpowiedzi pomiędzy.

- To znaczy?- dopytywałam. Denerwowały mnie te jego wymijające odpowiedzi. Chciałam również wiedzieć, czy nie mieszka tu ktoś jeszcze.

- To mieszkanie mojej młodszej siostry- odpowiedział w końcu.- Jak jestem niedaleko pozwala mi tu nocować.

Kiwnęłam głową.

- Gdzie teraz jest?

Widziałam jak drapie się po karku.

- Ma praktyki na studiach.

Skinęłam głową, że rozumiem. Sama właśnie traciłam zajęcia terenowe.


*Nick*

Byłem w kropce. Nie miałem pojęcia co robić, więc improwizowałem. Dwa tygodnie w mieszkaniu Drake były moim jedynym ratunkiem. Albo teraz ich dorwę, alb będę miał bardzo poważny problem. Nie zamierzałem dłużej przetrzymywać Jane. To co się działo i tak było nienormalne, a ona dzielnie to znosiła.

Zgodnie z wątpliwym przekonaniem, że po kawie wszystko jest łatwiejsze, postanowiłem ją zaparzyć.

Nie pytając dziewczyny, bo poszła do łazienki, a i tak byłem pewien, że się skusi, zrobiłem dwa słodkie napoje kofeinowe ze spienionym mlekiem.

Jak tylko skończyłem odwróciłem się z dwoma kubkami w rękach i postawiłem je na starej ławie mojego przyjaciela. Uznałem, że lepszym wyjściem będzie zatajenie u kogo w mieszkaniu jesteśmy. Nie najlepszym pomysłem byłoby powiedzenie jej, że siedzimy u mojego najlepszego kumpla z dzieciństwa. Samo to, że była tu ze mną nie było dla Jane komfortowe, a myśl, że o każdej porze może zjawić się drugi facet z pewnością by nie pomógł.

Usadowiłem się wygodnie w fotelu z kubkiem kawy w ręku i starałem się odprężyć po intensywnych kilku dniach.

Czułem jak ciepły napój wypełnia moje usta i spływa do żołądka. Działał na mnie kojąco o ile tak w ogóle można powiedzieć o rozpuszczalnej kawie. Tylko taka była w kuchni.

- Naprawdę pozwoliłbyś mi wtedy wyjść z samochodu?- nagle dziewczyna znalazła się tuż przede mną.

Spojrzałem na nią próbując odgadnąć jaka odpowiedź z mojej strony byłaby najlepsza.

- Nie- odparłem w końcu uśmiechając się do niej zaczepnie.

Nie wiem po co to robiłem. Miałem ochotę na mały flirt. Byłem bardzo zmęczony i potrzebowałem czegoś na poprawę humoru.

Zwęziła oczy.

- Chciałem tylko żebyś poczuła się wolna i podjęła mądrą decyzję.- dodałem zaraz zgodnie z prawdą.

- Mądrą?- prychnęła i oparła ręce po bokach.

Postanowiłem nie kontynuować tej rozmowy i zająć moją towarzyszkę czymś innym.

- Kawa dla pani- skinąłem głową na napój stojący na ławie.

Dziewczyna zerknęła na nią, a raczej na kubek w starwars.

-Co ty z tą kawą?- westchnęła. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Uznałem, że nie jest jeszcze gotowa na wywód o tym jak cudowny jest ten napój.

Koniec końców usiadła na najbardziej oddalonym ode mnie fotelu i upiła łyk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro