14.
Przez cały czas słyszałam krzyki, przekleństwa, strzały i upadanie ciał oraz naboi na podłogę. Uroniłam kilka niechcianych łez. Szarpałam liny na rękach, żeby chociaż trochę je poluzować, ale niestety tylko otarłam sobie skórę na nadgarstkach. Próbowałam jakoś przemieścić się do innego pomieszczenia. Moje plany pokrzyżował jednak jakiś mężczyzna. Domyśliłam się, że jest on jednym z ludzi Frank'a. Podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię, dzięki czemu jak podniosłam głowę widziałam scenę, która była za moimi plecami. Na podłodze leżało kilka ciał, pomieszczenie było zniszczone, ale to nie było ważne. Obchodziło mnie bardziej, czy chłopcy żyją. Ten facet nie śpieszył się z wyjściem pomieszczenia, jakby specjalnie czekał na to, co ma się zaraz wydarzyć.
- Dzieciaki musicie się jeszcze sporo nauczyć. - Powiedział Frank wychodząc na środek pomieszczenia. Widziałam tylko jego plecy, ale czułam że uśmiecha się. Zauważyłam, że kilkoro ludzi Frank'a przeżyło i trzymało chłopców. Byli strasznie poobijani jednak Luke i Ashton oberwali najmocniej. - Mogliście ją oddać po dobroci, ale woleliście dostać wpierdol to macie.
- Pierdol się. - Wysyczał Ashton, po czym splunął na ziemie krwią. Widziałam jak człowiek Frank'a chciał zareagować jakoś na to, ale nic nie zrobił.
- Mocny tylko w gębie. - Westchnął Frank. - Nic tu po mnie. Pozbierajcie się i do niezobaczenia. - Powiedział i obrócił się w moją stronę, jednak głos Calum'a sprawił, że znowu się odwrócił.
- Po co ci Anastasia? Zostaw ją. - Frank jedynie zaśmiał się i pokręcił głową. Próbowałam coś powiedzieć, wyszarpać się, co poskutkowało tym, że dostałam w twarz od Frank'a. Łzy automatycznie zgromadziły się w moich oczach.
- Trzeba cie jakoś wychować. - I było to ostatnie wypowiedziane zdanie przez Frank'a. Kiedy mężczyzna wynosił mnie z domu, usłyszałam jedynie jak któryś z chłopców mówił "I tak ją znajdziemy, skurwielu". Byłam cholernie przerażona co się będzie teraz ze mną działo. Mężczyźni kierowali się w stronę czarnego SUV'a. I kiedy myślałam, że będę leżeć na miękkich siedzeniach... Wylądowałam w bagażniku. Jęknęłam z bólu, bo ten facet dosłownie wrzucił mnie do bagażnika i zatrzasnął go. Wiedziałam, że przeżyje istne piekło z nimi. Błagałam w myślach, żeby chłopcy mnie znaleźli, tak jak to któryś powiedział, jednak zdałam sobie sprawę, że nie byłam im potrzebna do niczego, a Ashton nawet za mną nie przepadał. Jechaliśmy chyba z 3 godziny. Przez ten czas płakałam, aczkolwiek przestałam w momencie, w którym uświadomiłam sobie, że cały czas płaczę zamiast działać. Rozumiem, że moja sytuacja jest tak chujowa, jak może tylko być, ale żeby cały czas płakać.. To już żałosne się robi. Postanowiłam, że nawet maleńka łza nie spłynie mi po policzku. Będę twarda... Muszę. Może uda mi się przyłączyć do nich? Coś typu podlizanie się, opowiedzenie fałszywych planów mojego ojca lub chłopców. Może uda mi się przybliżyć do niego, albo coś.. Chociaż to są marne plany, bo pewnie on już ma plan, co zrobić ze mną. Klapa bagażnika otworzyła się, a mnie oślepiło słońce, jednak kiedy się przyzwyczaiłam dostrzegłam tego samego mężczyznę i Frank'a, który mówił mu coś na ucho. Po chwili Frank odszedł, a ten facet oderwał taśmę z mojej twarzy. Chyba liczył na to, że będę krzyczeć z bólu, ale ja zacisnęłam tylko zęby, chociaż miałam wielką ochotę krzyknąć. Wyciągnął kawałek jakiegoś materiału, który jak się domyśliłam był czymś nasączony. Miałam racje, bo kiedy przystawił mi ją do ust czułam specyficzny zapach, a po chwili nastąpiła ciemność.
♥♥♥
No cóż.. Jak to się mówi.. Lepiej mało, niż nic! Wybaczcie, ale to takie rozdziały, hm.. Przejściowe? Niby tu się akcja dzieje i wgl, ale uważamy, że w takim przypadku krótki rozdział lepszy, niż ciągnięcie go.
No więc, wstawiamy dzisiaj jeszcze jeden rozdział, bo tak bardzo się go domagacie, ale...
.
.
.
Kolejny będzie dopiero 3 or 4 sierpnia. Czyli za prawie dwa tygodnie.
Może uda się jednak coś szybciej wstawić, aczkolwiek nic nie obiecujemy.
Do następnego <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro