Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 Brzemię dziedzictwa

Piosenka rozdziału to :

https://youtu.be/jOl50JNKgEg


Kiedy wstał kolejny dzień Luz tak jak zawsze zeszła na dół w celu przygotowania śniadania. Wchodząc do pokoju, zauważyła, że Iana w nim nie ma.

- Widziałeś gdzieś Iana?- zwróciła się do Hoota.

- Od godziny stoi nad klifem i patrzy w horyzont, hoot, hoot.- odpowiedział, otwierając przy okazji drzwi.

Luz wyszła na zewnątrz i faktycznie Ian stał nad klifem w pobliżu domu i spoglądał w dal. W splecionych za plecami dłoniach trzymał zwój, który dostał wczoraj od swojej mistrzyni.

- Wszystko dobrze?- zapytała, podchodząc do niego.

- Zależy co rozumiesz, przez dobrze- odparł.- Wiesz, co było na tym zwoju?-zapytał tajemniczo.

- Pewności nie mam, ale domyślam, że może to mieć związek z twoją rodziną.- Odpowiedziała, wbijając wzrok w ziemię.

- Czyli moja mistrzyni opowiedziała wam swoją historię? I przy okazji opowiadając też moją, prawda?- zapytał, chociaż to było pytanie retoryczne.

Luz nie odpowiedziała, tylko pokiwała twierdząco głową. Nie była to bowiem wesoła historia.

- Wiesz, co jest zabawne?- odwrócił głowę w kierunku Luz, a na jego twarzy był uśmiech. Ironiczny uśmiech.- Całe życie, byłem sam, a w ciągu kilku godzin dowiaduje się, że nie tylko miałem rodzinę, ale że moja mistrzyni jest moją ciotką. Obłęd co?- Ian zdawał się rozbawiony, ale nie było jasne czy jest to spowodowane radością, czy jest to śmiech przez łzy.

- Wiem, że to może być dla ciebie szok i musi minąć sporo czasu, abyś to przetrawił i ...

- Przetrawił? Przetrawiłem to w ciągu jednej nocy. To przykre, że moi rodzice zginęli przez moją mistrzynię, ale stało się i nic na to nie poradzę. Tak widocznie musiało być, a co do Iris to zawsze była dla mnie jak rodzina, teraz przynajmniej wiem dlaczego.

- Zaskakująco dobrze to znosisz...- zauważyła Luz, starając się odpowiednio dobierać słowa. W końcu cała historia jej przyjaciela już wcześniej nie była zbyt wesoła.

- Może dlatego, że rozumiem, co kierowało obojgiem z nich? Przynajmniej tak mi się wydaje. Moja matka ocaliła mnie, bo wiedziała, że nie ma nic gorszego niż śmierć dziecka i dlatego wolała oddać swoje życie za moje. To poświęcenie może zrozumieć tylko rodzic, a ja staram się do zrozumieć i zaakceptować, ale nie jest to łatwe- Ian westchnął ciężko, starając się przetrawić to wszystko.- Zaś Iris padła ofiarą gniewu i nienawiści, walczyła o przetrwanie, wiedziała, że jeśli przeżyje ktokolwiek z jej rodziny, już zawsze będzie musiała oglądać się za siebie, a Belos ja tylko do tego zachęcał. I jeśli mam wskazać winnego, to jest to właśnie on. Zapoczątkował serię zdarzeń, przez które wielu z nas znalazło się tu, gdzie jesteśmy obecnie.

- Może masz rację...- zamyśliła się Luz.

Zawsze, kiedy rozmawiała z Ianem, on zmuszał ją do myślenia nad własnym życiem. Raczył ją swoimi przemyśleniami, chyba po to, aby wyciągnęła wnioski z cudzych błędów niż ze swoich i nie powtarzać błędów historii.

- Teraz wiem, co muszę zrobić...-zaczął.- Najpierw dowiem się więcej o swojej rodzinie, a później pomyślę jak obalić Belosa.

- Ambitny cel- zagwizdała z uznaniem.- Wiesz w ogóle, kto może coś wiedzieć coś na temat twojej rodziny?

- Mam pewne podejrzenia- powiedział, zwracając swój wzrok w kierunku miasta.- Ojciec Amity może coś wiedzieć, bo według zapisków mojej mistrzyni jego ojciec przyjaźnił się przez pewien czas z bratem mojej matki.

- I myślisz, że tak po prostu ci odpowiedzą na twoje pytania?

- Znasz mnie- wzruszył ramionami i uśmiechnął się złośliwie.- Potrafię być BARDZO przekonujący.

- Tylko nie rób im krzywdy dobrze?- Luz spojrzała na niego tym swoim błagającym wzrokiem. Widząc co Ian miał na myśli mówiąc, że potrafi być przekonujący.

- Niech ci będzie- westchnął.- Jednak jeśli czegoś spróbują, to mam zamiar się bronić.- Odpowiedział z naciskiem na ostatnie słowo.

- Ufam ci, tylko postaraj się, aby Amity nie wpadła przez to w kłopoty.

- Dobrze wiesz, że to akurat nie zależy ode mnie, ale postaram się zachowywać, najbardziej taktownie jak tylko mogę.

- Skoro tak to może wcześniej zjesz śniadanie?- zaproponowała.- Dzisiaj mamy wolne więc może ci się poszczęści i rodzice Amity będą w domu. Wiesz... skorzystają z okazji, aby nieco porozmawiać ze swoimi dziećmi.

Luz nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak blisko była prawdy, ale chyba nie wiedziała, że rodzice Amity nie są zwyczajni w każdym tego słowa znaczeniu.

- W sumie, dlaczego nie. Idę tam porozmawiać, a nie na kolację czy obiad.- Wzruszył ramionami. W końcu to nie miała być typowa wizyta towarzyska.

Luz i Ian razem udali się do domu, gdzie oboje zaczęli szykować śniadanie dla siebie i pozostałych.

Po śniadaniu Ian siedział na zewnątrz i myślał, jak i czy powinien w ogóle rozdrapywać stare rany, ale jednak chciał wiedzieć coś więcej o swoim pochodzeniu, mimo że uważał, że ludzi ocenia się po czynach, a nie po pochodzeniu.

Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi, w których stanęła Luz.

- W sumie dobrze, że jesteś, bo mam jeszcze trochę czasu więc pomyślałem, że porobimy coś razem?- zaproponował, co było dość nietypowe jak na niego.

- Razem? Myślałam, że od czasu jak odzyskałeś ciało, miałeś ochotę ode mnie odpocząć- odparła, krzyżując ręce na piersi.- A Hooty nie chce z tobą gadać?

- Co do Hooty'ego to...- Ian wykrzywił usta jakby był lekko zniesmaczony odpowiedzią jaką musi udzielić.-  Raczej przez jakiś czas z nikim nie będzie gadał, bo zeżarł coś nieświeżego i teraz musi to przetrawić, zresztą mówiłem mu nie raz, żeby nie pakował do dzioba wszystkiego co mu się nawinie- Ian spojrzał z wyrzutem na drzwi. Ciężko bowiem zapanować, nad demonem takim jak Hooty bowiem jego umysł chadzał dziwnymi ścieżkami.

Luz tylko zachichotała, ale nie dlatego, że bawiło ją nieszczęście Hooty, lecz sposób, w jaki Ian się złości. Co było dość zabawne, bo zawsze starał się być opanowany, ale nawet on musiał jakoś reagować na pewne wydarzenia.

- W kwestii twojego pierwszego pytania to, miałem ochotę nieco się "zdystansować", ale w sumie nie mieliśmy tak za wiele czasu, aby pogadać o czymś innym niż moje problemy więc...- Ian przejechał ręką po szyi.- Pokazać ci kilka magicznych sztuczek? Nie zaklęć, tylko tego, co robią ludzie. Wiesz znikająca moneta, odgadywanie kart te sprawy.

- Jasne! Zawsze mnie ciekawiło, jak oni to robią.

Następne kilka godzin Ian spędził na nauczaniu Luz, o co chodzi w ludzkich magicznych trikach, a w międzyczasie dołączył do nich Król, którego Ian nauczył jak oszukiwać w trzy kubki.

- Nie zrażaj się tym, że ci się nie udaje i próbuj do skutku, a reszta przyjdzie sama, to tak jak z twoimi zaklęciami.- Powiedział zadowolony z postępów, jakie poczyniła Luz i przy okazji spojrzał na słońce.- Chyba już jest odpowiednia pora, abym wybrał się w odwiedziny do rodziców Amity.

- Jasne, tylko uważaj na siebie.

- Będę.- Ian zarzuciła na głowę kaptur i dla pewności rzucił jeszcze zaklęcie iluzji, aby zmienić swój wygląd i ruszył do domu Amity po odpowiedzi na pytania, jakie go dręczyły.

Tymczasem w domu Amity Emira i jej siostra odbywały właśnie dość nieprzyjemną rozmowę z rodzicami.

Cisza, jaka panowała, była nie do zniesienia. Odgłosy zegara zdawały się głośniejsze niż zazwyczaj. Amity i Emira miały wzrok wbity w podłogę i ze splecionymi za plecami dłońmi czekały na kazanie swoich rodziców.

Cieszę jako pierwsza przerwała Odalia, stojąca obok swojego męża zmierzyła wzrokiem obie córki i powiedziała:

- Chyba wiecie, w jakim celu was tu wezwaliśmy?- zaczęła spokojnym tonem. I gestem dłoni włączyła kryształową kulę, na której pojawiło się zdjęcie z akcji z Grometuszem.- Rozczarowujesz nas Amity, nie wiem co z tego jest najgorsze, to że pozwoliłaś się zmanipulować czy to, że pomogłaś temu człowiekowi z własnej woli. Nie wspomnę o twoich kontaktach z tą całą Luz...

Amity zrobiła wielkie oczy i spojrzała na siostrę.

- To nie twoja siostra nam o tym powiedziała, ale twoja przyjaciółka Boscha, która wyraziła zaniepokojenie twoim zachowaniem.- Wtrącił Alador, który patrzył na obie córki zimnym i surowym wzorkiem.

- Ona nie jest moją przyjaciółką- odparła, odruchowo.

- To nieistotne. Jednak ta znajomość jest dla nas bardzo cenna i liczę, że zmądrzejesz dla twojego dobra- Alador mocno podkreślił ostatnie słowa.

- Jest jeszcze twoja Emiri- powiedziała Odalia.- Doszły nas słuchy, że ostatnio zamiast do szkoły poszliście z bratem na wagary, a później na mecz Grugby.

- Mam bardzo dobre oceny wiec uznaliśmy, że przyda się nam mała przerwa.

- Wasza matka nie ma na myśli samych wagarów tylko, to, że na meczu był z wami ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nie znam, więc może nam to wytłumaczysz?

- Aaa, o to chodzi. Nie to w sumie nikt ważny po prostu zgubiłam swoją książkę, a on ją znalazł i zwrócił, a z racji, że miałam trzy bilety na mecz, a Amity nie chciała iść, to uznałam, że bilet nie może się zmarnować i poszliśmy we trójkę. I to tyle.

Amilty była pod wrażeniem, że jej siostra potrafi wymyślać takie kłamstwa na poczekaniu i gdyby nie znała prawdy, sama by jej uwierzyła.

- Hmm...-mruknęła Odalia, która nie wyglądała, jakby jej uwierzyła.- Niech ci będzie, ale uważaj z kim się zadajesz, wiesz jak ważna jest reputacja naszej rodziny?

Emira i Amity pokiwały twierdząco głową.

- Z racji, że mamy dobry dzień to skończy się tylko na ostrzeżeniu, a co do ciebie Amity liczę, że szybko skończysz przyjaźń z tą ludzką dziewczyną, bo sprowadzi na ciebie tylko kłopoty.

Amity nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle drzwi do gabinetu otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, które przykuło wzrok wszystkich w środku. Jako pierwszy wszedł Edric.

- Chyba mówiłem ci Edricu, żeby nam nie przeszkadzać?- Alador zmierzył syna wzrokiem i dostrzegł postać, która stała za jego plecami.- Mam ci również przypomnieć, że nie wolno wam zapraszać gości bez pozwolenia?- Jego ton głosu był coraz bardziej szorstki, a na twarzy malowało się, coś, co przypominało rozczarowanie, zmieszane ze złością. Nie lubił, kiedy dzieci łamały jasno ustalone zasady.

- On nie przyszedł do mnie tylko do ciebie ojcze- odparł Edric, starając się unikać kontaktu wzrokowego z ojcem.

- To tym bardziej nie powinieneś go tu wpuszczać. Nie przyjmuje petentów w domu, a teraz pokaż naszemu gościowi drzwi.- ostatnie słowa zaakcentował machnięciem ręki, zupełnie jakby przeganiał muchę.

- Nie jestem petentem- odezwał się Ian, który wystąpił na przód i ściągnął kaptur z głowy.

Oczy Aladora jego żony i dzieci skupiły się na gościu.

- Kim jesteś? - zainteresowała się Odalia.- Z jakiego rodu pochodzisz? Czego od nas chcesz?

Lekko przekrwione oczy Aladora zabłysły nagle dzikim blaskiem.

- Wiem, kim jesteś!- wrzasnął, wskazując palcem na Iana, rozpoznając w nim Upiora, o którym tyle się ostatnio mówi. Tego samego, z którym zmanipulował jego dzieci, narażając na szwank dobre imię ich rodziny, ale nie to było najgorsze...

Alador poderwał się z fotela i już miał rzucić w kierunku Iana zaklęcie ognistej kuli, ale Emira w ostatniej chwili stanęła pomiędzy nimi.

- Odsuń się albo będziesz mieć poważne kłopoty młoda damo!- syknął Alador.

- Nie rozumiem, dlaczego tak się złościsz?- zapytała Odalia, którą dziwiło impulsywne zachowanie męża.

- Ponieważ to jest Upiór, o którym wszyscy mówią.... Należy do wyklętego rodu... Risemoon...- powiedział Alador, wskazując ręką na chłopaka u którego rozpoznał rysy rodu, który oficjalnie przestał istnieć, dawno temu, lecz ciągle był w jego pamięci z bardzo szczególnego powodu.

Odalia pobladła i uważnie przyjrzała się Ianowi, a potem powiedziała:

- Jeśli dobrze pamiętam, Iris zapewniała, że zniszczyła ten ród... jak masz na imię chłopcze?

- Jestem Ian Varon syn Tanis Risemoon, którą możecie też znać jako Tanis Tysiąca Łez, a moją mistrzynią jest Iriss Fallmoon.- Ian wiedział, że wypadku osób takich jak rodzice Amity, wymagane jest odpowiednie przedstawienie się i podkreślenie, że nie jest się byle kim.

Ian stał niewzruszony, ale w środku toczył walkę z samym sobą. Zazwyczaj bardzo lubił pokazywać osobom takim jak Alador, gdzie jest ich miejsce, ale tym razem musiał się powstrzymać, przynajmniej do czasu aż uzyska odpowiedzi.

Na twarzy Odali malowało się, coś, co można uznać za podziw. Wywodził się bowiem potężnego rodu, a jego mistrzyni była kiedyś powszechnie znana i szanowana. Oba nazwiska były synonimiami mocy, a ktoś taki bardzo by im się przydał, ale były dwa spore problemy. Pierwszy i najważniejszy to to, że jest człowiekiem, a jego ród został wykreślony z kronik, a druga to to, że raczej nie pójdzie z nimi na współpracę.

Na chwilę zapadła zupełna cisza, którą przerwał Alador. Emira w międzyczasie dołączyła do swojego brata, przypatrując się jednocześnie rozwojowi sytuacji.

- I on ma czelność tu przychodzić?! Syn morderczyni mojego ojca?! Iris zapewniała, że nikt z tego przeklętego rodu nie przeżył i tak byłoby dla nas wszystkich najlepiej!- przy ostatnich słowach wbił swój wzrok w Iana.

Odalia stanęła pomiędzy nimi i ciągnęła dalej:

- Daj spokój Aladorze, oboje wiemy, że twój ojciec narobił sobie sporo wrogów i było tylko kwestią czasu, aby któryś z nich go dosięgnął. Powinniśmy się bardziej skupić na teraźniejszości i dowiedzieć się czego nasz drogi gość tu szuka. Czy tak nie będzie prościej?- posłała mężowi spojrzenie, z którego można było odczytać "uspokój się"

Odalia zwróciła się następnie do Iana i spolegliwym pełnym szacunku tonem przekonywała:

- Uważam, że nie powinniśmy go tak szybko oceniać. Ostatecznie pochodzi z najstarszego i najpotężniejszego rodu... a jego mistrzyni ma wybitne zasługi dla cesarskiego sabatu i Wrzących Wysp...

- Rodu, który już nie istnieje i mistrzyni, która wypadła z łask.- Poprawił żonę, patrząc jednocześnie na Iana nienawistnym wzrokiem jeszcze przez dłuższą chwilę, ale w końcu zgodnie ze sugestią swojej żony uspokoił się nieco i usiadł z powrotem na fotelu.- Czego więc tu szukasz?- w jego oczach pojawił się błysk, a usta rozciągnął nieszczery uśmiech.

- Przyszedłem tutaj, bo moja mistrzyni twierdzi, że znałeś jednego z moich wujów i możesz powiedzieć mi coś na temat mojej rodziny.- Ian ruchem ręki przywołał do siebie pobliskie krzesło, na którym usiadł, ale nie zaraz przed Aladorem. Wolał jednak zachować bezpieczny dystans.

- Aaa...czyli przyszedłeś tu na wykład historii chociaż nie do końca go znałem, ale ojciec dużo mi o nim opowiadał.- spojrzał najpierw na niego później na żonę, która zajęła miejsce obok Edrica i Emiri.- Adlar był przyjacielem mojego ojca, i był jednym z jego najstarszych przyjaciół czym zaskarbił sobie wdzięczność mojego ojca i uczynił go moim ojcem chrzestnym i był jedyną osobą o której mój ojciec, ani razu nie wypowiedział się źle, nawet po tym co zrobił. Wszystko dlatego, że pomógł mu zdobyć się na odwagę i poprosić moją matkę o rękę.- Odparł z nutą nostalgii w głosie.

- Dobrze, że nie wdałeś się w ojca Aladorze- zachichotała Odalia.- Chociaż byłeś lekko nieporadny kiedy prosiłeś mnie o rękę, to jednak ci się zdobyć moje względy.- Odparła.

Amity na te słowa lekko się zmieszała. Czyżby obawa o odrzucenie była dziedziczna? Czy ona też będzie potrzebowała kogoś, kto będzie na nią ciągle naciskał? Liczyła na to, że nie, ale jej rozmyślania zostały przerwane przez odpowiedź Iana.

- Wzruszające, ale pouczające.- Ian odparł z ironią w głosie, ale ostatnie słowa Odali były szczere. Naprawdę kiedyś kochała Aladora, a teraz? Któż to wie.

- Nie potrzebna złośliwość, i mylisz się. Twój wuj nie pogodził się z faktem, że jego przyjaciel dołączył do Belosa. Czasem trzeba coś lub kogoś poświęcić dla dobra rodziny. Nie rozumiałem tego, ale dzisiaj doskonale to rozumiem. Wiem dlaczego to zrobił.- Jego spojrzenie powędrowały na Amity i jej rodzeństwo.

- I co? Takie podejście faktycznie się sprawdza?- zapytał Ian, chociaż gardził tego typu postawą z całego serca, ale był jednak ciekaw odpowiedzi.

- Jak widać po tym, z kim zadają się nasze dzieci, to nie bardzo, ale wkrótce to się zmieni- na twarzy Aladora ponownie pojawił się nieszczery uśmiech.

- Wracając do historii mojego wujka Aldara, to chyba nie był zadowolony pańską odmową?- Zapytał Ian delikatnie naciskając na Aladora, aby trzymał się tematu.

- Mało powiedziane, gdyby nie było tu twojej mistrzyni, moja rodzina zginęłaby tamtego dnia... Aldar może i był, miły i uroczy jak mówił mój ojciec, ale kiedy wpadał w furię, to zawsze źle się kończyło, a tylko kilka osób potrafiło go uspokoić i niestety żadnej z nich nie było z nimi tamtego dnia. Szkoda, że tak skończył, bo podobno wiedział jak się bawić i był naprawdę wiernym przyjacielem.- Tym razem uśmiech Aladora był zupełnie szczery przynajmniej przez ten krótki moment.- Tak czy siak Iris pokonała Aldara, a twoja matka Tanis dopadła za to mojego ojca. Cóż niefortunny obrót spraw, ale w końcu jak mawia moja żona: Dzieci nie powinny płacić za błędy rodziców czyż nie?- Alador oparł brodę na dłoniach wpartych na swoim biurku.

- Tu akurat muszę się zgodzić, ale mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego moja rodzina zorganizował bunt, zamiast dołączyć tak jak wy do Belosa?

- To całkiem proste. To twój ród był tutaj najważniejszy i to oni rozdawali karty, a jakby tego było mało twój dziadek był niedoścignionym wzorem jeśli chodzi o tworzenie abominacji oraz magicznych hybryd. Zniszczenie jego działa oraz jego notatek, to wielka strata dla nauki.- Wstchnął z grymasem bólu na twarzy.

- A pojawienie się uzurpatora w postaci Belosa musiało spotkać się z oporem i pewnie by go pokonali, gdyby nie miał po swojej stronie twoja mistrzyni, która kipiała, rządzą zemsty, na byłej rodzinie, którą obwiniała za śmierć matki. O rodzinie twojej matki mogę powiedzieć jeszcze to, że mieli  takie samo podejście co my, czyli nie chcieli, aby ich dzieci nie zadawały się z byle kim, a resztę historii już chyba znasz.- Historia Odali była bardzo rzeczowa i dokładna, bo w końcu ona również znała te historię.

Ian pokiwał twierdząco głową. Nie tego się spodziewał, ale koniec końców dostał odpowiedzi po które przyszedł.

- Skoro już sobie wszystko wyjaśniliście, to może Edricu podasz naszemu gościowi herbaty.- Odalia skinęła głową do swojego syna, a ten posłusznie wyszedł, aby ją przygotować.- Widzisz Aladorze, nie było tak źle.

Alador spojrzał na żonę, ale nic nie odpowiedział.

- Możecie odejść- zwrócił się do Amity i Emiri, a te posłusznie skinęły głową i wyszły.

Kiedy wychodzili, minęli Edrica, na którego twarzy malował się wstyd.

Amity tego nie widziała, ale Emira owszem, bo w końcu był jej bliźniakiem i znała go jak nikt inny.

- Proszę.- Edric wręczył Ianowi filiżankę.

Ian podziękował i pierwsze dyskretnie ja powąchał, ale nie wyczuł niczego szczególnego, ale kiedy wziął łyk, zobaczył złośliwy uśmiech na twarzy Aladora i Odali.

- Wiedziałem, że nie wolno wam ufać, ale ty Edricu...- Ian zaczął się krztusić, a kiedy wstał i usiłował otworzyć portal, aby uciec, jednak to, co mu dodali do herbaty, pozbawiło go sił i kilka sekund później runął jak długi na podłogę.

- Na twoje szczęście cenniejszy jesteś żywy.- Powiedział, stojąc nad powoli tracącym przytomność Ianem.- Odalio wezwij strażnika Gniewa i powiedz, że mamy dla niego prezent.

Edric stał w kącie i szybko opuścił gabinet ojca, nawet nie oglądając się za siebie, zrobił to, dlatego że nie ośmieliłby się teraz spojrzeć w oczy Ianowi, ale musiał to zrobić dla siebie i swoich sióstr, ale czuł się brudny z tego powodu. Poniekąd słusznie. Zdradził przyjaciela.

Jakiś czas później cela w Konformatorium.

Ian odzyskał świadomość i zorientował się, że jest w celi, ale bardziej niż boląca głowa bolała go zdrada osoby, którą miał za przyjaciela.

Dlaczego to zrobił? Ze strachu? Aby się przypodobać rodzicom? Czy może z zazdrości o to, że jego siostra znalazła sobie nowego przyjaciela, a on bał się odsunięcia na boczny tor?

Jakakolwiek nie byłaby prawda, Ian musiał się stąd wydostać. Co nie było specjalnie trudne bo zamek w drzwiach celi był tak prymitywny, że Ian otworzył go przy pomocy sprężyn ze swojego materaca, które przerobił na wytrych.

Kiedy wydostał się ze swojej celi, skupił całą swoją uwagę na bezszelestnej wędrówce w stronę wyjścia. Sprawnie przemierzał kolejne korytarze i szybko dotarł do miejsca, gdzie znajdowały się cele dla tych mniej niebezpiecznych więźniów. Schody wiły się w górę i w dół, ale Ian wiedział, że jedyna droga ucieczki prowadzi przez główne wejście znajdujące się na dole.

- Uwolnij nas!- krzyknął jeden z więźniów.

- Uwierz mi, lepiej będzie jak zostaniecie tam gdzie jesteście- odparł obojętnie Ian.

- Co?! Dlaczego?! Pomożemy ci, jeśli nas uwolnisz- więzień starał się zapewnić Iana o swoich szlachetnych intencjach, chociaż bardziej liczyła się dla niego wolność.

- Może dlatego- Ian rozłożył ręce i obrócił się w koło.- Nie ma tu ani jednego strażnika, więc pewnie nie bez powodu udało mi się tak łatwo uciec, a zresztą nie chcę, abyście mi się plątali pod nogami.

Więzień prychnął pogardliwie, na co odezwał się kolejny:

- To przecież jest ten Upiór, o którym mówią w wiadomościach.

- Co?!- zdziwił się.- W takim razie nigdzie nie chcę z tobą iść i błagam, nie zjadaj nas.

Ian chciał wytłumaczyć, że to pomyłka, ale wszyscy więźniowie zaszyli się w głębi swoich cel, co w sumie dobrze się składało, bo nikt nie będzie mu przeszkadzał.

Po przedarciu się przez lochy Konformatorim Ian w końcu znalazł drogę do wyjścia i kiedy stanął przed drzwiami, które ku jego zaskoczeniu same zaczęły się otwierać, a kiedy przez nie przechodził, przywitał go odgłos muzyki

https://youtu.be/-UtGHXqzlGE

mieszający się z odgłosami publiczności zachęcających do walki, która znajdowała się na blankach były nawet kamery, które transmitowały to wydarzenie nazwane przez nich Kresem Terroru Upiora. Dziedziniec Konformatorium został przerobiony na arenę, na której Ian miał wywalczyć swoją wolność. Niemal wszyscy, którzy byli na widowni, należeli do cesarskiego sabatu, albo do strażników Konformatorum. Udało się mu zobaczyć nawet rodziców Amity, a ich widok sprawił, że zacisnął pięść i czekał na moment, kiedy stanie ponownie z nimi twarzą w twarz, ale tym razem nie da się tak łatwo oszukać.

- Rozpoznaję ten zespół.- Uśmiechnął się do siebie, zwracając uwagę na muzykę, która miała budować napięcie podczas walki i robiła to wyśmienicie.- *Przynajmniej mają gust, jeśli chodzi o dobór muzyki.*- Pomyślał, zmierzając w kierunku środka areny.

- Nareszcie przybył!- Rozległ się głos.

Nad wejściem do Konformatorium rozwieszona była biała tkanina, która zastępowała telebim, a na nim pojawiła się twarz Tymcia.

- Mieliśmy nawet zakład, kiedy się tutaj zjawisz.

- A coś ty za jeden?- zapytał, nie chcąc dawać Tymciowi satysfakcji, że zna jego imię.

- Ha, ha- roześmiał się złośliwie.- Kim jestem?! Jestem Tiglet Tibli Srogi Młotek III mały! I to ja poprowadzę to małe przedstawienie. Podziękuj też rodzinie Blight, która umożliwiła nam dzisiejsze spotkanie.- Dłoń Tymcia wskazała na miejsce, gdzie siedzieli rodzice Amity.

- Och...podziękuję...jak tylko stąd wyjdę- rzucił.

-Panie, panowie i demony wszelkiej maści! Mamy tu dzisiaj wyjątkowego gościa! Gościa ze świata ludzi i nową niesławną legendę Wrzących Wysp! To Upiór! Zobaczmy, na co go stać! Oh i możecie już wypuścić zwierzaczka hy, hy, hy, hy.

- Chcecie widowiska?! Dam wam widowisko!- krzyknął i przyjął pozycję do ataku.

Na arenę wskoczyła ogromna trój oka ropucha.


Ian rozpoznał przeciwnika. Była to bagienna ropucha, o której kiedyś czytał, a okaz, jaki przed nim stał był wyjątkowo wielki. Pamiętał, że jej skóra jest na tyle gruba, że większość zaklęć nie zrobi na niej wrażenia, za to jej słabym punktem, był język, który co jakiś czas wysuwała, aby go dopaść i pożreć w całości.

- Wyczuwam tutaj krew i pieniądze!- krzyczał Tymcio, podburzając przy okazji publikę.

Tymczasem w Kościogrodzie niektórzy z mieszkańców zebrali się przed sklepem z kryształowymi kulami, gdzie oglądali transmisję walki.

- W końcu pożałuje, że mnie wtedy tak nastraszył- warknęła Boscha, która wraz ze swoimi koleżankami oglądały walkę, trzymając kciuki za wielką ropuchę.

- Hej! Boscha! Nie mówiłaś, że twoja rodzina walczy na arenie. To wyjaśnia, dlaczego masz taki oślizgły charakter!- zaśmiała się Willow, wskazując na kule, w których było akurat zbliżenie na trójoką ropuchę.

Koleżanki Boschy starały się zachować powagę, podczas gdy Boscha zmierzyła ich groźnym wzrokiem, a później spojrzała na Willow.

- Jeszcze jedno słowo, a sama skończysz jako posiłek tej ropuchy- odparła wyraźnie zdenerwowana, mamrocząc pod nosem obraźliwe epitety w jej stronę.

Sama Willow skwitowała to tylko ostentacyjnym prychnięciem i postanowiła ją zignorować.

Walka z wielką ropuchą przebiegała dość ciężko, bo mimo wielkości i wagi jednym skokiem potrafiła przeskoczyć z jednego końca areny na drugi, a sam Ian nie chciał jej uśmiercić, bo mogłoby to zostać bardzo źle odebrane przez publikę i już zawsze traktowaliby go jako strasznego Upiora.

Wpadł jednak na pomysł, aby nie wykorzystać glifu lodu. Widział jak Luz go używa i było to na tyle szalone, że mogło się udać. Dlatego korzystając z okazji, szybko pobiegł na przeciwległy kraniec areny i za pomocą magi zaczął kreślić glif, a kiedy już kończył, zobaczył, że ropucha wzbiła się w powietrze i leciała w jego stronę, Ian błyskawicznie aktywował glif i spory lodowy słup wyłonił się z ziemi. Ropucha oczywiście na nim wylądowała i od razu skoczyła, ale niestety, albo i stety przeskoczyła mury Konformatorium i znalazła się w mieście, a następnie skierowała się w kierunku pobliskiego lasu.

- Łapcie ją durnie!- rzucił Tymcio.- Wiecie ile za nią zapłaciłem?!

Kilku strażników poderwało się z miejsc i pobiegło za nią. Pierwszy przeciwnik został pokonany.

- Dobra... z Kum Kumem sobie poradziłeś, ale z Gryzakiem już tak łatwo ci nie pójdzie. Wpuścić Gryzaka!- krzyknął Tymcio do jednego ze strażników.

- Skoro jesteś tak zwiedziony, to może sam tu zejdziesz i stawisz mi czoła.- rzucił Ian, chcąc zezłościć Tymcia jeszcze bardziej.

- Ha, ha! Kuszące, ale jestem teraz zbyt zajęty liczeniem forsy! Zapewniam jednak, że Gryzak da ci zajęcie- Tymcio zdawał się bardzo pewny swoich słów, co mocno irytowało Iana, który nie mógł doczekać się, aż nie udowodni mu, że się myli.

- Stanowczo za dużo gada- mruknął.

Na arenę weszła Zębobestia, ale znacznie większa niż normalni przedstawiciele jej gatunku.

- Zębobestia?- zdziwił się Alador.- Bardzo łatwo jest je uśpić, więc walka szybko się skończy.- spory nacisk położył na ostatnie słowa.

- Nie ta- uśmiechnął się tryumfalnie Tymcio.- Ta bestia, jak i poprzednia jest wyjątkowa! Jednak dla pewności głodziliśmy ją przez 3 dni więc będzie bardzo agresywna.

- Mam nadzieję, że skończy lepiej niż poprzednia- odparł Alador, który nie wykazywał większego entuzjazmu.

Ian starał się dostrzec, o czym rozmawiają Alador i Tymcio. Potrafił bowiem czytać z ruchów ust, był jednak za daleko, ale obojętne co to było, musiało poczekać.

Łapa zębobestii wbiła się w grunt tuż obok niego z taką siłą, że Ian aż zaszczękał zębami. Mimo to nawet na chwilę nie stracił skupienia. Idealnie wymierzając czas, unikał prób pożarcia i potężnych machnięć łapą.

Ian zamierzał zaatakować ją od spodu, który z reguły u większości bestii jest bardzo wrażliwy. Masywna głowa bestii szybko odwróciła się w jego kierunku, ponownie szykując się do ataku, widział w jej oczach gniew wymieszany z głodem. Głęboko odetchnął i kiedy bestia rzuciła się w jego stronę, on zrobił to samo, ale tuż przed zderzeniem z nią wykonał wślizg, dzięki czemu znalazł się dokładnie pod nią.

Wystrzelił w brzuch kilka magicznych pocisków i dla pewności strzelił kilka kolejnych w jej dwa tylne stawy kolanowe. Bestia zaryczała głośno i odwróciła się w jego stronę, widać było, że odczuła atak, ale nie miała żadnych widocznych obrażeń, ale była teraz bardziej wściekła niż kiedykolwiek i ruszyła na niego z ogromną szybkością, a Ian tylko czekał, by w ostatniej chwili odskoczyć w bok, a jego atak na stawy kolanowe bestii sprawił, że nie mogła ona wyhamować i z całym impetem wbiła się mur, robiąc dziurę w wiezieniu, z którego Ian wyszedł. Sama bestia była nieprzytomna, przez zderzenie z grubą ścianą co sprawiło, że Ianowi znowu się udało zwyciężyć.

Tymcio był tym faktem wyjątkowo zaskoczony i wściekły, ale szybko odzyskał nad sobą panowanie.

- Kolejny raz ci się udało, ale najlepsze dopiero przed nami!- Krzyknął, wskazując dłonią na stojących po obu jego stronach wysłannikach cesarskiego sabatu.- Oto elita cesarskiego sabatu! Oni ci tak łatwo nie odpuszczą!

Na arenę wskoczyło 15 wysłanników z cesarskiego sabatu, ale wyglądali inaczej niż ci, których Ian widywał. Wyglądało na to, że faktycznie była to swojego rodzaju elita, ale nie ważne było co potrafią, bo Ian wiedział, że nie uda się im go pokonać.

Członkowie rozpoczęli skoordynowany uderzenie na Iana, który skutecznie unikał ich ataków. Mógłby oczywiście łatwo ich pokonać, gdyby nie fakt, że wiązałoby się to ze zrobieniem im poważnej krzywdy, więc na razie musiał się bronić, aby pomyśleć nad kolejnym posunięciem. Odgłosy zaklęć rozpryskujących się o barierę wytworzoną przez Iana odbijały się echem w jego uszach. Nie mógł się jednak tylko bronić, bo ataki naciągały ze wszystkich stron naraz, a każdy, sługa cesarskiego sabatu, którego posłał na ziemię, zaraz się podnosił i walczył dalej z determinacją, jakiej się po nich nie spodziewał. Wierzył jednak, że jeśli powali ich wszystkich kilka razy zrozumieją, że nie mają z nim szans.

Stopniowo jednak, słuchając ich przerażonych głosów, uświadomił sobie ponurą prawdę. Wysłannicy cesarskiego sabatu bali się go, bo uwierzyli w te brednie powtarzane ciągle w telewizji, które mówiły, że Ian jest Upiorem, potworem, wcieleniem zła i najgorszą plagą, jaka nawiedziła Wrzące Wyspy. Byli przekonani, że Ian zniszczy Wrzące Wyspy, a ich będzie torturował lub niszczył w najgorszy możliwy sposób. Taka propaganda musiała odnieść skutek i Ian musiał docenić jej efekty oraz to jak wielką moc ma sugestia i strach.

Ian jednak walczył z całą zaciekłością i uporem jaki miał, a który był jednocześnie podsycany przez wiwatujący tłum. Miał poczucie, że jest silny, potężny i śmiertelnie niebezpieczny.

Był bowiem ukształtowany przez swoją mistrzynię Iris, był bronią, która mogła pokonać Imperatora Belosa i jego sługusów...

Uczeń Belosa, który do tej pory milczał niespodziewanie zaczął mu wymyślać, bo widocznie liczył na to, że zakłóci to jego koncentrację. Ian jednak pozostał głuchy na jego obelgi i pozwolił, żeby przez jego ciało przepływała magia podsycana przez gniew, jaki odczuwał wobec Ucznia Belosa oraz swoich wrogów. Spokojnie raz za razem posyłając ponownie i ponownie każdego ze sług na ziemię widział bowiem, że jest tylko kwestią czasu, za nim ulegną lub opadną z sił, ale w pewnej chwili stało się coś dziwnego.

Uczeń Belosa pstryknął palcami, a cesarscy zebrali się w jedną, zwartą grupę i wszyscy na raz przywołali abominacje, które zaczęły się łączyć w jedną wielką abominację.

Ian nie wiedział, że coś takiego jest możliwe, a przynajmniej nie w wykonaniu zwykłych członków cesarskiego sabatu. Było jasne, że faktycznie są elitą, a Uczeń Belosa jest kimś w rodzaju nadzorcy, który pilnuje, aby robili, to co trzeba i to on jest głową, którą trzeba ściąć, aby reszta ciała opadła z sił. Nie było to jednak proste, bo jeśli był faktycznie uczniem Belosa, to musiał mieć znaczne umiejętności, a jego podwładni z pewnością nie dopuszczą Iana w jego pobliże.

Na jego korzyść przemawiał fakt, że abominacja była powolna, a kierowanie nią wymagało olbrzymiego skupienia i synchronizacji, przez co nie mogli robić uników, ale teraz Ian nie musiał się hamować i mógł uderzyć na abominację z całą mocą.

Ian chciał zakończyć walkę jak najszybciej, więc posłał kilka magicznych wiązek energii w kierunku tych z cesarskiego sabatu, ale abominacja zblokowała te ataki, tak samo zrobiła z kilkoma kolejnymi. Ian czuł, że powoli zaczyna słabnąć, podczas gdy jego przeciwnicy ciągle wydawali się w formie i to pomimo faktu, że oberwali znacznie więcej razy niż on. Tajemnica ta rozwiązała się kilka minut później, kiedy jeden z członków cesarskiego sabatu nieco się uchylił przed jednym z jego ataków, Ian zauważył na jego ręce dziwny blask, który mógł być tylko jednym. Korzystali z glifów mocy, co wiele wyjaśniało. Cała ta walka miała pokazać, że nie ważne jak wielu przeciwników posłać na ziemię, to cesarskiego sabatu nigdy nie uda ci się pokonać, nieważne jak potężny jesteś, ostatecznie będziesz musiał ulec.

- Wygląda na to, że walka dobiega końca- oznajmił zadowolony Tymcio.

- Jeszcze za wcześnie na świętowanie- odgryzł się Ian.

- To kwestia czasu, a nawet ty nie pokonasz potęgi cesarskiego sabatu, więc im szybciej uznasz swoją porażkę, tym lepiej dla ciebie. Zresztą jesteś sam, więc nawet ktoś tak ograniczony, jak ty powinien to zrozumieć.

Słowa Tymcia bardzo go irytowały, ale miał niestety rację. Tracił siły, a przez to, czym poczęstowali go rodzice Amity, nie czuł się jeszcze zbyt dobrze, ale nie zamierzał jeszcze odpuszczać, bo to nie było w jego stylu.

Nagle powietrze przeszył dziwny szum, a na niebie widać coś, co przypominało srebrną kometę, która zmierzała od strony pałacu Belosa i z każdą chwilą była ona coraz bliżej Konformatorium.

Zgromadzeni na trybunach odwrócili głowy w jej kierunku, kiedy ta nagle z impetem uderzyła w sam środek areny. Nie była to kometa, lecz mistrzyni Iana Iris.


Ian podszedł do swojej mistrzyni i położył dłoń na jej ramieniu.

- O, i...nie jestem sam.- rzucił w kierunku Tymcia i siedzących obok niego rodziców Amity. Którzy nie byli już tacy zadowolenie jak wcześniej.

Iris spojrzała na wielką abominację i swoją laską nakreśliła spore koło z którego wystrzeliła wiązka magicznej energii, która zniszczyła abominację od głowy, aż po pas, a ta osunęła się bezładnie na ziemie, rozpadając się na fioletową oślizłą maź. Członkowie sabatu chcieli ją ponownie reaktywować, ale Iris była szybsza i kolejnym ruchem laski uwięziła ich wszystkich w grubych bryłach lodu, kończąc tym samym walkę.

Iris obracała się powoli w koło, omiatając wzrokiem siedzących na arenie widzów, mówiąc przy tym tonem głosu, który mroził krew w żyłach:

- Belos obiecał wam zapłatę, za pokonanie mojego ucznia i zorganizowanie walki z tak żałosnymi przeciwnikami, bez oszustwa nigdy by wam się to jednak nie udało. Lecz spójrzcie teraz na Srebrną Damę!- W jej dłoni pojawiła się jej laska.- Bo ja niczego takiego wam nie obiecuje!- Zakręciła swoją laską w koło i uderzając nią o arenę, wyzwalając przy tym oślepiające srebrne światło, które niczym fala rozlało się po całym Konformatorium, a za jej plecami pojawił się srebrny wąż, niemal identyczny jak ten z książek o Azurze wzbił się aż ku niebu. Było go widać niemal z każdego miejsca na Wrzących Wyspach, zwłaszcza że był już zmrok, a on jarzył się srebrnym światłem, a był to widok piękny i zarazem przerażający. Był on emanacją potęgi Iris, pokazówką dla każdego kto chciał rzucić jej wyzwanie.

Zebrani na trybunach w pośpiechu opuszczali swoje miejsca.

A Iris stała i krzyczała:

- Uciekajcie! Uciekajcie! Z powrotem do swojego pana! I przekażcie mu wiadomość: Już dłużej nie zamierzam mu służyć!- Iris stała wściekła, a za jej plecami ciągle unosił się jej wąż, a kiedy ostatnia osoba opuściła arenę, wąż zniknął, a Iris otwarła portal.

Nie musiała nic mówić, bo Ian od razu przez niego przeszedł, a ona tuż za nim.

To, co zrobiła, sprawiło, że Wrzące Wyspy raz jeszcze musiały sobie o niej przypomnieć, ale teraz, zamiast ją wielbić, będą się jej bać! Zamykając tym samym pewien etap w swoim życiu jakim była służba w cesarskim sabacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro