Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Powóz zaprzężony w gniade ogiery angielskiej krwi pędził przez puste pola ukryte pod grubą warstwą białego puchu. Okryci futrami mężczyźni, którzy nim podróżowali, zgodnie milczeli, każdy zatopiony we własnych myślach. Wydawali się być swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Jeden – blondwłosy, postawny, dokładnie ogolony i wyglądający na pewnego siebie, a drugi – ryży, o wodnistych oczach, postrzępionych bokobrodach i nerwowych ruchach. Aż trudno uwierzyć, że tych dwoje się ze sobą przyjaźniło i przyjaźń ta trwała już od wielu lat.

— Leonie, rozchmurz się, proszę, bo jeszcze pomyślę, że się na mnie gniewasz.

Siergiejew spojrzał przelotnie na swojego towarzysza. Zaraz jednak uciekł wzrokiem, jakby obawiając się tego, że drugi mężczyzna odwzajemni jego spojrzenie, tym samym pozbawiając go zdolności racjonalnego myślenia.

— Nie gniewam się na ciebie za nic, Nikodimie — mruknął, ale bez przekonania. Aristow od razu to wychwycił.

— Wiem, że nie przepadasz za wydarzeniami tego typu, ale spróbuj przynajmniej udawać, że dobrze się bawisz. Zrób to dla mnie — poprosił.

Leon westchnął. Pomyślał, że dla przyjaciela zrobiłby zdecydowanie więcej niż chodzenie na bale i przybieranie masek, ale nie powiedział tego na głos, nie chcąc wyjść w jego oczach na słabego. Przecież Nikodim nie znosił słabych ludzi.

— Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żebym bywał w towarzystwie? Moja obecność nie ma w gruncie rzeczy większego znaczenia.

— Dla mnie ma — sprzeciwił się Aristow, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, ile te kilka prostych słów znaczyło dla jego rozmówcy. — Dobrze mieć u swego boku kogoś zaufanego, kogoś, kto rzeczywiście mnie rozumie.

Leon uśmiechnął się pod nosem.

— Tak sądzisz?

— Oczywiście — przytaknął Nikodim.

Siergiejew nie był pewien, czy mu wierzy. Przyjaciel rzadko mówił podobne rzeczy – chyba, że chciał coś w ten sposób osiągnąć. Ale w gruncie rzeczy co mógłby zyskać dzięki jego obecności na tym godnym pożałowania balu? Przecież Leon zawsze był tylko jego cieniem – nie potrafił odnaleźć się w towarzystwie ani prowadzić ciekawych rozmów, brakowało mu uroku osobistego, nie cieszył się też sławą czy doskonałym majątkiem. Przy Nikodimie czuł się jak nieładny dodatek, który tylko zawadza. Paradoksalnie jednak zawsze starał się pozostawać blisko mężczyzny, żeby móc niczym księżyc odbijać jego naturalny blask.

— Mam wrażenie, że moje uczestnictwo w tym przyjęciu nie jest dobrym pomysłem — wyznał z lekkim zawstydzeniem, za co otrzymał wyjątkowo krytyczne spojrzenie ze strony swojego towarzysza.

— Mówiłeś to już jakieś dwadzieścia razy, Leonie. Czy aż tak bardzo wolałbyś teraz gnić w swojej zapuszczonej posiadłości zamiast spotkać się z ludźmi ze swojej sfery i choć na chwilę oderwać myśli od przyziemnych problemów?

— Moja posiadłość nie jest wcale zapuszczona. Wymaga tylko paru drobnych napraw. Poza tym, nie wiem, czy o tym pamiętasz, ale powinienem być teraz w żałobie — przypomniał mu Siergiejew. — Nie wypada, bym zaledwie parę tygodni po śmierci ojca świętował hucznie nadejście Nowego Roku.

Nikodim wzruszył ramionami.

— Wypada, nie wypada – a co to za różnica? — stwierdził obcesowo. — Twój ojciec był sukinsynem, jakich mało. Po co nosić po nim żałobę?

— Nikodimie! — upomniał go Leon, kręcąc głową z dezaprobatą. — To, co mówisz, jest naprawdę bezduszne. Nie powinno się źle mówić o zmarłych. A zresztą nie chodzi tylko o to. Jak mogę zabawiać się na balu, kiedy wiem, że w tym samym czasie moja matka i siostry siedzą samotnie w Nowogrodzie i dla oszczędności przerabiają swoje stare suknie? Czuję się przez to jak najgorszy egoista.

Aristow przewrócił oczami.

— Ależ nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś na tym balu skorzystał nie tylko ty, ale też twoja rodzina — powiedział dobitnie. — Wspominałem ci już przecież wielokrotnie, że tego typu wydarzenia są doskonałą okazją, żeby zyskać protektora. Czemu nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli?

Leon zacisnął usta w wąską linię.

— Przecież wiesz dlaczego. Nie mam siły po raz kolejny ci tego wyjaśniać, Nikodimie. Ty masz swoje zasady, a ja mam swoje. Nie mogę wdawać się w żadne salonowe romanse dla pieniędzy. To po prostu nie leży w mojej naturze.

Aristow wzniósł oczy ku niebu, jakby chciał zapytać Boga, dlaczego przyszło mu rozmawiać z kimś równie trudnym w obejściu jak Siergiejew.

— Nie twierdzę wcale, że musisz. Na przyjęciu u Duninów będzie także wielu mecenasów sztuki. Może któryś z nich zechce kupić twoje obrazy?

Na twarzy Leona, dokładnie między brwiami, pojawiła się pojedyncza pionowa zmarszczka. Mężczyzna nie wiedział, co powinien sądzić o tym, co powiedział mu przyjaciel. Z jednej strony wydawało mu się, że jest to doskonałe rozwiązanie, a z drugiej...

— Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałem się nad sprzedażą swoich obrazów — przyznał niepewnie. — Widzisz, zasadniczy problem jest taki, że one są... bardzo osobiste. Można powiedzieć, że zawierają w sobie cząstkę mnie. Czułbym się dziwnie, oddając je w obce ręce. Zresztą kto by chciał je ode mnie kupić? Chyba tylko zupełny ślepiec. Po moich pracach od razu widać, że jestem samoukiem. Daleko mi do utalentowanych artystów, których można spotkać na salonach.

Nikodim skrzywił się tak, jakby słowa Leona w jakiś sposób osobiście go dotknęły.

— Wiesz, że cię uwielbiam, Leonie, prawda? Ale tak bardzo, jak cię uwielbiam, tak samo cię nienawidzę, zwłaszcza, kiedy mówisz podobne głupstwa. Znalezienie mecenasa w twoim przypadku jest tylko kwestią czasu i odpowiedniego podejścia. Nie musisz nawet sprzedawać swoich dzieł – możesz przecież namalować coś na zamówienie. Na pewno chętnych nie zabraknie, bo – powtórzę to już któryś raz – naprawdę dobrze malujesz. Nie rozumiem, czemu jesteś wobec siebie równie niesprawiedliwy. Czy samobiczowanie sprawia ci jakąś przyjemność?

Leon, nieco oszołomiony wygłoszoną przez Nikodima tyradą, wybąkał pod nosem przeprosiny, ale one tylko dodatkowo zirytowały Aristowa.

— Och, błagam cię, przestań w końcu. Nie chcę więcej słyszeć z twoich ust podobnych słów — nakazał stanowczo mężczyzna. — Nie lubię, gdy inni ludzie podają się za kogoś, kim nie są. Florian udawał lepszego, niż był w rzeczywistości, ty z kolei usilnie starasz pokazać od najgorszej możliwej strony, umniejszając swojej wartości.

Gdybyś tylko wiedział, jaki tak naprawdę jestem... — pomyślał Leon z przygnębieniem. Już dawno powziął postanowienie, że nigdy nie pozwoli, żeby Nikodim poznał jego głęboko skrywane słabości i lęki. Wolał, by pozostały one tajemnicą, niż żeby wyszły na jaw i zniszczyły ich przyjaźń, o którą Siergiejew przez tyle lat zabiegał. Zawsze, kiedy drugi z mężczyzn wspominał o Fiodorowie – chociaż nie zdarzało się to szczególnie często – boleśnie uświadamiał sobie, że gdyby nie burzliwe zerwanie stosunków między Florianem a Nikodimem, ten ostatni nigdy nie zwróciłby na niego większej uwagi.

— Dziękuję ci za wiarę we mnie — powiedział najspokojniej, jak tylko potrafił. — Dziękuję też, że zdecydowałeś się zabrać mnie ze sobą na ten bal.

Mięśnie twarzy Aristowa wyraźnie się rozluźniły.

— Zobaczysz, na pewno będziemy się doskonale bawić, zwłaszcza, że część zaproszonych gości sprzyja naszej sprawie.

Sprawa. Oczywiście. To nią żył jego przyjaciel. Siergiejew nie poważył się w żaden sposób skomentować słów mężczyzny. Uznał, że lepiej będzie, jeśli powściągnie swój język, żeby znów nie powiedzieć czegoś, czym mógłby wytrącić towarzysza z równowagi. Przez chwilę jechali więc w zupełnym milczeniu – Leon wpatrywał się bez przekonania we własne dłonie, ukryte pod materiałem rękawic, a Nikodim wyglądał przez okno, obserwując krajobraz, który się za nim rozciągał.

Śnieg sypał coraz gęstszy, topiąc otoczenie we wszechogarniającej bieli. Można by pomyśleć, że Siergiejew, jako malarz i człowiek wielbiący barwy, nie będzie zbytnio przepadał za monotonną zimą, ale to nieprawda. Lubił tę porę roku choćby dlatego, że kojarzyła mu się z rodzinnym ciepłem, popołudniami spędzanymi przed kominkiem i domem, w którym unosił się zapach świątecznych potraw. Zimą przyroda na moment zamierała, jakby śniła, i wtedy czuł się z nią niejako połączony cienką linią porozumienia. On też śnił – jego życie stało się jak mara, czasem przyjemna, czasem okropna, ale zawsze mglista, bo Leon tak naprawdę już wiele miesięcy temu zdystansował się od rzeczywistości. Żył, ale traktował swoją egzystencję jako dziwny stan przejściowy między jednym piekłem a drugim.

Opamiętaj się. Myślenie o tym w tej chwili w niczym ci nie pomoże. Musisz robić dobrą minę do złej gry. Dla Nikodima — upomniał samego siebie, kiedy poczuł, że mimowolnie znów zaczyna tracić kontrolę.

— Coś się stało, Leonie? Strasznie zbladłeś — zagadnął go Aristow.

Malarz zmusił się do nieznacznego uśmiechu.

— To nic takiego. Zdaje się, że złapała mnie lekka trema spotkaniem z tak wieloma osobami — skłamał.

Nikodim przyjął to wyjaśnienie za pewnik, nie doszukując się w wypowiedzi przyjaciela drugiego dna.

— To zrozumiałe, w końcu od dawna nie byłeś między ludźmi, żyjąc jak jakiś pustelnik na obrzeżach cywilizacji. Ale to się zmieni, obiecuję.

Leon jęknął w duchu, wyobrażając sobie, że teraz będzie musiał towarzyszyć Nikodimowi wszędzie, gdzie tylko ten się uda, przez co jego obycie towarzyskie zostanie wystawione na ciężką próbę.

Tymczasem minęli już rozwartą na oścież bramę oraz okazałe żywopłoty i znaleźli się wreszcie na drodze prowadzącej bezpośrednio do posiadłości Duninów. Ich powóz przetoczył się powoli pod szeregiem arkad, które wiosną z pewnością musiały pokrywać się oszałamiającą ilością kwiecia, a potem zajechał pod same schody wspaniałej budowli.

„Pałac" – według Siergiejewa tylko to jedno słowo w pełni określało jej rozmach i przepych. Siedziba arystokratów była największą, w jakiej Leon kiedykolwiek przebywał, w jej stylu dominował klasycyzm, a kolorze murów – cesarska żółć. Z wyglądu od razu dało się poznać, że właściciele posiadłości to ludzie majętni i niepozbawieni koneksji. Ich goście, jak zauważył malarz, także nie należeli raczej do uboższych czy mniej znaczących w środowisku – wskazywał na to ich ubiór i wygląd karoc, którymi przyjechali na bal.

Aristow z prawdziwą gracją opuścił powóz, podczas gdy Siergiejew z pewnym trudem wygramolił się za nim. Choćby bardzo tego chciał, nie potrafił nic poradzić na to, że widok rezydencji i wspaniale wystrojonych arystokratów nieco przytłoczył. Jakże nie pasował do tego miejsca!

— Chodźmy do środka. Wygląda na to, że większość gości już przybyła na miejsce — rzucił Nikodim, nie zwracając przy tym szczególnej uwagi na Leona. Rozglądał się dookoła, jakby kogoś szukał. Wydawał się przy tym podobnie niespokojny jak przyjaciel, ale Siergiejew wiedział, że Aristowa trapią zupełnie inne problemy niż jego samego. Leon zastanawiał się, kogo z takim zaangażowaniem mógł wypatrywać mężczyzna. Czyżby kochanki? Albo starych znajomych z wojska? A może... Floriana Fiodorowa? Po plecach malarza przebiegł zimny dreszcz, na myśl o możliwej konfrontacji między tą dwójką. Nie byłby zdolny do powstrzymania Nikodima, gdyby ten zdecydował się zrobić coś niemądrego i możliwie tragicznego w skutkach. Właśnie takim człowiekiem był Aristow – mściwym, niecofającym się przed niczym i diabelnie dumnym.

— Wszystko dobrze? — zapytał Leon, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. Ten obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem, a wyraz jego twarzy w jednej chwili się zmienił – ze zdenerwowanego na powrót stał się obojętny.

— Wszystko jest w najlepszym porządku, Leonie, a teraz chodźmy, bo nie wypada, byśmy się spóźnili — powiedział, łagodnie strącając dłoń drugiego mężczyzny.

Leon nie chciał dawać za wygraną.

— Co cię tak wytrąciło z równowagi, Nikodimie? Nieczęsto widzę cię w podobnym stanie.

— Oczywiście, ponieważ z naszej dwójki to ty jesteś tym, który wiecznie dramatyzuje — odparł z ironią Aristow, jednak po chwili przeprosił. — Wybacz, nie miałem zamiaru w żaden sposób cię urazić. Po prostu wszystko się we mnie gotuje na myśl, że ten pomiot tu jest.

Więc jednak chodziło o Fiodorowa. Niedobrze, bardzo niedobrze — pomyślał Siergiejew z niepokojem.

— Posiadłość Duninów jest na tyle duża, że może uda wam się w ogóle nie spotkać tego wieczoru — zasugerował, chociaż wiedział, jak bardzo to stwierdzenie niedorzecznie brzmi. — Spróbuj nie myśleć teraz o tym człowieku.

— Jak mam o nim nie myśleć, Leonie? — zapytał z irytacją Nikodim. — Jeśli go zobaczę, chyba rzucę mu się do gardła. Nienawidzę go, zresztą z wzajemnością. Wiesz, jak bardzo marzę o tym, żeby się na nim zemścić? Żeby zetrzeć z jego twarzy ten pełen samozadowolenia uśmieszek? Ten człowiek zasłużył, żeby skończyć tak jak jego ojciec, a nie brylować na salonach!

Siergiejew przełknął ślinę.

— Rozumiem, co czujesz, ale nie możesz otwarcie pokazywać swojego gniewu — powiedział cicho. — Przyjechaliśmy tu z myślą o zabawie w gronie przyjaciół, którzy sprzyjają naszej sprawie. Fiodorow to drugorzędny problem, nie sądzisz?

Nikodim spojrzał na niego przeciągle, po czym krótko skinął głową.

— Masz rację. Fiodorow może zaczekać. Kiedy nadejdzie dobry moment, zajmę się nim w odpowiedni sposób — obiecał. Z jego oczu biła determinacja, ale też nuta szaleństwa. Kiedyś to szaleństwo fascynowało Leona, lecz dzisiaj budziło w nim obawy. Wyobrażał sobie, że zemsta Aristowa, jeśli dojdzie do skutku, będzie naprawdę straszna. Nie widział dotąd człowieka, który pałałby do kogoś nienawiścią tak wielką jak Nikodim do Fiodorowa.

Miej go, Boże, w swojej opiece, żeby nie popełnił żadnego głupstwa — modlił się w duchu, kiedy zmierzali w stronę wejścia do posiadłości.

Świeży śnieg skrzypiał pod podeszwami ich butów, a wiatr smagał już i tak zaczerwienione twarze. Niebo robiło się coraz bardziej szare od zapadającego zmroku i przed pałacem zapalono pierwsze lampy. Mężczyźni, kiedy tylko znaleźli się w środku, zostali uprzejmie powitani przez służbę – zabrano od nich wilgotne futra, podano kieliszki z grzanym winem i zaprowadzono do głównej sali bankietowej. Gdy tylko przekroczyli jej próg, Leonowi dosłownie odebrało mowę. Pomieszczenie wypełnione było ludźmi, panował niesamowity gwar i ścisk, służba roznosiła napoje w rżniętych kryształach, a orkiestra szykowała instrumenty do gry.

— Czujesz ten zapach w powietrzu, Leonie? — Mężczyzna usłyszał szept Nikodima tuż przy swoim uchu. — Tak pachnie młodzieńcza niewinność debiutantek wymieszana z chciwością ich wygłodniałych matek.

Siergiejew prychnął pod nosem, słysząc podobny komentarz. Czasem jego przyjaciel zachowywał się naprawdę niestosownie.

— Lepiej, bym unikał dziewcząt w jasnych sukniach?

— Wprost przeciwnie — zaprzeczył Nikodim. — Ale uważaj, by adorować tylko te, które mają coś do zaoferowania. Zakręcisz się wobec nieodpowiedniej debiutantki, której matka pomyśli sobie nie wiadomo co i tragedia gotowa. Ona będzie chciała ślubu, ty będziesz się wykręcał, aż w końcu wybuchnie skandal i staniesz się persona non grata. Sam wskażę ci panny, z którymi warto tańczyć. Przy zapisywaniu się do karnecików innych dziewcząt bądź raczej ostrożny. Żadnej nie oferuj więcej niż jednego tańca. Nie mów zbyt wiele i zważaj na każde słowo. Nie zliczę, ile razy miałem kłopoty przez te nieopierzone sępy.

— To brzmi tak, jakbyś sposobił mnie do walki, a nie do tańca — zauważył kwaśno Siergiejew. — Sądziłem, że będziemy raczej rozmawiać z żołnierzami, a nie tańczyć.

Nikodim przewrócił oczami.

— Widać, że rzadko bywasz na balach. Jakby to wyglądało, gdybyśmy przyszli na zabawę karnawałową i, zamiast świętować, skupiali się tylko na poważnych sprawach? Nie możemy zachowywać się jak kryjący po kątach spiskowcy, pojmujesz?

Leon skinął głową, przyznając przyjacielowi rację. Chociaż czy w rzeczywistości nie byli właśnie „kryjącymi się po kątach spiskowcami"?

— Wiem, że powinniśmy zachowywać się naturalnie, żeby niepotrzebnie nie ściągać na siebie uwagi — westchnął. — Dobrze, wskaż mi te panny, z którymi warto nawiązać rozmowę.

Nikodim dyskretnie pokazał przyjacielowi kilka dam, wymieniając ich imiona, po czym płynnie przeszedł do tłumaczenia skomplikowanych tajników salonowego flirtu, ale Leon w pewnym momencie zupełnie przestał go słuchać. Uwagę malarza w pełni pochłonęło piękno zebranych na sali gości, błysk luster w złotych ramach, kryształowe żyrandole oraz szelest sukni i wachlarzy brzmiący w jego uszach jak trzepot skrzydeł setek ptaków, które w jednej chwili zerwały się do lotu.

— Leonie, czy ty w ogóle uważasz na to, co do ciebie mówię? — zapytał Aristow, spostrzegając nieobecny wyraz twarzy swojego towarzysza. — Zresztą nieważne. Spójrz, to Wiera Dunin, gospodyni balu. Powinniśmy do niej podejść i się przywitać.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Siergiejewa, chwycił go za ramię i pociągnął w stronę wskazanej wcześniej kobiety. Była ona dość korpulentna, miała jasne włosy poprzetykane pasmami siwizny, prosty nos i ładny uśmiech. Na widok Nikodima jej twarz jeszcze bardziej się rozpromieniła.

— Nikodimie, co za radość cię znów zobaczyć! — powiedziała entuzjastycznie, pozwalając, by Aristow ujął jej dłoń i pocałował czubki palców. — No, no, nie zmieniłeś się zanadto. Nadal sprawiasz wrażenie dżentelmena, chociaż chodzą różne pogłoski na temat twoich nieeleganckich zachowań w Moskwie i Odessie. — Pogroziła mu palcem niczym niezadowolona matka. Po chwili Wiera zwróciła także uwagę na Leona. — My się chyba nie znamy, czyż nie? Nikodimie, kim jest twój nieśmiały towarzysz? Przedstawisz nas sobie?

Aristow odchrząknął.

— Naturalnie. Moja droga, to jest Leon Iwanowicz Siergiejew. Leonie, to księżna Wiera Pawłowna Dunin.

Siergiejew pocałował dłoń kobiety, choć nie zrobił tego równie wytwornie co Nikodim.

— To zaszczyt panią poznać — powiedział.

— Leon jest malarzem — wtrącił Nikodim. — Byłabyś zachwycona, Wiero, mogąc zobaczyć jego prace. Naprawdę.

Leon zerknął na przyjaciela z politowaniem, nie wierząc, że ten mógł być aż tak mało subtelny.

— Od dawna pan maluje? — zapytała Dunina z zainteresowaniem, które zdaje się było szczere. To nieco speszyło Siergiejewa.

— Sztuka od zawsze była moją wielką pasją, ale maluję zaledwie od paru lat — przyznał.

— A co pan najchętniej maluje? Pejzaże, scenki rodzajowe, martwą naturę czy może portrety?

Leon uśmiechnął się do kobiety speszony.

— Lubię malować sceny alegoryczne oraz krajobrazy. Jeśli mam być szczery, nigdy nikogo nie portretowałem.

— Naprawdę? — zdziwiła się księżna. — Może chciałby pan to zmienić? Gdyby potrzebował pan modelki, wie pan, gdzie mnie szukać.

Siergiejew zerknął niepewnie na swojego przyjaciela, a ten nieznacznie skinął głową, pokazując mu, żeby się zgodził.

— To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność móc namalować piękność taką jak pani — powiedział najbardziej uprzejmie jak tylko potrafił, chociaż miał wewnętrzne opory przed udawaniem. W istocie czym różniło się ono od kłamania?

— Na mnie pora — oznajmił nagle Nikodim, wyłapując w tłumie gości czyjeś przyzywające go spojrzenie. — Pewnie czekają na mnie w mniejszym salonie przy kartach. Zobaczymy się pewnie w tańcu, a teraz wybaczcie, że zostawiam was samych. — Ukłonił się, po czym odszedł, nic sobie nie robiąc z niespokojnego wzroku Leona, który wiercił mu dziurę w plecach.

Siergiejew nie mógł w to uwierzyć. Przyjaciel tak po prostu zostawił go w samym środku przyjęcia, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że Leon nie potrafi sobie radzić w tego typu sytuacjach.

— Więc... Jak się panu podoba pałac? — zapytała księżna, zmuszając Siergiejewa, by oderwał wzrok od odchodzącego Nikodima i znów na nią spojrzał. — Bal noworoczny to wielkie wydarzenie i przygotowania do niego zajmują zwykle całe tygodnie. Co roku staram się dopasować wystrój wnętrz tak, by oczarować przybywających gości. Czy tym razem się to udało?

— Pałac wygląda absolutnie zachwycająco — odpowiedział zgodnie z prawdą Leon. — Dobór kolorów robi wrażenie. Mimo zimy za oknem, wydaje się, jakby tutaj panowało lato – tyle w tym miejscu jaskrawych kwiatów, świec, luster i złotych ozdób. Suknię także dopasowała pani pod kolor dekoracji, jak widzę. — Próbował zachowywać się ujmująco, ale miał wrażenie, że niezbyt mu to wychodzi, a jego komplementy to nic innego jak tylko puste słowa, które mają zapchać nieznośną ciszę między nimi. Leon nie potrafił rozmawiać z ludźmi, a zwłaszcza z kobietami.

— Jest pan bardzo uprzejmy — powiedziała dyplomatycznie księżna. — Musi mi pan jednak wybaczyć. Mam także obowiązki wobec innych gości, więc będę zmuszona pana opuścić. Na pewno porozmawiamy jeszcze w sprawie portretu, dobrze?

— Oczywiście — potaknął Siergiejew.

— Doskonale. Proszę się w takim razie dobrze bawić. Niech pan koniecznie zaprosi do tańca Ksenię Łukiniczną. Z pewnością będzie bardzo ukontentowana — stwierdziła księżna, wskazując mu jedną z debiutantek, która siedziała na obitej materiałem sofie i wyglądała na mocno zestresowaną brakiem rozmówcy. Na widok dziewczyny Leon poczuł niewysłowioną litość – samotna, niezbyt ładna i wyraźnie niepotrafiąca się odnaleźć w obecnej sytuacji przypominała mu jego samego. Tylko że on, w przeciwieństwie do dziewczyny, nie musiał się obawiać staropanieństwa i okrutnych plotek na temat swojego wyglądu czy powodzenia u płci przeciwnej. Pomyślał, że jeśli ofiaruje Łukinicznej taniec, znajdą się też inni mężczyźni, którzy zechcą dotrzymać jej towarzystwa. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.

Pożegnał się z księżną, po czym ruszył w stronę debiutantki. Jednak kiedy znalazł się tuż obok, nagle zabrakło mu odpowiednich słów. Odchrząknął, skupiając na sobie uwagę dziewczyny, która wlepiła w niego pełne nadziei oczy.

— Dobry wieczór, nazywam się Leon Iwanowicz Siergiejew i zastanawiałem się, czy może nie zechciałaby panienka zatańczyć ze mną kadryla — powiedział niepewnie, czując jak pod materiałem rękawiczek dłonie zaczynają mu się niebezpiecznie pocić.

Ksenia otworzyła usta, po czym na powrót je zamknęła, uśmiechnęła się zawstydzona i spojrzała w bok na stojącą parę kroków dalej starszą matronę, najpewniej swoją matkę. Ta skinęła głową aprobująco, co wyraźnie dodało debiutantce odwagi.

— Z chęcią przyjmę pańskie zaproszenie — odpowiedziała oficjalnie, a w jej oczach błysnęły radosne ogniki.

Leon nie pamiętał, o czym rozmawiali potem podczas szybkiego i skocznego kadryla, ale wydawało mu się, że udało mu się poprawić dziewczynie nastrój. Sam zresztą także dobrze się bawił. Poprosił do tańca jeszcze parę debiutantek, które wyglądały na szczególnie onieśmielone czy zagubione, po czym w przerwie między tańcami podszedł do szwedzkiego stołu, żeby nalać sobie wina i coś przekąsić. Był tak zamyślony, że niemal wpadł na kobietę, która podchodziła do stolika w tym samym momencie, kiedy on chciał od niego odejść.

— Najmocniej panią przepraszam — mruknął, nie spoglądając nawet na kogo wpadł. Rozpaczliwie szukał po kieszeniach surduta zapasowych rękawiczek i chustki, ponieważ te, które miał na sobie, zaplamił czerwonym trunkiem. — Powinienem być uważniejszy.

— To w pewnym sensie także moja wina — przyznała dama, po czym podała Leonowi własną chustkę, co jeszcze dodatkowo wpędziło go w zakłopotanie.

— Niech pani się nie kłopocze. To nie będzie konieczne — zapewnił. W końcu odważył się podnieść wzrok i przyjrzeć osobie, z którą prawie się zderzył. Kobieta wyglądała na dwadzieścia parę lat, miała ciemne, falowane włosy ułożone jak na portretach cesarzowej Józefiny i błękitne oczy. Ich głęboki kolor podkreślała niebieska, wydekoltowana suknia przyozdobiona białymi koronkami. Leon musiał przyznać, że stojąca przed nim dama jest naprawdę piękna, jednak efekt, który wywoływała jej delikatna i subtelna uroda, zupełnie burzył zimny jak lód błysk w jej spojrzeniu. Przez niego cała postać nieznajomej wydawała się być naznaczona jakimś dziwnym cieniem – i Siergiejew rozpoznał w tym cieniu dobrze znany sobie smutek. Zawahał się. — Czy mógłbym spytać o pani imię?

Kobieta wydawała się raczej zaskoczona niż zagniewana jego pytaniem.

— Zawsze nawiązuje pan w ten sposób znajomości? — spytała z wyraźną rezerwą i Leon wiedział już, że popełnił potworne głupstwo.

— Przepraszam najmocniej. Moim zamiarem nie było zatrzymywanie pani i wciąganie w niemiłą dla pani rozmowę — zapewnił.

Wyraz twarzy kobiety złagodniał.

— Nie, to ja przepraszam. Niepotrzebnie od razu założyłam, że jest pan jednym z tych kawalerów, którzy łowią majątki i są gotowi za wszelką cenę zdobyć dziedziczkę z własnym funduszem.

Leon miał nadzieję, że jego twarz nie zrobiła się w tamtej chwili czerwona. Czy nie to właśnie sugerował mu wcześniej Nikodim? Że powinien wdać się w romans albo poślubić damę z odpowiednimi oszczędnościami, by odsunąć od rodziny widmo biedy? Miał ochotę spalić się ze wstydu.

— Nie szukam żony — powiedział, niewiele myśląc.

Nieznajoma uniosła brew, taksując go od góry do dołu swoim chłodnym spojrzeniem.

— Więc czego pan tak naprawdę szuka?

Siergiejew pomyślał, że sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie.

— Nie wiem — wyznał. — Przyszedłem na bal, by dotrzymać towarzystwa przyjacielowi.

— I gdzie on teraz jest?

— Zapewnie bawi się gdzieś doskonale beze mnie. — Leon uśmiechnął się krzywo.

Kobieta pokiwała głową, tak jakby rozumiała doskonale, że pod maską kpiny Siergiejew próbuje ukryć, jak bardzo nieobecność Nikodima go dręczy.

— Wygląda na to, że pan zgubił gdzieś swojego towarzysza, a ja brata — powiedziała, nieznacznie unosząc kąciki ust. — Roza Władimirowna Lebiediewa. — Wyciągnęła w jego stronę bladą dłoń w białej rękawiczce, którą mężczyzna z wahaniem uścisnął.

Lebiediewa. Znał przecież to nazwisko. Dopiero w tamtej chwili tak naprawdę dotarło do niego, z kim rozmawia. Roza Lebiediewa – wdowa po petersburskim bankierze. Córka starego Worokina. Kuzynka Floriana Fiodorowa. Leon nie mógł uwierzyć, że ze wszystkich osób na sali wpadł akurat na nią. Nie wiedział, czy uznać to za wyjątkowo niefortunny wypadek czy raczej za złośliwość losu.

Skoro ona tu jest, Florian również może się gdzieś tutaj kręcić. Boże, byle tylko nie spotkali się z Nikodimem, bo ten wieczór nie skończy się dobrze — myślał z niepokojem, zupełnie tracąc zainteresowanie Rozą.

— A czy pan zamierza mi się przedstawić?

Dopiero to pytanie przywołało go do rzeczywistości.

— Tak, przepraszam. Zamyśliłem się nieco. Leon Iwanowicz Siergiejew. Jest mi ogromnie miło.

— Siergiejew? Zdaje się, że nie jest pan stąd, prawda?

— Moja rodzinna posiadłość znajduje się w Nowogrodzie, ale sądzę, że teraz, kiedy mój ojciec zmarł, przeniesiemy się z rodziną do dworu pod Petersburgiem — wyjaśnił Leon.

— Och, przykro mi z powodu pańskiego ojca — powiedziała kobieta, która wyglądała na szczerze zatroskaną.

Zupełnie niepotrzebnie się pani tym przejmuje — pomyślał Siergiejew, ale nie powiedział tego na głos. To z pewnością nie byłoby uprzejme.

W pomieszczeniu rozległy się pierwsze dźwięki walca.

— Nie tańczy pani? — zapytał, widząc, że Roza nie zmierza na parkiet. Słyszał wiele pochlebnych opinii o urodzie kobiety, a teraz, kiedy wreszcie miał okazję zobaczyć ją na własne oczy, musiał przyznać, że wszystkie plotki okazały się prawdziwe. Sądził, że Lebiediewa jako lokalna piękność, w dodatku z pewnym kapitałem, stanowi bardzo pożądaną partię i ma cały karnecik zapełniony na wiele dni przed balem. Tylko głupiec nie chciałby z nią tańczyć.

Kobieta w odpowiedzi wzruszyła obojętnie ramionami.

— Zdarłam już dwie pary butów i szkoda mi niszczyć kolejne trzewiki. Wolę przysiąść na chwilę i odpocząć — stwierdziła. — Naturalnie nie zatrzymuję pana. Jeśli zamierzał pan tańczyć, proszę nie zaprzątać sobie mną głowy.

— Chyba wolałbym dotrzymać pani towarzystwa — powiedział Leon, zaskakując przy tym siebie i kobietę.

— Skoro tak...

Zabrali kieliszki i usiedli na jednej z najbliższych wolnych kanap, skąd mogli obserwować wirujące w walcu pary.

— Widziałam, że tańczy pan z odtrąconymi debiutantkami — przyznała Roza, kiedy cisza między nimi zaczęła się przedłużać. — To bardzo rycerskie z pana strony.

Leon skrzywił się mimowolnie.

— Nie zależało mi na rycerskim zachowaniu. Sam mam siostry, które niedługo wstąpią na salony i nie chciałbym, żeby mężczyźni przebierali w nich jak w ulęgałkach — powiedział ostro, chociaż nie chciał tak zabrzmieć. Nie miał Rozie za złe tego, co powiedziała. Był zły na cały ten świat i sytuację, w jakiej się znalazł. Myśl o wydawaniu sióstr za mąż przyprawiała go o mdłości. Czasami miał wrażenie, że przebywa nie na rautach czy spotkaniach arystokratycznych, ale na wystawach egzotycznych zwierząt, podczas których matki próbują za wszelką cenę sprzedać swoje córki, a mężczyźni ubić na małżeństwie interes życia.

— W pełni się z panem zgadzam, choć pewnie większość zebranego tutaj towarzystwa wyśmiałaby nasze poglądy — westchnęła Lebiediewa. — Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak łatwo przychodzi nam traktowanie innych ludzi jak towar. Dlaczego tak po prostu nie możemy być z kimś, kogo wybrało nasze serce – bez tych całych ceremoniałów, kontraktów, posagów, tytułów?

— To by było zbyt piękne — powiedział ponuro Leon, chociaż w głębi duszy sam tęsknił za światem, w którym mógłby bez lęku wyznać swoje uczucia ukochanej osobie i liczyć na ich odwzajemnienie. — Jako ludzkość chyba nigdy nie będziemy gotowi na wcielenie w życie tak utopijnej wizji.

— Tak pan sądzi? — zapytała Roza, obdarowując go spojrzeniem spod rzęs, które mogło oznaczać jednocześnie wszystko i nic.

Siergiejew nie był pewien, co powinien odpowiedzieć.

— Tak mi się przynajmniej wydaje.

— A więc ma pan niewiele wiary w ludzkość — zauważyła kobieta, po czym pokręciła głową i zaśmiała się pod nosem. — Nadchodzi nowy rok, a my rozmawiamy na takie poważne tematy. Powinniśmy się wstydzić.

— Porozmawiajmy więc o czymś mniej poważnym — zaproponował Leon. — Przyjechała pani na bal ze swoim bratem, prawda?

— Tak, Augustem Władimirowiczem. Niedawno wrócił z rocznej podróży na zachód.

— A pani kuzyn?

Roza zmarszczyła brwi.

— Florian? Zna go pan?

Siergiejew nieco się speszył.

— Właściwie tylko ze słyszenia — odparł, co nie było do końca zgodne z prawdą. — Pytam, bo sądziłem, że pojawi się na przyjęciu. Widziałem jego powóz na dziedzińcu.

Roza wyraźnie się nachmurzyła.

— Florian przebywa obecnie poza Petersburgiem, dlatego nie pojawił się na balu. Razem z Augustem skorzystaliśmy z jego powozu, bo... — nie dokończyła.

Bo Worokinowie byli zmuszeni sprzedać swój własny — domyślił się Siergiejew i natychmiast pożałował, że w ogóle zapytał o hrabiego. Jednocześnie informacja o jego nieobecności sprawiła, że ciężar spadł mu z serca. Naprawdę obawiał się możliwej awantury. Bał się też własnego spotkania z Fiodorowem. Nie znał go osobiście, ale słyszał o nim wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, w ilu różnych aspektach ten jest od niego lepszy.

— Lubi pani tego typu wydarzenia? — zagadnął, nie chcąc, by Roza poczuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. — Przyznam, że to pierwszy od dawna bal, na którym jestem.

— Mój także — przyznała kobieta, bawiąc się rąbkiem swojej sukni. — Tęskniłam za tą specyficzną atmosferą, tłumami ludzi, muzyką, tańcem...

Leon wyobraził sobie, jak samotna i opuszczona musiała czuć się ta kobieta, skoro najpierw pochowała córeczkę, a zaledwie kilka miesięcy potem męża. Nawet teraz, kiedy nie nosiła na sobie czarnych ubrań, żałobę miała wciąż wypisaną na twarzy.

— Ja raczej nie przepadam za balami — powiedział szczerze. — Nie potrafię się towarzysko odnaleźć.

— Według mnie radzi pan sobie bardzo dobrze — pocieszyła go Roza. Nie powiedziała nic więcej, ponieważ w sali rozległ się odgłos gongu, który w jednej chwili uciszył wszystkie szepty i szmery.

— Moi drodzy, zostało kilka minut do północy — oznajmił donośnym głosem gospodarz przyjęcia, obok którego stała księżna. — Zapraszamy wszystkich do ogrodu zimowego na kieliszek węgierskiego tokaju i pokaz fajerwerków.

Po tej zapowiedzi w tłumie dało się wyczuć wyraźnie podekscytowanie.

— Poszukam mojego brata — postanowiła Lebiediewa. — Bardzo miło się z panem rozmawiało i mam nadzieję, że kiedyś uda nam się jeszcze spotkać.

Leon pożegnał się z kobietą, która zaraz zniknęła mu z oczu, tonąc wśród masy kolorowych sukni i ufryzowanych głów.

I co ja mam teraz ze sobą począć? — przemknęło mężczyźnie przez myśl. Postanowił podążyć za większością gości i obejrzeć pokaz sztucznych ogni. Kiedy stał nieco na uboczu i wpatrywał się w rozświetlone kolorowymi wybuchami niebo, poczuł nagle dłoń na swoim ramieniu i usłyszał głos tuż za sobą:

— No, no, Leonie, nie sądziłem, że jesteś na tyle szalony, żeby flirtować z wdówką po biednym Lebiediewie.

— Nikodimie, dlaczego musisz się tak skradać? — fuknął Leon, spoglądając groźnie na swojego przyjaciela, który nic sobie nie robił z jego irytacji. — Wcale nie flirtowałem z Rozą Lebiediewą. Po prostu przez chwilę dotrzymywałem jej towarzystwa.

Nikodim spojrzał na niego z powątpiewaniem.

— Oczywiście.

— Och, przestań — mruknął Leon. — Dlaczego miałbym flirtować z Rozą Lebiediewą?

— Hmm, zastanówmy się. — Nikodim udawał, że się namyśla. — Może dlatego, że to doskonała partia dla ciebie? Ma trochę pieniędzy po mężu, jest jeszcze ładna i młoda. Czego chcieć więcej?

Siergiejew nie miał siły wykłócać się z przyjacielem o to, że według niego źle traktuje kobiety. To mijało się z celem.

— Gdzie byłeś przez cały ten czas? — zapytał zamiast tego z wyraźną pretensją w głosie. — Sądziłem, że spędzimy ten wieczór razem, tymczasem ty zostawiłeś mnie na pastwę losu.

Nikodim przewrócił oczami.

— Nie przesadzaj, Leonie. Nic ci się nie stało przez ten czas, a ja zdążyłem porozmawiać dyskretnie z paroma osobami związanymi z naszą sprawą.

― Miałeś mnie przedstawić weteranom wojen napoleońskich ― przypomniał Leon. ― Jednak wstydzisz się pokazywać ze mną w towarzystwie?

― Wiesz, że nie o to chodzi ― powiedział Nikodim miękko. ― Plany nieco się zmieniły. Musiałem dyskretnie przejąć pewne notatki i nie chciałem cię w to angażować. Jeszcze zdążysz poznać niektórych członków towarzystwa, ponieważ spotkamy się większą grupą w najbliższy czwartek na wieczorku poetyckim u Płotnikowa.

Siergiejew zacisnął usta w wąską linię.

— Dobrze. Niech tak będzie ― przytaknął, chociaż wciąż nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego uczucia niepokoju. Głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że angażowanie się w tą patriotyczną sprawę może skończyć się dla nich obu bardzo źle. ― Jak spędzimy resztę wieczoru? ― Szybko zmienił temat na bezpieczniejszy na nich obydwu.

― Cóż... Młodzi poeci mają recytować swoje wiersze, więc może ich posłuchamy? Jestem ciekawy, co ma nam do zaoferowania młodsze pokolenie artystów ― powiedział Nikodim.

― Zachowujesz się tak, jakbyś sam był nie wiadomo jak starym i doświadczonym poetą ― powiedział z rozbawieniem Leon, na co przyjaciel posłał mu wyjątkowo oburzone spojrzenie.

― Może nie jestem wiekowym twórcą, ale zdobyłem już pewne uznanie, więc mogę się stawiać w pozycji krytyka wobec liryków nieco młodszych, dopiero debiutujących poetów, nie sądzisz? ― zapytał pysznie, na co Leon tylko pokręcił głową.

Przeszli do jednego z kilku salonów, gdzie w mniejszym gronie miało się odbywać deklamowanie wierszy. Ku swojemu zaskoczeniu Leon dostrzegł na drugim końcu pomieszczenia Rozę rozmawiającą z jakimś młodym mężczyzną. Malarz domyślił się, że musiał to być jej brat, bo wydawali się do siebie bardzo podobni.

A więc Worokinowie także są wielbicielami poezji ― pomyślał zaintrygowany

― Nie będziesz deklamował nic swojego? ― zapytał Nikodima, ale ten zaprzeczył.

― Może innym razem. Dzisiaj wcielę się w rolę biernego obserwatora ― odparł. Leon poczuł się dosyć zawiedziony z tego powodu. Nic nie sprawiało mu tak wielkiej przyjemności jak słuchanie Nikodimowych utworów. Kiedy tak o tym myślał, dochodził do wniosku, że to między innymi dlatego zadurzył się w tym mężczyźnie. Do tej pory pamiętał pierwszy raz, kiedy miał okazję słuchać jego zmienionego głosu – donośnego, pełnego emocji i przeszywającego duszę. Znajdował się wtedy w tłumie ludzi – zbyt niepozorny, by Aristow mógł go dostrzec – ale wzruszył się tak, jakby te wiersze przeznaczone były tylko dla jego uszu.

Niezbyt uważnie przysłuchiwał się występom młodych poetów, obserwując przez cały czas profil Nikodima. Jego wyraz twarzy często się zmieniał, chociaż głównie przybierał postać ironicznego grymasu. Aristow nie szczędził też uszczypliwych komentarzy, które na szczęście wypowiadał tylko szeptem. Leon odzyskał zainteresowanie tym, co dzieje się dookoła niego, dopiero, kiedy na środku salonu stanął brat Rozy.

― Proszę, proszę. Ciekawe, co zaprezentuje dziedzic najbardziej pechowej petersburskiej rodziny ― wymruczał pod nosem Nikodim, odpalając jednocześnie cygaro.

August Worokin wydawał się być nieco przytłoczony sytuacją, w której się znalazł. Chwilę rozglądał się po swoim audytorium, po czym odchrząknął i wreszcie przemówił.

― W ciągu ostatniego roku podróżowałem po Europie, zwiedzając Londyn, Paryż, Wenecję, Rzym i wiele innych wspaniałych miast. W trakcie tego tournee napisałem kilka wierszy. To będzie dla mnie wielki zaszczyt móc je zaprezentować tak zacnemu gronu słuchaczy. Utwór, który chcę przeczytać, nazywa się „Jesień".

Wziął jeszcze jeden głęboki oddech, zamknął oczy i zaczął recytować:

Naturo, dobra przyjaciółko,

Naturo, duszy mojej zwierciadło

Szepnij pielgrzymowi słówko

Gdy po drodze zbłądzić snadno

Ty odbiciem uczuć moich,

Łez przelanych zrozumieniem

Tak podobnaś do ostoi

Jesteś duszy ukojeniem

Ileż razy nad pstrym potokiem

Patrzym w wodę, gubiąc myśli

O kochance z pięknym okiem,

O miłości, co się nigdy nie ziści

Duch natury tli się w słońcu,

Błyska w trawie, żyje w drzewach

Znajdziesz go i na świata końcu,

W wodzie, mgle i ptaka śpiewach

Ponad niego już nic nie ma -

Nic większego, mocniejszego

To, co zrodzi z siebie ziemia

Jest przejawem najświętszego

Człowiek przy niej to puch ledwie

Choć i w nim potęga się kryje

Lecz nim ją pojmie, prędzej zwiędnie,

- niczym martwy kwiat przegnije

Wszystkich gubią trudy, troski

I żądze skalanego ciała

Nie nasz ma być tytuł boski

Gwiazda ludzkości z nieba zleciała

Patrzeć nie mogę na tę nędzę i grozę

Drżę na samą myśl o losie złym

Tylko jedna rzecz mi teraz pomoże

Jedna zaprowadzi pokój w sercu mym

Więc słuchaj, świerku, wieszczu leśny,

Ty, co ku firmamentowi wyciągasz dłonie,

I ty, duharski modrzewiu miłosny,

Ściągnijcie sen na moje skronie

Bo kiedy liści barwa się zmienia

Nadchodzi jesień, stąpa opłotkami

Natura przechodzi w stan uśpienia

I ja pragnę zasnąć ze swymi marzeniami

Umilkł, długo jeszcze nie otwierając oczu. Burza oklasków zagłuszyła jego drżący, urywany oddech. Leon także bił brawo, ponieważ wiersz bardzo mu się spodobał. Kiedy jednak spojrzał na Nikodima, zrozumiał, że być może niepotrzebnie okazał tak wielki entuzjazm.

― Co za monotonność. Czy wiersz mógłby być nudniejszy od tego? ― mruknął pod nosem Aristow, ale i tak parę osób go usłyszało. ― Dawno nie słyszałem niczego równie miałkiego i pozbawionego blasku.

― Błagam, powstrzymaj się od złych słów, Nikodimie ― poprosił Leon, zauważając, że niektórzy goście zerkają na nich kątem oka.

― Mam ukrywać swoją opinię? Niby dlaczego? ― zirytował się Nikodim. ― Przecież... A zresztą nieważne. ― Machnął ręką z niechęcią. Wysłuchał reszty wierszy ze stoickim spokojem, krzywiąc się tylko co jakiś czas i mamrocząc coś niezrozumiałego do siebie. Leon spodziewał się, że niedługo usłyszy od Nikodima całą litanię na temat pisarskich grzechów Worokina. I wcale się nie pomylił.

Kiedy nad ranem wracali z balu, Aristow nawiązał w rozmowie do występów poetyckich, a zwłaszcza tego jednego, w wykonaniu Augusta Władimirowicz.

― Czy ten człowiek naprawdę uważa się za poetę? ― zapytał z kpiną Aristow, nawet nie starając się ukryć swojej irytacji. ― Przecież to niedorzeczne.

― Co jest niedorzeczne, Nikodimie? Ja uważam, że wiersz Worokina był całkiem... ładny.

― Ładny? ― prychnął Nikodim. ― To chyba ostatnie słowo, jakiego bym użył, Leonie. I sam wiersz pod względem formy i brzmienia nie był zupełnie beznadziejny, to prawda. Chodzi mi jednak o przekaz. Wiesz, czym powinien się cechować prawdziwy poeta? Poeta, Leonie, ma nieść ludziom nadzieję, zagrzewać ich do czynu, a nie wpędzać w poczucie winy i zachęcać do snu. Snu, który w żadnej mierze nie odmieni ich „złego losu", jak to określił Worokin! To, czym nas uraczył, to nie jest poezja, tylko wynurzenia istoty złamanej na duchu, nieskorej do jakiegokolwiek działania, leniwej i słabej, która nie zna życia, ale bardzo pragnie o życiu mówić! Nigdy nie będę słuchał i przyklaskiwał podobnym herezjom. Nie zamierzam być usypiany przez jakiegoś fałszywego poetę. Niech August Władimirowicz znajdzie inne, podobne sobie ofiary albo lepiej zacznie pisać zgodnie z poetyckim natchnieniem, o ile takowe w ogóle na niego spłynęło.

Leon otworzył szeroko oczy ze zdumienia, słysząc tak mocne słowa pod adresem Worokina.

― Nie sądzisz, że jesteś nazbyt ostry dla tego chłopca? ― zapytał niepewnie. ― On dopiero zaczyna swoją przygodę z pisaniem i szuka własnej drogi.

― Ale robi to w niewłaściwy sposób! ― zdenerwował się Nikodim. ― Potrzebujemy ludzi silnych i zdecydowanych do działania, a nie wykrzywionych przez smętną poezję o ptaszkach i kwiatkach. August Worokin jest słaby, zupełnie tak samo jak jego kuzyn, a ja...

― Gardzisz słabymi ludźmi ― dokończył za niego Leon. ― Tak, wiem o tym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro