Rozdział 31
Mylił się ten, kto napisał, że czas leczy rany. Nie leczył, nie w przypadku Leona. Pamięć o zachowaniu byłego już przyjaciela, jego arogancji i braku skrupułów napełniała go odrazą i wściekłością, również na samego siebie.
Czuł się winny, że tak długo zamykał oczy i udawał ślepego na wszystkie wady Aristowa. Przyczynił się tym samym do całej tej tragedii, nawet jeśli krzywda własnej rodziny była ostatnim, czego pragnął. Nic nie mogło uciszyć wyrzutów sumienia, które go dręczyły, ilekroć doświadczał chłodu matki, widział przygnębienie Ludmiły albo przypadkiem jego wzrok padł na którąś z książek Nikodima tak dumnie stojących na półkach.
Muszę się od tego człowieka uwolnić. Raz na zawsze — myślał. W geście absolutnej rozpaczy posunął się nawet do spalenia tomików poezji i rękopisu pełnego wspomnień, lecz nie przyniosło mu to ulgi, a jeszcze większą boleść, bo uświadomiło mu brak, wyrwę, którą pozostawił po sobie Aristow. Niełatwo przychodziło mu wyrzucenie z pamięci kogoś stanowiącego przez lata tak pewną i stałą część jego życia. Gdy Nikodima zabrakło, Leon miał wrażenie, że został pozbawiony czegoś ważnego, w jakiś sposób określającego tożsamość. Jakby Aristow nie tylko należał do jego codzienności, ale w pewien sposób był jej gwarantem. A jeśli tak, czy nie oznaczało to, że egzystencja Siergiejewa w rzeczywistości opierała się na wielkim kłamstwie – i to kłamstwie stworzonym nie tylko przez przyjaciela, ale też przez niego samego?
Jednocześnie Leona wypełniała niewysłowiona ulga, że wreszcie udało mu odciąć się od Nikodima, który – co wiedział przecież od dawna, choć uparcie próbował ignorować fakty – wyniszczał go psychicznie i finansowo. Nadal za nim tęsknił, cierpiał po stracie i przeklinał samego siebie za swoją naiwność, ale wreszcie, po tylu latach, był wolny i mógł podążać własną drogą, zgodną z tym, w co wierzył.
Pogodzenie się z nową sytuacją nie przychodziło łatwo, ale starał się nadać swojemu życiu nowy kierunek, poświęcać czas rodzinie i pracować dwa razy ciężej, by nie mieć czasu na popadnięcie w ponure rozmyślania.
Tego dnia pogoda na zewnątrz była mroźna, spadł pierwszy śnieg, a Leon pojechał do miasta po nowe płótna i farby. Chciał namalować swoje emocje i oczyścić w ten sposób swoją duszę. Choć nic nie zakłóciło jego krótkiej podróży, od kilku godzin towarzyszyło mu uczucie dziwnego niepokoju, które nasiliło się tylko, kiedy wracał do domu.
Wystarczyło, żeby zajechał przed dwór i już wiedział, że coś się musiało wydarzyć. Nikt nie wyszedł mu na spotkanie, drzwi dworu pozostawały otwarte, a na dziedzińcu stały powozy nienależące do żadnej znanej mu osoby. Panującą wokół cisza zdawała się niemal nienaturalna. Zaniepokoił się. Wysiadł z powozu i ruszył przez dziedziniec, rozglądając się dookoła.
— Panie, panie! — Od strony stajni nadbiegł chłopak służebny, cały zaczerwieniony i wyraźnie czymś poruszony. — Policja tu jest i przewraca dom do góry nogami! Niech pan ucieka!
Leon miał wrażenie, że grunt usuwa mu się spod nóg. Uciekać? Przecież nie mógł zostawić matki i sióstr. Poza tym dokąd miałby się udać? Gdzie byłby dostatecznie bezpieczny i nie groziłoby mu aresztowanie? Kto przyjąłby go pod swój dach? Nie, ucieczka nie wchodziła w grę.
Opuścił powóz i wbiegł do domu, nie zwracając uwagi na krzyki służącego. Słyszał podniesione głosy, odgłos tłuczonego szkła i przewracanych mebli. Wpadł do salonu, który przypominał pole bitwy – zasłony w strzępach, poprzesuwane meble, potłuczona zastawa stołowa i wydarte strony z książek mieszające się w odłamkami na podłodze. Siostry Siergiejewa stały pod ścianą sparaliżowane ze strachu i pilnowane przez żandarma, a ich matka leżała na poduszkach – blada i nieruchoma niczym trup. Młoda służąca klęczała przy jej boku i próbowała bezskutecznie ocucić solami trzeźwiącymi. Pojawienie się gospodarza wywołało wstrząs wśród domowników i powstrzymało policję przed dalszym dewastowaniem pomieszczenia.
— Proszę, proszę. Czy to nie pan Siergiejew we własnej osobie? — Do Leona zbliżył się starszy mężczyzna w sztywnym mundurze i z wąsem. — Przyszedł pan w samą porę. Chcieliśmy zadać panu parę pytań, jeśli pan pozwoli.
Leon spojrzał na siostry, a potem ponownie na przemawiającego do niego nieznajomego i nieznacznie skinął głową.
— Tylko niech panowie wyprowadzą stąd moje siostry. Są jeszcze dziećmi. Nie chcę, żeby musiały na to wszystko patrzeć — poprosił.
— Będzie pan współpracował i nie próbował kombinować? — upewnił się żandarm, po czym dał znak swoim ludziom, by odprowadzili dziewczęta do ich pokoi.
W tej samej chwili matka Leona odzyskała przytomność i po pierwszym szoku zaczęła się szarpać, próbując wyminąć policję i zbliżyć się do Siergiejewa.
— Puszczajcie, puszczajcie! — krzyczała. — Mój syn nic nie zrobił! Zostawcie nasz dom w spokoju! Zostawcie nas, na litość Boską!
Siergiejew odwrócił wzrok, żeby nie widzieć, jak jeden z mężczyzn stanowczo łapie jego matkę za ramiona i siłą wyrzuca na korytarz, blokując jej dostęp do pomieszczenia. Zapanowało znaczne zamieszanie, jednak z czasem krzyki starej kobiety stawały się coraz cichsze, aż w końcu zupełnie umilkły.
— Niech pan siada — nakazał dowódca, wskazując na proste krzesło przy stole, a Leon bez słowa wypełnił jego żądanie. — Chyba domyśla się pan, co nas sprowadza?
— Nie mam pojęcia — odparł Siergiejew, siląc się na spokój, co jednak nie do końca mu wyszło. Ze zdenerwowania drżał mu głos. — Wiem tylko, że dokonali panowie bezprawnego wtargnięcia i rabunku mojej własności.
— Czyżby? — Jego rozmówca uśmiechnął się kpiąco. — Więc nie ma pan nic do ukrycia? Żadnych działań niezgodnych z prawem?
— Absolutnie — zapewnił Leon, czując, jak kropelki zimnego potu płyną mu po plecach. Wiedział, że policja nie mogła znaleźć niczego w jego domu, bo nie trzymał w nim dokumentów czy dwuznacznych listów, ale skoro zorganizowała nalot na jego dwór, musiała mieć jakieś podejrzenia.
— Ciekawe jest to, co pan mówi, bo dwóch niezależnych od siebie świadków wymieniło pańskie nazwisko pośród nazwisk spiskowców.
Siergiejew cały zdrętwiał. A więc wiedzą — pomyślał z przestrachem, jednak dalej postanowił grać głupiego.
— Nie rozumiem, o czym pan mówi — tłumaczył uparcie. — Nigdy nie miałem powiązań z żadnymi spiskowcami, jestem zwykłym, szarym obywatelem, który... — Nie dokończył, bo ciężka dłoń w rękawicy opadła na jego ramię, a druga pochwyciła go za łokieć i boleśnie wykręciła jego rękę. Aż stęknął z bólu i pochylił się, próbując zmniejszyć nacisk obcych palców. — Jestem niewinny! — krzyknął rozpaczliwie, kiedy usłyszał, a bardziej poczuł chrupnięcie stawu. — Jestem niewinny, słyszycie?! — Po policzkach spłynęły mu łzy bólu. Zacisnął zęby, starając się godnie znosić swoją sytuację, ale było to trudne, zwłaszcza kiedy jego błędne spojrzenie natrafiło na najmłodszą siostrę stojącą w cieniu korytarza i przyglądającą się całej scenie z szeroko otwartymi oczami.
Nie! — Chciał powiedzieć. — Nie pozwólcie jej widzieć mojego upodlenia. Zabierzcie ją stąd.
Dowódca policji dostrzegł jego błagalną minę, ale tym razem nie miał w sobie litości.
— Zbliż się, maleńka, nie bój się — powiedział do dziewczynki, która zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że została dostrzeżona. — Chodź tutaj, obiecuję, że nic ci się nie stanie.
— Elenko, wracaj do matki! — Leon nie zdołał powiedzieć nic więcej, bo człowiek, który stał za nim, jeszcze mocniej wykręcił mu rękę. Zawył, a przed oczami pojawiły mu się mroczki.
Jego siostra rzuciła się naprzód, żeby do niego podbiec, ale została zatrzymana przez jednego z żandarmów i przytrzymana w miejscu.
— Widzisz, maleńka — zaczął znowu mężczyzna z wąsem. — Twój brat zdradził cara i swoją ojczyznę. Czy wiesz, jak się postępuje ze zdrajcami? Kręcisz głową – nie wiesz? Moja mała, zdrajców wiesza się na szubienicy.
Dziewczynka wybuchła płaczem i próbowała wyrwać się trzymającemu ją wojskowemu, ale na próżno.
— Leonie! Leonie!
Nie mógł znieść jej łez i krzyków pełnych dzikiego strachu.
— Nie krzycz, dziecko — powiedział ostro dowódca. — Bo ty będziesz następna!
— Zostawcie ją — wycharczał Siergiejew. — Zostawcie!
Jego rozmówca pozostał głuchy na te błagania.
— Wyciągnij pistolet — polecił jednemu ze swoich ludzi.
— Nie! — Wrzask Leona rozdarł powietrze. Brzmiał jak agonalny krzyk dobijanego zwierzęcia. — Nie róbcie jej krzywdy! Powiem wam wszystko. Wszystko, co zechcecie, ale błagam was, puśćcie Elenę. Pozwólcie jej odejść. Czy jesteście takimi potworami, żeby grozić bronią niewinnemu dziecku? Czy nie ma w was ani odrobiny ludzkich uczuć? Czy nie wierzycie w Boga? — Opuścił głowę, a z gardła wyrwał mu się bezsilny szloch. — Proszę, tylko ją zostawcie. Nie błagam o nic więcej. Możecie mnie torturować, przymuszać do zeznać, a nawet zabić, ale niech ona nie cierpi przez moje czyny.
Żandarm stojący za Siergiejewem puścił jego rękę i pociągnął do góry, zmuszając malarza do wyprostowania się.
— Oddajcie to dziecko pod opiekę służącym, niech nie kręci się pod nogami — zażądał mężczyzna z wąsem i zaczekał, aż jego rozkaz zostanie wypełniony. Wtedy zajął miejsce naprzeciwko Leona i przyjrzał mu się uważnie. — I po były te niepotrzebne gry i kłamstwa? — zapytał na pozór łagodnie, niemal przyjaznym tonem. — Gdyby od razu zdecydował się pan mówić, nie musielibyśmy uciekać się do podobnych środków przymusu i pozwalać na podobnie dramatyczne sceny, zgadza się pan ze mną?
Leon milczał. Ślady po łzach na policzkach boleśnie szczypały, a wykręcona ręka zdrętwiała, niezdolna do ruchu.
— Niech pan słucha — podjął znowu mężczyzna. — Ma pan opinię człowieka dobrego, poczciwego i unikającego kłopotów. Wiemy, że nie jest pan groźnym spiskowcem ani przestępcą. Śmierć czy zesłanie wydają się zbyt dotkliwą karą za to moralne zbłądzenie. Zwłaszcza, że ma pan przecież rodzinę na utrzymaniu, czyż nie?
Siergiejew słuchał w milczeniu, a jego gardło ściskały szpony strachu. Domyślał się, jaką propozycję zechce mu złożyć carska policja.
— Jeśli poda nam pan nazwiska ważniejszych spiskowców, uniknie pan zsyłki i spędzi tylko jakiś czas w areszcie, a gdyby te zeznania okazały się szczególnie przydatne, mogę nawet obiecać, że pańskie dane nigdy nie wypłyną podczas śledztwa, a pańska rodzina będzie bezpieczna. Rozumie pan?
Leon skinął głową. Nie był głupi i wiedział, że współpraca ze służbami to dla niego jedyna możliwość ratunku. Odpowiedź wydawała się więc oczywista, a jednak wahał się. Miał się stać zdrajcą? Wydać ludzi takich samych jak on i skazać ich na śmierć, żeby ratować własną skórę? Brzydził się tą myślą.
— To chyba nie jest tak trudna decyzja, prawda? — zasugerował żandarm. — Niech pan weźmie pod uwagę przyszłość swoich bliskich. Chyba nie chce pan, żeby pańskie siostry i matka zginęły z głodu albo żyły pod społecznym ostracyzmem jako krewne spiskowca zesłanego na Sybir
Siergiejew zacisnął powieki. Dziesiątki obrazów przelatywało przez jego umysł. Kogo miałby wydać? Czy tych, którzy byli młodsi i jeszcze nie mieli żon? A może weteranów z odchowanymi dziećmi? Kto z jego towarzyszy zasłużył na śmierć albo wygnanie zamiast niego? W czym on był lepszy od każdego z nich? Czym sobie zasłużył na umknięcie przed losem?
I wtedy go zobaczył. Przed oczami pojawił mu się obraz Nikodima z jego tradycyjnym kpiącym uśmieszkiem i słowami wzgardy przyklejonymi do warg, w otoczeniu znajomych równie obłudnych i nieczułych jak on sam. Leon zacisnął dłonie w pięści. Wiedział już, czyje nazwisko zamierza podać policji jako pierwsze.
~*~
Później wielokrotnie żałował swojej decyzji podyktowanej niskim pragnieniem zemsty i nienawiścią, do której miał prawo, ale która doprowadziła do tego, że potem zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Mimo wszystkiego, co wycierpiał z ręki Nikodima, nie życzył mu śmierci. Nigdy tego nie chciał i nie myślał w tamtym momencie o konsekwencjach swojego czynu. Te tymczasem nadeszły szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
A jednak stało się. Niepokoje od dawna wstrząsające państwem narastały, dodatkowo spotęgowane przez niespodziewaną śmierć cara, aż pewnego grudniowego poranka wybuchły, pogrążając Imperium chaosie. Wydarzenia na Placu Senackim, równie chwalebne, co krwawe i skazane na klęskę, napełniły Leona przerażeniem. To jego znajomi, jego dawni towarzysze broni rzucili się do walki i nie potrafił nie myśleć o ich losach jak o swoich własnych, których cudem tylko uniknął, a to dzięki zdradzie, co bynajmniej nie napełniało go dumą.
Chociaż nie chciał, jego myśli wciąż biegły w stronę Nikodima. Był pewien, że mężczyzna wziął udział w walkach, ale co się z nim stało? Poległ? Został aresztowany? Udało mu się zbiec? Tego Siergiejew nie wiedział. Żył w niepewności przez kolejne tygodnie, czekając, aż sytuacja w mieście się uspokoi, a burzliwe nastroje opadną, lecz nawet wtedy nie znalazł odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Na salonach powtarzano w formie plotek wiele wersji wydarzeń, a żadna z nich nie wydawała się być tą prawdziwą.
Leona męczyła bezsenność, a noce spędzał na wpatrywaniu się w sufit albo nerwowym przekręcaniu się z boku na bok. Dręczyło go poczucie winy – nieprzyjemne, lepkie, zamykające go w swojej sieci jak pająk. A jeśli Nikodim nie żyje? — myślał w tamtych chwilach, drżąc na całym ciele. — Zabiłeś więc osobę, którą niegdyś kochałeś? To nie dawało mu spokoju. Ileż by dał za jakiekolwiek wieści, które przyniosłyby mu ulgę. W więzieniu, na wygnaniu, za granicą – chciał tylko, żeby Aristow przetrwał. On jednak jakby zapadł się pod ziemię. Zniknął, niczym upiór.
Jednej z tych jałowych nocy, gdy Siergiejew znajdował się na skraju jawy i snu, a jego ciało rozpaczliwie błagało o odrobinę odpoczynku, na korytarzu usłyszał miarowe, ciężkie kroki, które z początku wziął za przywidzenie i wymysł rozpalonej gorączką wyobraźni. Omal nie umarł ze strachu, kiedy drzwi do jego sypialni uchyliły się, a następnie zamknęły, wpuszczając do jej wnętrza cień – długi, ciemniejszy i osobliwszy od innych wypełniających pomieszczenie. Z tego cienia wyłoniła się sylwetka człowieka, którego Leon dobrze znał, a jednocześnie nie znał. Pergaminowa twarz, porwane odzienie, zgarbiona postura, a do tego paskudna, ziejąca w klatce piersiowej rana, skąd sączyła się krew i ropa. Malarz poderwał się do pozycji siedzącej i skulił na brzegu łóżka, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Chciał coś powiedzieć, krzyknąć, ale głos ugrzązł mu w gardle.
— Co się stało, Leonie? Czyżbyś zobaczył ducha? — Aristow brzmiał jak on i jednocześnie zupełnie obco.
Leon, zupełnie spetryfikowany, nie potrafił nawet przełknąć śliny, zbyt porażony sytuacją, w której się znalazł. Ja śnię. To musi być jakiś koszmarny sen — myślał, żegnając się raz po raz, żeby przegonić piekielną maszkarę. Ona jednak tylko zaśmiała się w głos z jego starań.
— Boisz się mnie? Czy nie jestem tym samym Nikodimem, którego znałeś? Twoim przyjacielem? — dopytywał upiór, zbliżając się do łóżka i nonszalancko opierając się o jego ramę. Uśmiechał się i grymas ten wyglądał makabrycznie na jego bladej, trupiej twarzy.
— Czego chcesz? — zdołał wydusić Leon, z trudem nabierając powietrza w płuca. — Po co przyszedłeś?
— Mój rękopis. Gdzie on jest?
Leon pokręcił głową. Położył dłoń na piersi, czując pod palcami szalone bicie własnego serca.
— Nie mam go. Spaliłem.
— Co takiego?! — Upiór ryknął i rzucił się ku Siergiejewowi, chwytając go za przód koszuli. Jego uścisk był lodowaty, ale równie silny, co uścisk zwykłego człowieka. — Jak śmiałeś?! — szarpnął Leonem, niczym szmacianą lalką. Malarz w myślach odmawiał wszystkie znane modlitwy, przewidując, że to jego ostatnie chwile, jednak rozwścieczony Aristow zostawił go skulonego w pościeli, samemu niszcząc co popadnie. W drobny mak poszły czyste płótna, szklane słoiki po farbach i olejny pejzaż wiszący na ścianie. — Spaliłeś? Spaliłeś?! — Potwór rzucił się ku tlącej się jeszcze na komodzie świecy i rzucił ją na płótna, które zajęły się ogniem jak pochodnia. Leon wrzasnął. — Patrz, jak to wszystko płonie! Płoń i ty, nędzny głupcze, który wolał zdradę i wieczną hańbę od śmierci w walce!
Siergiejew chciał podbiec do okna i je otworzyć, ale nie mógł ruszyć zamka. Tymczasem płomienie lizały już meble i tapetę na ścianach. Rozprzestrzeniały się z nienaturalną szybkością i Leon odkrył, że jest uwięziony. Krzyczał o pomoc, zaklinał Boga i krztusił się, z trudem oddychając pośród gęstniejącego dymu. Aristow patrzył mu w oczy, oglądając jego mękę, a kiedy języki ognia dotarły do łóżka, zaczynając je pieścić swoimi szponami, upiór wycofał się, znikając w szalonym tańcu czerni i czerwieni. „Płoń" – tylko te słowa Leon zapamiętał, nim ogarnęły go ciemności. Znaleziono go nad ranem – przeraźliwie bladego i na wpół oszalałego, kiedy szarpał się z własnymi płótnami, wrzeszcząc coś na temat trawiących wszystko płomieni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro