Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Leon przyglądał się w milczeniu przyjacielowi, kiedy ten pił małymi łykami czarną kawę, krzywiąc się przy tym, jakby myślał o czymś wyjątkowo nieprzyjemnym, prawdopodobnie o poprzednim wieczorze, który, choć zaczął się wspaniale, zakończył stanem upojenia i koniecznością spędzenia nocy w jednej z sypialni Darniłowa. Mimo to w ogólnym rozrachunku był on dla Nikodima wielkim sukcesem. Mężczyzna zaprezentował przed gronem znakomitych krytyków i wydawców próbki swoich najnowszych wierszy. Zostały przyjęte z entuzjazmem. Jednogłośnie okrzyknięto je najnowszym odkryciem poetyckim. Z ust słuchaczy padały określenia takie jak „nieoczywiste", „dosadne" czy „niepokorne". I chociaż Aristowowi nigdy nie zależało na aprobacie socjety, to z chęcią przyjmował komplementy.

Siergiejew zawsze cieszył się, mogąc oglądać przyjaciela tak szczęśliwego – a przynajmniej wierzył, że w takich chwilach jest on szczęśliwy – i czuł niewysłowioną dumę, zupełnie tak, jakby to on sam doświadczał przywilejów młodości i sławy a nie Nikodim. Nie odstępował go, przyglądając się, jak rozmawia z wielbicielami. W takich momentach zdarzało się, że Leonowi doskwierała zazdrość, że tamci mogą być blisko Aristowa, a on tylko obserwuje wszystko z boku. Lecz cóż inne mógł robić? Musiał pogodzić się z tym, że posiadanie za przyjaciela człowieka oddanego poezji i wielkim ideom oznacza dla niego samego rozczarowania, wieczne nienasycenie i dzielenie się poetą z innymi.

Bywały jednak i takie dni, kiedy kwestionował swoje życiowe wybory i znajomość z mężczyzną. Jego nastrojów często nie dało się przewidzieć i Siergiejew od dawna obiecywał sobie, że w końcu sprzeciwi się, jeśli Aristow kolejny raz zmieni się w podłego autokratę, zacznie nim rozporządzać jak rzeczą i wykorzystywać. Najgorsze, że od powrotu Nikodima do Petersburga coraz częściej dochodziło między nimi do utarczek i ostrzejszej wymiany argumentów. Poprzedniego dnia, niedługo przed przybyciem do salonu Darniłowa, także się pokłócili i nie rozmawiali ze sobą cały wieczór. Zresztą nie mieli nawet czasu, by rozmawiać, ponieważ poeta wpadł w wir dyskusji z krytykami i picia, ignorując zupełnie przyglądającego mu się z niepokojem Leona. Teraz musiał przynajmniej częściowo żałować swojego wcześniejszego zachowania – a przynajmniej przeklinać ból głowy będący efektem całonocnego raczenia się trunkami.

— Może wolałbyś napić się wody z cytryną? — zasugerował Siergiejew.

Aristow spojrzał na niego przekrwionymi ze zmęczenia oczami.

— Kawa w zupełności wystarczy — odparł z wyraźną niechęcią. Odchrząknął kilka razy, próbując pozbyć się głębokiej chrypy. Drzwi do pokoju skrzypnęły i ukazał się w nich nie kto inny, jak tylko August Władimirowicz Worokin. — Do diabła, tylko jego tu brakowało — wymamrotał Nikodim i jednym haustem dopił resztę zawartości swojej filiżanki. Przygładził włosy i zapiął odpięty mankiet, po czym przywołał na twarz najserdeczniejszy z uśmiechów, zupełnie nieszczery. W tym czasie Worokin zdążył się do nich zbliżyć. Wyglądał na onieśmielonego za każdym razem, kiedy rozmawiał z Aristowem i Leon wcale się temu nie dziwił. Pamiętał, ile jego samego kosztowało wyduszenie z siebie choćby jednego słowa w towarzystwie mężczyzny, gdy spotkał go po raz pierwszy.

— Panowie. — Nowo przybyły powitał ich ukłonem. — Nie przeszkadzam? Nie sądziłem, że spotkam panów tak wcześnie. Myślałem, że salon pana Darniłowa otwiera się dopiero w porze podwieczorku.

— W istocie — przytaknął Nikodim. Chociaż się uśmiechał, jego ton głosu niezbyt subtelnie dawał do zrozumienia, co sądzi o towarzystwie młodszego poety. — Jednak przed popołudniami zdarza się, że apartamenty pana Darniłowa służą jego przyjaciołom na prywatny użytek.

— Och, rozumiem. — Worokin nieco się speszył.

— A co pana tutaj sprowadza o tak wczesnej godzinie? — zainteresował się Siergiejew, chcąc podtrzymać konwersację.

August Władimirowicz wskazał na skórzaną torbę trzymaną na ramieniu.

— Przyniosłem panu Darniłowi kilka moich najnowszych wierszy. Liczyłem, że go zainteresują i będą pasowały do tematu najbliższego wieczoru literackiego.

— Gospodarz wyszedł kwadrans temu. Wezwano go do chorej żony — poinformował go uprzejmie Leon.

— Może zechciałby pan pokazać nam te wiersze? — dodał Nikodim z dziwnym błyskiem w oku. Nie wróżył on niczego dobrego i jego przyjaciel doskonale o tym wiedział. Zmiana nastroju mężczyzny i jego pozornie sympatyczna propozycja obudziły w nim niepokój. Worokin tymczasem, nie podejrzewając żadnego podstępu w słowach swojego rozmówcy, dostawił krzesło do stolika dżentelmenów i rozpakował zawartość swojej torby, układając przed sobą strony rękopisu pełne skreśleń i adnotacji. Z wahaniem podsunął je Aristowowi, który zmarszczył brwi, czytając tekst po tekście.

— Są aż tak okropne? — zapytał niepewnie, kiedy minuty mijały, a Nikodim nie wydawał żadnego werdyktu. W końcu jednak podniósł wzrok znad zapisanych kartek i pokiwał głową z uznaniem.

— Widzę, że zastosował się pan do moich rad — powiedział z wyraźnym zadowoleniem. — Nie nazwałbym tych tekstów literackim cudem, ale są zdecydowanie lepsze od wcześniejszych.

— Dziękuję. — Młodszy poeta aż się rozpromienił. — Staram się brać przykład z mistrza, żeby osiągnąć sukces.

— I jest pan na dobrej drodze — stwierdził Nikodim. Pod jego ciepłym uśmiechem kryła się cicha kpina i Siergiejew aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Posłał mężczyźnie pytające spojrzenie, ale ten je zignorował.

— Jestem panu niezwykle wdzięczny. Nie tylko za pańskie rady. — Worokin wyglądał tak, jakby nie do końca wiedział, jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. — Oczywiście wczorajszy wieczór był również wspaniały, ale największe wrażenie zrobiły na mnie wszystkie pańskie pouczenia, których raczył mi pan udzielić. Otworzył mi pan oczy na wiele istotnych problemów i za to przede wszystkim powinienem panu dziękować.

Siergiejew pamiętał każde z ich spotkań, kiedy August Władimirowicz dosiadał się do ich stolika i prosił, by Aristow, jak nauczyciel, wykładał mu swoje poglądy, a ten nigdy nie protestował. Martwiło to Leona, bo obawiał się, że Nikodim zapragnie wtajemniczyć Worokina w ich konspirację, a to dla nikogo nie skończyłoby się dobrze. Widać było, że młodziutki poeta podziela ich poglądy i nie godzi się na zastaną rzeczywistość, ale jego entuzjazm i zaangażowanie, tak typowe dla każdego neofity, mogły okazać się nietrwałe i niebezpieczne, przede wszystkim dla niego samego. Siergiejew nie chciał, żeby August, który ledwo wkroczył w wiek męski, dał się porwać młodzieńczemu idealizmowi i buntowi, a później żałował. Nikomu nie życzył przeżywania takich rozterek wewnętrznych, jakich on sam doświadczał.

Nikodim uniósł pustą filiżankę jak do toastu.

— Życzę panu, by jak najdłużej zachował pan równie otwarty umysł. Niestety w naszej sferze jest to rzadkością — powiedział. — Wielu arystokratów nie widzi potrzeby żadnych zmian. Wolą ignorować problem, siedząc wygodnie w fotelu, popijając koniak i ciesząc się swoim majątkiem.

— Coś o tym wiem — przyznał Worokin. — To dla mnie wielkie szczęście, że z panami mogę szczerze porozmawiać. Próbowałem przekonać do swoich racji kuzyna, ale on niestety ich nie podziela.

Siergiejew wstrzymał oddech. Po raz pierwszy w ich trzyosobowym gronie wspomniano o Florianie Georgiewiczu i Leon nie miał pojęcia, czego może się spodziewać. W duchu liczył, że Nikodim zmieni temat, prowadząc rozmowę na inne tory, ale on najwyraźniej miał zupełnie inne plany.

— Ach, Florian Georgiewicz Fiodorow — mruknął niskim głosem zwiastującym burzę. Nawet nie starał się ukrywać grymasu pogardy, który wykrzywił jego twarz. — Po tym człowieku nie spodziewałem się niczego innego.

Worokin wyglądał na zdezorientowanego i jednocześnie oburzonego. W naturalnym odruchu czuł potrzebę obronienia swojego krewnego.

— Nie rozumiem, co pan przez to rozumie. Sądzę, że jeśli nie zna pan mojego kuzyna osobiście, nie powinien pan...

— Ależ znam go. Nawet lepiej, niż bym tego sobie życzył — wszedł mu w słowo Nikodim, czym wyraźnie wytrącił swojego rozmówcę z równowagi.

— Florian nie wspominał ani słowem, że panowie się znacie — powiedział August Władimirowicz, marszcząc brwi.

— Wcale mnie to nie dziwi — stwierdził Aristow, uśmiechając się krzywo. — Niegdyś byliśmy z pańskim kuzynem przyjaciółmi, ale poważnie się poróżniliśmy i od lat unikamy się jak ognia.

Leon widział, jakie wrażenie wywarło na młodszym to oświadczenie. A więc Fiodorow ani słowem nie wspominał o swojej znajomości z Nikodimem, tak jakby nigdy się nie spotkali...

— Proszę mi o tym opowiedzieć.

Życzenie Worokina było tak śmiałe, że Siergiejew na moment znieruchomiał, oczekując z niecierpliwością na odpowiedź ze strony przyjaciela. Spodziewał się po nim odmowy, pamiętając, ile sam musiał czekać, aż Nikodim zdecyduje się opowiedzieć mu o swojej relacji z Florianem Georgiewiczem, ale i tym razem mężczyzna go zaskoczył.

— To, co powiem, nie będzie wcale przyjemne — zastrzegł. — Nie zamierzam udawać, że mam do pana Fiodorowa jakikolwiek szacunek.

Worokin poruszył się niespokojnie na krześle.

— Mimo to nalegam.

Nikodim rozsiadł się wygodniej, patrząc na swojego rozmówcę oceniająco. Nim zaczął mówić, wyciągnął z metalowej papierośnicy grube, brązowe cygaro, a Leon, znając przyzwyczajenia mężczyzny, równocześnie sięgnął go kieszeni po pudełko zapałek. Usłużnie odpalił cygaro i w milczeniu patrzył, jak Aristow zaciąga się dymem.

— Może pan tego nie wiedzieć, ale kiedyś rodziny Aristow i Fiodorow były ze sobą blisko związane. Mój ojciec i ojciec Floriana Georgiewicza przyjaźnili się ze sobą i w związku z tym często składałem wizyty w Krasnoborze, a pańskiego kuzyna znałem w zasadzie od dziecka. Był moim pierwszym i największym przyjacielem. Razem się uczyliśmy, jeździliśmy konno i bawiliśmy w wojnę. Dopiero prawdziwa wojna i konflikt naszych rodziców nas podzieliły. — Nikodim przerwał na chwilę, zamyślony. Zdarzało się, że kiedy wspominał o dzieciństwie spędzonym w towarzystwie Fiodorowa, jego spojrzenie wypełniała tęsknota, a głos stawał się odległy. Były to jednak tylko krótkie chwile słabości, które szybko mijały, a mimika mężczyzny na powrót zmieniała się w twardą i nieprzystępną maskę. — Bywa, że pod wpływem ambicji i konfliktu interesów przyjaźnie rozpadają się, zmieniając w rywalizację czy nawet nienawiść. Tak też się stało w przypadku naszych ojców. Obaj walczyli o łaskę cara i kiedy Michaił Aristow znalazł dowody na finansowe matactwa Fiodorowa, wykorzystał je bez wahania, żeby go pogrążyć. Jednak nie to przelało czarę goryczy, bo przyjaźń moja i Floriana Georgiewicza trwała jeszcze wtedy, kiedy nasi rodzice skakali sobie do gardeł. Podzieliła nas dopiero wojna, kiedy Florian jak tchórz wolał uniknąć walki i wyjechać, pomagając ojcu w tuszowaniu odkrytego przez nasze stronnictwo skandalu. Podczas gdy ja przelewałem krew za Imperium, on ukrywał się w Wiedniu, służąc swojemu zdradzieckiemu ojcu. A kiedy wróciłem do ojczyzny... Czy może się pan domyślać, jakie wieści na mnie czekały? Mój ojciec nie żył – zgodnie z oficjalną wersją zabił go jeden z jego wierzycieli. Co gorsza, w kieszeniach płaszcza Michaiła Aristowa znaleziono kompromitujące go dokumenty. Tylko jeden człowiek mógł zaaranżować coś podobnego. — Głos Nikodima drżał z wściekłości. Siergiejew położył mu dłoń na ramieniu i mężczyzna powoli się opanował. — Dla mnie Florian Georgiewicz jest nieodrodną kopią swojego ojca – tchórzliwym, nieuczciwym człowiekiem, którego nie obchodzi czyjeś życie, jeśli w grę wchodzą interesy. Nic dziwnego, że nie podziela pańskich poglądów, skoro wyraźnie nie są mu one na rękę — dokończył już spokojnym, może nawet nieco lekceważącym tonem.

Worokin wyglądał na wstrząśniętego i Leon musiał przyznać przed samym sobą, że mu współczuje.

— Dlaczego sądzi pan, że w to wszystko uwierzę? — zapytał pobladły od emocji. — To tylko pańska wersja zdarzeń.

— A czy Florian Georgiewicz kiedykolwiek przedstawił panu własną? — zapytał Nikodim z uniesioną brwią. Milczenie młodszego poety było aż nazbyt wymowne. — Nie próbuję przekonać pana, że moje słowa są prawdziwe. Chciał pan usłyszeć historię mojej znajomości z pańskim kuzynem, a ja opowiedziałem ją ze swojej perspektywy. Jest mi całkowicie obojętne, co zrobi pan z tą wiedzą. Czułem się jednak w obowiązku pana przestrzec.

— Ależ Florian...

— To kłamca, manipulant i egoista — dokończył dobitnie Nikodim. — Niestety wielu nieszczęśników musiało przekonać się o tym na własnej skórze.

August Władimirowicz wyraźnie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. W milczeniu zaczął zbierać ze stołu kartki ze swoimi wierszami, wyraźnie szukając sposobu, by zająć czymś myśli i drżące dłonie.

— Zasiedziałem się. Powinienem już iść — mruknął.

— Nie wolałby pan zaczekać na powrót gospodarza? Może wrócić lada chwila — zauważył uprzejmie Nikodim.

Worokin zdążył już jednak wstać z krzesła i narzucić torbę na ramię.

— Przyjdę ponownie wieczorem, kiedy na pewno go zastanę — wymamrotał rozkojarzony.

— Proszę wystąpić dziś wieczorem — nalegał Aristow. — Będziemy czytać ulubione wiersze Goethego. To właściwa okazja, żeby zaprezentował się pan towarzystwu. Oczywiście mogę przedstawić pana jako mojego znajomego, a to z pewnością podniosłoby morale publiczności.

Słysząc ostatnie zdanie, August Władimirowicz jakby wybudził się z transu.

— Naprawdę mógłby pan to dla mnie zrobić? — zapytał z niedowierzaniem.

— A czy nie tak postępują wobec siebie ludzie, których łączy wspólna profesja i wyznawane idee? — odpowiedział pytaniem na pytanie Nikodim. — Wiem, że nasza dzisiejsza rozmowa była dla pana przykra, ale powiedziałem to wszystko dla pańskiego dobra. Zawsze znajdzie pan we mnie cierpliwego nauczyciela i lojalnego towarzysza.

— Dziękuję — odparł Worokin płasko. — To, czego się dzisiaj od pana dowiedziałem... wiele mi uświadomiło.

— Gdyby kiedykolwiek chciał pan porozmawiać z kimś o wojnach napoleońskich, swoich filozoficznych rozterkach czy Florianie Georgiewiczu, pozostaję do pańskiej dyspozycji — zapewnił go Aristow. Uścisnęli sobie dłonie jak serdeczni znajomi.

— Będę pamiętał.

Kiedy August Władimirowicz pożegnał się z nimi i opuścił pomieszczenie, a jego kroki ucichły w oddali, Leon posłał Nikodimowi pełne dezaprobaty spojrzenie.

— Co to wszystko znaczyło?

— Nie rozumiem, co masz na myśli — odparł Aristow, dolewając sobie kawy.

Siergiejew westchnął w duchu.

— Po co powiedziałeś Augustowi Władimirowiczowi o Fiodorowie? I po co udajesz jego przyjaciela, skoro tak naprawdę gardzisz nim i jego twórczością? — zapytał z nieskrywaną irytacją.

Nikodim upił łyk kawy i popatrzył na niego z pobłażliwością, której Leon szczerze nie znosił.

— Nie masz powodu do gniewu — powiedział mu. — Sądzę, że postąpiłem słusznie, ostrzegając naszego nowego znajomego przed jego krewnym. Prędzej czy później sam przekonałby się, że Fiodorow specjalizuje się w kłamstwach i sprzedałby każdego za karierę i pieniądze. Właśnie tak, jak postąpił ze mną. Chronienie ojca-oszusta było dla niego ważniejsze od naszej przyjaźni. Musiał wiedzieć o wszystkich planach Gieorgija, ale nie uprzedził mnie o nich ani słowem, tylko pozwolił, by Michaił Aristow zginął. Zrozumiałbym, gdyby nie dano mu innego wyboru albo gdyby po wszystkim szczerze żałował tego, co się stało. A on? Jedyne, co miał mi do powiedzenia, to że „każdy dostaje to, na co sobie zasłużył" wymówione z zimną obojętnością nad świeżym grobem mojego ojca.

— Wiem, Nikodimie, wspominałeś mi o tym. To było wyjątkowo okrutne, ale teraz, kiedy wasi ojcowie nie żyją, wy również nie musicie dłużej ze sobą walczyć. — Siergiejew próbował dotknąć dłoni przyjaciela, ale ten mu na to nie pozwolił. — Czy naprawdę po tylu latach nadal myślisz o zemście?

— Każdego dnia i każdej nocy — potwierdził Aristow z zaciętym wyrazem twarzy. — Rodzina Fiodorowów musi zapłacić za to, co zrobiła mnie i mojemu ojcu. Gdybym tylko mógł, zabiłbym Floriana Georgiewicza już dawno temu, ale taki koniec byłby dla niego niepotrzebnym aktem łaski, a chciałbym, żeby ten skurwysyn cierpiał. Zdrajcy nie zasługują na litość.

Nikodim odstawił z brzękiem swoją filiżankę i w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Było w niej coś ciężkiego i duszącego, aż Leona przeszedł dreszcz. Co więcej, pierwszy raz od kiedy poznał Aristowa, przeszło mu przez myśl, że być może to nie dziedzic Fiodorowów gra w tej historii jednoznacznie złą postać. On i Nikodim wydawali się siebie warci. Siergiejew nie wiedział, czy jego przyjaciel tego nie dostrzega, czy raczej wypiera tę wiedzę, ale cechy, które zwykł piętnować i przypisywać swojemu największemu wrogowi, nierzadko charakteryzowały jego samego. Egocentryzm, skłonność do okrucieństwa czy dążenie do celu po trupach – wszystko to nie było mu przecież obce. Leon nie czuł się jednak gotowy, by w tej kwestii konfrontować się z Aristowem. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak ten mógłby zareagować na porównanie do Fiodorowa.

— Czy sądzisz, że Florian Georgiewicz również chowa do ciebie tak wielką urazę i chce się na tobie mścić? — zapytał zamiast tego.

— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości — stwierdził z przekonaniem Nikodim. — Obaj czekamy po prostu na odpowiedni moment. W ciągu tych kilku lat Florian nie raz próbował mi zaszkodzić, ale gwarantuję ci, że ostatnie słowo będzie należało do mnie.

— Co takiego zamierzasz, Nikodimie? — Leon wcale nie był pewien, czy chce znać odpowiedź na to pytanie.

Jego przyjaciel uśmiechnął się, ale uśmiech ten nie sięgał oczu – one pozostały zimne i nieruchome, co upodobniło je do hartowanej stali.

— Zniszczę to, na co stary Fiodorow, a potem jego syn, tak długo pracowali – pozycję społeczną i karierę. Jeśli Florian sądzi, że pozwolę, żeby cieszył się koneksjami wśród socjety i łaskami cara, bardzo poważnie się myli. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, by utracił szacunek, honor i bogactwa, a pomoże mi w tym nie kto inny, jak tylko jego kuzyn.

Siergiejew drgnął niespokojnie.

— Niby w jaki sposób, Nikodimie?

— Przy odrobinie szczęścia dzięki Augustowi Władimirowiczowi dowiemy się może czegoś, co pomoże nam pogrążyć Fiodorowa.

— „Nam"? — Leon zmarszczył brwi. — Nie godziłem się na to, by brać udział w twoim planie zemsty.

Z twarzy Aristowa zniknął uśmiech.

— Sądziłem, że jesteś moim przyjacielem i zamierzasz mnie wspierać.

Siergiejew pokręcił przecząco głową.

— Jestem twoim przyjacielem, ale sumienie nie pozwala mi pochwalać takich działań. Mieszanie Augustowi Władimirowiczowi w głowie i wykorzystywanie go do realizacji własnych planów jest po prostu głęboko niewłaściwe, Nikodimie. Worokin to tak naprawdę naiwny, podziwiający cię chłopiec, który przeszedł w życiu dostatecznie wiele i nastawianie go przeciwko krewnym, obdarzanie fałszywą przyjaźnią i traktowanie jako środka do celu nie przyniesie niczego dobrego. Nie możesz bawić się uczuciami człowieka, który w żaden sposób nie odpowiada za czyny Fiodorowa i twoją krzywdę. Czy nie widzisz, że chęć zemsty zaczęła przysłaniać ci zdrowy rozsądek?

— Leonie Iwanowiczu! — zagrzmiał Aristow, ale Siergiejew nie pozwolił sobie przerwać.

— Jeszcze nie skończyłem, Nikodimie — poinformował go, zaskoczony stanowczością własnego głosu. — Jak daleko posuniesz się w udawaniu przyjaciela pana Worokina? Czy tylko wbrew sobie będziesz zachwycał się jego kiepskimi wierszami i chwalił je na salonach? A może zaczniesz nagle zapraszać go do swojego domu, przedstawisz wszystkim znajomym i wprowadzisz do naszego stowarzyszenia?

— Nie traktuj mnie jak idioty, Leonie — ostrzegł go Aristow, a w jego głosie pobrzmiewała warcząca złość. — Nie wspomnę Augustowi Władimirowiczowi ani słowem o naszej działalności. Nie potrzebujemy kogoś takiego w naszych szeregach. Jedyne, na czym mi zależy, to zdobycie jego zaufania, ale w taki sposób, by nie doszło to do uszu Fiodorowa. Nie zorientowałem się jeszcze, ile Worokin posiada informacji na temat bieżących poczynań swojego kuzyna. Może się okazać, że nic z tego, co powie, nie okaże się szczególnie interesujące ani przydatne, niemniej zamierzam uważnie go obserwować. Jeśli nic w ten sposób nie zyskam, trudno. Kiedyś na pewno Fiodorowowi powinie się noga, a ja ten moment wykorzystam. Potrafię czekać.

Siergiejew nie miał pojęcia, co powinien odpowiedzieć na podobną deklarację. To wszystko coraz mniej mu się podobało.

— Twoja nienawiść do tego człowieka jest wręcz przerażająca. Czy w swoich działaniach naprawdę musisz być tak zawzięty i bezwzględny? Skrzywdzisz w ten sposób ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z waszym konfliktem.

— Nie wymagam, żebyś aprobował moje działania ani pomagał mi w dokonaniu zemsty na Fiodorowie — powiedział beznamiętnie Aristow. — Liczyłem tylko, że będziesz w stanie mnie zrozumieć, ale najwyraźniej się myliłem.

Leona zalała fala bezsilnego gniewu. Co innego próbował robić przez te wszystkie lata, jeśli nie zrozumieć tego nieczułego człowieka, którego z taką niechęcią podziwiał i którego kochał bez szans na wzajemność?

— Lepiej byłoby, gdybyś skupił się na naszej wspólnej sprawie zamiast na osobistej zemście — stwierdził, wierząc, że właśnie ten argument przemówi do Nikodima najbardziej. I rzeczywiście, przez chwilę mężczyzna wyglądał tak, jakby się wahał.

— Może i tak. Ale choćbym chciał, nie mogę zrezygnować z zemsty.

— Ale dlaczego, Nikodimie? — Leon nie potrafił tego pojąć. — Czy nie sądzisz, że ta zemsta jest bezsensowna i destrukcyjna dla ciebie samego?

Aristow zwlekał z odpowiedzią.

— Lata temu złożyłem przysięgę nad grobem swojego ojca. Obiecałem, że nie spocznę, dopóki nie obrócę dzieła Fiodorowów w proch i osobiście nie wtrącę ich wszystkich do piekła. Przysięgnąłem na wszystkie siły nieba i podziemia. A jeśli nie spełnię złożonego ślubu, będę przeklęty już na wieki, rozumiesz?

Siergiejew przełknął ślinę. W tamtej chwili nie poznawał swojego przyjaciela. Było w nim coś przeraźliwie upiornego i nierealnego zarazem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro