Rozdział 29
Leon westchnął ciężko, spoglądając na mierny efekt swojej wielogodzinnej pracy. Nie był z niego zadowolony i z trudem powstrzymał się przed zamalowaniem płótna, żegnając w ten sposób niechcianego, skarłowaciałego bękarta spłodzonego pod jego pędzlem. Malowanie od dłuższego czasu nie sprawiało mu żadnej przyjemności, choć wcześniej stanowiło dla niego pierwszą ucieczkę i ukojenie. Teraz zmieniło się w nieszczęsną powinność, więzienie gustów i wymagań innych ludzi, którym musiał sprostać, by stać się cenionym w towarzystwie twórcą. Nikogo nie interesowały jego krajobrazy i kopie obrazów zagranicznych malarzy, wszyscy pragnęli tylko portretów i to portretów idealnych, pozbawionych skazy. Z każdym dniem narastało rozczarowanie Siergiejewa, nie mógł jednak w żaden sposób mu przeciwdziałać.
Wstał ze stołka, opłukał dłonie w zmętniałej wodzie i podszedł do maleńkiego, zaparowanego okienka, które miało za zadanie rozświetlać całą jego skromną pracownię. Nie czuł się na siłach, by kontynuować pracę. Nie tylko z powodu swojej niechęci do czarowania rzeczywistości, ale przede wszystkim przez osobliwy nastrój towarzyszący mu od czasu ponurego pojedynku. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, co się wtedy wydarzyło. Nadal doskwierało mu poczucie winy i zmęczenie – zarówno fizyczne, jak i psychiczne.
Od zmroku do świtu okupował swoją pracownię, zaś dni spędzał u boku Nikodima. Ku uldze Leona, jego przyjaciel po trzech dniach odzyskał przytomność, a służba opiekowała się mężczyzną troskliwie. Odwiedzali go też znajomi literaci od Płotnikowa, szukając plotek. Gdyby dowiedzieli się o pojedynku, Aristow miałby z pewnością ogromne problemy, dlatego też Siergiejew starał się uwalniać go od niechcianego i kłopotliwego towarzystwa, osobiście czuwając nad jego rekonwalescencją. Liczył, że w ten sposób przynajmniej częściowo zdoła odkupić swoje wcześniejsze tchórzliwe zachowanie, przez które przyjaciel mógłby teraz nie żyć. Ciągle żałował, że tamtego dnia nie sprawdził dwukrotnie pistoletów – może dzięki temu nie doszłoby do wybuchu prochu, a Aristow nie tylko miałby szansę się obronić, ale nawet zwyciężyć w pojedynku.
W pierwszych dniach po przebudzeniu mężczyzna był bardzo osłabiony i niewiele rozmawiali. Dopiero z czasem zaczął odzyskiwać siły, jednak nawet wtedy malarz nie próbował mówić z nim o niedawnych wydarzeniach, sądząc, że nie byłoby to dla Nikodima przyjemnym doświadczeniem. Ku jego zdziwieniu któregoś dnia Aristow sam z siebie poruszył ten temat. „Nie miałem pojęcia, że ten skurwysyn potrafi tak strzelać. Na pewno ma konszachty z diabelskimi siłami, nie wątpię w to". Nie wspomniał ani słowem o swojej porażce ani możliwym rewanżu, co znacznie uspokoiło Leona. Jego przyjacielowi szybko skończyły się inwektywy, jakimi zwykł obrzucać Fiodorowa, a kiedy tak się stało, o dziwo, poskromił swoją jadowitą nienawiść. Zamiast tego zażądał papieru i pióra, by rzucić się w wir pisania. Ponieważ nie mógł utrzymać tych przedmiotów w drżących dłoniach, Leon zaoferował się być jego sekretarzem i notować słowa Nikodima, chcąc sprawić mu przyjemność i przynieść ukojenie w bólu. Zaskoczyło go, gdy Aristow powiedział, że tym razem nie zamierza układać wierszy, ale spisać swoje wspomnienia. Pamiętał dobrze całą rozmowę, którą wtedy odbyli.
— Skąd w tobie to nagłe pragnienie, żeby opisywać koleje swojego życia? — zapytał go. — Czy takich działań nie podejmują starcy u kresu swych dni?
Przyjaciel spojrzał na niego surowo.
— Niedawno otarłem się o śmierć — przypomniał. — To doświadczenie uświadomiło mi, jak krucha jest ludzka egzystencja i ile nieprzewidzianych zdarzeń może wpłynąć na jej gwałtowne przecięcie. Wielokrotnie w przeszłości stawiałem na szali wszystko, łącznie ze swoim życiem. Tyle razy przecież mogłem je stracić podczas wojny...
Leon pomyślał naiwnie, że być może ostatnie wydarzenia wpłynęły na decyzję Nikodima o uczestnictwie w spisku i jeśli nie zrezygnuje z niego zupełnie, to przynajmniej nieco złagodzi swoje poglądy i postara się nie wychylać. Zapytał więc:
— I jakie wyciągnąłeś z tego wszystkiego wnioski?
Mężczyzna spojrzał na niego z powagą, jakiej Siergiejew chyba nigdy wcześniej u niego nie widział.
— Zrozumiałem, jak wielką tragedią jest umrzeć niespodziewanie, nie pozostawiwszy nic po sobie — powiedział. — Po co właściwie żyjemy na tym świecie, jeśli nie po to, by go zmieniać? Jak można odejść ze świadomością, że zmarnowało się tyle szans, żeby w jakikolwiek sposób zaistnieć?
Leon zmarszczył brwi.
— Nie każdy jest człowiekiem czynu, Nikodimie — zaoponował. — Większość ludzi egzystuje w cichości własnego domu i kręgu znajomych. Nie widzą sensu w dokonywaniu wielkich rzeczy, a jednak są szczęśliwi. Wystarczy im to, co posiadają. Czy fakt, że nie pragną niczego więcej, czyni ich w jakikolwiek sposób mniej wartościowymi od bohaterów historycznych?
Aristow skrzywił się w odpowiedzi.
— Oni może nie pragną niczego więcej poza złudnym spokojem i bezpieczeństwem swoich czterech ścian, ale ja pragnę. Nie mam rodziny, która opłakiwałaby mnie po śmierci, a pamięć przyjaciół bywa krótka i zawodna. Nie zapewni mi nieśmiertelności. Mogę pokonać śmierć tylko poprzez swoje słowa, dlatego powinienem spisać wszystko, co uważam za istotne w swojej biografii. To odpowiednia chwila, by zająć się opracowywaniem wspomnień. Lepsza może nie nadejść, gdyż żaden z nas nie jest w stanie przewidzieć, co przyniesie przyszłość. Car rozpuścił swoje ogary i Bóg jeden wie, ile ci zdołali już odkryć. Są na naszym tropie i jeśli nie zaczniemy działać pierwsi, wyłapią nas i wytępią jak szczury. Nasza godzina niedługo wybije i nastąpi to prędzej, niż którykolwiek z nas mógłby przypuszczać.
Siergiejew wzdrygnął się mimowolnie, kiedy przyjaciel na nowo, ze zdwojoną siłą, rozbudził w nim towarzyszący mu od dawna, podskórny lęk. Nigdy tak jak w tamtej chwili nie pragnął cofnąć czasu, by uniknąć popełnionych już nieodwracalnych błędów. Gdyby miał taką możliwość, nigdy nie zgodziłby się na przyjęcie zaproszenia Nikodima do klubu jego znajomych wolnomyślicieli i patriotów. Ich niewinne spotkania stanowiły jedynie kamuflaż dla kręgu spiskowców, jednego z wielu w owym czasie. Miał szansę odejść, ale wybrał zamiast tego Aristowa, a wraz z nim – konspirację i tajemnice, których ten był częścią. Teraz tego żałował – upływ lat sprawił, że początkowy entuzjazm Leona przygasał, a sam malarz zaczął dostrzegać, że Nikodim, choć nadal mu bliski, nie zasłużył w istocie na te wszystkie ustępstwa i poświęcenia, jakie dla niego czynił. Nigdy nie starał się ich docenić. Siergiejew ubolewał, że tak późno zdał sobie z tego sprawę. Już nic nie mógł zrobić, w żaden sposób naprawić tego, co się wydarzyło.
Przypominając mu o czyhającym niebezpieczeństwie, Nikodim w istocie przypomniał Leonowi o jego nieudolności i bezsilności. Malarz miał poczucie, że zawiódł samego siebie i niemal pogodził się z tym, że dokonane przez niego wybory mogą mieć tragiczne konsekwencje – niemal, ponieważ nie godził się na to, by wraz z nim w tej tragedii uczestniczył jego rodzina. Nie zamierzał na to pozwolić i wiedział, że musi zrobić wszystko, by ją ratować, ale nie z dzięki wsparciu Nikodima, który nadal nie przyniósł mu żadnych wieści od swoich rzymskich znajomych, a teraz dodatkowo, z powodu ran był zupełnie unieruchomiony. Siergiejew wiedział, że nie może polegać na obietnicach przyjaciela. Nie wierzył, by przyrzeczona przez niego pomoc dotarła na czas, o ile w ogóle miała kiedykolwiek dotrzeć. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce i choć raz w życiu zachować się, jak na mężczyznę przystało.
Milczenie między nim a Nikodimem znacznie się przedłużało. Żaden nie dążył zresztą do przerwania tej chwili – obaj zatopieni byli we własnych myślach. Malarz nie miał pojęcia, jakie rozważania zajmują jego przyjaciela, ale przewidywał, że są one dalekie od jego własnych. Z nich dwóch to Aristow zawsze przykładał mniejszą wagę do spraw przyziemnych i z łatwością rzucał się w otchłań, jeśli tylko w grę wchodziła jakaś wielka idea, potrafił oddać się jej bez reszty, czego Siergiejew nigdy nie zdołał. Patrząc na pióro i niezapisane kartki w swoich dłoniach, zastanawiał się, jak dwóm tak różnym osobom udało się poznać i zaprzyjaźnić. Może dlatego, że on sam tak długo o to zabiegał, aż w końcu dopiął swego. Czy jednak uczyniło go to szczęśliwym?
— Posłuchaj mnie, Leonie. — Nikodim w końcu zdecydował się przerwać ciężką ciszę. — Jesteś człowiekiem, któremu ufam bardziej niż komukolwiek innemu i którego znam najdłużej z moich obecnych towarzyszy. Byłby więcej niż szczęśliwy, gdybyś zechciał pomóc mi w zbieraniu i spisywaniu moich wspomnień. Jeśli przyszłoby mi zginąć, a tobie przeżyć, powierzam ci dostęp do wszystkich moich papierów i rękopisów. Wydaj je lub rozdaj, byle nie wpadły w niepowołane ręce i nie zostały zniszczone. Zrobisz to dla mnie?
Leon westchnął w duchu, ale skinął głową. Aristow jak zwykle stawiał samego siebie na pierwszym miejscu, a przyjaciela traktował niczym swojego osobistego służącego, tymczasem Siergiejew nawet słowem mu się nie sprzeciwił. Nigdy tego nie robił, bo gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że bez Nikodima byłby nikim.
— Wiesz, że możesz na mnie liczyć — powiedział i zmusił się do uśmiechu, chociaż czuł, jak kryjący się w jego wnętrzu mrok powiększa się i był pewien, że kiedyś w końcu zatopi go od środka.
Mimo wszystko notowanie przeszłych wypadków przyniosło mu niespodziewanie wiele wzruszeń. Chciał wrócić do czasów, kiedy nie doskwierała mu bieda, ani nie znał jeszcze spiskowców i wojny – do czasów, kiedy on i Nikodim pozostawali nadal podrostkami, ale już pełnymi młodzieńczego zapału, oddani sztuce i patrzący z nadzieją w przyszłość. Wtedy jeszcze Leon pielęgnował w sobie marzenia i wierzył w ludzi. Był szczęśliwy i zakochany, tak jak szczęśliwy i zakochany bywa ten, kto nie ma szans na odwzajemnienie swoich uczuć i mu si je ukrywać z daleka od spojrzeń innych, jeśli nie chce zostać wykluczony.
Zapiski sporządzone z ich spotkań i rozmów o przeszłości leżały teraz na komodzie pod oknem i Leon z czułością pogładził plik kartek opuszkami palców, jakby to był najdroższy skarb. Czytał je wielokrotnie, próbując w ten sposób oszukać czas i zatrzymać na zawsze tamte chwile beztroski, łapiąc je tak, jak chwyta się w palce nitki babiego lata. Gdyby mógł, na zawsze zamknąłby się na poddaszu i wspominał swoją pierwszą młodość przy blasku duszącej, łojowej świeczki. Jednak spokój jego małego sanktuarium już od świtu zakłócały burzliwe spory i odgłos domowej bieganiny, które przybrały jeszcze na sile w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy Leon stał zamyślony przy oknie. W ciągu ostatnich tygodni wielokrotnie był świadkiem kłótni między siostrami, a także sporów Soni z ich matką, ale dzisiejsze krzyki przekraczały granice jego cierpliwości. Z trzaskiem zamknął okno i ruszył na dół, żeby uciszyć domowników. Wziął kilka głębokich wdechów, ale nie był w stanie całkowicie nad sobą zapanować. Prawie nie sypiał, miał fatalny nastrój i bolała go głowa. Chciał więc tylko, żeby jego siostry wreszcie zaczęły się zachowywać jak ciche, dobrze ułożone panienki, a nie harpie rzucające się sobie do oczu.
Im bardziej zbliżał się do sypialni dziewcząt, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że tym razem nie chodzi o zwykłą kłótnię między podlotkami, zwłaszcza, kiedy usłyszał podniesiony głos matki, która nigdy dotąd nie interweniowała w sporach między córkami.
— Co się tutaj dzieje?! — zapytał ostro, otwierając na oścież drzwi do pokoju Ludmiły. Jego oczom ukazała się osobliwa scena – matka stojąca na środku pokoju, blada i straszna, jego najstarsza siostra zapłakana i w poszarpanej sukience, młodsze siostry przestraszone i przytulone do siebie w kącie. Kiedy wszedł, wszystkie zamilkły i znieruchomiały. — Co się tutaj dzieje? — powtórzył z naciskiem. — Czy któraś z was jest mi w stanie wytłumaczyć powód tych nieludzkich wrzasków? Matko? — zwrócił się do swojej rodzicielki, gdy głucha cisza zdawała się przedłużać w nieskończoność.
Kobieta spojrzała na niego przekrwionymi oczami pełnymi szaleństwa. Leon nie poznawał tej dzikości, która wykrzywiła twarz Amalii paskudnym grymasem, włosom kazała wystawać spod czepka, palcom rozcapierzyć się jak szpony, a rękom trząść jak w malarycznej gorączce.
— Chcesz wiedzieć, co się stało? — krzyknęła rozpaczliwie swoim skrzeczącym, złamanym przez długotrwałe napady histerii głosem. — Więc wiedz, że twoja siostra, grzeszna ladacznica, zhańbiła nasz dom i twoje nazwisko!
Ludmiła wyraźnie skuliła się pod ciosem tych słów. Wzrok wbiła w ziemię i milczała, nie starając się w żaden sposób obronić. Siergiejew nie rozumiał, co matka próbuje mu powiedzieć i w pierwszej chwili pomyślał z przestrachem, że ta zupełnie zwariowała. Obawę tę tylko pogłębiło późniejsze zachowanie kobiety, która dopadła do biednej córki i zaczęła szarpać ją za włosy. Ludmiła wrzasnęła i szarpnęła się do tyłu, chcąc uwolnić się z uścisku matki, ale bezskutecznie, tymczasem Sonia i Elena próbowały odciągnąć Amalię i powstrzymać jej gwałtowny wybuch gniewu.
— Powiedz to, powiedz, komu się oddałaś, brudna suko! Powiedz to swojemu bratu, czyjego bękarta nosisz!
— Matko, już dosyć! — Leon pochwycił starszą kobietę i odciągnął ją od sióstr. Czuł, jak ta w jego ramionach wiotczeje. Nie wyrywała się, ale wtuliła twarz w ramię syna, rozpaczliwie zawodząc.
— Niewdzięczna dziewucha! Wyrodne dziecko!
— Zaszkodzisz swojemu zdrowiu, matko. — Siergiejew napominał kobietę, wyprowadzając ją stanowczo na korytarz i przekazując pod opiekę służby. Następnie wrócił do pokoju.
Ludmiła leżała na łóżku, wtulając twarz w poduszkę.
— Boże, dlaczego? Dlaczego?! — wyrzucała w rozpaczy. Leon usiadł obok niej na posłaniu i łagodnie pogładził jej rozczochrane, miedziane włosy. Popatrzył na Sonię i Elenę i niemal pękło mu serce na widok ich bólu i strachu, których nie powinny doświadczać w swej młodości i niewinności.
— Dziewczęta, idźcie proszę do swojego pokoju — powiedział, jak mógł, najspokojniej. — Pozwólcie, że porozmawiam chwilę z Miłką, a potem do was przyjdę, dobrze?
Siostry bez słowa posłuchały i opuściły sypialnię, zostawiając ich samych. Malarz zaczekał, aż Ludmiła uciszy swój płacz do cichych łkań i pociągania nosem. Wtedy postanowił zapytać ją o wszystko i poznać przyczynę tak dramatycznej kłótni.
— Miłko, spójrz na mnie — poprosił cicho. — O co chodziło matce? Czyżby doznała pomieszania zmysłów? Wytłumacz mi, co się zdarzył i jak mogę pomóc. Martwię się o was.
— Nie mogę ci powiedzieć — wyszeptała dziewczyna zdławionym głosem. — Znienawidziłbyś mnie za to.
— Nigdy bym cię nie znienawidził, Miłko, nie opowiadaj podobnych rzeczy. Kocham was wszystkie. Jesteście dla mnie całym moim życiem i dlatego nie mogę patrzeć na waszą krzywdę. Nie istnieje żadna rzecz na świecie, która mogłaby sprawić, żebyście straciły moją miłość. Choćbyście popełniły najgorsze grzechy i zbrodnie, ja nadal będę waszym bratem — zapewnił z czułością. — Zdradź mi, proszę, co cię dręczy. Razem na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie ma sytuacji bez wyjścia.
— Czy nie rozumiesz, Leonie? — Ludmiła podniosła na niego oczy pełne łez. — Matka ma rację, zhańbiłam naszą rodzinę. Jestem w ciąży.
Siergiejew milczał dłuższą chwilę, przetrawiając to, co usłyszał. Szok odebrał mu zdolność mowy.
— Boże, Miłko... — mruknął, spoglądając na siostrę bezradnie. — To pewne?
Nie potrzebował odpowiedzi. Wystarczył szloch, który wydarł się z gardła dziewczyny.
— Wybacz mi, proszę...
Leona zalała fala gniewu, jednak to nie Ludmiła była jego przyczyną.
— Kto? — zapytał niemal z obłędem. — Kto ci to zrobił?
Ludmiła objęła się rękami, jakby chciała w ten sposób odgrodzić się od całego świata. Odwróciła wzrok i zacisnęła usta w wąską linię. Uparcie milczała, wzdragając się przed wyjawieniem tajemnicy. Zdenerwowany mężczyzna pochwycił jej twarz w dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
— Muszę to wiedzieć, siostro! Kto jest ojcem dziecka? — Niemal potrząsnął biedną dziewczyną, próbując wydusić z niej informacje. — Ten człowiek musi wziąć odpowiedzialność za o, co zrobił! Odarł z czci młodą pannę, a teraz...
— Chciałam tego! Mówił, że mnie kocha, że jestem jego aniołem...
Znowu zaczęła płakać, a Leon przyciągnął ją do siebie, opierając podbródek na jej głowie i delikatnie gładząc dłonią jej wychudłe, drżące plecy. Nie mógł winić swojej wrażliwej, pełnej ufności siostry za to, że uległa człowiekowi, ku któremu skłoniło się jej serce i który zapewne obiecał jej wiele, nie zamierzając spełnić ani jednej z danych obietnic. Był wściekły na samego siebie, że niczego nie spostrzegł i nie zdołał uchronić Ludmiły przed zakusami podłych galantów i bawidamków, jakich pełno pojawiało się na salonach. Wyrzucał sobie, że nie pilnował jej tak, jak powinien i to przez niego doszło do podobnej tragedii.
— Już dobrze, Miłko. Cicho. Jestem przy tobie — mówił z troską, starając się ukoić żal dziewczyny. A gdzie byłeś, kiedy ona najbardziej cię potrzebowała? — pytał złośliwy głos w jego głowie, ale Leon starał się go nie słuchać. — Źle, że uwierzyłaś tamtemu człowiekowi. Przecież ostrzegałem cię, że większość mężczyzn jest podła i nie wolno im ufać...
Ludmiła zacisnęła powieki, lecz i tak uciekły spod nich dwie zdradzieckie krople.
— Powiedziałam mu o ciąży, ale on nie chce ani mnie ani dziecka! — W jej głosie pobrzmiewała prawdziwa rozpacz. — Co ja teraz zrobię? Gdzie się podzieję? Mateczka nie chce mnie widzieć na oczy i kazała mi się wynosić.
Malarz zaklął szpetnie w duchu.
— Nikt nie będzie nikogo wyrzucał z tego domu, chyba że ja sam — zapowiedział stanowczo. — Zostajesz pod moją opieką i matka nie ma w tej kwestii prawa głosu. Musisz mi jednak wyjawić, kim był człowiek, który cię uwiódł. Chcę... złożyć mu wizytę.
Dziewczyna wyraźnie pobladła.
— Mój Boże, chcesz go zabić?
— Chcę, żeby pożałował swoich czynów, ale nie, nie zabiję go — odparł spokojnie Siergiejew. — Śmierć byłaby łaską. Zdradź mi tylko jego nazwisko.
Ludmiła jednak pokręciła głową.
— Nie mogę. Naprawdę nie mogę — wyszeptała. — Gdybyś wiedział... to złamałoby ci serce.
Leon stracił cierpliwość i zerwał się z łóżka.
— Dosyć tego, Ludmiło! W tej chwili powiesz mi, kto to był, bo nie ręczę za siebie! — krzyknął i od razu tego pożałował, bo dziewczyna zadrżała na dźwięk jego podniesionego głosu i wcale nie wyglądała na bardziej chętną do rozmowy z nim. — Miłko, proszę cię. Błagam! Nie mogę ci pomóc, kiedy nie wiem, kto odpowiada za twoje nieszczęście.
— Dobrze. Dobrze, wyznam wszystko jak na spowiedzi — obiecała jego siostra z cierpieniem malującym się na twarzy. — To był... To był pan Aristow.
Leon czuł, jak krew odpływa z jego twarzy. W tamtej chwili całe życie mężczyzny rozsypało się jak domek z kart.
~*~
Wtargnął jak burza najpierw do domu, a potem do pokoju Nikodima mimo protestów służby i odgłosów rozmowy dochodzących ze środka. Zastał przyjaciela na fotelu i Alinę na jego kolanach z suknią podwiniętą wysoko, tak, że nie było wątpliwości, co do charakteru ich spotkania.
— Jak widzisz, przyszedłeś nieco nie w porę, Leonie. — Aristow uśmiechnął się leniwie, podczas gdy jego towarzyszka odsunęła się od niego i zaczęła poprawiać pomiętą toaletę.
— Niech pani lepiej wyjdzie. Muszę rozmówić się osobiście z panem Aristowem — zwrócił się do niej Siergiejew.
Kobieta, zaskoczona i oburzona, chciała wyraźnie coś powiedzieć, ale powstrzymała się przed tym, widząc wyraz twarzy Leona. Pozbierała swoje rzeczy i ruszył do wyjścia, po drodze odwracając się kilkukrotnie, ciekawa tego, co się wydarzy, ale malarz nie wymówił ani słowa, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Gniew i gorycz rosły w nim, grożąc wybuchem.
— Jak śmiałeś?! — zapytał zimno, zbliżając się kilka kroków. — Jak śmiałeś to zrobić niewinnej Ludmile? Jak śmiałeś to zrobić mnie?!
— Nie wiem, o czym do mnie mówisz — stwierdził beznamiętnie Nikodim i sięgnął po cygaro, ale Siergiejew wytrącił mu je z ręki.
— Nie wiesz, o czym mówię?! — warknął. — Uwiodłeś moją siostrę, a teraz ona nosi twoje dziecko!
— Bardzo wątpię, żeby to było moje dziecko. Zapytaj siostry, z kim jeszcze...
— Milcz! — Leon spoliczkował mężczyznę, aż ręka rozbolała go od siły uderzenia. — To twoje dziecko i chcę, żebyś wziął za nie odpowiedzialność.
— W jakim sensie? — spytał Aristow, rozcierając obolałą szczękę i wycierając z kącika ust stróżkę krwi.
Siergiejew zaplótł dłonie na piersi, powstrzymując się przed wymierzeniem mu kolejnego ciosu.
— Jeśli kiedykolwiek darzyłeś mnie szacunkiem i przyjaźnią, poślubisz Ludmiłę i uznasz to dziecko. Tego od ciebie oczekuję.
Aristow skrzywił się.
— Czy nie mówiłem ci już kiedyś, co sądzę o małżeństwie? Nie mam ochoty się z nikim wiązać. Niepotrzebne mi dodatkowe zmartwienia.
Leon nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
— Więc pozwolisz, by moja rodzina znosiła hańbę, bo ty miałeś czelność zbałamucić młodą dziewczynę, a teraz brak ci odwagi, by się z nią ożenić? Ludmiła się w tobie zakochała, a ty ją zwyczajnie wykorzystałeś!
— Niczego jej nie obiecywałem! — wykrzyknął Nikodim ze złością. — Wiedziała, że nie planuję zakładania rodziny, a mimo to głupio uwierzyła w mrzonki i przychodziła do mnie całkowicie z własnej woli. Ja jej do niczego nie zmuszałem.
— Zaufała ci, tak jak ja ci ufałem! — zauważył Leon z goryczą. — Czy nasza przyjaźń też nic dla ciebie nie znaczy?
— Nasza przyjaźń nie ma nic wspólnego z twoją siostrą.
Leon zaśmiał się niemal histerycznie, słysząc tak absurdalny argument.
— Owszem, tak się składa, że ma. I to bardzo wiele — powiedział rozżalony. — Otworzyłem przed tobą drzwi swojego domu, a ty go zhańbiłeś. Zachowujesz się tak, jakby nic dla ciebie nie znaczyły lata naszej przyjaźni. Poświęcałem się dla ciebie, znosiłem twoje najgorsze wady i małostki, dawałem ci się wykorzystywać, pożyczałem ci pieniądze, których ty nigdy mi nie zwróciłeś, trwałem przy twoim boku na dobre i na złe, żyłem w twoim cieniu, oddałem ci najlepsze lata swojego życia i swoją przyszłość, a najgorsze w tym wszystkim...
Że cię kochałem, choć niczym sobie na to nie zasłużyłeś — chciał powiedzieć, ale tego nie zrobił.
— Czy skończyłeś już swoje kazanie? — Nikodim pozostał boleśnie niewzruszony. — Nie zmienię zdania, Leonie. Nawet przez wzgląd na naszą przyjaźń. Nie mogę się ożenić i powinieneś to zrozumieć.
— Nie, nie rozumiem tego. — Siergiejew czuł się tak, jakby jego ciało miało za moment rozpaść się na kawałki. Zalała go odraza wobec tego człowieka i wobec samego siebie. Jak mógł być tak ślepy? — Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie zasługujesz na nic, a na pewno nie na moją przyjaźń
Nikodim podniósł się z fotela, ale Leon odsunął się, widząc w dłoniach mężczyzny pieniądze.
— Znajdź odpowiednią osobę, która pozbędzie się problemu i będziemy mogli zapomnieć o całej tej sprawie. Masz, weź to. Tyle mogę zrobić dla Ludmiły i nie oczekuj ode mnie niczego więcej.
Siergiejew spojrzał z pogardą na trzymane przez niego pieniądze. Najchętniej wrzuciłby je w ogień, ale zmusił się do zachowania milczenia i odejścia z postanowieniem, że już nigdy tu nie wróci. Słyszał, jak Aristow coś jeszcze woła, ale nie starał się go zrozumieć. Ciało niosło go mechanicznie, podczas gdy umysł trwał w paroksyzmie. Chciało mu się wyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro