Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Maksimowna uśmiechnęła się leniwie do Leona i przejechała opuszkami palców po jego nagim torsie. Podniosła się na łokciu i przyciągnęła mężczyznę do pocałunku, który on nieco niezdarnie odwzajemnił.

— Nie ma mi pani za złe, że... — zapytał, ale jego modelka położyła mu palec na ustach, w jednej chwili go uciszając.

— Nie, nie! Po prostu mnie pan zaskoczył. Rzadko spotykałam na swej drodze tak zachowawczych kochanków. O ile w istocie można w ten sposób pana nazwać.

Leon zaczerwienił się.

— Proszę nie myśleć, że mi się pani nie podoba — bąknął. — Jest pani naprawdę zachwycająca, po prostu... nie chciałbym w żaden sposób dokonać ujmy na pani honorze.

— To bardzo uprzejme z pana strony — odparła Maksimowna z wyraźnym rozbawieniem. — Doceniam pańską wrażliwość, choć przyznaję, że wyobrażałam sobie nasze spotkanie jako nieco bardziej namiętne, a pan nawet nie zechciał się przede mną rozebrać. Mimo wszystko dał mi pan tego wieczora odrobinę rozkoszy, za co chyba jestem wdzięczna.

Siergiejew czuł, że słowa kobiety uderzają w jego męską dumę, ale niewiele to dla niego znaczyło w tamtej chwili.

— Czy jeszcze będzie pani potrzebne moje towarzystwo? — zapytał, starając się nie zabrzmieć nieuprzejmie i nie okazać swojego zniecierpliwienia.

Maksimowna machnęła na niego ręką i sięgnęła po cygaro.

— Lepiej niech już pan sobie pójdzie — powiedziała bez ogródek. — Mój mąż wróci niedługo.

Leon nie wiedział, jak powinien się zachować i ostatecznie delikatnie musnął czoło kobiety swoimi wargami, na co ona odpowiedziała perlistym śmiechem.

— Idź już. Idź, mój nieśmiały kwiatku — przegoniła go, skupiając się na paleniu. Usiadła, nie przejmując się zupełnie własną nagością. Siergiejew starał się nie patrzeć na jej kształtne piersi i łono pokryte kępką jasnych włosów, które jeszcze jakiś czas wcześniej dotykał. Ubrał się prędko i wycofał z sypialni jak złodziej wymykający się z obrabowanego domostwa. Przemknął po schodach, szczęśliwie nie napotykając żadnej ze służących swojej kochanki. Opuścił należący do niej pałacyk i znalazł się na samym środku zalanej światłem ulicy. Słońce oślepiło go na parę chwil. Zbyt wiele czasu spędził w ciemnościach, kryjąc w nich swoje grzeszne czyny.

Przystanął jak spetryfikowany, mierząc nieufnym spojrzeniem przymrużonych oczu mijających go przechodniów. Opanowało go nieprzyjemne uczucie, że on również jest przez nich obserwowany, co sprawiło, że dreszcz przebiegł mu po plecach. Czy mogli wiedzieć o jego niemoralnym postępowaniu z samych tylko ruchów i wyrazu twarzy? Siergiejew zapragnął uciec i skryć się jak najgorszy przestępca. Miał wrażenie, że spacerowicze odwracają się, by na niego zerkać, tak jakby wszystkie swoje winy miał wypisane na zroszonym potem czole, brzydkim, haczykowatym nosie, posępnie wykrzywionych wargach, policzkach zabarwionych na czerwono przez gorączkę, wreszcie – w szklistych, zielonych oczach patrzących na świat z ledwo tajonym lękiem.

Nie powinno go tutaj być, wiedział o tym aż za dobrze. Wiele kosztowało go zmuszenie się do złożenia wizyty Alinie, z którą – wedle słów Nikodima – obszedł się ostatnim razem bardzo nieuprzejmie. Wmawiał sobie, że wejście z nią w bliższe relacje zapewni mu wsparcie finansowe, a jego siostrom łatwiejszą karierę na salonach. Wydawało mu się, że jeśli skłoni samego siebie do romansu z kobietą, wypleni ze swego ciała tak odrażające pragnienie obcowania z innymi mężczyznami, ale mylił się. Kiedy Maksimowna po raz pierwszy go pocałowała, nie poczuł zupełnie nic, a z minuty na minutę rosło w nim napięcie i wewnętrzny opór przed fizycznym zbliżeniem.

W ostatniej chwili powstrzymał kobietę przed rozsznurowaniem jego spodni, a ona bez słowa sprzeciwu oddała mu kontrolę, chociaż on wcale tego nie chciał. Wciąż na wpół ubrany zawisł nad kochanką, obdarowując ją suchymi pocałunkami i dotykiem drżących ze zdenerwowania palców – pieszczotami niezręcznymi i zupełnie kontrastującymi z ciepłem, miękkością i wilgocią, które w tamtym momencie uosabiała dla niego Alina. Gdy ona zaciskała dłonie na pościeli, mrucząc pod nosem pozbawione sensu wyrazy spełnienia, Leon skrył twarz w jej włosach i zagryzł mocno wargi, by nie wydostał się z nich żaden niepożądany dźwięk. Czuł jak nieuchronnie spada w otchłań rozpaczy i poczucia winy. Sam akt okazał się dla niego równie wstrętny, co wcześniejsze wyobrażenia o nim. Jedynym, o czym potrafił myśleć w trakcie, był upragniony koniec tych męczarni. Leon nie marzył o niczym innym, jak tylko o opuszczeniu tamtego miejsca i obmyciu się, jak gdyby woda mogła zmyć z niego pamięć tego, co się wydarzyło.

Teraz, kiedy wreszcie udało mu się uwolnić od kochanki, nie miał pojęcia, dokąd zmierza. Pozwolił, by nogi niosły go wprost przed siebie, choć powinien zamówić dorożkę i pojechać do domu albo dołączyć do matki u baronowej Mironcewej zamiast krążyć bez celu ulicami miasta. Tego dnia wydawało mu się ono jeszcze bardziej obce niż zwykle. Patrzyły na niego z obu stron wysokie budynki wyglądające jak źle ociosane kamienie z ponurymi oknami przysłoniętymi ciężkimi firanami. Przesuwał się szybkim krokiem wzdłuż bram, słuchając rozmów przechodniów i odgłosów dochodzących z podwórzy. Zmieszane ze sobą dźwięki docierały do niego zniekształcone, brzmiąc jak ogłuszający dzwon. Z pewnością musiał wyglądać dla postronnych jak człowiek obłąkany, ale nie przeszło mu to przez myśl. W jego głowie panował szum, jakby zagnieździły się tam wściekłe szerszenie.

Swój uparty marsz przerwał dopiero przed bramą kamienicy Płotnikowa i zawahał się, dlaczego, na Boga, ciało pozbawione woli sprowadziło go właśnie w to miejsce. Nim zdecydował się wstąpić do sieni, zauważył Nikodima wychodzącego z budynku szybkim krokiem.

— I ty tutaj, Leonie? — zawołał mężczyzna na widok Siergiejewa. Wyraźnie starał się brzmieć nonszalancko jak zwykle, ale w jego głosie i ruchach było coś nerwowego, co od razu zwróciło uwagę rozstrojonego Leona. — Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

Siergiejew nie potrafił wytłumaczyć przyjacielowi swoich uczuć, nie był w stanie ubrać ich w słowa. Nie sądził zresztą, że Aristow by go zrozumiał i poparł – nie, mieli zbyt różne charaktery, zbyt różne podejścia do życia. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Nikodim, wyraźnie zniecierpliwiony, ujął go pod ramię i pociągnął za sobą, czemu Leon bezwolnie się poddał. Nie spytał nawet, dokąd się udają, tymczasem starszy z mężczyzn wezwał powóz i zachęcił Siergiejewa, by pojechał wraz z nim.

— Dobrze, że na siebie wpadliśmy — stwierdził. — Jest pewna delikatna kwestia, którą chciałbym z tobą omówić.

Jego towarzysz miał nieprzyjemne wrażenie, że sprawa wspomniana przez jego przyjaciela wcale nie okaże się czymś pozytywnym. Zaniepokoił się, że być może za moment usłyszy, że Aristow otrzymał odmowną odpowiedź od swoich włoskich znajomych, przez co przyszłość Leonowych sióstr miała nadal stać pod znakiem zapytania.

— O czym chciałeś ze mną porozmawiać? I dokąd jedziemy?

Nikodim skrzywił się, spojrzał przez okno, skinął komuś głową, przekartkował trzymane w dłoniach papiery i dopiero wtedy skupił swoją uwagę na Leonie.

— Jedziemy do mojego domu. Tam wszystko ci wytłumaczę. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek nas podsłuchał.

Siergiejew zmarszczył brwi. Nie podobały mu się tego typu tajemnice.

— Czy to dotyczy naszych planów? — spytał nieufnie.

Aristow popatrzył na niego ze zdziwieniem i dopiero po chwili pojął sens zadanego przez przyjaciela pytania.

— Nie, zupełnie nie o to chodzi — powiedział, kręcąc głową. — Ta sprawa nie dotyczy twojej rodziny ani nawet naszej... specyficznej działalności. To coś znacznie poważniejszego niż ci się wydaje. Powiedz, Leonie, czy mogę na ciebie liczyć w każdych okolicznościach?

Wątpliwości towarzysza dotknęły Siergiejewa do żywego. Tak jakby wcale przez ostatnie lata nie ryzykował wszystkiego dla tego człowieka!

— Przecież wiesz, że możesz — mruknął. — O co chodzi? Widzę, że jesteś zdenerwowany, więc domyślam się, że...

— Nie tutaj! — przerwał mu ostro Nikodim. — Nie chcę świadków.

Leon posłusznie zamilkł i zajął krajobrazem za oknem, pozwalając, by zasiany przez Aristowa niepokój kiełkował w nim jak zdradliwy chwast. Droga dłużyła mu się w nieskończoność. W końcu dotarli do niewielkiego, ale elegancko pobielonego wapnem dworku należącego do Nikodima. Kiedy znaleźli się w jego wnętrzu, od razu dało się zauważyć, że jego właściciel rzadko bywa w domu – pomieszczenia były duszne, niewywietrzone, a meble pokryte warstewką kurzu. Służba wydawała się mocno zaskoczona ich widokiem i zaklinała się na wszystkie świętości, że panujący wokół bałagan zaraz zostanie uprzątnięty. Pan domu nie zwracał najmniejszej uwagi na te tłumaczenia, ale od razu poprowadził Siergiejewa do swoich pokoi, które tonęły w stosie dokumentów. Z trzaskiem zamknął drzwi i zaczął gorączkowo szukać czegoś po szufladach, nie zaprzątając sobie głowy swoim gościem. Leon przełożył spory plik zapisanych na komodę, odsunął stopą walającą się po podłodze butelkę po winie i usiadł w fotelu, przyglądając się poczynaniom przyjaciela.

— A niech by to! — Aristow zaklął pod nosem, wyraźnie się niecierpliwiąc. — Gdzie to jest? Gdzie to jest? Aha! — zakrzyknął triumfalnie i wyciągnął z jednej z szuflad biurka pozłacany futerał. Otworzył zatrzaski i uniósł wieko, a wtedy ich oczom ukazały się dwa francuskie pistolety pięknie wyczyszczone i błyszczące.

Leon zaniemówił.

— Co to wszystko znaczy?

Nikodim z powrotem zamknął wieko pudełka i odłożył je na blat biurka.

— Czy pamiętasz ten pamflet o Fiodorowie, który od jakiegoś czasu krążył po salonach? — zapytał, spoglądając na młodszego badawczo. Siergiejew pokiwał głową i dopiero wtedy tamten zdecydował się kontynuować. — To był naprawdę dobry tekst, ale być może ja postąpiłem nieco niefortunnie, chcąc zobaczyć, jak wielkie wrażenie wywarł on na człowieku, o którym opowiadał i cóż... Pan Fiodorow nie był zadowolony ani z mojej wizyt ani z treści pamfletu. Do tego stopnia, że wyzwał mnie na pojedynek.

— Mój Boże! — Leon otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Potrzebował chwili, żeby w pełni dotarł do niego sens wypowiedzi przyjaciela. — Chyba nie przyjąłeś jego wyzwania?

— Jestem dżentelmenem, naturalnie, że je przyjąłem — prychnął Nikodim.

Siergiejew nie potrafił w to uwierzyć.

— Ależ to jakieś szaleństwo! — stwierdził, czując, że opanowuje go gniew, którego pochodzenia nie potrafił określić. — Nie powinieneś był pisać tego wiersza, a tym bardziej drażnić się z Fiodorowem, wiedząc, jak bardzo ten człowiek cię nienawidzi.

— I ja go nienawidzę! — odparł równie zapalczywie Nikodim. — Chce walki – znajdzie ją! Nie mam nic przeciwko wpakowaniu mu kulki w serce.

— Jak możesz być równie nieodpowiedzialny? — zapytał z wyrzutem Leon, wstając ze swojego miejsca. — Czy nie wiesz, że pojedynki są zabronione? Że grozi za nie więzienie i społeczne potępienie? Zresztą skąd możesz mieć pewność, że wygrasz?

Aristow spojrzał na niego z wyraźnym oburzeniem.

— Czy nie widziałeś, jak strzelam? — zapytał ostro. — Mam lata doświadczenia. Fiodorow nie zdoła mnie pokonać. Brakuje mu zdolności.

— Zdolności to nie wszystko — upierał się Leon. — Fiodorow może rzadziej trzymał w dłoniach pistolet, ale jeśli jest równie nieugięty i podstępny co jego ojciec, będzie walczył wszelkimi metodami, dopóki cię nie zabije. Ten pojedynek o honor zmieni się szybko w pojedynek o życie, bo żaden z was nie odpuści drugiemu, czyż nie?

Nikodim nie zaprzeczył.

— Nie marzę o niczym innym, jak tylko zobaczyć moment, kiedy z tego drania będzie uchodziło życie — powiedział mściwie.

— To okrutne — stwierdził Siergiejew, czym zasłużył sobie na wzrok pełen potępienia ze strony przyjaciela.

— Czy nie pojmujesz, jak bardzo ja tego człowieka nienawidzę? — zapytał Aristow z irytacją. — Fiodorow wiedział o wszystkich planach Gieorgija, a mimo to nie zrobił nic, żeby mnie przed nimi ostrzec. Jest winny śmierci mojego ojca w równym stopniu co on. Zdradził mnie i naszą przyjaźń. Ufałem mu, był dla mnie... Więź, która nas łączyła... Tajemnice, które dzieliliśmy... — Nikodim zaciął się, tak jakby to wyznanie nie mogło mu przejść przez usta. — Nieistotne. Fiodorow dopuścił się wobec mnie czynu najgorszego z możliwych. Czas, by za to zapłacił.

Leon pokręcił głową i opadł bezsilnie na fotel. Wpatrywał się dłuższą chwilę w pustą przestrzeń, próbując ułożyć w głowie wszystkie usłyszane informacje.

— Dlaczego? — zapytał po prostu. — Dlaczego jesteś gotowy sycić swoją zemstę, nie dbając o swoje życie i ludzi, którzy cię kochają? Jeśli zginiesz, co się stanie ze sprawą? Co będzie z moimi siostrami i matką? Kim ja zostanę bez ciebie?

Jego towarzysz zawahał się, ale trwało to tylko przez chwilę.

— Nie zginę, uwierz mi. Jestem pewien swojego zwycięstwa, tak jak jestem pewien gwiazd na niebie — oznajmił z przekonaniem. — A gdybym nawet miał zginąć... Pomszczenie śmierci ojca jest dla mnie istotniejsze niż cokolwiek innego. Nie mogę odzyskać spokoju ducha, dopóki ten śmieć chodzi po ziemi, a mój ojciec jęczy w grobie, domagając się sprawiedliwości. Fiodorow zginie. Zginie już jutro, sam się o tym przekonasz.

Kiedy Aristow mówił o swoim wrogu, w jego oczach błyszczała prawdziwa pasja i nawet jeśli mężczyzną powodowała nienawiść, z jego zachowania dało się bez trudu wyczytać, ile Fiodorow niegdyś dla niego znaczył i jak wielki wpływ wciąż ma na jego życie. Siergiejew wciąż i wciąż przekonywał się, że stanowi tylko marny substytut hrabiego. Wiedział też, że choćby z całych sił przekonywał przyjaciela do zmiany zdania, ten nie zrezygnuje z pojedynku. Był na to zbyt dumny, a zdanie Leona nie miało dla niego wielkiej wartości sprawczej.

— Czego ode mnie oczekujesz? — spytał malarz z rezygnacją. — Nie popieram twojego podejścia do zemsty, muszę to zaznaczyć.

— Nie musisz mnie popierać — odparł Nikodim, chociaż z wyraźną urazą. — Ponieważ jesteś moim przyjacielem, chcę prosić cię, byś był moim sekundantem.

Leonowi cisnęły się na usta słowa odmowy – ani myślał brać udział w całym tym szaleństwie – a jednak przypomniał sobie własne zapewnienie i ofertę pomocy, którą pochopnie złożył niedługo wcześniej. Zacisnął usta w wąską linię i policzył w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić.

— Dobrze. Niech tak będzie — stwierdził w końcu z rezygnacją.

— Dziękuję ci. — Nikodim podszedł i uścisnął serdecznie jego dłoń. — Dobry z ciebie człowiek, Leonie. Świat nie zasługuje na takich jak ty.

Siergiejew westchnął w duchu. Cóż miał odpowiedzieć na podobne słowa? Mógł je tylko pokornie przyjąć, wiedząc, że nie ma w nich ani grama prawdy, a Aristow próbuje mu jedynie zamydlić oczy, jak zwykle zresztą. Z jednej strony Leon był mu wdzięczny za chęć odwrócenia jego uwagi od zamartwiania się, a z drugiej pragnął usilnie rzucić się na niego z pięściami i wykląć za bezmyślność.

— Lepiej sprawdźmy broń i zastanówmy się nad warunkami pojedynku, które miałbym przekazać drugiej stronie w twoim imieniu — zaproponował cicho, zapadając się w sobie, podobnie jak po jakimś czasie zapada się klatka trupa. Tak się właśnie w tamtej chwili czuł – jak człowiek martwy, wyzuty w wszelkich pragnień poza tym jednym, żeby jego towarzysz dożył kolejnego zachodu i wschodu słońca.

~*~

Poranek był chłodny, a słońce dopiero co zdążyło wyłonić się zza linii horyzontu. Leon poprawił postawiony kołnierz i roztarł zmarznięte dłonie. Bardzo chciał, żeby w tamtej chwili Nikodim się do niego odezwał i uspokoił jego nerwy, ale drugi z mężczyzn milczał, stanowczo maszerując o krok przed nim. Przedzierali się pośród zarośli na wpół dostępnymi ścieżkami, aż wreszcie dotarli na niewielką polanę otoczoną starymi modrzewiami. Hrabia Fiodorow i jego sekundant, a także lekarz i sędzia już na nich czekali. Aristow raptownie się zatrzymał, wbijając w swojego wroga nienawistne spojrzenie. Na twarzy hrabiego odmalowała się wzgarda, lecz nie powstrzymała go ona przed złożeniem przeciwnikowi zdawkowego ukłonu, którego tamten naturalnie nie odwzajemnił.

Siergiejew wystąpił naprzód, niosąc w dłoniach futerał z pistoletami. Maksym Berezowski wyszedł mu na spotkanie i powitał uprzejmie.

— Przywieźliśmy ze sobą jeszcze jednego medyka, czeka w powozie — powiedział na wstępie, wskazując dłonią nieokreślony punkt skryty za drzewami, gdzie w istocie on i jego towarzysz musieli pozostawić swoją dorożkę. — Proszę mi wierzyć, gdyby to ode mnie zależało, ten pojedynek nigdy by się nie odbył — mruknął przyciszonym głosem. — Czy pan Aristow nie byłby skłonny odwołać swojej zniewagi i publicznie przeprosić hrabiego?

Leon pokręcił przecząco głową.

— Niestety.

— Niestety — powtórzył z rezygnacją Berezowski. — Nie pozostaje nam więc nic innego, jak tylko zawierzyć tych szaleńców Boskiej Opatrzności. Czy przyniósł pan broń?

— Naładowaną i gotową — przytaknął malarz, czując rosnącą gulę w gardle. Nim dotarli na umówione miejsce spotkania, próbował jeszcze raz przekonać Nikodima do otrząśnięcia się, ale jego przyjaciel pozostawał nieugięty. Żadne argumenty – ani racjonalne, ani emocjonalne – zdawały się do niego nie docierać.

Maksym przejął od Leona futerał i ostrożnie wydobył z niego broń. Kilkakrotnie obrócił pistolety w dłoniach, po czym podał jeden z nich drugiemu mężczyźnie.

— Sprawdźmy je, oddając próbny strzał w powietrze — zaproponował, a Siergiejew nie zaprotestował.

Ułożył palce na spuście i w jednej chwili wróciły do niego wszystkie wspomnienia wojny, od których przez lata uciekał. Zadrżał, słysząc wrzaski ginących ludzi, rżenie spłoszonych zapachem krwi koni i huk wystrzałów tak głośny, że dzwoniło mu w uszach.

— Leonie Iwanowiczu?

Dopiero po chwili otrząsnął się z tego dziwnego stanu, zdając sobie sprawę, że bezmyślnie wpatruje się w trzymaną broń, a zgromadzeni mężczyźni spoglądają na niego z konsternacją.

— Tak, przepraszam, zamyśliłem się — wymamrotał i wycelował lufę pistoletu w niebo dokładnie tak samo jak Berezowski. Odliczyli do trzech, po czym jednocześnie wystrzelili. Siergiejew czuł się tak, jakby oddając ten ślepy strzał, groził Bogu, który sprowadził na niego tyle nieszczęść. Przełknął ślinę.

— Wydaje się, że wszystko jest jak należy — stwierdził Berezowski, ponownie ładując pistolet. — Dwadzieścia kroków i trzy strzały, na takie warunki przystaliśmy, prawda? — Leon potwierdził. — Dobrze, nie przeciągajmy tego dłużej. Pozwólmy, by wydarzyło się to, co konieczne. Ale wpierw uściśnijmy sobie dłonie.

Siergiejew podał mężczyźnie dłoń, a ten ścisnął ją i potrząsnął energicznie.

— Niech się dzieje, co ma się dziać — powiedział cicho Leon i oddalił się, by przekazać Nikodimowi broń. — Jesteś pewien, że naprawdę tego chcesz? — zapytał zdławionym głosem, kiedy znalazł się naprzeciwko przyjaciela.

— Znasz odpowiedź — odparł Aristow beznamiętnie. — Życz mi szczęścia. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli ten człowiek zniknie z powierzchni ziemi.

Leon nic nie odpowiedział na podobne słowa. Chciał powiedzieć coś pokrzepiającego, zapewnić Nikodima o swojej wierze w jego umiejętności i życzyć powodzenia, ale właściwe słowa nie przychodziły. W milczeniu odprowadził przyjaciela wzrokiem, kiedy ten zbliżył się na środek polany i wymienił parę zdań z sędzią pojedynku, a potem z hrabią. Nie mogło być to nic przyjemnego – malarz mógł to wywnioskować z miny Fiodorowa. Starszy mężczyzna mający rozstrzygać o wyniku pojedynku jeszcze raz powtórzył ustalone zasady i rozpoczął odliczanie kroków. Leon miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Wiedział, co się za moment wydarzy – Aristow i jego przeciwnik zakończą swój ponury marsz, w jednej chwili odwrócą się do siebie, a wtedy...

— Osiemnaście... Dziewiętnaście

Nie powinien, ale zamknął oczy, odmawiając patrzenia na całą tę scenę.

— Dwadzieścia!

Zacisnął dłonie w pięści, słysząc huk wystrzałów. Jeden, drugi. Wrzask. Trzeci. Kto krzyczał? Nikodim? Hrabia? Podniesione głosy. Odgłos szybkich kroków gdzieś bardzo blisko niego. Rozdzierający jęk. Boże, to Nikodim, na pewno on! Leon otworzył oczy i zastał widok, który zmroził mu krew w żyłach. Jego przyjaciel leżał na ziemi, brocząc krwią. Nad nim pochylał się lekarz i sędzia. Berezowski gdzieś zniknął, zapewne pobiegł po drugiego medyka. Hrabia podnosił się chwiejnie z kolan. Lewe ramię mężczyzny mocno krwawiło, a biała dotąd koszula zabarwiła się szybko na czerwono, ale wydawało się, że poza tym nic poważniejszego mu się nie stało.

Spojrzenia Siergiejewa i Fiodorowa spotkały się na kilka długich chwil. Leon poczuł, że mimowolnie drży – wyblakłe oczy tamtego zdawały się przewiercać jego duszę na wylot. Nie było w nich satysfakcji ani nawet nienawiści, wydawały się zupełnie puste. Twarz hrabiego naznaczona paskudną szramą pozostawała niewzruszona jak pośmiertna maska. Jej kolor przypominał papier. Mężczyzna przycisnął dłoń do krwawiącej rany, wykrzywiając wargi w grymasie do złudzenia przypominającym sardoniczny uśmiech, którego ostrze zostało wymierzone w niego samego. Wydawało się, że coś mówił, ale Leon nie słyszał słów. W tej samej chwili przez korony drzew przeniknęły promienie słońca, rozświetlając polanę. Fiodorow spojrzał w tamtą stronę, a malarzowi wydało się, że kontury jego sylwetki zaczęły dziwnie drżeć i rozmywać się, lecz wrażenie to zniknęło, gdy mężczyzna wcisnął na głowę cylinder z szerokim rondem i narzucił na zdrowe ramię porzucony parę kroków dalej płaszcz.

Wkrótce na polanie pojawił się Berezowski z lekarzem i odprowadził hrabiego na bok, troskliwie kładąc mu dłoń na plecach. Mówił coś do niego gorączkowo, oglądając się raz po raz za siebie. Fiodorow nie odwrócił się ani razu, by przypatrzeć się powalonemu przeciwnikowi. Dopiero po chwili Leon zdał sobie sprawę z tego, że zbyt długo przyglądał się tamtemu przerażającemu człowiekowi zamiast podbiec do Nikodima, który być może konał teraz zaledwie kilka stóp od niego. Zaklął pod nosem i rzucił się do leżącego na ziemi przyjaciela. Wciągnął ze świstem powietrze, widząc, że jego stan jest bardzo poważny.

— O najświętszy Boże... — jęknął z przerażeniem i opadł na kolana, wbijając palce w podmokłą ziemię. Aristow oddychał z wyraźnym trudem. Jego nienaturalnie bladą twarz i odsłoniętą klatkę piersiową pokrywały krople potu. Jedna dłoń mężczyzny była oparzona i Leon zrozumiał, że mimo sprawdzania broni coś musiało pójść nie tak podczas wystrzału. Czy Nikodim zdołał wystrzelić jakikolwiek pocisk? Tego nie wiedział. Słyszał trzy strzały. Jeśli padły ze strony hrabiego... Jego przyjaciel był ranny w brzuch i rękę, którą najpewniej próbował się osłonić. Kula przeznaczona, by trafić w jego serce bądź głowę, jak się zdaje, chybiła. — Boże, Boże, Boże... — szeptał Leon rozpaczliwie, dotykając policzka przyjaciela i próbując skłonić go do otwarcia oczu. — Ratujcie go! Ratujcie! — wrzasnął, dopadając do lekarza i potrząsając go za poły surduta. Dopiero sędzia zdołał go odciągnąć, ale Siergiejew nadal szarpał się, próbując wydostać z jego uścisku. W końcu zniecierpliwiony mężczyzna go spoliczkował.

— Niech się pan weźmie w garść! Nie pomaga pan, a tylko utrudnia sytuację! — warknął. Leon zdołał się nieco opanować i patrzył, jak do pierwszego lekarza dołącza drugi i wspólnie opatrują rannego. — Proszę się na coś przydać i sprowadzić powóz!

Siergiejew zawahał się, ale ponaglany przez sędziego ruszył biegiem w miejsce, z którego przybyli. Nadal był zamroczony ostatnimi wypadkami, przez co o mało nie zmylił drogi i poszarpał ubrania o krzewy. Ostatecznie udało mu się odnaleźć woźnicę i jego parobka i razem z nimi przygotować improwizowane nosze. Kiedy wrócił na polanę, Nikodim nadal pozostawał nieprzytomny, ale jego rany zostały obandażowane, a lekarze zapewnili Leona, że mężczyzna przeżyje. Całą drogę do dworku trzymał głowę przyjaciela na kolanach, przeklinając samego siebie za słabość i bezmyślność. Może gdyby jeszcze raz sprawdził pistolet... Gdyby mocniej naciskał na Nikodima i nie pozwolił mu wziąć udziału w tym szaleństwie... Gdyby szybciej pośpieszył mu na pomoc...

Dręczyły go wyrzuty sumienia i przysięgał sobie, że więcej nie pozwoli sobie na opuszczenie boku przyjaciela. Jednocześnie wciąż prześladowało go tamto bezdenne spojrzenie Fiodorowa Wyobrażał sobie, że podobne oczy musi mieć śmierć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro