Rozdział 18
Koszmary wróciły natychmiast, kiedy tylko udało mu się zasnąć. Leon wiedział podświadomie, że to, co widzi, jest jedynie wytworem jego wyobraźni, ale ogłuszający hałas, który słyszał i paraliżujący strach, który odczuwał, wydawały mu się jak najbardziej realne. Otaczał go zapach prochu i potu, doskwierało zimno i ciężar pistoletu skałkowego u boku.
— Co ty wyprawiasz? Dlaczego nie strzelasz? — warknął na niego Nikodim, który razem z innym żołnierzem przygotowywał ich haubicę. — Rusz się, do diabła!
Siergiejew wstrzymał oddech, kiedy powietrze przeciął huk dział. Wrogowie bombardowali mury, a te drżały w posadach, tak jakby miasto nie było twierdzą, ale zamkiem z piasku.
— Leonie, skup się!
Młodzieniec rzucił się w ich kierunku, drżącymi dłońmi pomagając im ustawić działo. Próbował zrobić cokolwiek przydatnego, żeby tylko nie musieć patrzeć w dół na rozpłatanych na krwawą miazgę Francuzów i nie myśleć zbyt wiele o tym, że w pewnym stopniu on jest za to odpowiedzialny. Nie chciał przebywać w tym miejscu, nie chciał brać udziału w mordowaniu, ale nie miał żadnego wyboru. Musiał podporządkować się rozkazom.
Boże, wybacz mi, proszę — pomyślał, odsuwając się od działa, które huknęło i plunęło odłamkami. Na odpowiedź wroga nie trzeba było długo czekać. Mur zadygotał od kolejnych uderzeń pocisków – Leon czuł ich siłę pod swoimi stopami. Młodzieniec pochylił się, kryjąc zabłąkanymi kulami, świstającymi tuż nad głową. Ledwo rozumiał, co się wokół niego dzieje – wszystko wydawało mu się rozmyte, głośne, pozbawione sensu. Sytuacja, w której się znalazł, nie przypominała niczego, co znał do tej pory.
— Leonie Iwanowiczu, dasz radę załadować działo? — krzyknął do niego ich towarzysz, mężczyzna nieznany Siergiejewowi z imienia. Wymiana krzyżowego ognia nieco osłabła i Leon podczołgał się do haubicy, po czym ostrożnie wstał z kolan i zaczął ładować do lufy proch i pocisk, chcąc to zrobić jak najszybciej, by na powrót schronić się za bezpiecznymi murami. Wymruczał pod nosem przekleństwo. Miał wrażenia, że działa zbyt wolno.
— Poczekaj, pomogę ci! — zaoferował Nikodim, widząc kłopoty przyjaciela. Siergiejew chciał go powstrzymać, ale w tej samej chwili rozpoczął się kolejny ostrzał Francuzów. Leon poczuł uderzenie, które rzuciło go na kolana i przeszywający ból
O Boże, o Boże Święty, trafili mnie! — myślał przerażony, przykładając dłonie do piersi. Momentalnie pojawiła się na nich krew. Młodzieniec widział przed sobą twarz Nikodima, ale nie rozumiał, co ten do niego mówi. Obraz przed oczami zaczął mu się rozmazywać i coraz ciężej mu się oddychało, tak jakby znajdował się pod wodą i rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza. Czy tak właśnie wygląda śmierć? Przecież nie mogę teraz umrzeć! Boże, Boże!
Szarpnął się gwałtownie, ale czyjeś mocne dłonie przytrzymały go w miejscu. Usilnie próbował walczyć z ogarniającą go ciemnością, lecz nie był w stanie. W końcu poddał się jej bezsilnie, a kiedy zapadł w otchłań, sceneria snu się zmieniła.
Tym razem stał na ubitej drodze, zmęczony i rozkojarzony, przyglądając się niespokojnie niebu zasnutemu przez kłębiące się, ciemne chmury. Zanosiło się na potężną ulewę i chociaż na ziemię nie spadła jeszcze ani jedna kropla deszczu, firmament raz po raz rozdzierały złowrogie rozbłyski światła.
— Cicho, cicho — mruczała jakaś kobieta, przytulając do piersi łkające dziecko. Kawałek dalej szedł bosy mężczyzna, zataczając się lekko pod ciężarem worka niesionego na plecach. Prawdopodobnie przenosił w nim dobytek całego swojego nędznego życia. Jakiś wyrostek z tyłu kolumny prowadził pod rękę kulejącego ojca. Tłum wylewał się z miasta jak wezbrana rzeka podczas powodzi. Niektórzy płakali, inni mieli twarze naznaczone gniewem, a byli i tacy, z których wyglądu nie dało się nic wyczytać – wyglądali jak bezwolne zwierzęta prowadzone w nieznanym sobie kierunku.
— Z drogi, wojsko jedzie! — ryknął ktoś z oddali. Na ubitym trakcie pojawiły się wozy eskortowane przez żołnierzy.
— Zróbcie miejsce! — Siergiejew bez przekonania nakazywał uchodźcom, by ustąpili z drogi, przepuszczając transporty ze zbożem i pieniędzmi. Zabierali z Moskwy wszystko, co cenne, by nie pozostawić w rękach wroga choćby okruszyn. Wszystko miało zostać ogołocone i spalone do nagiej ziemi, by armia Napoleona napotkała jedynie popioły.
Leon wiedział, że nie powinien, ale czuł współczucie, obserwując te rzesze ludzi, bogatszych i biedniejszych, którzy musieli porzucić swoje domy i gospodarstwa, poświęcić dotychczasowe życie i ruszyć w głąb Imperium, pozwalając, żeby ich majątki strawiły płomienie. Wszystko dla ostatecznego zwycięstwa. Jedynie ono mogło się liczyć.
Wróg był coraz bliżej. Siergiejew niemal czuł oddech Wielkiej Armii na szyi i przy każdym odgłosie gromu odwracał się, jakby spodziewając się ujrzeć za moment pędzące konie i paszcze dział.
— Szybciej, szybciej! — popędzał ludność opuszczającą miasto, chociaż widział ogromny pośpiech, z jakim jego pobratymcy starali się wypełnić rozkazy.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie obawia się starcia z nadciągającym wojskiem francuskim. Ranny po bitwie smoleńskiej, cudem tylko uniknął krwawej rzezi pod Borodino. Słyszał jednak wieści o tragicznej porażce Kutuzowa i utracie praktycznie połowy oddziałów. Pogłoski mówiły o morzu ludzkich wnętrzności, o ciałach piętrzących się jak samotne mury na polu bitwy i Leon nie wątpił, że gdyby nie dwa złamane żebra i fatalny postrzał, które uchroniły go od udziału w walkach, sam leżałby gdzieś tam, pośród zapomnianych zwłok, służąc za pokarm dla okolicznego ptactwa. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Tylko pamięć o siostrach i matce oraz strach przed hańbą prześladującą go na każdym kroku powstrzymywały Siergiejewa przed dezercją. Nie należał do mitycznych herosów stających bez lęku oko w oko ze śmiercią. Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie pragnął żyć. Miał przecież dla kogo. Poza tym tylu rzeczy jeszcze nie zdążył zrobić, tyle mogło go jeszcze czekać w przyszłości. Nie chciał przekreślać tego wszystkiego śmiercią, której powód zapewne dumnie wyryto by na kamiennym nagrobku i którą gorzko by opłakiwano, lecz także prędko o niej zapomniano. Jeśli to właśnie cechowało tchórzy, może w istocie był jednym z nich.
Straszne informacje o wydarzeniach spod Borodino wstrząsnęły Leonem jeszcze z innego powodu. Nikodim – jego Nikodim – brał udział w tej bitwie i od tamtego czasu Siergiejew nie miał od niego żadnych wiadomości. Modlił się codziennie do Boga, by ten raczył oszczędzić jego przyjaciela i przysłał jakiś znak, że ten, wbrew wszelkim podejrzeniom, nadal żyje. Nie wyobrażał sobie, że Aristow – najdzielniejszy, najbardziej oddany ojczyźnie człowiek, jakiego znał – miałby zginąć tragicznie i leżeć teraz gdzieś pośród porzuconych przez obie armie ciał. To po prostu nie wydawało się Leonowi możliwe. A jednak niepokój nie opuszczał jego myśli – kiedy zaciskał powieki, czekając na nadejście nerwowego półsnu przepełnionego gotowością do chwycenia za broń, przed oczami stawał mu obraz Nikodima z roztrzaskaną przez kulę czaszką. Czy nie w dokładnie taki sposób zginął jego ojciec? Czy młodemu Aristowowi było przeznaczone podążyć jego śladem? Siergiejew wściekły na siebie i zlany zimnym potem zrywał się z posłania, rozglądał dookoła z niezrozumieniem, a następnie znów kładł i długo patrzył w sufit, prosząc niebiosa o zmiłowanie – nie dla siebie, ale dla bliskich, których bał się stracić bardziej od własnego życia. Rychły powrót do walk pod rozkazy Kutuzowa z jednej strony przerażał go, a z drugiej tylko dzięki niemu młodzieniec miał szansę dowiedzieć się czegoś o losach przyjaciela i – w co całym sercem wierzył – spotkać się z nim ponownie. Jedynie ta wciąż tląca się słabo iskra nadziei, że obaj przeżyją to piekło, pozwalała Leonowi nie zwariować pośród krwi, ognia i śmierci napotykanych na każdym kroku. Jednak i ona powoli gasła, a Siergiejew czuł się przerażająco samotny.
Sen ponownie się zmienił i tym razem nie przedstawiał już scen, które Leon pamiętał z czasów wojny. Tym razem znajdował się w dusznym pokoju, gdzie zapach tytoniu mieszał się z wonią czegoś mdławego i obezwładniająco słodkiego. Siergiejew zmarszczył brwi, odnajdując w swoich dłoniach ołówek, a przed sobą płótno z niewykończonym szkicem.
— Coś nie tak, Leonie Iwanowiczu? — wzdrygnął się mimowolnie, słysząc melodyjny głos kobiety opierającej się leniwie na szezlongu i patrzącej na niego spod przymrużonych powiek. Była zmysłowo piękna ze swoimi ciemnymi, zaplecionymi w luźnego warkocza włosami i intensywnie zielonymi oczami. Zgrabna sylwetka, mlecznobiała cera i purpurowa suknia z dekoltem niepozostawiającym wiele dla wyobraźni, dodatkowo dopełniały jej drapieżny wygląd. — Co takiego odwróciło pańską uwagę od mojej osoby?
Siergiejew chciał odpowiedzieć, ale słowa utknęły mu w gardle jak ość. Sapnął z zaskoczenia, dopiero teraz w pełni rozpoznając, gdzie się znajduje. Zza zamkniętych drzwi dobiegł go odgłos wznoszonych głośno toastów, przestrzeń dookoła była lekko zamglona od dymu, który zdradliwie wślizgiwał się do niewielkiego pomieszczenia z salonu pełnego gości. Nikodim także musiał wśród nich być. To on ich tu zabrał, uznając, że Leon po swoim sukcesie, jaki stanowiło niewątpliwie namalowanie portretu Wiery Dunin, powinien poznać inną jego „przyjaciółkę".
Nie chciał wracać do tej chwili. Nie chciał znów przeżywać tego wszystkiego od nowa. A jednak stał jak sparaliżowany i przyglądał się bezmyślnie oszałamiająco pięknej Alinie Maksimownej, która z gracją podniosła się z miejsca i zbliżyła w kilku krokach, by podejrzeć efekty spontanicznej pracy Siergiejewa. Każdy jej ruch wydawał się doskonale przemyślany i wyważony, tak jakby uczyła się chodzić tylko po to, żeby budzić zachwyt osób na nią patrzących. Wszystko w niej było absolutnie perfekcyjne i chyba to budziło w Leonie największy niepokój. Zbyt długo żył na tym świecie, aby wierzyć w istnienie ludzi doskonałych i jeśli żadna skaza nie dotykała urody Aliny, musiała istnieć głębiej, ukryta poza jego wzrokiem.
— Godny pochwały obraz — stwierdziła po chwili milczenia. — Musimy spotkać się kiedyś na właściwe pozowanie, by stworzył pan dla mnie prawdziwy portret, godny zawieszenia na ścianie. Wyobrażam sobie, o ile wspanialsze dzieło udałoby się panu namalować, gdyby miał pan tylko więcej czasu i kolory do dyspozycji — komplementowała, stojąc tak blisko, że Leon czuł zapach jej perfum i widział drobny pieprzyk na obojczyku.
— To tylko szkic — bąknął rozkojarzony. Od niechcianej bliskości kobiety, hałasu i dymu zaczynała boleć go głowa.
— Wspaniały szkic — poprawiła go Maksimowna. — Ukazuje on ogrom pańskiego talentu. Podobają mi się te pewne pociągnięcia grafitu, w których zawiera się cały pański charakter i nieustępliwość, złagodzone delikatnymi przejaśnieniami i ukrytą pod męskim pancerzem łagodnością. — Jej głos przeszedł w szept, kiedy położyła dłoń płasko na piersi Leona, a on zamarł, zszokowany jej bezpośredniością. — Nikodim Michajłowicz wspominał, że jest pan ciekawym człowiekiem, jednak nieprzystępnym i teraz widzę, co chciał przez to powiedzieć. Pragnęłabym zrozumieć, co pan w tej chwili myśli. Dałabym wiele za to, żeby chociaż przez chwilę znaleźć się w pana głowie. — Subtelnym ruchem rozchyliła jego palce i wysunęła spomiędzy nich czarny grafit, którego Siergiejew używał do szkicowania. Przez chwilę przyglądała się z namaszczeniem jego dłoniom – małym, poznaczonym bliznami i miękkim. — Zabawiam się czasem chiromancją, ale z pańskiej linii życia niewiele mogę odczytać. Nie mogę uwierzyć, że te ręce, które teraz z taką precyzją chwytają za pędzel, niegdyś zaciskały się na broni. Jakaż precyzja musi za nimi stać – najpierw malowały krwią, a teraz węglem.
Leon poczuł, jak na te słowa żołądek podchodzi mu do gardła. Chciał się wycofać, ale Alina mu na to nie pozwoliła.
— Dokąd się pan wybiera? — zapytała cicho. Jej oczy błyszczały jak trucizna w świetle świec. — Chyba nie dopadła pana nieśmiałość? — zażartowała, po czym poluźniła pas, który oplatał jej talię i położyła dłoń oszołomionego Leona na swoich plecach. — Domyślam się, że jako artysta widział pan w życiu wiele. A czy podoba się panu to, co widzi pan w tej chwili? Proszę się nie krępować i nie traktować mnie jak grzecznej panienki, bo na pewno i takie zdarzało się panu malować. Nie jestem jedną z nich. Nie obawiaj się, Leonie Iwanowiczu, przy mnie możesz się całkowicie odsłonić — zapewniała go, palcami sięgając do jego fularu. — Nigdy jeszcze nie kochałam się z malarzem, ale wierz mi, że nie raz wyobrażałam sobie, jak może to wyglądać. Dalej, nie krępuj się. Uczyń ze mnie swoje płótno. — Popchnęła go agresywnie na stojącą za nim komodę, która huknęła o ścianę, co wywołało gromki śmiech w sąsiednim pomieszczeniu. Leon zacisnął wargi nieustępliwie, kiedy poczuł na nich dotyk ust swojej modelki. Jeszcze jakby tego było mało, jej dłoń nie wiadomo kiedy znalazła się na przodzie jego spodni, co już zupełnie wyprowadziło mężczyznę z równowagi.
— Nie mogę, to niestosowne — wybełkotał i odsunął od siebie zdezorientowaną Alinę. Nie zważając na jej niezadowolenie, pozbierał swoje rzeczy i wycofał się czym prędzej z pokoju, cały czerwony i na wpół zamroczony przez poczucie upokorzenia i przerażenia. Na korytarzu wpadł na Nikodima, który uśmiechnął się do niego szelmowsko, nie domyślając się najwyraźniej, jakie uczucia targały jego przyjacielem.
— I co powiesz, Leonie? Czy pani Maksimowna nie jest iście ognistą damą? — zaśmiał się i poklepał Siergiejewa po plecach, przez co ten poczuł się jeszcze gorzej.
— Jeśli chcesz mojego szczęścia, przysyłaj mi więcej zleceń na wykonanie portretów, ale nie próbuj więcej wepchnąć mnie w ramiona żadnej kobiety — wydusił i wyminął Aristowa, który ruszył za nim i próbował skłonić go do zwierzeń, ale Leon nie zamierzał mu o niczym mówić. Bo i co miałby powiedzieć? Że myśl o kobiecym ciele nie napełnia go żarem, ale wstydem?
~*~
Obudził się z uczuciem niewyspania i resztkami snów kłębiącymi się gdzieś na obrzeżach jego świadomości. Żebra, przed laty brutalnie złamane, odezwały się tępym bólem, kiedy zaczerpnął głębszy oddech. Ostrożnie przejechał palcami po miejscu, gdzie kula przebiła jego klatkę piersiową i odnalazł na skórze zgrubiałą bliznę. Była długa na kilka centymetrów i nierówna na brzegach. Jako jedna z wielu, stanowiła element złożonej sieci dawnych szram, poparzeń i rozcięć, które Siergiejew nosił na swoim bladym ciele. Przypominały mu one, ile zdołał przeżyć w ciągu całego swojego niezbyt długiego życia, a jednocześnie nie mówiły wszystkiego. Rany boleśniejsze i znacznie bardziej dotkliwe Leon nosił głębiej niż mógł sięgnąć wzrok osoby postronnej. Z czasem i one blakły, zasklepiały się i zacierały pod wpływem czasu, ale zdarzały się takie momenty, gdy niespodziewanie któraś z nich się otwierała, a dawne uczucia związane z jej zadaniem powracały z nową siłą.
Od jakiegoś czasu mężczyzna dzielił swoją codzienną egzystencję na dwie części: noce stały się domeną koszmarów i wspomnień, a dni – lawiną obowiązków i nowych wyzwań, ale Siergiejew cieszył się, że zmęczenie pracą nie pozwala mu na powracanie do przeszłości. Sytuacja, w której się znalazł i opieka nad trzema dorastającymi panienkami, napełniały go jednocześnie strachem i niewysłowionymi pokładami czułości i wdzięczności. Kiedy na nie patrzył, dostrzegał cień własnej młodości, ale nienaznaczonej wojną, strachem i nienawiścią do samego siebie. Jego siostry były jak niezerwane przez nikogo kwiaty w dzikim ogrodzie albo nieokiełznane morskie fale. Chciał je za wszelką cenę ochronić przed krzywdami, jakich on musiał doświadczyć. Nawet jeśli oznaczało to nabycie kolejnych blizn czy wyszukanych poświęceń, zamierzał zrobić wszystko, żeby dziewczęta pozostały szczęśliwe. To ich obecność nadawała sens jego życiu.
Z ociąganiem podniósł się z łóżka, odkrywając, że słońce już dawno zdążyło wzejść. Ochlapał twarz lodowatą wodą. Jego wzrok padł na listy, które poprzedniego dnia pozostawił nieotwarte na szafce nocnej. Wśród nich znajdowała się niepodpisana notka przyniesiona przez jednego z członków ich „organizacji", parę kopert z nazwiskami szanowanych petersburskich dam oraz pachnąca różami wiadomość od Aliny Maksimowny, która po pierwszym odrzuceniu jeszcze żarliwiej zabiegała o uwagę Leona i zapraszała go do siebie przy każdej okazji, co było dla niego nie tylko krępujące, ale też zupełnie niezrozumiałe. Kiedy podzielił się tym z Nikodimem, jego przyjaciel nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego. „Maksimowna bierze mężczyzn do łóżka i szybko zapomina o swojej miłości do nich. Najwyraźniej swoim uporem wzbudziłeś w niej fascynację tak dużą, że postanowiła bliżej się z tobą zapoznać. Nie odrzucaj jej zaproszeń, bo dzięki przyjaźni tej kobiety możesz wiele zdobyć dla swoich sióstr. Znaczna liczba ludzi wartych uwagi przewinęła się przez jej pokoje, a Maksimowna wie jak egzekwować długi od swoich starych znajomych i może w każdej chwili pociągnąć za odpowiednie sznurki, żeby zapewnić Ludmile wstęp do miejsc, których nawet sobie nie wyobrażasz" — tak mu powiedział. Dlatego Siergiejew, choć z niechęcią, odpisywał na listy swojej niedoszłej kochanki, mając nadzieję, że to rzeczywiście pozwoli Ludmile na lepsze zamążpójście.
Westchnął ciężko. Myśl o konieczności zapewniania siostrom posagu i znalezieniu im właściwych partnerów spędzała mu sen z powiek. Zszedł z ociąganiem na śniadanie i zastał przy stole tylko Sonię, która jadła jajko i jednocześnie czytała książkę oraz Elenę z wąsem z mleka pod nosem.
— Gdzie matka i Miłka? — zapytał, kiedy zbliżył się do stołu i wytarł serwetką umorusaną twarz najmłodszej z sióstr.
— Maman nie zeszła na śniadanie, więc Ludmiła poszła zobaczyć, jak się czuje — odparła z powagą Sonia. — Od jakiegoś czasu maman jest bardzo słaba, woli zostawać dłużej w łóżku i jeść w swoim pokoju.
— Coś jej dolega?
— Pytasz o zdrowie fizyczne czy duchowe? — Siostra zamknęła książkę i spojrzała na Leona z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. — Maman boli głowa, ale nie to chyba najbardziej jej doskwiera.
Leon usiadł naprzeciwko niej i spróbował uśmiechnąć się pocieszająco.
— Śmierć papy była dla nas wszystkich ciosem. Wiem, że matka martwi się o przyszłość i przysięgam, że staram się robić wszystko, żeby zdjąć z jej barków ciężar zadbania o waszą egzystencję.
Twarz dziewczyny tylko nieznacznie się wypogodziła.
— A kto zadba o ciebie? — zapytała trafnie i Siergiejew nie potrafił odpowiedzieć. Popatrzył na siostrę z zakłopotaniem, szukając właściwych słów. Od udzielenia odpowiedzi wyratowało go pojawienie się w drzwiach jadalni Ludmiły. Od razu dało się zauważyć po jej zgarbionych ramionach i drżącym kąciku ust, że coś jest nie tak.
— Maman czuje się niedobrze i zapowiedziała, że prawdopodobnie cały dzień przeleży w łóżku — powiedziała, pociągając nosem. — Boję się o nią.
Sonia posłała jej chłodne spojrzenie.
— Boisz się o maman czy o to, że nie pojedzie z tobą do miasta po nowe suknie?
Ludmiła z wrażenia poderwała głowę i otworzyła usta. Jej oczy napełniły się łzami, tym razem wściekłości.
— Ty podła żmijo, jak możesz w ogóle coś takiego sugerować! Maman choruje, a ty mówisz równie wstrętne rzeczy! — krzyknęła. — Oczywiście, że jest mi przykro, że nie pojedziemy do miasta, ale zdrowie maman znaczy dla mnie sto razy więcej niż jakieś głupie suknie!
— Z pewnością. — Ironia w głosie Soni była aż nadto wyczuwalna.
— Dziewczęta, wystarczy! — Leon poczuł się w obowiązku interweniować. — Soniu, nie bądź okrutna. A ty, Miłko, przestań płakać. Jeśli matka czuje się źle, ja z tobą pojadę.
— Naprawdę to zrobisz? — Ludmiła się rozpromieniła. — Jesteś wspaniały, braciszku, wiesz o tym?
Leon potrząsnął głową.
— Nie schlebiaj mi, Miłko, tylko zjedz śniadanie i przygotuj się do drogi — nakazał.
Kiedy dziewczyna w pośpiechu zjadła jedną małą bułeczkę z powidłami i pobiegła na górę powiedzieć matce o zmianie planów, Siergiejew spojrzał z pełną surowością na swoją średnią siostrę.
— Co w ciebie wstąpiło, Soniu? Na każdym kroku próbujesz sprawić Miłce przykrość.
Dziewczyna aż poczerwieniała. Nie ze wstydu, ale ze złości.
— Nie mogę już znieść jej gadania — powiedziała bezpośrednio. — Codziennie ja i Elena słyszymy tylko jej wzdychania o strojach, balach, perfumach i mężczyznach. Zachowuje się, jakby zupełnie zwariowała!
— Ja lubię słuchać o balach i pięknych książętach proszących księżniczki do tańca — wtrąciła Elena, sięgając po nietkniętą bułeczkę z talerza Ludmiły.
— To nie jest bajka, Eleno, a Ludmiła nie jest księżniczką — syknęła Sonia.
Leon łagodnie ujął dłoń dziewczyny i pogłaskał kciukiem jej wierzch.
— Wiem, że możesz odbierać zachowanie Miłki jako irytujące, ale oboje znamy ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma złych intencji. Obawia się swojego debiutu na salonach i przyszłego małżeństwa. Was wszystkie to czeka, musisz więc okazać zrozumienie. Wiem, że jest ci trudno.
Sonia odwróciła wzrok.
— Dobrze, postaram się być milsza, ale tylko ze względu na ciebie — burknęła.
— Dziękuję. Bardzo byś mi w ten sposób pomogła — zapewnił ją Leon. Po chwili na schodach rozległ się tupot stóp. — Miłko, ostrożnie, bo się potkniesz! — krzyknął przez ramię mężczyzna, obawiając się, że w ferworze przygotowań do podróży siostra zapomni się, źle postawi stopy albo zaplącze w suknię i spadnie. Ludmiła mignęła w zasięgu jego wzroku tylko na chwilę. Słyszał, jak nawołuje służącą, żeby pomogła jej ciaśniej zasznurować gorset i tylko westchnął. Upił parę łyków kawy i wstał od stołu. — Każę przygotować powóz. Kiedy Miłka będzie gotowa, przekażcie jej, że czekam — powiedział, po czym wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem.
Nie musiał długo czekać na swoją siostrę i towarzyszącą jej służącą. Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana i całą drogę opowiadała mu o wymarzonych strojach.
— Dziękuję ci, że zgodziłeś się ze mną pojechać — powtórzyła już któryś raz z kolei. — Wiem, że nie musiałeś tego robić i załatwianie damskich sprawunków pewnie nie leży w sferze twoich zainteresowań, dlatego tym bardziej jestem ci wdzięczna.
— Jestem twoim bratem, to mój obowiązek się o ciebie troszczyć — zauważył z lekkim uśmiechem. Niewinność i delikatność Ludmiły czasem go rozczulały. — Zdaję sobie sprawę z tego, jak ważny jest dla ciebie ten debiut i że chcesz zrobić odpowiednie wrażenie na salonach. Widzę, że się tym przejmujesz, ale wierz mi, poradzisz sobie doskonale.
— A jeśli nie? — Niepokój w oczach Ludmiły był widoczny jak na dłoni. — Co jeśli nie będę potrafiła prowadzić ciekawych konwersacji, wyjdę na źle wychowaną albo inne panny przyćmią mnie urodą i żaden dżentelmen mnie nie zechce?
— Na pewno tak nie będzie — odpowiedział Siergiejew z przekonaniem. — Zobaczysz, że wielu mężczyzn będzie zainteresowanych rozmowami i tańcami z tobą. Jesteś śliczna, dobra i czuła, masz nienaganne maniery, znasz francuski na właściwym poziomie, grasz na fortepianie, śpiewasz i malujesz. Na pewno nie wypadniesz gorzej od innych dziewcząt. Musisz jednak wiedzieć, kochanie, że... — zawahał się. — Nie wszyscy dżentelmeni są w rzeczywistości tacy, za jakich się podają. Mogą ci wiele obiecywać, czarować cię słowami, sprawić, żebyś się w nich zakochała, a potem zostawić bez obietnicy małżeństwa i rozpocząć konkury u innej damy. Niestety nie wszyscy mają najlepsze intencje, dlatego musisz być bardzo ostrożna, przed kim odsłaniasz swoje serce, dobrze?
Ludmiła pokiwała gorliwie głową.
— Maman mówiła mi dokładnie to samo — przyznała. — Nie martwcie się, wiem, kogo powinnam szukać. Mężczyzny niekoniecznie pięknego, ale cnotliwego, cierpliwego i lojalnego.
— Dokładnie — potwierdził Leon, w duchu odetchnąwszy z ulgą. — Nie ufaj dżentelmenom, którzy składają wiele deklaracji, a potem nie zamierzają ich dotrzymywać. Bądź miła i zaangażowana, jeśli któryś cię zainteresuje, pozwól się adorować, ale zachowaj otwarty umysł. Żadnych słów nie należy traktować poważnie, jeśli nie idą za nimi czyny, pamiętaj.
Ludmiła milczała dłuższą chwilę, marszcząc brwi.
— Maman uczyła mnie, bym w towarzystwie dżentelmenów była nieśmiała, skromna, ujmująca i posłuszna. Powiedz mi szczerze, czy w ten sposób zaskarbię sobie czyjeś uczucia? Czy takich właśnie kobiet szukają mężczyźni? — zapytała, a Leon niemal zakrztusił się własną śliną. — Jakiej damy ty szukasz, Leonie? Bo przecież również zamierzasz się wkrótce ożenić czyż nie?
Pytania siostry wprawiły go w zakłopotanie. Czuł się tak, jakby miał się zaraz wyspowiadać.
— Cóż... — Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
— Nie krępuj się, przecież możesz mi powiedzieć, jak wyglądałaby twoja idealna żona — zapewniła go Ludmiła. — Ty pomożesz mi z wyborem męża, więc może i ja rozejrzałabym się wśród panien poszukujących partnera, żeby pomóc ci znaleźć tę właściwą?
Leon miał wrażenie, że się czerwieni.
— Naprawdę nie musisz — zaprotestował słabo. — Dam sobie radę i...
— Tak bardzo cię proszę! — jęknęła dziewczyna, robiąc przy tym nieszczęśliwą minę, przez co Siergiejew nie mógł dłużej się jej opierać. Gorzej, że zmuszało go to do kłamstwa.
Odchrząknął.
— Gdybym miał wybierać spośród wielu dobrze urodzonych i majętnych panien, wybrałbym nieco starszą damę, która byłaby opiekuńcza i gospodarna, miała spokojne usposobienie i traktowała moją rodzinę jak swoją własną, żebyście zyskały w niej przyjaciółkę i protektorkę. — Miał nadzieję, że taka odpowiedź zadowoli jego siostrę. Mylił się.
— A jaka miałaby być z wyglądu? — dopytywała. — Z jasnymi włosami czy ciemnymi? Wiotka jak gałązki wierzby czy może raczej bujniejsza w swych kształtach? Maman wspominała, że chude kobiety nie mogą rodzić wielu dzieci i że to często odstrasza kawalerów, chociaż nie wytłumaczyła mi...
— Miłko, wystarczy — mruknął Leon, odwracając wzrok. Nie chciał, żeby rozmowa zeszła na te tematy. Po pierwsze, nie miał najmniejszej ochoty wyjaśniać niewinnej siostrze, skąd biorą się dzieci. Po drugie, nie chciał wyobrażać sobie zakładania rodziny, a jeśli chodzi o akt płodzenia dziedzica, robiło mu się niedobrze na samą myśl.
Siostra, która należała do osób niesamowicie empatycznych i zawsze martwiła się uczuciami innych, wyraźnie posmutniała.
— Przepraszam, nie chciałam mówić niczego nieodpowiedniego — powiedziała zawstydzona. — Wybacz mi.
— To nie twoja wina — zapewnił ją szybko Leon. — Ale nie rozmawiajmy o mnie. Moim priorytetem jest znalezienie dla ciebie dobrego i troskliwego męża. Kogoś, kto by cię chronił, opiekował się tobą, zapewnił życie na właściwym poziomie, nie miał nałogów, był szanowany i podziwiany, posiadał interesujący charakter...
— Pan Aristow wydaje się być takim człowiekiem — zauważyła dziewczyna mimochodem.
Leon musiał całą siłą woli powstrzymać się przed tym, żeby na nią nie nakrzyczeć.
— Pan Aristow nie szuka żony — oznajmił dobitnie. Widział dobrze zawód malujący się na twarzy siostry.
— Jaka szkoda! — mówiła zupełnie szczerze. — Pan Aristow mi niesamowicie imponuje. Jest świetnym poetą, ma charyzmę i zawsze zachowuje się bardzo szarmancko. Do tego jest twoim przyjacielem, więc w pewnym sensie już teraz należy do naszej rodziny i na pewno nigdy by mnie nie skrzywdził, chociażby przez sam wzgląd na waszą przyjaźń. Masz takie szczęście, braciszku! Ile ja bym oddała, żeby mieć u swego boku kogoś takiego jak pan Aristow!
Siergiejew wiedział, że siostra nie miała na celu go zranić i że jej słowa powinny sprawić mu przyjemność, ale tak nie było. W pierwszej kolejności dlatego, że nie chciał, by jego siostra patrzyła w ten sposób na Nikodima, by obdarzyła go jakimikolwiek uczuciami, podczas gdy on już na zawsze musiał się ze swoimi ukrywać. Nie uważał też przyjaciela za odpowiednią partię dla Ludmiły. Ona potrzebowała kogoś odpowiedzialnego, uważnego i wiernego. Wiedział, że Aristow nie potrafiłby jej szanować – nie w taki sposób, w jaki na to zasługiwała. Zbyt wiele było kobiet w jego życiu, by Leon wierzył, że mężczyzna nie zdradzi jego siostry i że to ona pozostanie dla niego najważniejsza. Jednak wypowiedź dziewczyny bolała Siergiejewa jeszcze z innego powodu – tak, miał wielkie szczęście, że ktoś tak znany, odważny i ambitny jak Nikodim się z nim przyjaźni. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przy swoim przyjacielu jest tylko brzydkim dodatkiem, niepasującym zupełnie do jego osoby. I to sprawiało właśnie, że czuł się tak nieszczęśliwy – w przyjaźni czy w miłości, nie miał żadnych szans na zyskanie uznania i oddania ze strony Aristowa, których tak bardzo pragnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro