Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII

24 ABY, Yavin 4

Pobyt w Świątyni Jedi pozwolił Rey wrócić do dawnej wprawy, a nowa broń pozwoliła jej stać się nawet lepszą wojowniczką. Nie było osób i sporów, których sprawiedliwości miałaby pilnować, więc dnie mijały jej na treningach i medytacji. Myślała, że jej obecność pomoże Benowi w walce, którą toczył z mrocznymi głosami w swojej głowie, ale miała wrażenie, że z każdym dniem było coraz gorzej. Nie chciał z nią rozmawiać i od ostatniej kłótni nie zamienili ze sobą nawet słowa. W niedługim czasie przestał odzywać się do kogokolwiek. Walka przynosiła mu jedyną ulgę, ale było już niewielu odważnych, by odpowiedzieć na jego uniesioną, gdy widzieli, że ledwo potrafił zapanować nad agresją. Szybko ogarniała go złość, bo niczym trudnym było dolać oliwy do ognia, gdy ciemna strona mocy niemalże doprowadzała go furii. Wystarczyło jedno złe spojrzenie, by przekroczyć granicę.

Najgorsze wciąż były koszmary, niezmienne od niemalże dwóch lat, a zdołał pozbyć się tylko jednego z nich. Czasem zapominał, że to, co się stało we śnie, nie miało miejsca w prawdziwym świecie i bywał przekonany, że wszyscy jego bliscy odeszli. Kiedy natrafiał na Rey, snującą się gdzieś po powierzchni księżyca, uświadamiał sobie prawdę i zwalczał poczucie samotności, które najsilniej przechylało szalę ku ciemnej stronie mocy. Jego wuj i Rey, były jedynymi osobami, na które się nie wściekał, nie będąc na tyle odważnym, by podnieść na nich miecz. Obydwoje patrzyli na niego ze smutkiem i starali się nie wchodzić w drogę. Nie był przy nich zirytowany, jak przy uczniach Skywalkera, ale czuł, że ich zawiódł, choć dalej starał się walczyć.

— Ben, muszę z tobą porozmawiać — powiedział Luke, przerażony faktem, że nie słyszał głosu swojego siostrzeńca od niemalże miesiąca. — Chcę ci pomóc. Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, przez co przechodzisz, ale mam już dość stania obok i przyglądania się jak cierpisz. Proszę, powiedz mi, co mogę zrobić. Powiedz cokolwiek — błagał chłopca.

Młody Solo tylko pokręcił głową. To była jego walka, jego mroczne myśli, a jeżeli nie miał w sobie dość światła, by je odgonić, to czy w ogóle był sens o niego walczyć? Luke wychowywał go od małego, był dla niego ojcem, którego nigdy nie udało mu się znaleźć w Hanie, ale nawet on, jako jego rodzina czy mistrz, nie mieli szans w pozbyciu się dręczącej chłopca mrocznej części duszy. Mistrz Skywalker nie odpuszczał, ciągle pragnął usłyszeć chociaż jednego słowo od swojego siostrzeńca. Nie oczekiwał, że to od razu będzie odpowiedź, jak mu pomóc. Chciał jednego słowa, chociażby wyzwiska, skierowanego w kogokolwiek. Nawet, gdyby usłyszał, że Ben go nienawidzi, byłby szczęśliwszy, niż gdy mierzył się z ciszą, bo wtedy miałby pewność, że chłopcu wciąż było coś z człowieka.

— Wiem, że ciężko było dorastać z kimś, kto nigdy nie miał własnych dzieci, ale starałem się byś wyrósł na dobrego człowieka, Ben. Jesteś moim siostrzeńcem i kocham cię, pamiętaj o tym — powiedział Luke, ale Solo wciąż jedynie się w niego wpatrywał. Skywalker widział, że to nic nie da. Odpuścił, jego słowa nic nie wniosą. Zaczęli iść, każdy w swoją stronę, ale mistrz jeszcze raz zwrócił się do swojego ucznia. — Czy gdy przyjdzie czas, przywrócisz równowagę mocy, czy pogrążysz ją w ciemności? — zapytał, a cisza go nie zaskoczyła. Nawet, gdy się oddalił, czuł od Bena ciemną moc, jakby stał tuż obok niej. Nie chciał do siebie dopuścić myśli, że było już za późno, a walka jego siostrzeńca była już przegraną sprawą.

Mistrz Jedi obudził się w środku nocy, czując silne załamanie mocy. Czuł się przytłoczony przez smutek i strach, którego źródło było gdzieś na Yavin. Wstał, żeby znaleźć to, przez co się obudził i nie musiał szukać daleko, powodem był któryś z uczniów. Luke już zaczął domyślać się prawdy, ale wolał ją od siebie odsuwać. Zatrzymał się przed namiotem siostrzeńca, słysząc, jak krzyczał i mówił do siebie, dręczony koszmarem. Cokolwiek widział, musiało to być coś okropnego. Wszedł do środka i stanął nad chłopcem, patrząc jak wiercił się, jakby wszedł w niego demon, a oczy latały mu pod powiekami. Było mu go okropnie żal. Był pewien, że gdyby sam był w takiej sytuacji, nie podołałby koszmarom i zupełne by oszalał. Ben był silniejszy, zupełnie jak jego matka i tylko oni mogliby dać sobie radę z torturami, zagwarantowanymi przez mrok. Chłopak wytrzymał, ale cierpienie malujące się na jego twarzy, pokazywało, że ukojenie mogła przynieść mu już tylko śmierć. Walczył z tym już tak długo.

Po namiocie rozległo się głośnie "nie, nie, nie", na coś, co młody Solo zobaczył w koszmarze. Luke wyciągnął rękę, chciał odgarnąć siostrzeńcowi włosy z czoła, które posklejały się od potu. Zatrzymał dłoń w powietrzu, bo to wystarczyło, by naszła go wizja, pokazująca, co chłopak przyniesie ich wspólnej przyszłości. Strach, ból i cierpienie, na które skazał niewinnych. Nic innego się nie pokazało, walka Bena była bezcelowa. Mistrz Jedi od dekad nie był tak przerażony, jak w tamtym momencie. Potwór, który zabije miliony istnień leżał tuż przed nim, jeszcze nie mając nic na sumieniu. Zawiódł Bena, Hana i Leię, bo nie zdołał odciągnąć chłopca od ciemności, której wszyscy tak bardzo się obawiali. Jeżeli pozwoli mu zrobić z siebie potwora, wszyscy będą żałować tego jeszcze bardziej. Musiał zareagować, nim jego siostrzeńca dogoni tragiczna przyszłość.

Łzy stanęły Luke'owi w oczach i wszystkimi siłami musiał zmusić się, by sięgnąć do pasa. Wyjął swój miecz świetlny i trzymał go, z ciężkim sercem uruchamiając broń. Pokój rozjaśniła zieleń i to była chwila, w której Luke mógł pozbyć się problemu, ale to go przerosło. Chciał zrezygnować, wyjść z równą dyskrecją, z jaką się tam pojawił, ale nim zdążył wyłączyć miecz, jego siostrzeniec otworzył oczy. Spodziewał się zobaczyć czyste zło, jakie wyczuwał wokół niego, ale w oczach chłopca był tylko strach. Bał się, że zostanie skrzywdzony przez własnego mistrza. Ben mocą przywołał do siebie miecz, a buzująca w rycerzu ciemność pozwoliła, by sufit runął wprost na Luke'a. Chłopak szybko wyszedł, oddalając się od niebezpieczeństwa, które sam spowodował.

Zachrypnięty głos powtarzał mu w myślach, że od początku miał rację, a wszystkie jego dawne obietnice stały się nawet bardziej kuszące. Ben musiał odejść, nie było dla niego już miejsca wśród uczniów Skywalkera. Już i tak nimi nie będą, bo sam Luke Skywalker został zabity. Do Solo dotarło, co zrobił. Powtarzał sobie, że chciał się tylko bronić. Nie on zaczął te wojnę. Spojrzał na niebo, które jeszcze chwilę wcześniej było czyste, ale w jednej chwili przykryły je ciemne chmury. Nie było deszczu, a jednak rozpętała się burza. Fioletowe pioruny zaczęły uderzać w świątynie, która stanęła w ogniu. To było miejsce Rey, powinna już spać w swoim namiocie, ale to tam przebywała najczęściej, jeżeli w czasie wyładowań była w środku, na pewno tego nie przeżyła. Ruszył biegiem i zatrzymał się dopiero, gdy błyskawica rozbłysnęła tuż przed jego twarzą.

— Ben? Co tu się stało? Trzeba zawołać Mistrza Skywalkera! — krzyknęła Osaasha, która obudzona nagłą burzą, przybiegła na miejsce tragedii.

— Luke nie żyje — oznajmił, ale sens jego słów w pierwszej chwili do niej nie dotarł. Uznała to za nieśmieszny żart. Sekundy później pojawili się pozostali rycerze i Rey, jedynie Voe, Tai i Hennix się nie przybyli, odesłani z księżyca, by spełnić misję, zadaną im przez Ruch Oporu. — Mistrz Skywalker nie żyje! — krzyknął ponownie.

Rey nie skupiła się na jego słowach. Potrafiła dostrzec jedynie ogień, który pochłaniał miejsce, które zobowiązała się, by strzec. Ruszyła przed pozostałych, ominęła Bena i stanęła jak wryta, metry przed płonącą świątynią. To miejsce, było już jedynym powodem, przez który tkwiła na Yavin Cztery. Ben nie chciał mieć z nią nic do czynienia, ale wciąż upierała się, by pozostać, pamiętając, na kogo została mianowana. Teraz nawet to odeszło w niepamięć, bo szalejący żywioł nie pozostawiał wątpliwości, że nie było już czego ratować. Solo odwrócił się w jej stronę, domyślając się, jak czuła się Rey, odnosząc porażkę. Nie zapomniał, jak ciężko jej było pogodzić się z każdym nieudanym zadaniem, którego się podejmowała. Co najgorsze, wiedział, że to była jego wina.

— Jak zginął? — krzyknął jeden z uczniów.

— Zabiłem go — odpowiedział, domyślając się, że musi szybko sprostować sprawę, inaczej zostanie zaatakowany. — Chciał zabić mnie we śnie, ale zdążyłem się obronić, widząc, jak uniósł nade mną miecz. Mój własny wuj próbował mnie zabić! — krzyknął wściekle, a ostatnie zdanie oderwało Rey od płomieni.

— Nie zrobiłby tego — stwierdził Mit, któremu ręce trzęsły się ze strachu.

— Myślicie, że kłamię? To jest wszystko co mam, mój jedyny dom, moja jedyna rodzina. Nigdy nie podniósłbym ręki na wuja!

— I miał rację, nie powinno cię być wśród nas, potworze! — Mroco wrzasnął, wychodząc przed tłum.

Zapalił swój turkusowy miecz i biegiem natarł na Bena. Pozostali uczniowie nie drgnęli, bo większość z nich nie miała pojęcia jak zareagować. To wszystko, to było za dużo jak na jedną noc, a ta się dopiero zaczynała. Chiss o czerwonych oczach zadał pierwszy cios. Solo cieszył się, że nim opuścił walące się pomieszczenie, zdążył chwycić za miecz, inaczej nie miałby czym się teraz bronić. Odparł cios, pozwalając by jaskrawe iskry zmieszały się z szarością. Jak miał udowodnić swoją niewinność, skoro już drugi raz został zaatakowany. Znów kogoś skrzywdzi, nie widział innej możliwości. Nikt nie chciał mu uwierzyć, a na tę myśl, głos w jego głowie odpowiedział "ja ci wierzę". Nie uciszył go, to już nie miało znaczenia. Był już stracony, nie miał gdzie wrócić, szepty ofiarowały mu przyszłość i tym razem ich posłucha.

Mroco nigdy nie był od niego lepszy. Gdyby nie uparta, napierająca na myśli Bena, ciemna strona mocy, to Chiss byłby tym najgorszym. Dużo łatwiej byłoby go skusić niż Solo, który będąc jednym ze Skywalkerów, był znacznie ciekawszym sojusznikiem, niż chłopak, który jako ostatni przestał być padawanem. Jednak okazał się na tyle odważny, by zaatakować kogoś znacznie lepiej wytrenowanego. Ich walka przypominałaby trening, gdy dwoje młodych rycerzy na chwilę stawało po przeciwnych stronach. Przez to nikt nie reagował, nawet Rey, która była przekonana, że gdy jej dawny przyjaciel wygra i odpuści, jak zawsze. Wrogość, jaką chłopcy do siebie żywili, jasno mówiła, że to nie były tylko ćwiczenia. Walka trwała dłużej niż powinna, bo Ben nie mógł przekonać się do tego, by zadać ostateczny cios.

W głowie Solo rozbrzmiał cały chór głosów, wszystkie rzucając jeden prosty rozkaz "zrób to". Bardzo nie chciał go wykonać, ale to sprawiało mu coraz większy ból. Uderzenia przeciwnika nie stawały się słabsze, nawet, jeżeli liczyłby, że chłopak w końcu się zmęczy. Mroco walczył, by go zabić i nawet przez myśl mu nie przeszło, by nie dokończyć tego, co zaczął Mistrz Skywalker. Jego cel był jasny. Ben widział, że nie miał szansy, by ocalić życie przeciwnika. Przetrwa albo jeden albo drugi. Krzyki w jego głowie ledwo pozwalały mu się skupić. Zgodził się, krzyknął w myślach, że to zrobi, gdy mroczki przed oczami zaczęły przysłaniać mu widok. Odparł dwa kolejne ciosy Mroco i wyłączył swój miecz. Szybko znalazł się za przeciwnikiem, schylając się pod jego uniesionym ramieniem i pojawiając się tuż za jego plecami, wyciągnął rękę obok szyi Chissa, by znów włączyć miecz. Szaro-niebieska wiązka rozszarpała mu szyję, a martwy uczeń padł na ziemię.

— Ktoś jeszcze?! — krzyknął Ben wymachując mieczem. — Nie chcę zaczynać walki, ale nie będę stał i patrzył, jak inni próbują się mnie pozbyć.

— Zabiłeś go — powiedziała Rey, stojąc kilka metrów za nim.

— Sam mnie zaatakował — bronił się chłopak.

— Ale nie musiałeś go zabijać.

— Nie chcę tego robić — mówił. Walka w jego myślach została wygrana przez ciemną moc. Gdy Ben odebrał życie swojego sojusznika, zwycięstwo zostało całkowicie po jej stronie. Mrok miał swoją kukiełkę i nareszcie mógł nią kierować. — Niestety będę do tego zmuszony, jeżeli do mnie nie dołączycie. Wszyscy wciąż możemy walczyć po jednej stronie, ale nie będą to Jedi. Są słabi i źli. Ile dowodów jest wam potrzebne?!

Jego dawna przyjaciółka przyglądała mu się z niedowierzaniem. Ben wierzył w to, że słowa, które właśnie wypowiadał, były prawdą, nawet, jeżeli nie wiedział, skąd się brały. U jego boku stanęło trzech uczniów, którzy jeszcze chwilę wcześniej byli najbardziej przerażeni. Strach dążył do wściekłości, a ona do nienawiści, o czym ta trójka właśnie się przekonywała. Jasna strona mocy nie była już ich stroną. Solo wcześniej nie skupiał się na tej grupie, byli przeciętni i nie wchodzili mu w drogę. Wiedział, jak się nazywali, jedyna dziewczyna wśród nich, to Sollona, a dwaj chłopcy to Ap'lek i Ushar. Czeka ich nowe przeznaczenie, nie jako Jedi, ale Rycerzy Ren. Pozostali nie mieli zamiaru się przyłączyć, zamiast tego, każdy dobył miecza. Jedynie Rey stała z pustymi rękami, nie dopuszczając do siebie nic, co się działo. Była pewna, że tym razem, to jej się śni koszmar i to najgorszy z możliwych.

— Możecie był moimi sojusznikami lub wrogami. Nie zmuszajcie mnie, bym was zabił — Solo próbował dać im jeszcze jedną szansę, ale nikt więcej nie chciał się przyłączyć. — Wasz wybór. — Chciał się rzucić do walki, wraz z pozostałą trójką, ale jego miecz utknął w powietrzu. Rozejrzał się, szukając przyczyny i dostrzegł, jak Rey trzymała rękę wyciągniętą w jego stronę. Patrząc jej w oczy mógł wyczytać nieme pytanie "dlaczego?".

— Nie będzie żadnej walki, uciekajcie — rozkazała, ale nikt jej nie posłuchał. — Przestańcie się wreszcie oszukiwać, myśląc, że ktoś z was ma szansę go pokonać. Uciekajcie stąd! Już! — wrzasnęła, na co uczniowie ruszyli z miejsc, ale znacznie wolniej, niż by chciała. — Nie pozwolę ci ich skrzywdzić, Ben.

— Zajmijcie jeden frachtowiec, nim zrobią to pozostali, inaczej wszyscy utkniemy w tym bagnie — rozkazał swojej nowej trójce przyjaciół, a oni zgodnie kiwnęli głowami, po czym ruszyli za grupą, by zawalczyć o jeden ze statków. — Przechodziłem to w koszmarach steki razy, Rey. Zginiesz, jeżeli staniesz ze mną do walki — powiedział, celując w nią mieczem.

— Tak, być może zginę — powiedziała, wyciągając przed siebie rękojeść miecza — ale nie chcę odejść, wiedząc, że nie zrobiłam wszystkiego, by cię powstrzymać. — Koło zębate zabrzęczało pod jej palcem, a złoty miecz rozjaśnił się blaskiem równym płomieni wokół nich.

— Sama wydałaś na siebie wyrok —stwierdził i ruszył do ataku.

Rey do samego końca liczyła, że Ben się opamięta i powstrzyma przed zadaniem ciosu, ale tak się nie stało. Zaatakował ją, pełen wściekłości. Zablokowała uderzenie, co dało jej chwilę, by móc przyjrzeć się jego twarzy, którą widziała może po raz ostatni. Zobaczyła na niej złoć, przez którą robił się czerwony, a w jego oczach odbijały się płomienie, które wciąż pochłaniały świątynię. Po dziewczynie widać było tylko smutek, czuła się niemalże bezsilnie, stając do walki, której nie chciała wygrać. Co ją spotka na końcu? Będzie musiała go zabić? Nie da rady, nie zmusi się do tego. Chłopak przerwał deszcz złotych i szarych iskier, po czym zaczął serie szybkich, drobnych ataków, ale jego przeciwniczka odpierała je z łatwością. Zapomniał, że była od niego szybsza, jeżeli chciał wygrać, musiał postawić na siłę.

Dawno nie walczył z Rey, nie trenowali już razem i chociaż różnice ich techniki były dawniej niemalże niezauważalne, teraz ciężej mu było przewidzieć jej kolejny ruch. Zwolnił, a jego jednostronny atak zamienił się w walkę, gdy szara rycerz wreszcie sama zaczęła uderzać. Robiła to stanowczo za delikatnie, bo zdołał zablokować cios jej podwójnego miecza i odepchnąć dziewczynę, przez co zrobiła kilka kroków w tył. Domyślił się, że nie chciała go skrzywdzić, była żałosna, a jej słabość doprowadzi ją do śmierci. W uderzenia wkładał całą swoją siłę i niezaprzeczalnie wygrywał. Myślał, że od ostateczności dzieliły go sekundy, ale wtedy z jednego miecza zrobiły się dwa, a element zaskoczenia wystarczył, by jedna z broni niemalże skończyła między jego żebrami. Zdążył zareagować w porę, najpierw broniąc się przed atakiem z góry, a potem przed podstępnym ciosem w żebra. Rey przerzutem w tył zwiększyła odległość miedzy nimi.

— Przepraszam, że cię opuściłam, przepraszam, że pozwoliłam, byś tonął w ciemności. Gdybyś tylko wyruszył wtedy ze mną... Zawiodłam cię, ale jeszcze nie jest za późno, Ben — powiedziała przez łzy.

— Mylisz się, jest za późno. Teraz nazywam się Kylo Ren — odpowiedział, pierwszy raz, głośno przyznając się do swojego imienia.

— W takim razie, nie mówiłam do ciebie!

Do dziewczyny dotarło, że go straciła. Jej przyjaciel odszedł, zabity przez potwora przed nią. Nic, co teraz powie, nie pomoże jej w przywróceniu go do życia, przyszedł czas, by nareszcie w to uwierzyła, nieważne jak bardzo temu zaprzeczała. Smutek wciąż ją dręczył, ale wściekłość wzięła górę nad szalejącymi w Rey emocjami i tym razem, pierwszy cios należał do niej. Był znacznie silniejszy, niż Ben się spodziewał i niemalże wybił mu miecz z dłoni. Teraz już tak łatwo nie wygra tej walki. Jego dawna przyjaciółka chciała zemsty, a to odbijało się w sposobie, w jaki walczyła. Jeszcze chwilę wcześniej, więcej w tym było uników, a nawet uderzenia wyglądały tak jakby robiła wszystko, by nie trafić. Teraz atakowała, by zabić, a wzrok zapłonął jej nienawiścią, jakby nagle na jej miejsce pojawiła się inna osoba.

Walczyli z równą siłą, z równą zwinnością i równym uporem. Nawet nie mając bliźniaczych broni, wciąż szanse na wygraną były dla nich takie same. Byli jednym, a kto wierzył w to, że jedno z nich mogłoby wygrać starcie, musiał być głupcem. To, co mogło mieć wpływ na wygraną któregokolwiek, było szczęście. Jakiś szczęśliwy przypadek, potknięcie, coś, co odwróciłoby uwagę, dając okazję do ostatecznego ciosu, ale to nie było możliwe. Jedynym, co otaczało Bena i Rey, były płomienie, żadnej żywej duszy, gdy pozostali uczniowie zapewne zdążyli już odlecieć. Jeżeli walka nie skończy się w porę, połączony mocą duet zostanie pochłonięty przez ogień, a to będzie oznaczało, że obydwoje przegrają walkę. Świat, który sobie stworzyli, podejmując błędne decyzje i tak nie był tym, na który chcieliby patrzeć.

______________________________________

Wszyscy uczniowie, na jakich miałam plan, już się pokazali, więc dla zainteresowanych, wstawiam spis, z danymi osób na ten moment: 

Rey - 16 lat - Człowiek - trylogia sequeli 

Mit N'vig - 17 lat - Dathomirianin - to opowiadanie

Osaasha - 18 lat - Togrutanka - to opowiadanie

Hennix - 18 lat - Quarrenianin - Rise of Kylo Ren

Mroco'gako'tisui - 19 lat - Chiss - to opowiadanie

Ben Solo/Kylo Ren - 19 lat - Człowiek - trylogia sequeli 

Sollona Ren - 20+ lat - ? - Duel of the Fates

Ap'lek Ren -  20+ lat - ? - trylogia sequeli

Ushar Ren - 20+ lat - ? - trylogia sequeli

Voe - 22 lata - Człowiek - Rise of Kylo Ren

Tai - 24 lata - Człowiek - Rise of Kylo Ren

Anthuri Seagoo - 27 - Człowiek - to opowiadanie

Gem'fefi - 28 - Twi'lekanka - to opowiadanie

Interesująca osoba nr. 14 - ? - ? - ?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro