Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIX

24 ABY, Yavin 4

Walka pomiędzy Rey a Benem Solo trwała nieznośnie długo. Różniła się od treningów, nie było przerw, nikt nie odpuszczał, bojąc się, że następnym ciosem, mógłby zrobić krzywdę. W każde uderzenie wkładali całą swoją siłę, licząc na to, że ten będzie ostatni. Byli zmęczeni, pot lał im się z czoła strumieniami, wzmagany przez fale gorąca. Długo tak nie wytrzymają, któreś z nich musiało wygrać, inaczej przegrają oboje. Ben zdał sobie sprawę, że uczciwą walką nie pokona swojej przeciwniczki. Zmusił się, by kilka razy natrzeć mocniej i zmusić szarą rycerz, do wycofania, a gdy zrobił większy zamach, świadomie dał jej czas na unik, który wykorzystała, by uciec nawet dalej. Spodziewała się, że chłopak podejdzie, ale on wyciągnął dłoń i mocą wszedł do jej umysłu. Wiązka myśli chłopca, w wyobraźni Rey, jarzyła się krwią, jak nigdy wcześniej. Zablokowała go i sama zrobiła to samo, pozwalając, by czerwień została opleciona łagodną szarością.

Skoro mieczem nie udało im się pozbawić wroga przytomności, może moc miała w tej sprawie jakieś słowo. Ben starał się pogrążyć w czerni świadomość Rey, ale ona silnie walczyła, by zdążyć to zrobić, nim jemu się uda. Nic takiego nie dochodziło do skutku i mogli tylko przeglądać wspomnienia, które wypływały w niemym czasie walki. Faktem, który najbardziej przeraził Rey, był całkowity brak ciemności w głowie Bena. Wszystkie jego myśli i wspomnienia były czyste, jakby mrok nigdy się w nich nie narodził. Niezaprzeczalnie wyczuwała wpływ ciemnej strony mocy, ale był dziwny, jedynie otaczał chłopca, ale nie mogła jednoznacznie powiedzieć, czy do niego należał. Uparcie blokowali swoje umyśli przed wpływem drugiej strony, a silne emocje wypchnęły w umysłach ich obu, dwa, zupełnie różne wspomnienia, które dzielili, choć z innych perspektyw.

Ben zobaczył siebie, tonącego w grubym futrze, które miał na sobie w czasie swojego pobytu na Ilum. Wspomnienie sprzed prób, gdy wciąż był padawanem, walczący mieczem po matce. Mówił coś, ale wspomnienie było niedokładne, bo to nie na słowach skupiła się wtedy Rey. Dostrzegł swoje czerwone od mrozu policzki i kręcone włosy, które wychodziły spod kaptura. Uśmiechał się, zupełnie szczerze, co mogła zobaczyć nawet po jego oczach. To mógł być pierwszy raz, gdy ujrzała go tak szczęśliwego. Wspomnienie w jego głowie, które pojawiło się przed strażniczką, było jeszcze starsze. Dla niej zupełnie tragiczne, z dnia, gdy starano się ją porwać ze Świątyni, ale z chwili, gdy było już po wszystkim. Dziewczyna zobaczyła siebie, najwyżej w wieku dwunastu lat. Wyrwana ze snu, o rozpuszczonych włosach, długich i targanych przez wiatr. Pamiętała, że ledwo trzymała się na nogach, ale w tym wspomnieniu nawet nie drgnęła, wryta w ziemię jak kamień. Jej miecz był uniesiony, jakby wciąż nie opamiętała się, że to był koniec walki. Martwy akolita leżał u jej stóp, a głowa zniknęła z ramy obrazu. Z tej perspektywy, Rey widziała siebie jako wojowniczkę, godną tytułu Jedi, nawet pomimo tego, jak młoda wtedy była.

Ben, tak samo, jak dziewczyna, którą starał się pokonać, zdali sobie sprawę, co kryło się za właśnie tymi wspomnieniami. Z wcześniejszych lat, zupełnie nieświadome, pierwsze chwile, gdy poczuli zauroczenie, dostrzegając coś w drugiej osobie. To nie było dużo, te myśli w tamtym czasie nie przebiły się do ich rozmyślań na tyle, by w ogóle mogli brać je pod uwagę. Teraz były niezwykle ważne, bo to właśnie te wspomnienia były iskrą, która doprowadziła do uczuć, których nigdy nie powinni poczuć i nie mogli uciszyć. Walka nagle przestała mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Ich dłonie zaczęły opadać niemalże równocześnie, wypuszczając umysły z ciasnego uścisku mocy. Siła mieszanych uczuć sprawiła, że Rey nie mogła utrzymać się na nogach. Dziewczyna padła na kolana, zanosząc się płaczem, na co Ben pobiegł w jej stronę, zapominając, że jeszcze chwilę wcześniej walczył z nią na śmierć i życie.

— To nigdy nie powinno mieć miejsca — mówiła przez łzy. Solo padł na ziemię tuż obok niej. — Nawet nie wiem, za co wciąż walczę. Gdybyś tylko odleciał wtedy ze mną... — Ben złapał ją delikatnie za brodę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.

— To wszystko jest już przeszłością. Musisz o tym zapomnieć i ruszyć przed siebie — odpowiedział jej.

— Po co? — zapytała, a jego chłopak zabrał dłoń i uciekł wzrokiem. — Zawiodłam jako strażnik, świątynia upadła. Każda droga przede mną tonie w ciemności — Teraz ona chciała poczuć na sobie jego wzrok. Złapała twarz Bena w obie dłonie, oglądając, jak ogień odbijał się w jego czarnych tęczówkach. — Skrzywdziłam wszystkich, na których mi zależy. Skrzywdziłam cię i tak bardzo przepraszam.

Na jej słowa chłopcu zaszkliły się oczy. Przykrył swoimi dłońmi jej ręce, ciesząc się delikatnym dotykiem. Czuł, jak gorące były jego łzy, paląc sobie drogę przez policzki. Nie miał już na nic siły, nie mógł zmusić się by walczyć, czy się poddać. Opuścił głowę, odgradzając się od spojrzenia Rey aureolą czarnych loków. Słychać było trzask płomieni i huk, jaki niósł ze sobą upadający mur świątyni. Zostawały po niej tylko czarne konstrukty, przenikające przez wściekłe, czerwone, pomarańczowe i żółte płomienie. Wciąż szalały i będzie tak jeszcze długo, aż spopielone szczątki jako jedyne będą świadczyć o dawnej wielkości tak ważnego budynku. Świat się zawalił, a rzeczywistość całkowicie zmieniła, stawiając dawnych przyjaciół po dwóch stronach konfliktu.

Ogień płonął, zakradając się do pary, z której żadne nie mogło już nazwać się Jedi. Rey przyglądała się policzkom Bena, mokrym od łez, które czuła i na własnych dłoniach. Sama też płakała. Nie mieli w tamtej chwili żadnego powodu do radości. Dziewczyna była tak blisko Solo, że przyglądając jego twarzy, już ledwo dostrzegała szczegóły. Chłopak w końcu podniósł głowę, spoglądając młodej strażniczce prosto w oczy. Nie było już barier, które postawiły przed nim zasady Jedi. Zniszczył je, ciemna strona mocy go uwolniła, więc jego ślubowanie zgięło, wraz z Lukiem Skywalkerem. Nareszcie mógł mieć ludzkie uczucia. Zamknął oczy i całkowicie zmniejszył dystans, pomiędzy sobą a Rey. Pokonał każdą barierę w swojej głowie, zapomniał o wpajanych od dzieciństwa zasadach i pocałował dziewczynę, w której podkochiwał się tak długo.

Mur Świątyni Jedi upadł, a powiew podsycił ścianę płomieni, która gdyby pokonała kilka metrów więcej, mogłaby sięgnąć pary, odciętej od całego świata. Wszystko wokół nich pogrążone było w ogniu, ale ani Ben, ani Rey nie zdawali się tym przejmować. Za długo odmawiali sobie tej jednej chwili, by coś tak prymitywnego, jak ogień, mogło im przerwać. To był ich pierwszy pocałunek, nie było osoby, która wcześniej mogłaby go skraść. Jednak nie było w nim żadnej delikatności, którą można by kojarzyć z tą pierwszą, wciąż niewinną chwilą. Za długo na to czekali, za dużo razy się powstrzymywali, żeby pożałować sobie namiętności. Nie przeszkadzał im dym i popiół sypiący się z nieba, iskry, opadające na ich skórę, czy ogień, od którego dzieliły ich tylko metry. Przez tę jedną chwilę, świat po prostu się zatrzymał.

Ben po raz ostatni spojrzał na Rey, w której ożyła nadzieja. Bolało go, że musiał jej ją odebrać. Zareagował szybko i zupełnie niespodziewanie, jednym ruchem dłoni odbierając jej przytomność. Dziewczyna padła w jego ramiona, zupełnie bezwładna. Mocno ją do siebie przytulił, krzycząc z frustracji i rozpaczy, ale nie mógł postąpić inaczej. Musiał ją zostawić, tak samo, jak ona kiedyś zostawiła jego. Ich wspólna przyszłość nigdy nie była możliwa. Nie musiał wycierać łez, piekielne gorąco wysuszyło je niemalże tak szybko, jak się tam pojawiły. Odszedł, gdy płomienie podeszły niebezpiecznie blisko. Poparzył się, uciekając, ale ten ból był dla niego niemalże niczym. Płomienie niedługo najpewniej sięgną miejsca, w którym był jeszcze przed chwilą. Rey nie miała szansy, by przetrwać, ale może tak było dla niej lepiej. Osoba, którą Ben miał się stać, nie będzie nikim, kogo chciałaby poznać.

Trójka rycerzy, która zdecydowała się razem z młodym Solo, przejść na ciemną stronę mocy, czekała niedaleko płonącej świątyni, aż chłopak się pojawi. W najgorszym wypadku zostaliby na Yavin Cztery tak długo, aż ogień nie zgasłby na tyle, by móc bezpiecznie przejść i z trupem Kylo błagaliby Rycerzy Ren, by do nich dołączyć. Nie mieliby gdzie pójść, gdyby nie on. Pozostali uczniowie na pewno szybko pozbyliby się ich, gdyby spróbowali pojawić się w siedzibie Ruchu Oporu. Na szczęście Ben się pojawił i od razu dał rozkaz do odlotu.

Jeszcze, gdy był pochłonięty walką z Rey, nie pomyślał o jednym. Nigdzie nie zastał Artoo. Droid po latach spędzonych wśród ludzi, nauczył się do nich przywiązywać, zawierał przyjaźnie, odróżniał dobro od zła, był niczym żywa, świadoma istota. Wiedział, że coś było nie tak i poczuł się, jak jego przyjaciel C3PO. Bał się, widząc ogromny pożar, który pochłaniał miejsce, w którym mieszkał od lat. Rozglądał się, lecąc na swoich błękitnych płomieniach, szybko rozglądał się wśród namiotów uczniów, szukając któregoś z nich, by móc się dowidzieć, co stało się z Lukiem. Threepio pozostawał z Leią, więc jej bliźniak był dla astrodroida najbliższy na tej planecie. Nie znalazł nikogo, namioty były puste, a jeden z nich, zupełnie zniszczony. Podjechał tam, już spokojniej i dostrzegł metalową dłoń wystającą spod sterty kamieni.

Starał się odsuwać kamienie, przynajmniej te leżące na ziemi, próbując przetorować sobie drogę do Mistrza Skywalkera. Piszczał błagalnie w języku binarnym, by ten się obudził, bo muszą uciekać, ale nie dostawał żadnej reakcji. Statki i tak odleciały, ale przynajmniej mogli wziąć jakiś z kolonii, jeżeli tylko zdoła dotrzeć do przyjaciela. Nagle kamienie same zaczęły się poruszać, Luke usłyszał dźwięk tak dobrze mu znanego droida i obudził się, jakby ze snu. Tylko że gdy otworzył oczy, przypomniał sobie, że realny świat pogrążył się w koszmarze. Luke wygrzebał się na tyle, by móc mocą zdjąć z siebie pozostałe gruzy. Podjął najgorszą decyzję w swoim życiu. Nigdy nie powinien zdecydować się na to, by zabić Bena, wiedząc, że jest w nim, chociaż odrobina światła. Niestety, zrobił to, a kolejnym błędem było to, że nie dokończył planu. R2D2 zapiszczał ze szczęścia.

— Ja też się cieszę, że nic ci nie jest — odpowiedział na droidzki język.

Zaczął kierować się w stronę wzgórza. Chciał po raz ostatni spojrzeć na świątynię, w której pod jego okiem wyrosło tylu wspaniałych Jedi. Nawet nie miał pojęcia, czy któreś z nich żyło. Ogień był tak wielki, że nawet stojąc daleko, był w stanie poczuć bijący od niego żar, a przynajmniej tak mu się wydawało. Czarny popiół sypał się z nieba tak gęsto, że gdyby nie jego kolor, można by było wziąć go za śnieg. Skywalker stał wraz z Artoo na wzgórzu, obserwując wielki pożar, gdy zauważył, jak ktoś z niego wybiegł, a niedługo później, jak frachtowiec wzbija się w powietrze. Bez namysłu skierował się w stronę płonącej świątyni, mocą starając się wyczuć, czy wszyscy uratowali się przed ogniem. Jak na złość, wyczuł, że była tam jeszcze jedna osoba, Rey. Bez namysłu, pobiegł, by jej pomóc.

Mocą odganiał od siebie płomienie i dostał się do miejsca, w którym dziewczyna stoczyła walkę z siostrzeńcem Skywalkera. Była nieprzytomna, więc Luke podniósł ją, nim płomienie zdążyły ich dogonić i uciekł, jak najbardziej oddalając się od ścian ognia. Dopiero wtedy mógł położyć ją na ziemi i obudzić ze śpiączki mocy. Rey otworzyła oczy, szukając osoby, którą jeszcze przed chwilą miała przed sobą, ale zobaczyła tylko Mistrza Skywalkera. Zakryła twarz w dłoniach. Zaprzepaściła wszystko. Nie przeszła prób, nie obroniła świątyni i nie ocaliła Bena przed nim samym. Nie nadawała się do niczego. Luke powiedział jej, że wyciągnął ją z płomieni, a pierwszą myślą dziewczyny było, że lepszym wyjściem dla wszystkich byłoby, gdyby ją tam zostawił. Nie powiedziała tego głośno, wiedziała, że Luke by zaprzeczył, a nie miała najmniejszej ochoty wysłuchiwać, jak się nad nią litował.

— Musimy skontaktować się z generał Ograną. Kazałam pozostałym uciekać, zabrali frachtowce — odezwała się, licząc na to, że myślenie o następnych krokach odciągnie od niej myśli o otaczającej tragedii.

— Weź Artoo, może nagrać wiadomość, ale nie sądzę, że poza kolonią, jest miejsce, z którego mogłabyś ją wysłać — stwierdził.

— Mogłabym? Moglibyśmy, Mistrzu Skywalker, nie będę szła tam sama.

— Nie wrócę do mojej siostry, Rey. Nie po tym, co zrobiłem. — Luke zacisnął dłoń na swoim mieczu i przez chwilę przeszło mu przez myśl, że mógłby nią rzucić w szalejący ogień. — Nie nazywaj mnie już mistrzem, przestałem być godzien tego tytułu. Przestałem być godzien bycia Jedi.

— Wcale nie! Straciliśmy już Bena, nie możemy stracić kolejnego Jedi, inaczej Najwyższy Porządek nigdy nie upadnie — powiedziała dziewczyna i podeszła do Luke'a. — Jesteś naszą ostatnią nadzieją. Twoi uczniowie zdążyli uciec, czekają na ciebie, nie możesz ich teraz zawieść!

Jej słowa niedużo dały, bo nijak się miały wobec ciężaru czynu, na który zdecydował się Skywalker. Uczniowie zagrali frachtowce, ale jego x-wing pozostawał na swoim miejscu. Luke miał już dość wojny, był niewiele starszy od dziewczyny przed nim, gdy został w to wszystko wplątany, a teraz, gdy jego włosy pokryły się szarością, dowiedział się, że nie ma szansy wygrać. Zmarnował całe swoje życie na walkę. Nigdy nie był zakochany, nigdy nie miał rodziny poza swoją siostrą, a dnie spędzał, zmuszając innych, by szli tą samą, pustą drogą. Teraz to wszystko pójdzie na marne, bo popełnił błąd, najgorszy z możliwych, łamiąc obietnicę daną swojej bliźniaczce, że nigdy nie dopuści, by mrok opanował jej syna. Sam do tego doprowadził, nie było innych winnych, nawet jeżeli Rey obwiniała się, że to przez jej odejście. Zniknęła na rok i nic się nie stało. Dopiero strach i wątpliwości Luke'a zaprzepaściły szanse Bena, by uwolnić się od ciemnej strony. Mężczyzna był zdecydowany, świadomy istnienia kilku nieznanych planet i wiedział, że na Ahch-To nikt go nie znajdzie.

— Przykro mi Rey — szepnął Luke i skierował się w stronę myśliwca. Dziewczyna nie chciała odpuścić tak szybko i mimo zmęczenia i ran, pobiegła, stając przed nim.

— Oni nawet nie wiedzą, że żyjesz — powiedziała roztrzęsionym głosem. Przegrała już tego dnia jedną walkę, na drugą sobie nie pozwoli. — Ben jest przekonany, że cię zabił, musisz mu pokazać, że to nie jest prawda. Myśli, że jest potworem, może się opamięta.

— Ben przeszedł na ciemną stronę mocy. Ta walka jest przegrana, pora odpuścić — próbował ją przekonać.

— Ben poddał się ciemnej stronie mocy — poprawiła go. — Wciąż jest w nim światło i dopóki tak będzie, nie zrezygnuję z niego! — krzyczała, nie pozwalając się wyminąć. — Powinieneś naprawić swój błąd, a nie uciekać przed konsekwencjami. — Wiedziała, że bez niego sobie nie poradzi. Poczuła, jak kropla wody spłynęła jej po policzku, ale nie był to płacz, tylko niebo ułaskawiło płonące ruiny świątyni i zesłało na nie deszcz.

— Nie ma już nic, co moglibyśmy zrobić — powiedział dobitnie.

— Może nie chcesz już być Jedi, ale nigdy nie słyszałam o Skywalkerze, który uciekłby od walki. Byłeś dla niego jak ojciec. Przez tyle lat, nikt nie był mu aż tak bliski. Rodzice się od niego odwrócili, ja sama się od niego odwróciłam i wszyscy tego pożałowaliśmy. Nie popełniaj tego samego błędu.

Była uparta, to musiał jej przyznać. Uwierzył jej i zrezygnował z planu, by uciec. Przynajmniej do czasu, gdy przekona się, że jednak nie ma szansy na ich wygraną. Jednak nim to się stanie, postara się naprawić błąd. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy się przed pozostałymi uczniami. Był winny, tego nie dało się ująć w inny sposób, jednak liczył na to, że pozostali, tak jak Rey, dadzą mu drugą szansę. Jednak młody Solo był znany z tego, że nie potrafił ponownie komuś zaufać. Jeszcze raz spojrzał się w stronę świątyni, która przestała jaśnieć wśród tańczących płomieni, tylko skryła się za gęstymi chmurami czarnego dymu. Nawet gdyby chciał, nie mógłby jej naprawić, bo ogień pochłonął za dużo i łatwiej byłoby ją zbudować od nowa. Do Rey dotarło, że jej mistrz się poddał, poleci z nią i chociaż tę walkę udało jej się wygrać, nawet jeżeli nie użyła miecza. Odruchowo dotknęła swojego boku i zdała sobie sprawę, że jej broni tam nie było. Popędziła w stronę ruin świątyni, licząc na to, że Ben nie zabrał jej miecza świetlnego ze sobą.

— Zaraz wrócę. Proszę, poczekaj na mnie — krzyknęła, licząc na to, że Luke nie pozostawi jej samej na księżycu, tak daleko od kolonii.

Zatrzymała się wśród dymu, a deszcz kapał jej z włosów na oczy. Jeszcze przed chwilą cała była umorusana sadzą, Nie mogła zobaczyć brudu, zalegającego na jej twarzy, ale widziała krople, które zmyły wszystko, czarnym strumyczkiem spływając po jej brodzie i rękach. Rey czuła jakby nogi zapadły jej się w ziemię, gdy zobaczyła zbite okno, wciąż trzymające się w miarę stabilnego kawałka ściany. Wcześniej, była to część położona najwyżej w budowli, ale teraz leżała u jej stóp. Dziewczyna patrzyła przez nie każdego dnia, medytując w miejscu, które zobowiązana była strzec. Zdała sobie sprawę, jak bardzo zawiodła jako strażniczka. Była wśród ruin, oglądając, jak wszystko poszło z dymem, a poczucie beznadziei było nie do wytrzymania. Nie mogła się poddać, nie ważne, jak bardzo zawiodła. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłoń, by po chwili poczuć w niej ciężar swojego podwójnego miecza. Nie podda się, nim nie zawróci Bena ze ścieżki, która doprowadzi do jego zniszczenia.

Jakiś frachtowiec wylądował niedaleko świątyni, wyglądając dokładnie, jak te, które wcześniej opuściły Yavin Cztery, nim Ben zdążyłby skrzywdzić któregokolwiek z pasażerów. Po co mieliby zawracać? Trzy osoby wybiegły z pokładu, nie zwracając uwagi na deszcz i śliską powierzchnię księżyca. Rey wróciła wzrokiem do zbitego okna, a Tai, Voe i Hennix dostrzegli jej sylwetkę, przenikającą przez kłęby dymu. Zawołali ją, nie mając pojęcia o tragedii, która miała miejsce niewiele wcześniej. Dziewczyna się odwróciła i biegiem pomknęła do swojej dawnej mistrzyni. Rycerz, widząc w jak tragicznym stanie była jej dawna padawan, dziewczyna, nie umiała wykrztusić z siebie pytania o całe zajście. Nawet informacje o leżącym niedaleko, trupie pozostawiła dla siebie. Miejsce i tak wyglądało, jakby wojna już minęła, więc nie mieli się gdzie śpieszyć. Pogłaskała roztrzęsioną Rey po mokrych włosach, ale wreszcie przerwała uścisk i złapała ją za ramiona, unosząc wzrok, by spojrzeć jej w oczy.

— Powiesz nam, co tutaj zaszło? Gdzie pozostali uczniowie? Gdzie mistrz Skywalker? — zapytała ją wreszcie.

— Obudziły mnie grzmoty w nocy. Gdy wyszłam, zobaczyłam płomienie, a Ben... On twierdził, że zabił Luke'a i uciekł do Najwyższego Porządku z kilkoma innymi uczniami, ale większość zdążyła uciec — mówiła głosem przepełnionym smutkiem. — Zawiodłam was, przepraszam.

— Mistrz Skywalker nie żyje? — zapytał Tai, który nie chciał uwierzyć w żadne słowo, które przed chwilą usłyszał.

— Nie, ale Ben tak myśli — odpowiedziała, a potem zdała sobie sprawę, jakie głupstwo popełniła, stojąc tam tak długo. — Musimy iść! — krzyknęła, bez wytłumaczenia.

Nie oponowali, popędzili za dziewczyną, która zdawała się biec bez opamiętania. Dobiegli w miejsce, gdzie Rey po raz ostatni rozmawiała z Lukiem, ale go tam nie było. Ruszyła dalej, w stronę namiotów, licząc na to, że może jeszcze zdąży go zatrzymać, nim wsiądzie do myśliwca i zniknie, odcinając się od Jedi. Wbiegła do jego namiotu, ale nikogo tam nie zastała. Zignorowała trójkę, która za nią wołała. Nie obchodziło ją, co mieli do powiedzenia, musiała znaleźć Luke'a. Uciekł, nie było po nim śladu, zostawił rycerzy samych na pastwę Kylo Rena. Wychodząc z jego pokoju, niemalże na niego wpadła, nie mając pojęcia, że on sam jej szukał. Dziewczyna poczuła ogromną ulgę, że jednak ich nie opuścił i nie umiała się powstrzymać, by go nie przytulić. Tylko razem mieli szansę, by Ben do nich wrócił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro