Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIV

27 ABY, Naboo

Kilka miesięcy zajęło rebeliantom powrócenie do normalności. Mało kto pozostał na Ajan Kloss. Każdy szukał domu, tego skrawka ziemi, na planecie, na której od zawsze marzył, by mieszkać. Chewbacca wrócił na Kashyyyk, do dalszych podróży Han Solo potrzebowałby innego pilota, ale dla niego, ten czas dobiegł końca. Chciał odlecieć, kolejny raz zatracić się w życiu przemytnika, ale Laia prosiła go, by od niej nie odchodził. Kobieta również wybierała się na Naboo, do miejsca, w którym jej matka kiedyś byłą królową. Patrząc w jej oczy, pamiętając, ile razy ją skrzywdził, nie potrafił odmówić. Mógłby tłumaczyć się, że sprowadzi na ich oboje niebezpieczeństwo, jeżeli zostanie w jednym miejscu, ale miał przy sobie dwóch najpotężniejszych wojowników w całej galaktyce. Wymówki się skończyły.

Miejsce, w które trafiła rodzina Solo wraz z Rey, było przepiękne. Przyroda wielu planet zabierała dech w piersi, ale Naboo przyćmiewało swoim urokiem chyba każdą, którą dane im było zwiedzić. Dwóch rycerzy wrażliwych na moc wzbudziło spore zainteresowanie. Wojna się skończyła i każdy spodziewał się, że Jedi będzie coraz więcej, ale wciąż potrzebny był czas, by przywyknąć do nowej rzeczywistości. Znalezienie dla nich miejsca do noclegu, nie było niczym trudnym. Każdy chciał u siebie gościć wojowników, dzięki którym nastał pokój, a do tego samą przywódczynię Ruchu Oporu i dawniej Rebelii. Dla tych kilku ludzi i pary droidów znalazło się miejsce wśród rodziny Naberrie, której członkiem była Padmé, nosząc to imię, nim została królową i przyjęła nazwisko Amidala. Jej starsza siostra założyła rodzinę, która stała przed dzieckiem dawnej królowej, z otwartymi ramionami. Nawet dla Rey znalazło się kąt w ich domu, ale nim odeszła z innymi, zapytano ją o imię.

— Jestem Rey — odpowiedziała krótko, ale dla starszej kobiety, to nie było wystarczająco. Miaejscowa miała pomarszczoną twarz i zapewne wiele lat na karku, nawet jak na człowieka. Spod przymróżonych oczu przyglądałą się dziewczynie i miała dziwne wrażenie, że skądś znała jej twarz i ciemne oczy, których kolor wahała się między piwnym, brązem i zielenią. Nie odpuści tak łatwo nim nie pozna nazwiska. — Palpatine — dodała cicho dziewczyna, nie wiedząc, jakiej reakcji się spodziewać.

— Wiedziałam, że skądś znam tę buźkę. Wyglądasz jak Levya, przynajmniej z czasów jej młodości — starsza kobieta zaczęła opowiadać. Wydawała się niewzruszona faktem, czego dopuścił się jeden z członków z tego rodu. — Załamała się, biedna, gdy Sheev, jej brat odszedł, ale to było dawno, dawno temu. Znałaś może Sheeva? Był takim postawnym mężczyzną. Ach, gdybym wtedy była kilka lat starsza... — rozczulała się i chwyciła Rey za ramię.

— Tak, to... — próbowała odpowiedziać na pytanie, ginące w łańcuchu wypowiedzi. Musiała przez chwilę pomyśleć. Klon jej ojca, więc z genetycznego punktu widzenia, by niemalże jej ojcem, ale ta odpowiedz wydawała jej się niewłaściwa. — To był mój dziadek — stwierdziła, uznając, że to najlepiej odda tę relację.

— Taki charyzmatyczny człowiek — powiedziała pod nosem. — Jestem Rutch. Kojarzę skądś twoją buźkę. Wyglądasz, jak Levya — powtórzyła, a Rey zmarszczyła brwi. Starsza kobieta musiała mieć problemy z pamięcią, bo historia, którą opowiadała, zaczęła się zapętlać, a dziewczyna drugi raz usłyszała to samo. — Zabiorę cię do jej syna, jego rodzina na pewno opowie ci historie o twoim dziadku. Sheev był taki postawny.

— Pójdę z nią — powiedział Ben, widząc, jak Rey była prowadzona w innym kierunku, ale go zatrzymano.

— Ale zanim... wnuk Padmé Amidali nie może przynieść wstydu jej rodzinie. Nie możesz pójść tak zaniedbany — odpowiedziała, jedna z odprowadzających go kobiet. Nie uważał, by wyglądał na zaniedbanego, ale nie wiedział, jakie panowały tam standardy. Podążył wzrokiem za szarą rycerz. — Nic jej nie będzie, trzymamy oko na Rutch, jest chora, ale miła. Na pewno doprowadzi twoją przyjaciółkę do jej rodziny. Wojna się skończyła, nic jej nie grozi.

Miała rację, wojna się skończyła. Rey po raz wtórny słyszała na tę samą historię i zaczęła śmiać się pod nosem, widząc jak w beznadziejnej, a równocześnie niegroźnej sytuacji była. Spojrzała w stronę Bena tęsknym wzrokiem, jakby chciała błagać, by jej pomógł, choć zagrożenie było żadne. Uśmiechnął się do niej, skazując na to, by radziła sobie z tym sama. Wreszcie czekały ich problemy i rzeczywistość, które na tle ich historii, wydawały się niczym ważnym, ale o których przez lata mogli tylko marzyć.

27 ABY, Naboo

Rey zakończyła swoją konferencję z uczniami Skywalkera, którzy od roku pozostawali na Coruscant. Był wśród nich Finn, którego Tai przyjął na swojego ucznia. Inni rycerze powoli podążali jego śladem, biorąc pod swoje skrzydła padawanów, ale młodszych od byłego szturmowca. Poe postanowił polecieć z nim, zabierając ze sobą BB-8. Ta trójka nie odstępowała od siebie na krok.

Renowie postąpili podobnie, przyjmując w swoje grono uczniów. Żyli w zgodzie z Jedi, pomagając im odbudować świątynię z czasów Republiki, by obie strony mogły przekazywać swoją wiedzę dalszym pokoleniom. Starano się odbudować dawny zakon, ale wprowadzono do niego nowe zasady. To brak zezwolenia na legalne uczucie doprowadził do tragedii, więc tę zasadę postanowiono zdjąć jako pierwszą. Zezwolono na związki małżeńskie, zrezygnowano z obiektywizmu, kierującego na drogę socjopatii, na rzecz prostego dobra, a co najważniejsze, kategorycznie zakazano Jedi udziału w wojnach. Wrócili do tego, czym byli na początku, znów będą strażnikami pokoju, pomagając innym, a nie ingerując w ich spory. Rycerze Ren również zgodzili się na kilka ustępstw. Znów mogli mieć miecze świetlne, ale zmuszanie kryształów, by krwawiły, nie wchodziło w grę. Czerwień odpadła, pozostając barwą Sithów. Fiolet był kolorem, który od tego dnia reprezentowała ciemną stronę, równie naturalną co jasna.

— Mistrz Tai skontaktował się ze mną — powiedziała Rey, gdy tylko weszła do pomieszczenia, w którym spodziewała się zastać Bena Solo. — Wszyscy chcą wiedzieć, czy zdecydowałeś się już, do którego zakonu chcesz dołączyć. Za każdym razem pytają mnie, kiedy wreszcie pojawimy się na Coruscant i nie wiem, co mam im powiedzieć.

— Mistrz Tai? Kiedy dostał tytuł? — zapytał Ben, zupełnie ignorując resztę jej wypowiedzi.

— Kilka tygodni temu, nie wymiguj się od odpowiedzi.

Podeszła do niego i złapała za obie dłonie. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby to z nich starała się wyczytać odpowiedz, ale nie mogła nic w nich znaleźć. Już od roku miała Bena przy sobie, a myśl, że żadne z nich nie odejdzie, była kojąca. Nie mieli niemalże żadnych zmartwień. Oczywiście, były problemy i dużo niedopowiedzianych pytań, ale nic z tego nie było groźne. Świat podnosił się z popiołów, więc trzeba było mu w tym pomóc. Nie upadał, a to znaczyło, że z niczym nie musieli się śpieszyć. Ben rozgościł się na Naboo, przywykł do wygód, które miał ze względu na pochodzenie z zamożnego rodu i przesiąkł ich wyglądem. Miał na sobie biały, prosty strój, przyozdobiony srebrnymi elementami i jedwabną peleryną, która zawijała się u jego szyi jak szal. Ponadto, włosy miał związane w grube warkocze i upięte w kok. Rey widziała obrazy przedstawiające jego babkę i wiedziała, że nikt nie zaprzeczyłby pokrewieństwu tych dwojga. Chłopak patrzył na nią ze spokojem, wciąż milczeniem wymigując się od odpowiedzi.

— Musisz im wreszcie dać odpowiedz — westchnęła. — Jesteś jednym z rycerzy Ren czy Jedi? — powiedziała na głos, a Solo nabrał pewności, że nie chce wybierać.

— Nie jestem żadnym z nich — odpowiedział cicho. Usiadł na sofie, a dziewczyna poszła w jego ślady. Również się zmieniła, nie zrezygnowała z trzech koczków, ale były inne, estetyczniejsze i wygładzone, by żaden włos nie wydostał się spoza konturu. Miała na sobie beżową sukienkę, zakrywającą spodnie, które dostrzec można było, gdy chodziła, przez rozcięcia w materiale, targanym wiatrem. W talii miała skurzany pas, do którego były przypięte jej złote miecze świetlne, a u szyi zapięty płaszcz, który spływał jej po ramionach, kończąc się kapturem. Wciąż było w niej coś z Jedi, ale Ben już zupełnie z tego zrezygnował. To mu się podobało. — Pamiętasz tę noc, gdy zabrałem cię do kolonii na Yavin Cztery? — Kiwnęła głową. — Powiedziałem ci wtedy, że gdy to wszystko się skończy, odetnę się od mocy. Wahałem się od miesięcy i dalej się waham, ale... myślę, że chcę właśnie tego.

Dziewczyna nie zasmuciła się, czego się spodziewał. Pocałowała go w policzek i spojrzała z troską. Taka decyzja była czymś wielkim. Po odcięciu się od mocy miało się uczucie, że coś się skończyło. Przypominało pożegnanie z przyjacielem. Ta decyzja będzie kosztować go wiele, ale jeżeli tego naprawdę pragnął, Rey będzie przy nim zawsze, gdy tylko będzie tego potrzebował. Myśl o tym, że nie będzie z nim już połączona w mocy, a wszystkie mosty zamkną się na zawsze, bolała ją najbardziej. Jednak porozumienie przez moc nie było takie ważne, gdy był przy niej i miała go bliżej niż na wyciągnięcie ręki.

— Chcą, bym zasiadała w radzie i łagodziła spory pomiędzy stronami — powiedziała, zmieniając temat. — Nie muszę być na Coruscant, żeby brać udział w zebraniach. Myślę, że zgodzą się, bym prowadziła je stąd...

— Rey — wszedł jej w słowo — zaproponowano mi posadę senatora w Nowej Republice. Moja matka zrezygnowała, kilka dni temu stwierdziła, że ma już dość polityki, a przez ostatni czas, towarzyszyłem jej na każdym zebraniu. Chcą, bym zajął jej miejsce.

— To cudownie! — ucieszyła się dziewczyna.

— Wiem, że wreszcie znalazłaś tutaj rodzinę i pewnie wolałabyś zostać na Naboo, ale...

— Ty też jesteś moją rodziną — tym razem to Rey się wtrąciła. — Obiecałeś mi, że pójdziesz za mną, nawet na kraniec galaktyki, ale nie zapominaj, że też ruszę tam za tobą.

— Jest jeszcze jedna sprawa, którą wolałbym załatwić tutaj — dodał i uklęknął na jedno kolano.

28 ABY, Naboo

Artoo był naprawdę starym astromechem. Nie świadczył o tym, tylko przedawniony model droida, ale i wspomnienia, które były w nim zapisane. To było już trzecie wesele Skywalkera, w jakim dane było mu brać udział, a swoimi wspomnieniami postanowił podzielić się z innymi. Jako pierwsza pojawił się hologram się z planety Endor, niedługo po zniszczeniu Drugiej Gwiazdy Śmierci. Hologramy, nagrane przez małego astrodroida migały przed Leią, tak żywe w jej pamięci, jakby miały miejsce zaledwie wczoraj. Nie mogła odwrócić oczu od młodego Hana Solo i swoich długich, ciemnych włosów, rozpuszczonych, by jedynie warkocz okrążał jej włosy jak opaska. Teraz już mocno posiwiała, podobnie, jak jej mąż. Śmiała się, za każdym razem, gdy jakiś Ewok mignął na nagraniu lub z zaciekawieniem zbliżał swoją główkę do R2D2, przez co hologram na chwilę znikał.

Później droid pokazał i drugi ślub, który nie kojarzył mu się już tak szczęśliwie. Obraz był niemalże pusty, przedstawiał zaledwie trzy osoby. Byli na nim jedynie Anakin i Padmé w towarzystwie człowieka, udzielającego im ślubu, gdy dwa droidy mieściły się poza obrębem hologramu. Młoda para uśmiechała się, ale było widać na ich twarzach smutek. Z nikim nie mogli pocieszyć się wieścią, która przecież była tak wesoła. Ich małżeństwo musiało pozostać w tajemnicy, a ten obraz niósł ze sobą zarówno radość, jak i ból.

— Chciałabym tam być — westchnęła Leia w rozmarzeniu, na co nagranie zgasło.

R2D2 ruszył z miejsca, a pierwszym, kto poszedł w pogoń za niesfornym astromechem, był Threepio, tuptając na metalowych nóżkach. Nikt nie wiedział, o co mogło chodzić, bo droid nie chciał nic zdradzić, nim nie dotrą na miejsce. Grupa ruszyła za nim w pośpiechu, a gdy wreszcie się zatrzymał, nie musieli pytać o nic. Rey podeszła do kamiennej balustrady, a drzewa nad jej głową wyginały się na kształt serca. Wciąż był ranek i delikatne promienie słońca odbijały się od powierzchni jeziora, a nawet jedna chmurka nie odważyła się zasłonić szczyt gór w oddali. To miejsce było piękne, a ciche popiskiwanie astdroida upewniło wszystkich, że to właśnie tu Anakin i Padmé wzięli ślub.

— Ben, myślisz, że... — odezwała się Rey, odwracając wzrok od hipnotyzującej wody, by spojrzeć na narzeczonego.

— Tak — odpowiedział, nim zdążyła skończyć. — Tu jest nawet piękniej.

Służba powoli zaczynała się zbierać, by przyszykować ich miejsce na wesele tego dnia, więc zmiana miejsca, tak wcześnie, jeszcze nie robiła im wielkiej różnicy. Nim słońce zaczęło zachodzić, wszystko zostało zrobione, a uroczystość mogła się rozpocząć. Pojawiło się wielu gości, przyjaciele dalsi i bliżsi przylecieli z najróżniejszych planet, by móc zobaczyć jak ta dwójka zawiera związek małżeński. BB-8, który dotarł na miejsce wraz z Finnem i Poe, oparł swoją półokrągłą główkę o bok Artoo, cicho brzęcząc z radości w kodzie binarnym. Nie zabrakło Taia, Voe czy Lando. Galaktyka wiele wycierpiała przez małżeństwo, które nigdy nie powinno być zawarte, ale ślub tej młodej pary, był ostatecznym dowodem, że to wszystko odeszło już do przeszłości.

— Jestem z ciebie dumny, synu — zwrócił się do Bena Han, gdy przyszła jego kolej, by składać młodej parze gratulacje.

— Dziękuję, tato — odpowiedział i mocno uściskał ojca.

— Rey — zwrócił się pilot do dziewczyny, która od tego dnia również będzie nosiła jego nazwisko. — Wychodzi na to, że w ten czy inny sposób, wreszcie zostałaś moją córką.

36 ABY, Coruscant

— Senatorze Solo — odezwała się Rey na powitanie, udając ton, którym musiała rozmawiać z innymi osobami, postawionymi tak wysoko, jak jej mąż.

— Mistrzyni Solo — odpowiedział jej z uśmiechem.

— Nigdy mi się to nie znudzi — stwierdziła.

Porzuciła sztuczne maniery i założyła mężowi ręce na szyje, a Ben delikatnie pocałował ją na powitanie. Wciąż się uśmiechała, a to nie było normą, jaką zastawał, widząc Rey po ciężkim dniu pracy. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co takiego działo się w jej głowie. Kiedyś mógłby zajrzeć do jej umysłu, ale te czasy minęły i musiał godzić się na mroczny urok tajemnic, które skrywała przed nim żona. Kazała mu usiąść, co znaczyło, że się nie pomylił, czekała go rozmowa. Kobieta usiadła przed nim, przy stole i nakryła jego dłonie swoimi. Nie umiała wykrztusić z siebie słowa, nie wiedząc, czy powinna zacząć się śmiać, czy płakać. Senator powoli zaczynał się bać. W jego myślach zaczęły pojawiać się najróżniejsze scenariusze, każdy gorszy od poprzedniego. Obawiał się, że może była chora albo ktoś z jego rodziny umarł i wysłano ją, żeby przekazała złe wieści, ale dlaczego by się uśmiechała? Czy to w ogóle był uśmiech radości? Rey wyczuła jego strach i musiała przerwać milczenie.

— Obydwoje nie mieliśmy najlepszego dzieciństwa, było dość tragiczne, raczej... — plątała się w myślach, nie wiedząc, jak zacząć. — Ja wiem, że ciężko doszukiwać się wzorców u osób, wśród których dorastaliśmy, ale... mimo tego, możemy być dobrymi wzorcami.

— Nie radzisz sobie z padawanem? Issafin to dobry chłopak, jestem pewien, że wszystko sobie ustalicie — próbował ją pocieszyć, ale zupełnie mylnie ocenił sytuację.

— Nie, nie, nie — złapała się za głowie, świetnie zdając sobie sprawę z tego, jak chaotycznie starała się przekazać tak prostą wieść. — Nie pomagasz mi — stwierdziła, śmiejąc się z siebie przez łzy. — Zostaniesz ojcem, Ben — dodała szybko, w najprostszych słowach, na jakie mogła wpaść.

Zabrakło mu słów. Dobrze, że kazała mu usiąść, nim powiedziała, o co chodzi, inaczej padłby na podłogę. Zupełnie zamilkł, pogrążając się w zupełnym szoku i tym razem to Rey zaczęła się bać. Czyżby Ben nie chciał zostać ojcem? Oboje stracili rodziców zbyt wcześnie, by wiedzieć, co oznaczało prawdziwe rodzicielstwo, ale przecież nie byli z tym sami. Han i Leia nie zaprzepaszczą szansy na oglądanie, jak ich wnuk czy wnuczka dorasta, tak jak nie mieli na to szansy w przypadku syna. Poza tym, ucząc się na błędach własnych rodziców, wiedzieli, że najgorsze, co mogliby zrobić, to opuścić dziecko, a gdy zawsze będą przy nim, będą je kochać i dadzą prawdziwą rodzinę, czy to nie wystarczy? Ben schował twarz w dłoniach. Nie cieszył się, mimo tego, jak szczęśliwa była dla niego ta wieść. Rey wstała z krzesła i klęknęła przed mężem, starając się spojrzeć w jego twarz, łapiąc go za ręce, a jego długie włosy opadały jej na czoło. Powstrzymywał łzy, ale nie miały one nic wspólnego ze szczęściem.

— Jakoś sobie poradzimy — mówiła uspokajającym tonem. — Uratowaliśmy świat, co tam dla nas wychowanie jednego dziecka? — zażartowała, starając się rozluźnić atmosferę.

— Nie boje się, że sobie nie poradzimy — szepnął, a pojedyncza łza zaczęła mu spływać po policzku. — Co, jeżeli mnie znienawidzi? Dopuściłem się okropnych, okropnych czynów! Nie dam rady żyć, gdy własne dziecko będzie patrzyło na mnie, jak na potwora. Nie dam rady — mówił załamany, nie mogąc już dłużej powstrzymywać szlochu.

— Jestem pewna, że cię nie znienawidzi — uspokajała go żona, gładząc po mokrym policzku. — Dokonałeś niemożliwego Ben. Zszedłeś z mrocznej ścieżki, w jego oczach będziesz bohaterem, jakim jesteś dla wszystkich.

To go nieco uspokoiło, ale i tak potrzebował chwili, by przezwyciężyć mroczne myśli. Mocno przytulił Rey, tak bardzo ciesząc się, że przez te wszystkie lata była u jego boku, a teraz dostanie od niej najwspanialszy prezent. Zostanie ojcem! Nie mógł w to uwierzyć. Nigdy nie podejrzewałby, że będzie miał rodzinę i to tak pełną, że pogodzi się z matką i z ojcem, że wojna się skończy, a codziennie rano będzie się budził przytulony do miłości swojego życia. Żył w najpiękniejszym ze snów i niczego tak nie pragnął, jak dopilnowanie, by jego dziecko żyło w równie pięknej bajce. Wstali, Ben położył dłoń na brzuchu żony, wiedząc, że nie może się poddać, będzie walczył o miłość swojego dziecka, jeżeli to będzie potrzebne i nigdy nie przestanie, tak jak jego ojciec, walczył za niego.

37 ABY, Coruscant

Nadszedł ten dzień. Dziecięcy głos poniósł się po małej izdebce szpitalnej, upewniając rodziców, że dziecko było całe i zdrowe. Ben wziął swojego syna na ręce i pochylił się lekko nad Rey, by mogła zobaczyć maleńką twarzyczkę chłopca. Nie pozwolono jej wziąć dziecka na ręce, jej wysiłek jeszcze nie dobiegł końca, gdy droid medyczny powiedział kobiecie, że znów rodzi. Drugie bliźniąt wciąż czekało na swoją kolej, by przyjść na świat. Krzyki znów się rozległy, a szara mistrzyni błagała w myślach, by ten ból dobiegł już końca. Poród trwał tak długo. Nie miała już siły i gdyby mąż nie stał przy niej, cały czas trzymając za rękę, nie wiedziałaby, jak mogłaby przez to wszystko przejść. Na szczęście, nawet nie przyszło mu na myśl, by odsunąć się od ukochanej na krok. Kilka chwil później na świat przyszła dziewczynka, która dołączyła do swojego braciszka.

— Bliźniaki, oczywiście, że to bliźniaki — stwierdził Han Solo, który wraz z Leią obserwował wszystko zza szyby.

— I na co narzekasz? Wiem, że ich oboje będziesz tak samo rozpieszczał — powiedziała Organa.

Dziadkowie musieli poczekać, nim przyszła ich kolej, by wziąć dzieci na ręce, ale ten zaszczyt przypadł im szybciej, niż ich matce. Rey straciła dużo krwi, przez co przytomność opuściła ją na jakiś czas. Zabrano ją do innej sali, kładąc wygodnym łóżku i przebierając z zakrwawionych szat. Pozwolono kobiecie odpoczywać, dopóki nie przyszła pora karmienia. Ben delikatnie poruszył ramieniem żony, którą w jednej chwili uderzyła rzeczywistość. Zostali rodzicami, a dwójka maluchów leżała w kołysce, czekając, aż ich mama po raz pierwszy chwyci je w ramiona. Solo najpierw podał jej syna, który już po chwili mógł dobrać się do mleka matki. Rey patrzyła na jego rumiane policzki, wiedząc, że od tej pory nie pozwoli by jemu i jego siostrze stała się najmniejsza krzywda.

— Zastanawiałem się nad imionami i myślę, że chciałbym upamiętnić Luke'a. Był wielkim mistrzem i jeszcze lepszym człowiekiem — odezwał się Ben, ale kobieta nie była przekonana.

— To byłoby cudowne, uhonorować poległych w ten sposób, ale nasze dzieci zasłużyły na swój własny los i imiona, które będą należały tylko do nich — powiedziała i zaczęła się zastanawiać. Jej mąż milczał przez chwilę, ale przyznał jej rację. Był nazwany po kimś innym i przez całe życie miał wrażenie, że ktoś oczekuje od niego, by osiągnięciami przypominał dawnego posiadacza tego imienia. Jego dzieci zasłużyły na swój własny los, osiągną, co tylko będą chciały. — Może Sam? — zaproponowała.

— Han, Ben, Sam, kolejny Solo kontynuujący historię krótkich imion — podsumował, podnosząc swoją córeczkę z kołyski. — Nad imieniem dla dziewczynki myślałem od dłuższego czasu... Co myślisz o tym, by nazwać ją Kira?

— Myślałeś tylko o imionach dla dziewczynki? Czyżbyś wybierał ulubieńców wśród naszych dzieci? — zapytała Rey, udając oskarżycielski ton.

— Co mogę na to poradzić? To moja mała księżniczka.

Tak postanowił, Sam i Kira Solo, których rodzice mogli odróżnić tylko dzięki różnokolorowym czapeczką, żeby nie musieć za każdym razem zaglądać w pieluchę. Obydwoje przyszli na świat z krótkimi, ciemnymi włosami, które były mięciutkie i delikatne, jak puch. Oczy mieli ciemne, w tym samym, ciemnozielonym odcieniu. Byli nie do odróżnienia, tak samo maleńcy i łatwi do zranienia. Otoczeni opieką Bena i Rey nie mogli być bezpieczniejsi. Sam i Kira, kolejni potomkowie z krwi Skywalkerów, książę i księżniczka planety Alderaan, dzieci mistrzyni Strażników Świątyni i Senatora Solo, wnukowie senatorów Palpatine i Organa, pilota Sokoła Milenium oraz prawnukowie senator Amidala, w tym królowej Naboo oraz największego wojownika Jedi w historii, Anakina Skywalkera. Dwójka maleńkich niepozornych dzieci, przed którymi jaśniała wielka przyszłość.

(prawie)KONIEC

Uwaga, będzie scena po napisach!

Fun Fact: Bliźniaki Sam i Kira Solo były oryginalnym pomysłem Georga Lucasa, który planował umieścić ich w sequelach, jako dzieci Lei i Hana, ale no... Disney. 

145 tysięcy słów! 

Tyle było mi potrzebne, żeby wyleczyć moje złamane serduszko. Wiem, że mam tendencję do rozpisywania się i tym, którzy tu dotrwali DZIĘKUJĘ i chyba też gratuluję? Wiem, że ta długość na wattpadzie może odstraszać, ale mam nadzieję, że było warto poświęcić mi tę kilka chwil. Dla zainteresowanych, rozdziały miały średnio po 3.5 tysiąca słów i w żadnych starałam się nie schodzić poniżej 3, a ten, wraz z poprzednim mają ponad 4 tysiące :D 

Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję...

i przepraszam.  

Wiem, że miewałam chwile słabości, widząc, że to opowiadanie czyta mniej osób, niż bym tego chciała, ale ludzie mają taką tendencję, że zawsze chcą więcej. Gwiazdki raczej nigdy nie miały dla mnie specjalnego znaczenia, ale uwielbiam czytać komentarze, bo wtedy dowiaduję się, co robię źle, a co robię dobrze, więc gdyby ktoś miał dla mnie jakieś słowa krytyki, albo pytania, gdyby kogoś ciekawiło, dlaczego napisałam tak, a nie inaczej, jestem na nie otwarta tutaj, czy w prywatnych wiadomościach.

Mam nadzieję, że każdy ninja, który nie dał o sobie znać, tak naprawdę zwyczajnie uwielbia być incognito.

I jeszcze raz dziękuję! 

Tej garstce, która podtrzymywała mnie na duchu. 

W sprawach kontynuacji; poza końcówką, która będzie po podziękowaniach, planuję dwa shoty, które swoje miejsce będą miały w "Miało być inaczej". Jednym z nich będzie mini prequel mający miejsce na dzień przed rozdziałem "I", gdzie Han Solo zostaje zamieszany przez Bena w misję ratowniczą, pomagając młodemu dewbackowi. Drugi opowie krótką historię Kiry i Sama (ale bez przeczytania poniższej części, może on zawierać spoilery).

Ostrzeżenie! 

Dalsza część historii może być nieść ze sobą nieco smutniejsze zakończenie, niż to powyższe, więc fanom Happy Endów polecam skończyć w tym miejscu. 

Odważnych zapraszam! 

43 ABY, Coruscant

— Co się stało? — krzyknął Ben, gdy jego Rey przerażona wbiegła do domu.

Dwójka pięciolatków wybiegła ze swojego pokoju, by podglądać zamieszanie. Widok zza okna jeszcze nic nie zdradzał, ale pośpiech, w którym była kobieta, był wystarczający, żeby domyślić się, że coś było nie tak. Lekko wychylali się zza drzwi. Wciąż byli nie do rozpoznania, jak za czasów, gdy byli niemowlętami i równie identyczna była ich ciekawość.

— Auley Ren zdradziła zakon! — krzyknęła szara mistrzyni. — Zabiła swoją mistrzynię i uciekła, zabierając ze sobą kilku rycerzy. Nawet niektórzy Jedi z nią poszli. Reszta jej szuka. Bez Sollony pokój między rycerzami Ren a Jedi się skończy. Musicie wrócić na Naboo, na Coruscant nie jest już bezpiecznie. Za niedługo ją złapiemy i postawimy przed sądem — mówiła na szybko, starając się pakować rzeczy.

— Rey — zaczął mówić senator, ale żona zdawała się zbyt pochłonięta pakowaniem, przez co zdawała się go niemalże nie zauważać. — Rey! — Złapał ją za nadgarstki, by skupić na sobie uwagę. — Naprawdę wierzysz w to, że tak szybko się wszystko ułoży? Nie pamiętasz już jak długo trwała poprzednia wojna? — Kobieta opuściła głowę. Chciała wierzyć, że to wszystko zaraz się skończy, ale przeczucia mówiły jej coś innego. — Wiesz, co powiedziała Auley, nim uciekła? Dlaczego to zrobiła?

W głowie szarej mistrzyni stanęły wszystkie obrazy, które przeżyła tak niedawno. Najpierw uczennica Sollony, która wyszła na środek pomieszczenia, w czasie trwania zgromadzenia. Każdy dawny uczeń Skywalkera zdążył zdobyć już tytuł mistrza, tak samo, jak każdy rycerz Ren, który walczył w bitwie o Endor. Poza nimi ten tytuł zdołał zdobyć jedynie Finn Dameron. Potem wszystko runęło w ułamku sekundy, gdy niektórzy padawani i uczniowie Renów weszli do sali, stając u jej boku. Wtedy Auley zaczęła wygłaszać swoją opinię, a Sollona wstała, by zganić swoją uczennicę, ale czerwony miecz przebił się przez jej klatkę piersiową. Ten kolor nie był widziany od lat, odkąd Renom przysługiwała fioletowa broń. Rozpętało się piekło, wielu zostało rannych, ale mistrzowie zaczęli zdobywać przewagę, choć kilku z nich zdecydowało się stanąć po stronie upadłej uczennicy. Zdrajcy przegrywali i zdecydowali się uciec, jak tchórze, by móc w spokoju obmyślić dalszą część planu. Osoby, które swoich jedynych bliskich miały wśród Jedi, postanowiły zająć się młodzikami, ale pozostali pobiegli do swoich rodzin.

— Stwierdziła, że chce przywrócić dawną chwałę ciemnej strony mocy. Kazała nam się przyłączyć albo groziła, że zginiemy. Niektórzy już stali po jej stronie. Musieli planować to już wcześniej. Nie wiem, jak mogliśmy tego nie zauważyć — wytłumaczyła wolniej. — Finn jest ranny, muszę poinformować Poe'a...

— Musisz uciekać — odpowiedział ostro Ben. — Nie będą szukać Sama i mnie, nie jesteśmy wrażliwi na moc, ale ty i Kira musicie się schować.

— Nie zostawię was, nie zostawię zakonu. Muszę walczyć, Ben — upierała się.

— Walczyliśmy już dość. Skontaktuję się z ojcem, zabierze nas Sokołem, wy weźcie nasz frachtowiec — stwierdził, ale Rey wciąż się wahała. Nie chciała wyjść na tchórza. — Proszę, zaopiekuj się naszą księżniczką.

To wygrało. Nie było dla niej nic ważniejszego niż rodzina. Nie musieli za dużo tłumaczyć dzieciom, te usłyszały dość, by wysnuć własne wnioski. Dorośli zwykle lekceważą to, co ich pociechy mogą zrozumieć z rozmów, nie ważne, jak skomplikowanych, a bliźniaki Solo były bystre i nietrudno było im domyślić się, jak źle działo się na zewnątrz. Sam mocno przytulił Kirę. Była od niego młodsza o kilka minut, ale i tak nazywał ją swoją małą siostrzyczką, którą starał się bronić za wszelką cenę. Gdy okazało się, że nie był wrażliwy na moc, tak jak ona, Leia podarowała mu naszyjnik z drewnianym amuletem, obiecując, że będzie go chronił. To było kłamstwo, ale chłopiec i tak nigdy się z nim nie rozstawał. Przynajmniej do tej pory. Zdjął go z szyi i zawiesił siostrze, by teraz ją chronił, nawet gdy Sam będzie daleko od niej.

Potem przyszedł czas na pożegnanie rodziców. Ben mocno uściskał Kirę, jego maleńką księżniczkę, która do tej pory trzymała się bez płaczu, ale bojąc się, że przytula tatę ostatni raz, zaczęła gorzko płakać. Sam nie płakał w ramionach matki. Był małym wojownikiem, nawet jeżeli miecz świetlny nigdy nie będzie jego bronią. Obiecał mamie, że kiedyś odnajdzie i ją i swoją siostrę, by znów mogli być wszyscy razem. Przyszła pora rozłąki, ale Ben nie mógł po prostu wypuścić żony bez pożegnania. Pocałował ją, nie przejmując się tym, że jego dzieci mogły patrzeć na nich z obrzydzeniem. Przynajmniej będą pamiętać, jak bardzo tata kochał mamę. One jednak się tym nie przejęły. Kira podeszła do brata i jeszcze raz mocno go przytuliła. Przez całe życie byli razem, nierozłączni od dnia narodzin. Jak teraz mieli przeżyć bez siebie nawzajem? Rodzice musieli oderwać ich od siebie siłą, gdy dziecięce rączki nie chciały zwolnić uścisku. Ben wziął syna na ręce, a szara mistrzyni prowadziła córeczkę w stronę frachtowca. Dzieci machały sobie przez cały czas, aż Rey i Kira zniknęły za drzwiami frachtowca.

52 ABY, Tattoine

Nastoletnia dziewczyna o długich, brązowych włosach, wśród których wplątane było kilka warkoczyków, wspięła się po piaszczystym wzniesieniu, żeby wyjść z domu. Nazywano ją Skywalker, choć nie było jej prawdziwym imieniem, ale moc była w niej silna, jak w innych, noszących to nazwisko. Zbliżał się koniec dnia, a tego momentu nie potrafiła spędzić w innym miejscu, niż stojąc przy drobnym wzniesieniu. Jej matka kiedyś towarzyszyła jej przy tej drobnej chwili spokoju, ale od lat była zbyt zrezygnowana, by przy horyzoncie szukać wiary na lepsze jutro. Kira nie traciła nadziei, każdego dnia stawała w tym samym miejscu, czekając, aż na niebie pojawi się Sokół Milenium z jej ojcem i bratem na pokładzie. Mocno złapała za naszyjnik, myśląc o swoim bliźniaku. Tak bardzo za nimi tęskniła. Podniosła głowę, spoglądając, jak promienie kolorują niebo, by zlewało się ciepłem z piachem pustyni. Na pewno jeszcze kiedyś ich zobaczy, wiedziała to.

Historia skończyła się tak, jak się zaczęła; na pustynnej planecie przy podwójnym zachodzie słońc. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro