Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIII

26 ABY, Exegol 

Czarne, metalowe palce zacisnęły się na rękojeści miecza świetlnego. Darth Sidious zrobił obrót wokół własnej osi, by jego pierwszy cios nabrał na sile. Ciało klona było zniszczone, ale dzięki zaawansowanej technice, wciąż był potężny jak za młodu. Nie mógł już kontrolować armii z cienia, więc nowe istoty przestały powstawać. Ich ilość wciąż była przytłaczająca, ale nie nieskończona. Skywalker wraz z dawną uczennicą, nawet we dwójkę mieli problemy, by obronić się przed uderzeniami tak potężnego Sitha.

Pierwszy nacierał Anakin, stojąc twarzą w twarz z najgorszym koszmarem galaktyki, a Ahsoka czaiła się za jego plecami, licząc na to, że może uda jej się zaatakować od tyłu. Atakowali, biorąc zamach na zmianę, by ich ostrza przypadkiem nie zetknęły się ze sobą, zamiast bronią wroga, ale to wciąż było za mało, by trafić najsilniejszego z Sithów. Imperator mocą odepchnął swojego zdradzieckiego ucznia w samą porę, by mieć czas odparować atak Togrutanki. Zaatakowała go kilka razy, ale ten uniknął każdego ciosu, jakby atakowało go małe dziecko, nie dorosła wojowniczka. Palpatine wziął zamach, uderzając z jednej strony i w ułamku sekundy, zrobił pół obrotu, by uderzyć z drugiej, co wybiło Tano broń z dłoni. Wyłączona rękojeść poleciała kilka metrów dalej, ale Anakin w tym samym czasie zdążył złapać równowagę, przybliżyć się do walczących i przejąć inicjatywę, nim wróg zdobyłby się na cios na bezbronną.

Przez chwilę walczyli we dwoje, a bez obciążającej zbroi Dartha Vadra, mężczyzna był jeszcze lepszym wojownikiem, niż za czasów Imperium, choć wtedy ludzie drżeli na dźwięk jego imienia. Ahsoka mocą przywołała do siebie broń i mimo podeszłego wieku, wybiła się w powietrze i jednym obrotem przybliżyła się do walczących. Napędzany nienawiścią Sith wciąż zdawał się ich nie doceniać, nawet jeżeli powoli wygrana przechodziła na stronę jego wroga. Istot z cienia było coraz mniej, tak samo, jak żołnierzy Najwyższego Porządku, który uparcie bronił się na powierzchni i w powietrzu. Jednak wciąż mieli przewagę liczebną, a armia, którą zafundował im Palpatine, przytłaczała rebeliantów ilością statków. Nawet jeżeli udałoby się im poskromić wroga na ziemi, powietrze było dla nichw zbyt wymagającą przeszkodą.

— Pani generał, obawiam się, że jest ich... że jest ich za dużo — powiedział Poe, nie widząc już szansy na zwycięstwo.

— Ale nas jest więcej, Poe, nas jest więcej — padł z komunikatora dźwięk słów Lando. Chmara statków na niebie wyglądała z daleka jak owady. Nie mogli zliczyć, ilu było przeciwników Najwyższego Porządku. Z hiperprzestrzeni, co chwilę pojawiał się nowy statek, zajmując pustą przestrzeń. Leia odetchnęła z ulgą, widząc na ich przodzie Sokoła Milenium. — Kiedyś odzyskam ten statek — powiedział z uśmiechem, gdy usiadł na tylnym siedzeniu w kokpicie.

— Po moim trupie — odpowiedział mu Han, trzymając za ster, a Chewie, nie zwracając na nich uwagi, ryczałt z ekscytacji.

Generał Organa, najlepiej widząc pole bitwy, wydawała rozkazy, a ogień statków zaczął szaleć. Wśród jej armii nie było żołnierzy, jedynie zwykłe istoty, które dni pochłaniała prosta codzienność. Ich nieprzewidywalność, to dla szturmowców za dużo. Nie wiedzieli, jaką taktykę zastosować, żeby pozbyć się chmary natrętów, a ich TIE-fightery upadały z nieba, w towarzystwie ognia i dymu. Dzięki Lando i Ahsoce rebelianci zyskali przewagę na niebie, a na ziemi zapewniał ją szturmowiec, który z każdą chwilą coraz płynniej posługiwał się bronią Jedi. Przyszła kolej, by to Najwyższy Porządek zaczął tracić nadzieję. Wszystkim pozostało słuchać nieznośnych krzyków generała Huxa, który z coraz większym przerażeniem odpychał od siebie myśl o przegranej. Nie miał już swojej morderczej broni, jak na Ilum, niewiele mógł zrobić, by pomóc. Mógł jedynie patrzeć, jak wojna, która trwała wśród gwiazd przez tyle lat, kończy się jego przegraną. Twarz przywódczyni Ruchu Oporu pojawiła się na wielkim ekranie, a Armitage starał się zabić ją spojrzeniem.

— Jesteśmy gotowi negocjować warunki waszej kapitulacji — odezwała się Leia Organa, a twarz Najwyższego Wodza przybrała kolor jego włosów.

— Nie będziemy się poddawać! — krzyknął na całe gardło. — Rozłączyć się!

— Ale Najwyższy Wo... — wtrącił się przerażony głos, ale Hux nie chciał słuchać.

— Wydałem rozkaz, kapitanie — warknął, a wizerunek Lei zniknął z jego statku.

Nie podda się, przegrana nie była czymś, co mógłby zobaczyć. Nie on jeden nie potrafił odpuścić mimo przewagi przeciwnika. Młodzi Jedi walczyli z uporem, marząc o tym, by na horyzoncie wreszcie ujrzeć koniec armii z cienia. Powoli to stawało się realne, dzięki uporczywej walce Skywalkera i Tano. Przez zmęczenie, może przez wiek, Ahsoka powoli traciła siły w walce, a Palpatine, czerpiący z ciemnej mocy zdobył nad nią przewagę, trafnie celując w prawą rękę i pozbawiając całego przedramienia. Dłoń wciąż zaciskała się na rękojeści, pozwalając, by czysto-biały miecz wciąż jaśniał w pomieszczeniu. Togrutakna złapała za raę, nie mogąc skupić na tym, co działo się wokół, a kopnięcie wroga wysłało ją kilka metrów do tyłu. Anakin musiał w dalszej części walki poradzić sobie sam. Wściekł się, na widok ciężko zranionej padawan. Natarł z góry kilka ciosów, chcąc roztrzaskać przeciwnika, jak orzecha. Wtedy złość uleciała. Nie mógł zabić w gniewie, musiał oczyścić umysł. Nie było w nim już nic z Dartha Vadera.

Ahsoka powoli zaczęła wracać do przytomności. Chciała wyciągnąć rękę i chwycić za broń, ale wtedy zobaczyła swoją dłoń, w martwym skurczu zaciśniętą na mieczu. Zaczęła czołgać się w tamtą stronę, nie przejmując się tym, że krew przesiąkała przez jej białą szatę, a wokół trwał chaos bitwy. Ben i Rey dostrzegli, co się działo i popędzili w stronę Togrutanki nim jakiś stwór z cienia zdążyłby skończyć, co zaczął jego pan. Szara rycerz pomogła jej wstać a Solo, biegnąc w jej stronę, zdążył złapać za swój miecz świetlny, z którego z lekkim obrzydzeniem zrzucił trzymające przedramię. Byli niedaleko Anakina, gdy ujrzeli, że fioletowe iskry po raz kolejny poniosły się z metalowych palców Dartha Sidiousa. Jego dawny uczeń w samą porę zdążył przeciwstawić się atakowi, używając miecza, jak tarczy. Szedł powoli, odbijając pioruny, podobnie jak na początku swojej walki, ale teraz było widać po nim okropne zmęczenie, po wcześniejszych wyczynach. Podobnie było z jego wrogiem, który posyłał jaskrzące błyskawice resztkami sił.

Zaczęło się dziać coś dziwnego, krańce ciał ich obu, tak samo, jak armii z cienia, zaczęły zamieniać się w pył, delikatnie odłączając od reszty. Zaczęli znikać, wciąż uparcie trzymając się czynności, które odbierały im życie. Jednak pył, który się z nich unosił, nie znikał, formował się w istotę, stojącą dokładnie w tym samym miejscu. Czarno-czerwone drobinki nie mieszały się z biało-niebieskimi, jaśniały osobno, przy dwójce przeciwników. Zginęli oboje, Jedi i Sith, zamieniając się w duchy mocy, co nie przerwało ich walki. Wszystkie istoty z cienia upadły w tej samej chwili, gdy to, co było wewnątrz, pozostawiło po sobie nicość, pozwalając, by pusty kaptur upadł. Anakin postawił krok przed siebie, a pioruny, które w tamtej chwili przybrały czerwony odcień, wciąż uparcie pędziły w jego stronę. Jeżeli ich walka wciąż będzie trwać, dopóki obaj nie zgasną, jak zdmuchnięte świeczki. To nie była tylko jego walka, Ahsoka zobowiązała się mu pomóc i nie mogła zrezygnować teraz, już przy samym końcu.

Zaczęła iść w jego stronę, nie przejmując się, że parła, by bronić martwego. Położyła dłoń na ramieniu dawnego mistrza i w ciszy i skupieniu, przekazywała mu swoją moc. Czuła, jak potworne zmęczenie ogarniało też ją, ale nie miała zamiaru zrezygnować, zgaśnie, jeżeli musi, nie zostawi mistrza. Ben zbliżył się do nich i położył dłoń na drugim ramieniu swojego dziadka, pogrążają się w skupieniu, jak jego poprzedniczka. Nie było już zagrożenia ze strony istot z cienia, więc wrażliwi na moc przyglądali się całemu zamieszaniu. Rey również nie miała zamiaru stać w miejscu. Złapała Ahsokę za ramię i dołączyła do połączenia w mocy. Życie, podarowane w ich dotyku, dodawało Anakinowi sił, by postawić kolejnych kilka kroków do przodu. Nigdy wcześniej nie czuł się tak potężny, ale teraz już tego nie pragnął. Chciał, tylko by wojna się skończyła. Pozostali otrząsnęli się z otępienia, na ramieniu Rey spoczęła dłoń Voe, a za nią łańcuch innych, Taia, Mita i pozostałych uczniów. Rycerze Ren mieli większy opór, ale gdy tylko Sollona przyłączyła się do swojego byłego przywódcy, ruszyli za nią też pozostali.

— Głupcy! — wrzasnął Darth Sidious. — Jest we mnie moc wszystkich Sithów.

Na jego słowa, w pomieszczeniu zaczęli pojawiać się inni, którzy odnaleźli się w czasie, by pomóc Anakinowi. Pierwszy pojawił się jego syn, Luke, sekundę później mistrz, Obi-Wan, a nawet Yoda. Wszyscy oblani niebieską poświatą. Duchy mocy napełniały go siłą, a Skywalker nie był pewien, czy umiał ich wszystkich wymienić. Widział Mace'a Windu, Qui-Gon Jinna, Luminare, Aayla'e, Adi Gallia'e, Shaak Ti, Kanana Jarrusa, Kita Fisto, Plo Koona, Ki-Adi-Mundiego, Yaddlego i wielu innych. Uczniowie Luke'a Skywalkera dostrzegli wśród duchów mocy nawet Hennixa. Każdy Jedi zjawił się ze Świata między światami, by pomóc w ostatniej walce pomiędzy złem a dobrem. Anakin uśmiechnął się szeroko do swojego największego wroga, niezaniepokojony myślą, że to była ostatnia chwila jego istnienia. Była idealna, ale nadszedł czas, by ją zakończyć.

— Ale ze mną są wszyscy Jedi — powiedział ostro.

Lekko cofnął swój miecz, by pewniej go chwycić i mocno zaparł się nogami. Skywalkera przepełniały siła i nadzieja. Był wybrańcem, od samego początku mówiono, że przyniesie równowagę mocy i lata temu był niezwykle blisko. Przyszedł czas, by dokończył dzieło. Postawił krok do przodu, a błyskawice odbijały się od jego broni, swoje lustrzane odbicie mając w oczach Anakina. Kolejny krok i zaczęły sięgać również Dartha Sidiousa. Stali tuż obok siebie, obaj wierząc, że są silniejsi od tego drugiego, że ciemność lub jasność mają szansę wygrać w tej walce. Nie było światła bez ciemności, jedna ze stron nie mogła istnieć bez drugiej. Przepowiedni nie możne spełnić, gdy będzie się walczyć tylko światłem. Wygra ten, w którym moc będzie całością. Skywalker zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Powinien się bać, każdy by się bał, ale on poczuł w sobie spokój, gdy pozostawił miecz w jednej dłoni, a drugą wyciągnął przed siebie.

Przyjął na siebie błyskawice, ale złagodził uderzenie, pozwalając, by przepływały przez jego ciało, jak czysta energia, nie złość i nienawiść, którą wyrzucał z siebie Palpatine. Ostatni z Sithów tracił siłę, a jego przeciwnik z każdą chwilą stawał się potężniejszy. Anakin sięgnął po ciemną stronę mocy, ale nie patrzył na nią przez pryzmat, którym postrzegał ją jako Darth Vader. Teraz widział naturalną całość. Pozwolił, by i z jego dłoni wylała się fala błyskawic, które starły się z tymi, które nadlatywały z naprzeciwka. Przez chwilę starcie wyglądało na wyrównane, ale jasne, jarzące się białym i złotym światłem błyskawice zaczęły dominować nad gorzką czerwienią. Darth Sidious odniósł porażkę, nie miał już odwrotu, gdy sięgnęła go własna broń. Jego mroczny duch zaczął się wyniszczać jak wcześniej ciało. Nawet w mocy nie było już dla niego miejsca, rozlatywał się, iskrząc czerwienią, a jego głośny krzyk rozprzestrzeniał się po skalnych ścianach jaskini. Galaktyka usłyszała jego zachrypły głos po raz ostatni, gdy ostatnia z czerwonych iskier zgasła. Przepowiadania nareszcie została wypełniona.

Wielu Jedi padło z wycieczenia, w tym ranna i zupełnie wykończona Ahsoka. Była na kolanach przed swoim mistrzem, który uśmiechnął się do niej i wyciągnął dłoń, która powoli zaczęła rozlatywać się w powietrzu. Błękitna poświata gasła, gdy zbawca podarował zwycięstwu coś ponad swoje życie. Zapłacił całym swoim istnieniem.

Ben spojrzał błagalnie w stronę dziadka. Połączone dłonie już dawno się zerwały, ale dłoń chłopca pozostawała na miejscu. Rey weszła w miejsce, w którym przed chwilą stała Tano i ręką sięgnęła drugiego ramienia Anakina. Wciąż pamiętała słowa Yody. Moc jej i Bena, wspólnie, były silniejsze od samego życia. Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej życie spłynęło na Wybrańca, a Solo, domyślając się, co takiego robiła, poszedł w jej ślady. Nieznana była siła mocy, ale potęga tej dwójki wystarczyła, by znikający w przestrzeni duch Skywalkera zaczął łączyć ze sobą drobinki, które powoli żegnały się z istnieniem. Niebieska poświata zaczęła szaleć, mieniąc się raz złotem, raz bielą, raz błękitem, a iskry, lecące lekko jak świetliki, wracały na swoje miejsce. Przewidywania Ahsoki się nie spełniły. Moc złamała zasady, wybierając dwie osoby, które doprowadziły do spełnienia przepowiedni i ci sami, znów je złamali. Anakin Skywalker wciąż istniał, ale jego duch pokrył się szarością. Wtedy połączona w mocy para runęła na ziemię.

— Rey! — krzyknęła Voe, która na czworakach podeszła do swojej byłej uczennicy, by sprawdzić, czy nic jej nie było.

— Ben! — krzyknął Tai w tym samym momencie, co jego przyjaciółka i będąc w nieco lepszym stanie, szybko podszedł do Solo.

Żyli. Byli zupełnie pozbawieni sił, ale wciąż oddychali, nawet jeżeli ich świadomość nie mogła przebić się do rzeczywistości. Anakin spojrzał na swoje dłonie, nie dowierzając, że wciąż był istniał. Nie było słów, którym mógłby dziękować tej dwójce. Przykląkł przy wnuku i dłonią pogłaskał jego policzek, a Ben powoli zaczął odzyskiwać przytomność. Podobnie Rey, która mimo zmęczenia, zmusiła się, by obrócić głowę w ich stronę. Musiała sprawdzić, czy z Solo wszystko było dobrze. Duch Skywalkera podziękował połączonej w mocy dwójce, mówiąc jak był dumny i brakowało mu słów wdzięczności, za to, że wciąż istniał. Skierował swój wzrok na pozostałe dusze, które pomogły mu w walce. Widział w ich spojrzeniu, że nadszedł czas, by odejść. Ich miejsce należało do Świata między światami i musieli tam powrócić. Jeszcze nim odszedł, najstarszy ze Skywalkerów spojrzał na swoją dawaną padawan.

— I proszę, znów uratowałam twój tyłek — powiedziała Togrutanka, uśmiechając się przez ból. Jej dawny mistrz zaśmiał się pod nosem. Jej płomienny temperament nigdy nie zgaśnie, nieważne w jak tragicznej sytuacji była.

— Inni pomogli — odpowiedział, uśmiechając się do niej — ale tak, bez ciebie nic z tego nie byłoby możliwe. Zawsze mogłem na ciebie liczyć, ale nadszedł czas, żebyśmy oboje mogli odpocząć.

Moc, którą dawna komandor Tano mu podarowała, to było dla niej za dużo. Siłą woli starała się utrzymać wśród żywych, ale jej walka nareszcie mogła dobiec końca. Wyciągnął do niej dłoń i pomógł wstać, a białe szaty opadły. W oczach pozostałych Ahsoka zniknęła, ale dla duchów mocy, stała się jedną z nich. Znów była młoda, taka, jaką zapamiętał ją przy ich ostatnim spotkaniu i nadeszła chwila, by wyruszyli w miejsce, gdzie czas nie miał znaczenia. Ben po raz ostatni tego dnia mógł spojrzeć na dziadka i wuja. Wiedział, że byli dumni i uśmiechali się do niego, odchodząc. Chłopak pozwolił sobie na lekki uśmiech na myśl, że znów był godzien, by nazywano go Skywalkerem.

— Jak to wszystko się stało? — zapytała Rey, mając siły na tyle, by samodzielnie usiąść.

— Pamiętasz, jak mówiłaś, że nikt nie zapytał nas, czy chcemy kierować się losem, jaki miała dla nas moc? Nie musieliśmy. Nigdy nie byliśmy wybrańcami, Rey — odpowiedział jej Ben, który od kilku chwil wpatrywał się w puste miejsce, skąd zniknęła część jego rodziny. — Był nim Anakin, od samego początku, a teraz, przepowiednia się spełniła. Równowaga mocy została przywrócona.

— Nigdy nie czułam się jak wybraniec — powiedziała szczerze.

— Ja też nie — przyznał się Solo. — Zawsze mieliśmy wolną wolę. Mieliśmy nawet więcej. Mieliśmy możliwość zmiany losu.

— I wszyscy jesteśmy z was dumni, ale tam na powierzchni wciąż trwa walka — zauważył Tai.

Miał rację, ale nie wiedział, że ich pomoc nie była potrzebna. Wojna na Exegol dobiegała końca. Resztki szturmowców broniły się na ziemi, część z nich zrozumiała, że nie było szansy na wygraną i postanowiła uciec. Reszta nie chcąc stracić honoru, walczyła do końca, wiedząc, że nie wyjdą z tego żywi. Jeden jedyny miecz świetlny jaśniał w tej walce i to jemu dane było odebrać życie osobie pod srebnym hełmem, gdy wszystkie białe już zniknęły. Wtedy ich część walki dobiegła końca. Nieopisana pomoc Lando, Chewiego i Hana Solo, którzy sprowadzili pomoc do walki w powietrzu, doprowadzała ich część wojny do końca. Załoga Supermancy również zaczęła to sobie uświadamiać. To był ich koniec, wszystkie silniki zajęły się ogniem, a Gwiezdny Niszczyciel pędził ku ziemi. Rozpoczęto ewakuację. Pozostało liczyć na to, że ich kapsuły ratownicze nie zostaną zestrzelone. To była jedyna forma ucieczki.

— Najwyższy Wodzu, ta wojna jest przegrana, musimy uciekać! — krzyknął do niego jeden z komandorów, ale Hux wydawał się nie słuchać.

— Więc uciekaj, jak tchórz! — krzyknął i przez szybę statku oglądał swoją ostatnią porażkę.

Był wodzem, którego imperium upadało, nie mógł zwyczajnie uciec i zaszyć się gdzieś, gdzie przyjdzie mu żyć w pokoju. Poświęcił temu całe swoje życie i jeżeli ta przegrana oznaczała koniec, nie chciał oglądać świata po wojnie. Nie mógł pozbyć się obrazu swojego ojca, który zawiedziony mówi mu, że wiedział, że tak to się skończy. Zawsze widział w swoim synu tchórza, ale tym razem Armitage nie będzie uciekał. Nie pozwolił sobie na chwilę słabości, nawet jeżeli na statku nikogo nie było. Zginie z dumą i godnością, jak przystało na dowódcę. Mógł tylko patrzeć, jak statki jego żołnierzy spadały z nieba, a czarna powłoka dymu coraz bardziej pochłaniała obraz. Ogień pochłonął zewnętrzną część dziobu, przysłaniając Najwyższemu Dowódcy światło zewnętrznego świata. To wszystko wreszcie ustało, gdy Supermancy zderzyła się z ziemią, gdy jej jedyny pasażer zamknął oczy ostatni raz, a jego ciało zajęły płomienie.

Krzyki zwycięzców rozległy się ze wszystkich stron, a piloci zaczęli szaleć w powietrzu, pędząc po niebie i kręcąc się, by chwila nieważkości podsycała radość. Finn zdjął z głowy hełm oznaczony czerwonym sprayem i wyrzucił go w powietrze. Już nigdy nie będzie musiał go zakładać. Poe odnalazł go w tłumie i wylądował swoim myśliwcem. Szybkim krokiem ruszył w stronę byłego szturmowca, ciesząc się, że obaj wciąż żyli. Wbiegł w jego objęcia, nie pytając o nic, najważniejsze było, że obaj przetrwali, a wojna wreszcie się skończyła. Leia gratulowała wszystkim i tym, którzy tego potrzebowali, oferowała miejsce w bazie na Ajan Kloss, ale nie po to, by się ukrywać, tylko na czas, nim znajdą dom, bo wolność wreszcie dała im taką możliwość. Organę martwiło tylko to, że nie mogła skontaktować się z żadnym z Jedi, którzy wciąż pozostawali w jaskini.

Ben podniósł się, by móc stanąć na nogach, gdy zmęczenie przestało dawać mu się we znaki. Podniósł z ziemi swój miecz, który pożyczył Ahsoce na czas walki, ale chwycił również za broń Skywalkera. Teraz należała do niego. Nie wiedzieli, że wojna dobiegła końca, byli gotowi na dalszą część walki, ale Anthuri wszystkich zatrzymał.

— A wy niby po której stronie będziecie walczyć? — zapytał Bena i rycerzy Ren, wyciągając miecz świetlny.

— Po naszej. Najwyższy Porządek nie wydaje nam rozkazów — warknęła Sollona. — Ruch Oporu też nie będzie — dodała i wyciągnęła swoje płaskie ostrze.

Każdy sięgnął po swoją broń, gotowy do kolejnego starcia. Jedi stanęli po stronie Anthuriego, wciąż nie ufając rycerzom, którzy zgodzili się pomóc w walce z Darthem Sidiousem. Nie byli Sithami, ale dla uczniów Skywalkera to było za mało. Renowie byli wściekli i czuli się zranieni. Po tym, co pomogli osiągnąć, byli godni, chociaż odrobiny zaufania. Cała szóstka stanęła naprzeciwko swoich przeciwników, gotowa na ich pierwszy ruch. Nie mieli do tego okazji, gdy stanął przed nimi Ben Solo, w jednym ręku trzymając białe ostrze a w drugim niebieskie. Rey stanęła do niego plecami, a oba złote miecze były odgradzały ją w uczniów Skywalkera. Nie pozwolą na rozpoczęcie kolejnej wojny między ciemną a jasną stroną. Stali o prostych nogach, nie przyjmując pozycji bojowych, a miecze trzymali skrzyżowane przed sobą, jak tarcze, oddzielając od siebie obie strony.

— Nie jesteśmy swoimi wrogami, wojna jasności z ciemnością trwa już za długo. Czas z tym skończyć — powiedziała Rey.

— To, czym się kierują, jest złe i nie powinno istnieć! — krzyknęła Gem'fefi.

— To nie to, w co wierzą, jest złe, tylko sposób, w jaki wykorzystywali to Sithowie — dodał Ben.

— Odsuńcie się,inaczej nie będziemy się wahać — warknął Ushar Ren.

— W takim razie, będziemy walczyć — odpowiedział Solo.

Przyjął bojową pozycję, cofając stopę w tym samym tempie i wycelował oba miecze, w grupę przeciwników, a Rey dokładnie w tym samym czasie, nawet go nie widząc, zrobiła to samo. Stali, przypominając swoje odbicia i nie było widać po nich śladu strachu, jakby nie była ich tylko dwójka, a cała armia. Nikt inny nie drgnął. Palpatine i Skywalker zawsze byli najgroźniejszym duetem w galaktyce i kolejne pokolenie dzieliło szacunek, który zyskali sobie ich przodkowie. Ich mechaniczne ruchy potrafiły zastraszyć, ale nie na wszystkich to podziałało. Tai, Voe, Osaasha i Mit wyłączyli bronie, nie będą walczyć przeciwko Rey i to nie dlatego, że się jej bali, ale dlatego, że jej ufali. Sollona również opuściła broń, woląc posłuchać zdania Bena. Jako dowódca, nigdy jej nie zawiódł i będzie mu za to wdzięczna. Bronie powoli znikały, aż ostatni miecz świetlny zgasł, gdy jego właściciel był gotowy do pojednania z rycerzami Ren.

— Każdy zasługuje na drugą szansę — stwierdził Tai, wychodząc na przód, by uścisnąć dłoń przywódczyni rycerzy Ren.

— Jeżeli będziemy mogli szukać przyjaciela w was, wy również znajdziecie go w rycerzach Ren — odpowiedziała Sollona, ściskając wyciągniętą rękę i przypieczętowując sojusz.

— Ale gdy zdradzą nasze zaufanie, kolejnej szansy nie będzie — warknął Anthuri.

—Pozwól, że w takim przypadku, zadecyduję o tym ja — odpowiedziała mu Rey, patrząc ostro. Wreszcie odnalazła swój cel, którym było utrzymanie pokoju pomiędzy stronami.

— Brzmi jak robota na pełen etat — rozległ się głos Hana Solo.

Był tam już od dłuższej chwili, a chaos i zamieszanie odwróciły uwagę od warkotu silnika frachtowca. Gdy Leia nie mogła kontaktować się z żadnym z uczniów jej brata, starszy Solo zabrał ją na swój statek i wlecieli do szpary w ziemi, która otworzyła się w połowie walki. Stamtąd kobieta skontaktowała się z kimś, kto mógłby zabrać ze sobą Jedi i rycerzy Ren, by i ci mogli w jakiś sposób dotrzeć na Ajan Kloss. Zniknęli na pokładzie, pilnowani z jednej strony przez Taia, z drugiej przez Sollonę, by nikt nie rozpoczął nowej wojny. Ben zastanawiał się, czy nie lecieć z nimi, ale Rey nie chciała puścić jego dłoni. Musiał zmierzyć się z rodziną, którą tak mocno skrzywdził. Bał się, że mu nie wybaczą i gdy jego wzrok napotkał na spojrzenie jego matki, chłopak padł na kolana i opuścił głowę. Nie mógł znieść własnego wstydu.

Rey wypuściła jego dłoń i postawiła krok w tył, gdy Leia podeszła do swojego syna i padła na ziemię obok niego. Wzięła syna w ramiona i mocno do siebie przytuliła. Zaczęła śmiać się z radości, nie wierząc, że jej chłopiec znów przy niej był. Straciła dwadzieścia jeden lat z jego życia i nie straci ani dnia więcej. Rozluźniła uścisk i pocałowała go w czoło, tak samo, jak to robiła, gdy był dzieckiem. Nim go straciła, powitała go w ten sam sposób, w jaki witała go teraz, chociaż tym razem nie starł jej pocałunku, jedynie posłał jej uśmiech, delikatny, ale przepełniony uczuciami. Organa czuła się tak, jakby znów po raz pierwszy usłyszała śmiech swojego dziecka. Han położył jej dłoń na ramieniu, zwracając na siebie uwagę i pomógł jej podnieść się z brudnej ziemi. Ben również się podniósł, zmuszając się, by spojrzeć w oczy ojca, któremu dwa dni wcześniej próbował odebrać życie. Ten jednak żył i powoli wyciągnął rękę, by pogłaskać syna po policzku. Żadne słowa nie były potrzebne, by chłopak wiedział, że wszystko zostało mu wybaczone. Starszy z Solo zanurzył dłoń we włosach syna, które kolorem tak bardzo upodobniły go do matki.

— Czas wrócić do domu — stwierdził mężczyzna, a jego syn uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Weszli wspólnie na pokład Sokoła, ale powitania i gratulacje jeszcze się nie skończyły. Chewbacca złapał Bena i przytulając, uniósł w powietrze. Leia zaczęła wypytywać Rey o przebieg walki i obie wzajemnie gratulowały sobie wygranych, a do wszystkiego przyłączył się Lando. Han nie mógł odpuścić sobie okazji, by pilotować wraz z synem, pierwszy raz, odkąd ten faktycznie sięgał z siedzenia do steru. Rozmowy trwały przez całą podróż do bazy rebeliantów i nie skończyły się nawet na miejscu. Wylądowali na Ajan Kloss, gdzie zabawa zaczęła się bez nich. W szalejącym z radości tłumie Rey wypatrzyła i Finna i Damerona. Cała trójka wpadła sobie w ramiona, przekrzykując swoje słowa. Wtedy spostrzegli, że ktoś jeszcze kierował się w ich stronę, powoli i niepewnie.

— Ben tu idzie, nie powiedz nic głupiego — były szturmowiec ostrzegł Poe'a.

— Nowa fryzura? — odezwał się pilot, gdy młodszy Solo zatrzymał się przy nim.

— To żeś wybrnął — podsumował Finn.

Dalsza część rozmowy była równie niezręczna i kolejne będą podobne, ale los wreszcie podarował galaktyce chwile wytchnienia i z czasem, przestaną takie być. Rycerze Ren i byli szturmowcy również szukali swojego miejsca, nie wiedząc, jak zostaną przyjęci i czując się obco wśród rebeliantów, podobnie, jak Ben. Jednak oni też byli ofiarami, bo wojna odebrała im wszystkim równie dużo, co rebeliantom. Nadszedł czas, by zapomnieli o nieustającej walce i strachu. Wreszcie mogli zając się poszukiwaniem rodzin, którym zostali odebrani lub zakładaniem nowych, wśród których będą mogli dożyć starości. Młodzi zebrali się, napełniając szklanki, a z zapasów równie szybko ginęło picie, co jedzenie. Nikt nie chciał oszczędzać, świętowano. Jannah, jedna z armii szturmowców, którzy zdezerterowali ponad rok wcześniej, ściskała swój kubek i śpiewała piosenkę, którą pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Usłyszał ją Lando Calrissian, który zaintrygowany, podszedł bliżej, rozpoznając melodię.

— Moja żona śpiewała tę piosenkę mojej córeczce na dobranoc — stwierdził, siadając obok dziewczyny. Jej znajomi przestali zwracać na nią uwagę i zaczęli rozmawiać między sobą.

— Masz córkę? — zapytała, uśmiechając się lekko. Nie wiedziała, dlaczego mężczyzna do niej podszedł, ale nie był to czas, by dla kogokolwiek być niemiłym.

— Miałem. Najwyższy Porządek mi ją odebrał — powiedział smutno.
— Pamiętam rodziców jak przez mgłę. Jedyne, co po nich mam, to ta piosenka. — Jannah pociągnęła kolejny łyk z metalowego kubeczka.

— Jestem pewien, że kiedyś uda ci się dowiedzieć co stało się z twoją rodziną — Ladno powiedział przez uśmiech, nie mając odwagi przyznać się do tego, czego obydwoje się domyślali.

Powoli zapadał zmrok, ale radość się nie kończyła. Zapalono ogniska, bo wiele osób zmuszonych będzie spać pod gołym niebem. Większość zapewne i tak nie zaśnie. Tej nocy się cieszono, a gdy ona dobiegnie końca, będą opłakiwać poległych i na razie, każdy modlił się, by trwała jak najdłużej. Ben siedział sam pod drzewem. Nigdy nie umiał odnaleźć się w tłumie, więc tylko obserwował, jak inni się bawią. Po jakimś czasie Rey udało się go odnaleźć i beż żadnych słów, usiadła obok, wciskając się pod jego ramię.

— Co będzie dalej? — zapytał Solo, wpatrując się w ogień w oddali.

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała mu cicho. — Zastanawiałam się, czy moja rodzina może jeszcze gdzieś być. Sheev mógł mieć rodzeństwo... Nie wiem. Może to głupie.

— Wcale nie. Pochodził z Naboo, podobnie jak moja babcia. Może to dobre miejsce, by zacząć — zauważył.

— Benie Solo, chcesz ze mną polecieć na Naboo? — zapytała ze zdziwieniem i śmiechem.

— Mogę z tobą polecieć na kraniec galaktyki. 

Powoli zbliżamy się do końca. Jeszcze tylko jedna część. Gotowi?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro