Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wyczerpany


Otworzył zmęczone oczy. Nie wiedział czy był nieprzytomny 5 minut czy godzin. Czuł, że jego ciało jest tak ociężałe, że nie może się ruszyć. Ignorował nawet to, że z góry sączyła mu się na głowę woda ściekająca z moczonych deszczem roślin.

Już miał pogrążyć się w kolejnej drzemce, kiedy dosłownie tuż nad sobą usłyszał jakieś donośne, męskie głosy z obcym akcentem. Uniósł głowę i spojrzał do góry. Szczelina, przez którą sączyło się odrobinę jasności i sporo brudnej od ziemi wody, była zbyt mała by mógł dojrzeć, kto jest na górze. Pomyślał, że może to wina wysokości. Skupił się, więc na głosach, by wywnioskować z nich, czy to pościg, który za nim podąża, czy jacyś przypadkowi ludzie, może nawet niekoniecznie ninja, chociaż kto inny zapuszczałby się tak głęboko w las przy takiej pogodzie? Chyba tylko jakiś desperat albo samobójca.

- Zgubiliśmy go.... szukać....zabić

- Nie mieli... musimy....

- .... starucha.... emo...ciąć...młodego....

- Myślicie... syn...rucha....

- Zwój... najważniejszy...

Iruka bał się, że zawiódł, że spojrzą w dół i lada chwila go odkryją, że jego towarzysze zginęli na darmo, że wróg zdobędzie to, co wydarli mu z takim trudem, a potem zabiją, albo będą męczyć, by jeszcze wyciągnąć z niego jakieś informacje o Wiosce. Właściwie to nie bał się śmierci ani tortur, tylko porażki, tego że zawiódł Hokage i Konohę. Spojrzał na siebie.

- Wyglądam jak przeżute łajno, choć czuję się jeszcze gorzej.- pomyślał gorzko.

Z wręcz heroicznym wysiłkiem ruszył się i skulił pod ścianą najbardziej jak mógł. Znieruchomiał z nadzieją, że nawet jeśli spojrzą w dół, to w tej żałosnej formie nie rozpoznają tego, którego ścigają. Nie zainteresują się kupą rozmiękłego łajna. Ból zaćmiewał mu umysł i pozbawiał przytomności. Po dłużącej się w nieskończoność chwili usłyszał, że głosy ucichły i jakby zniknęły. Nie miał pewności, czy wrogie postacie oddaliły się od miejsca, gdzie leżał czy tez on już nie jest w stanie zarejestrować niczego. Nawet ból, który dotąd rozrywał ciało i umysł zdawał się zanikać. Tonąć gdzieś w odmętach błogiej nieświadomości.

- Czy tak wygląda śmierć?- zapytał z rzewnością i poddając się całkowicie.

Zamknął i tak niewidzące już oczy i pogrążył się w lepkim niebycie.

- To jeszcze nie twój czas, chłopcze.- usłyszał nagle.

Otworzył oczy. Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Szukał wzrokiem źródła głosu, który zdawał się być znajomym. Obrócił się i zobaczył ognisko. Usiadł i ku swemu zaskoczeniu odkrył, że nie czuje bólu. Było tylko przejmujące zimno. Wstał i podszedł do ognia. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, zobaczył, że przy nim siedzi białowłosy mężczyzna.

- Ha-Hatake- sama?- wydusił z siebie zaskoczony

- Hatake Sakumo. Nie zasłużyłem na taki szacunek, a ty masz jeszcze dużo do zrobienia, tam, w świecie żywych.- odpowiedział spokojnym, nieco smutnym tonem głosu

- Nie. Zawiodłem na całej linii. Cały czas to robię. Jestem bezużyteczny. Nie zasłużyłem, by stanąć przed tobą, Sakumo-sama. Nikogo nie obchodzę, więc pozwól mi rozpłynąć się w mrokach zapomnienia.- powiedział, a łzy spływały mu po policzkach.

- Jesteś wobec siebie zbyt krytyczny. Naruto cię potrzebuje, a ty mojego syna, prawda?

- Naruto ma teraz innego nauczyciela, ma swoją drużynę, przyjaciół i nawet tego erotomana. Nie jestem mu już potrzebny. Kakashi nigdy na mnie nie spojrzy. Nie w ten sposób. On nie chce mieć nikogo tak bliskiego, a już na pewno nie tak słabego mężczyznę.

- Jesteś w błędzie, mały.- powiedział uśmiechając się łagodnie w ten charakterystyczny, ojcowski sposób. 

- Jak to?

- Och... to musisz sprawdzić sam. Idź. Przekonaj się. I jeszcze jedno. Nie jestem tobą rozczarowany. Nie zrobiłeś nic złego. Nie dasz rady ocalić wszystkich. Zapamiętaj to sobie i nie popełniaj mojego błędu. Zaopiekuj się moim chłopcem.

- Nie rozumiem. Jestem już tak bardzo zmęczony tą samotnością i tym wszystkim. Nie mam już siły uśmiechać się w koło, kiedy wszyscy mnie ranią.

- W takim razie nie masz nic do stracenia. Najpierw spróbuj się do niego zbliżyć, potem oceniaj. Ja się nigdzie już nie wybieram, zgoda?

- Naprawdę lubicie się nade mną pastwić. Niech będzie, ale musisz mi dać jakoś siły, bo nie dam rady nawet palcem kiwnąć, a co dopiero iść.

- Dam ci jej tyle, żebyś sam sobie pomógł. Masz przecież nie byle jaką apteczkę, prawda? Sądzisz, że gdybyś jej nie obchodził w ogóle, to byś dostał coś takiego? Przecież ona nie daje takich rzeczy każdemu, prawda?

- Och... nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Sądziłem, że ona mnie po prostu uważa za skrajną niezdarę, która się zabije idąc prostą drogą....

- Rany... skąd ci się to wzięło? Na pewno nie po rodzicach. Podziwiałem ich odwagę.

- Hańbię ich imię. Syn bohaterów, który nie potrafi wykonać prostego zadania.

- To nie jest prawda.

Iruka chciał zaprotestować, pytać o więcej, drążyć temat, dociekać, ale nagle wszystko wokół zafalowało jakby miał potworną gorączkę i zniknęło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro