Wyczerpany
Otworzył zmęczone oczy. Nie wiedział czy był nieprzytomny 5 minut czy godzin. Czuł, że jego ciało jest tak ociężałe, że nie może się ruszyć. Ignorował nawet to, że z góry sączyła mu się na głowę woda ściekająca z moczonych deszczem roślin.
Już miał pogrążyć się w kolejnej drzemce, kiedy dosłownie tuż nad sobą usłyszał jakieś donośne, męskie głosy z obcym akcentem. Uniósł głowę i spojrzał do góry. Szczelina, przez którą sączyło się odrobinę jasności i sporo brudnej od ziemi wody, była zbyt mała by mógł dojrzeć, kto jest na górze. Pomyślał, że może to wina wysokości. Skupił się, więc na głosach, by wywnioskować z nich, czy to pościg, który za nim podąża, czy jacyś przypadkowi ludzie, może nawet niekoniecznie ninja, chociaż kto inny zapuszczałby się tak głęboko w las przy takiej pogodzie? Chyba tylko jakiś desperat albo samobójca.
- Zgubiliśmy go.... szukać....zabić
- Nie mieli... musimy....
- .... starucha.... emo...ciąć...młodego....
- Myślicie... syn...rucha....
- Zwój... najważniejszy...
Iruka bał się, że zawiódł, że spojrzą w dół i lada chwila go odkryją, że jego towarzysze zginęli na darmo, że wróg zdobędzie to, co wydarli mu z takim trudem, a potem zabiją, albo będą męczyć, by jeszcze wyciągnąć z niego jakieś informacje o Wiosce. Właściwie to nie bał się śmierci ani tortur, tylko porażki, tego że zawiódł Hokage i Konohę. Spojrzał na siebie.
- Wyglądam jak przeżute łajno, choć czuję się jeszcze gorzej.- pomyślał gorzko.
Z wręcz heroicznym wysiłkiem ruszył się i skulił pod ścianą najbardziej jak mógł. Znieruchomiał z nadzieją, że nawet jeśli spojrzą w dół, to w tej żałosnej formie nie rozpoznają tego, którego ścigają. Nie zainteresują się kupą rozmiękłego łajna. Ból zaćmiewał mu umysł i pozbawiał przytomności. Po dłużącej się w nieskończoność chwili usłyszał, że głosy ucichły i jakby zniknęły. Nie miał pewności, czy wrogie postacie oddaliły się od miejsca, gdzie leżał czy tez on już nie jest w stanie zarejestrować niczego. Nawet ból, który dotąd rozrywał ciało i umysł zdawał się zanikać. Tonąć gdzieś w odmętach błogiej nieświadomości.
- Czy tak wygląda śmierć?- zapytał z rzewnością i poddając się całkowicie.
Zamknął i tak niewidzące już oczy i pogrążył się w lepkim niebycie.
- To jeszcze nie twój czas, chłopcze.- usłyszał nagle.
Otworzył oczy. Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Szukał wzrokiem źródła głosu, który zdawał się być znajomym. Obrócił się i zobaczył ognisko. Usiadł i ku swemu zaskoczeniu odkrył, że nie czuje bólu. Było tylko przejmujące zimno. Wstał i podszedł do ognia. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, zobaczył, że przy nim siedzi białowłosy mężczyzna.
- Ha-Hatake- sama?- wydusił z siebie zaskoczony
- Hatake Sakumo. Nie zasłużyłem na taki szacunek, a ty masz jeszcze dużo do zrobienia, tam, w świecie żywych.- odpowiedział spokojnym, nieco smutnym tonem głosu
- Nie. Zawiodłem na całej linii. Cały czas to robię. Jestem bezużyteczny. Nie zasłużyłem, by stanąć przed tobą, Sakumo-sama. Nikogo nie obchodzę, więc pozwól mi rozpłynąć się w mrokach zapomnienia.- powiedział, a łzy spływały mu po policzkach.
- Jesteś wobec siebie zbyt krytyczny. Naruto cię potrzebuje, a ty mojego syna, prawda?
- Naruto ma teraz innego nauczyciela, ma swoją drużynę, przyjaciół i nawet tego erotomana. Nie jestem mu już potrzebny. Kakashi nigdy na mnie nie spojrzy. Nie w ten sposób. On nie chce mieć nikogo tak bliskiego, a już na pewno nie tak słabego mężczyznę.
- Jesteś w błędzie, mały.- powiedział uśmiechając się łagodnie w ten charakterystyczny, ojcowski sposób.
- Jak to?
- Och... to musisz sprawdzić sam. Idź. Przekonaj się. I jeszcze jedno. Nie jestem tobą rozczarowany. Nie zrobiłeś nic złego. Nie dasz rady ocalić wszystkich. Zapamiętaj to sobie i nie popełniaj mojego błędu. Zaopiekuj się moim chłopcem.
- Nie rozumiem. Jestem już tak bardzo zmęczony tą samotnością i tym wszystkim. Nie mam już siły uśmiechać się w koło, kiedy wszyscy mnie ranią.
- W takim razie nie masz nic do stracenia. Najpierw spróbuj się do niego zbliżyć, potem oceniaj. Ja się nigdzie już nie wybieram, zgoda?
- Naprawdę lubicie się nade mną pastwić. Niech będzie, ale musisz mi dać jakoś siły, bo nie dam rady nawet palcem kiwnąć, a co dopiero iść.
- Dam ci jej tyle, żebyś sam sobie pomógł. Masz przecież nie byle jaką apteczkę, prawda? Sądzisz, że gdybyś jej nie obchodził w ogóle, to byś dostał coś takiego? Przecież ona nie daje takich rzeczy każdemu, prawda?
- Och... nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Sądziłem, że ona mnie po prostu uważa za skrajną niezdarę, która się zabije idąc prostą drogą....
- Rany... skąd ci się to wzięło? Na pewno nie po rodzicach. Podziwiałem ich odwagę.
- Hańbię ich imię. Syn bohaterów, który nie potrafi wykonać prostego zadania.
- To nie jest prawda.
Iruka chciał zaprotestować, pytać o więcej, drążyć temat, dociekać, ale nagle wszystko wokół zafalowało jakby miał potworną gorączkę i zniknęło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro