Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Upadłe Pióra

Spadał. Nie wiedział co bolało bardziej: skrzydła czy serce? Chyba nie było różnicy. Oba ciągnęły go w dół z większą siłą niż grawitacja. Widział jeszcze zarys złotych wież i marmurowych budynków wśród których dorastał. Kiedyś przypominały mu ciepłe promienie słońca i harmonię. Otaczały go zawsze jak ramiona rodziny. Teraz były zimne i obojętne, pyszniące się swym bogactwem i nie przejmujące nikim. Ci wśród których się wychowywał nie zaszczycili go nawet jednym spojrzeniem gdy nie mogąc już więcej latać upadł.

Czemu? Czy to dlatego, że nie bał się odkrywać? Zawsze odstawał - radosna różowawa kula energii. Nie był poważny i wyniosły. Spokojny i cichy. Nie wiedział czemu jego skrzydła są akurat różowe. Nikt inny takich nie miał. Najczęstsze były białe. Niektóre z wiekiem zmieniały swój kolor. Może przechodziły energią otoczenia i charakteru? Nie wiedział. Widywał zielone skrzydła u uczonych, niebieskie u nauczycieli lub opiekunów, żółte u artystów, czerwone od tych którzy zajmowali się ochroną ich domu i  kremowe należące do tych którzy pomagali w codziennym życiu. Nie było ich wiele, bo nie każdy był w stanie w pełni oddać się temu co robił. Ale były też ciemne skrzydła. Czarne u stróży, którzy byli chyba wszędzie i zawsze się czuło na sobie ich wzrok. Nikt nie wiedział czym się dokładnie zajmują i było ich widać tylko nocą, jeśli ktoś dobrze się przyjrzał. Wtedy wylatywali na miasto krążąc nad nim jak kruki czekające na ucztę.

Były też szare skrzydła. Te należały do tych, którzy przeciwstawili się porządkowi. Zwykle przebywali w odosobnionej części, ale czasami niektórym pozwalano wyjść. Wtedy narażony był na złośliwe, gniewne i pogardliwe spojrzenia innych.

Ale nigdzie nie znalazł nic o skrzydłach jak jego. W delikatnym, pastelowym odcieniu różu. Były pełne puchu, co prawdopodobnie odziedziczył po rodzicach. Nie żeby cokolwiek o nich wiedział. Prawdopodobnie starsi mieszkańcy byliby w stanie mu odpowiedzieć, ale nie mógł się ich zapytać. Nie dlatego, że nie miał jak. To było bardziej jak ograniczenie. Nie mógł poznać niczego o swojej przeszłości. Nie wiedział skąd się wzięło. Wiedział, że zawsze kiedy chciał się czegoś na ten temat dowiedzieć, zaczynał mówić o czymś innym i nie był w stanie tego zmienić. Na początku nie zwracał na to uwagi, ale po jakimś czasie ograniczenie musiało zacząć słabnąć. Zauważył jak wiele tajemnic o nim skrywają wszyscy dookoła. Owszem, początkowo próbował je poznać, ale wciąż nie mógł. Postanowił więc się tym nie przejmować i zaakceptować to. W końcu wystarczyło mu, że będzie wywoływał uśmiech na ich twarzach. Nic więcej nie potrzebował. Ale to nie działało. Nie rozumiał co robił źle. Czemu co raz częściej widział puste spojrzenia skierowane na niego? Czy fakt, że nie był tak poważny i wyniosły sprawiał, że nie mógł być częścią ich świata? Ale próbował. Próbował przecież im dorównać. Ale nie rozumiał czemu tak się zachowują. Czy ukrywają emocje, czy ich wcale nie mają? Bo on nie był wstanie ich ukryć. Same się wyrywały by pokazać światu co czuje. Były częścią niego! Czemu miałby chcieć ukryć się przed światem? Czy to nie byłoby kłamstwo? Ukrywałby przed nimi prawdę, a przecież nie wolno kłamać. Wszyscy mu to powtarzali. I stosował się do tego. Ale czemu inni mówili mu ciągle co jest dobre, co złe i patrzyli oskarżycielsko jeśli złamał te zasady? Przecież sami ich nie przestrzegali!

A ponieważ szczerość była dobra, to postanowił im o tym powiedzieć. W końcu nie zawsze się wie, że to co się robi jest złe. A dzięki temu będą mogli być lepsi, prawda? Ale gdy tylko słowa dziecka, które chciało tylko zrozumieć, wybrzmiały, wszyscy obrzucili go potępiającym spojrzeniem jakby to była obraza. Ucięli temat i zabronili mu być aroganckim. Od tamtej pory co raz częściej czuł na sobie osądzające spojrzenia. Wiedział, że był pod ciągłą kontrolą. Nie zmieniło to jego zachowania. Był sobą i starał się z całych sił by nie złamać zasad.

Nie wiedział kiedy to się stało. To nie była jego wina, tylko przypadek. Czy może jednak jego? Bo zawsze powodował kłopoty? Podobno nawet jeśli nie miał złych intencji to nie usprawiedliwiało złych działań. Siedział w bibliotece, nie pierwszy raz. Lubił przebywać wśród ksiąg opowiadających historię z niemal każdego miejsca i czasu. Poznawał świat poza murami złotego miasta. Osobiście uważał, że jest równie piękne co tamten świat. Każdy miał swoje uroki. Lubił biblioteki również z powodu pracowników. Nie obchodziło ich tu nic poza dziełami. Nie miało dla nich znaczenia kto przychodził - jeśli dobrze traktował zbiory był życzliwie przyjęty, a jeśli nie, był ukarany. Niezależnie od tego czy dziecko czy Starszy. W bibliotece był spokój. Ale i on runął gdy przypadkiem, pośród zbiorów dostarczonych dopiero co do budynku znalazł księgę opisującym wszystkie istniejące barwy skrzydeł. Były tam zapiski od tych znanych po najróżniejsze znaczenia odcieni. Było o tym skąd się biorą i co symbolizują. O jego również. Ale nim zdążył to przeczytać, został nakryty. Nie przez bibliotekarzy - oni by się tym nie przyjęli. To było przez jednego z Starszych miasta. Nie przepadał za nim prawie tak samo jak pozostali, więc nic dziwnego, że gdy zobaczył, że ma dostęp do informacji które przed nim ukryli. Księga została mu zabrana a on sam został oskarżony o myszkowanie po niedozwolonych miejscach. To nie prawda! - chciał powiedzieć. Można było przeglądać nowe księgi i pomagać przy ich rozdzielaniu. To była jedna z zasad. Jeśli nie były mocno zniszczone nic się nie działo. Do tych które z czasem ucierpiały wzywano introligatora by mógł się nią zająć.  Ale ta nie była zbytnio zniszczona. Nie na tyle by nie można jej było czytać. Ale przecież nikt by go nie słuchał. Nie wiedział czemu tak późno to zauważył.

Odcięli go od wiedzy, oskarżyli o przestępstwo. Zaczęli dokładnie go pilnować. Kiedy zaś zaczął sprzeciwiać się ich działaniu spróbowali go zamknąć. Ale nie był przestępcą. Nie zrobił nic złego. Skąd wiedział? Przestępcami byli ci którzy popełnili niewybaczalne grzechy. Dlatego ich skrzydła stawały się szare. Były pobrudzone ich czynami. A jego skrzydła lśniły delikatnie czystym różem. Dlatego wiedział, że był niewinny. Ale po jakimś czasie nawet w to zaczął wątpić. Bo może to dlatego jego skrzydła były inne? Tylko jeśli były piętnem, oznaką zła, to czemu były piękne?

Ale w końcu uciekł im. Wkradł się do biblioteki i próbował znaleźć tamtą księgę. Bezskutecznie.  Najwyraźniej z jakiegoś powodu zamknęli ją z dala od czyichkolwiek oczu. Jeśli chciałby się do niej dostać musiałby rzeczywiście złamać zasady. Czemu wciąż ich przestrzegał? Nie wiedział. Chyba po prostu ciężko mu było uwierzyć, że są złe. Tak samo jak nie mógł zaakceptować, że ci których uważa za rodzinę mogli by być w rzeczywistości zaślepieni. To musiało być nieporozumienie. I żeby je wyjaśnić potrzebował wiedzy.

Nie miał nic na swoją obronę. Włamał się do czyjegoś gabinetu. Może nie byłaby to wielka zbrodnia gdyby już nie był uznawany za niebezpieczeństwo. Zakłócał ich spokój i ład. Grzebał tam gdzie nie powinien. Dowiedział się, że to wspaniałe miasto nie jest wcale niewinne. Ale nie pozwolili mu nikomu o tym powiedzieć. Okłamywali mieszkańców przez lata, a każdy kto tylko poznał prawdę był usuwany. Jednak z jakiegoś powodu bali się go zabić. Zamiast tego postanowili go wygnać. Publicznie, by każdy kogo nazywał rodziną mógł być częścią tej kary. Widział ich twarze, kiedyś życzliwe, teraz wypełnione jedynie pogardą i obrzydzeniem. Wtedy go uderzyło to w pełni. To nie on był zepsuty, to ci którym ufał byli przesiąknięci arogancją. Wznieśli swoją chciwość i dumę ponad dobro i miłość. Troszczyli się o niego by przed samymi sobą wykreować wizerunek prawych. Jednak gdy tylko uznali go winnym skierowali się ku fałszywej moralności, potępiając go jak wielu przed nim. Kiedyś nie rozumiał czemu szaroskrzydli spotykali się z odrzuceniem. Zwłaszcza gdy widać było, że próbują naprawić swoje błędy. Przecież powinno się ich wpierać, to zrobiłby ktoś dobry. Ale skoro ich "dobroć" była tylko ułudą...

Po raz ostatni kroczył znajomymi ulicami. Przyprowadzili go na główny plac, by ogłosić wyrok publicznie. Nawet nie chciał słuchać o co go oskarżają, zresztą i tak miał założoną blokadę i nie mógł nic powiedzieć w swojej obronie. Czuł się nieco otumaniony, ale szybko to zniknęło, kiedy przystąpili do wykonywania kary. Już zawsze miał pamiętać ten ból, gdy złamali mu skrzydła i upewnili się, że nigdy nie wyzdrowieją. Nałożyli na niego piętno zdrajcy, by zawsze był świadomy tego co stracił. Piętno zdrajcy zapobiegało wyjawieniu ich tajemnicy, by przestępca nie siał chaosu.

Następnie zaciągnęli go do Złotej Bramy, która była głównym wejściem do miasta. Kiedyś zachwycająca w swoim przepychu, teraz obojętna na niesprawiedliwość której była świadkiem. Otwarła się bez żadnego sprzeciwu, pokazując przestrzeń za sobą. To nie był codzienny widok. W innych warunkach pewnie byłby zachwycony, jednak teraz przytłoczył go fizyczny ból. Jednak musiał coś jeszcze powiedzieć. Nie mógł nie dać im drugiej szansy.
- Otwórzcie oczy zanim wasza pycha zniszczy to miejsce.

A potem, jakby próbowali go powstrzymać przed dalszym mówieniem, przeciągnęli go za bramę i zrzucili z nieba. Nie wiedzieli wtedy, że to właśnie od tego zacznie się i ich upadek. Który byłby dla nich dużo boleśniejszy niż dla różowoskrzydłego chłopca. Słowa które im powiedział zostały zapomniane, aż było za późno.

A on spadał. Patrzył na te twarze i wciąż czuł smutek i rozpacz. Nie z powodu swojej sytuacji. Dlatego, że wiedział, że oni sami odcięli sobie drogę ku prawdzie. Żałował ich, bo wciąż byli nieświadomi tego co na siebie ściągnęli. W końcu jednak rozpacz przytłoczyła go raz, że nie zauważył nawet kiedy uderzył w ziemię.

Piętno ukryło jego skrzydła przed ludźmi, stając się jedynie różowawym znamieniem w kształcie deltoidu na jego czole. Wciąż czuł ich ból, ale przenikał on jego całego. Próbował wstać, jednak okazało się to trudne. Nawet gdy mu się udało i tak szybko runął na ziemię. Bez skrzydeł nie wiedział jak zachować równowagę. Był przyzwyczajony do ich ciężaru, a bez niego przechylał się ciągle do przodu. Po dłuższej walce z grawitacją udało mu się stanąć w miarę stabilnie. Wciąż się chwiał na boki, ale przynajmniej był w stanie stanąć.

Wcześniej był zbyt zaaferowany i zagubiony w swojej nowej postaci, że nie zauważył przyglądającego mu się z zaniepokojeniem farmera. Chłopak był młody, ale widać było, że urodził się na wsi. Jego skóra była opalona od pracy na polu, ale dla wygnanego anioła najdziwniejsze było, że nie jest gładka. W mieście aniołów panował przepych, a ciężka praca nie była częścią ich życia. Nawet najbardziej zadbany królewski potomek nie mógł się równać z idealną cerą tych istot. Nie można się więc dziwić, że i obcy chłopak był zdumiony. Widać było, że intensywnie nad czymś myślał zanim zdecydował się wreszcie podejść i upewnić się, że nic mu nie jest. Niedowierzanie na jego twarzy, kiedy dowiedział się, że nie ma doczynienia z młodym paniczem było naturalne. Ale nie mógł zostawić tej dziwnej osoby, która znikąd pojawiła się na jego polu. Widać było, że ładny młodzieniec potrzebuje pomocy, a nie wyglądał na złodzieja, nie żeby młody wieśniak miał wiele cennych rzeczy, które mogłyby kogoś skusić. Dlatego postanowił zaprosić go do swojego domostwa i pomóc mu wyzdrowieć.

Na początku było to dla obu z nich dziwne. Ale z czasem, kiedy przyzwyczaili się do siebie, stali się sobie bliscy. Odkąd była dodatkowa para rąk do pracy i było z kim porozmawiać w trakcie, życie szło im łatwiej. Mieszkańcy okolicy na spokojnie przyjęli, że są braćmi. Jednak wciąż pozostawało tajemnicą co się stało, że farmer znalazł go wtedy na polu.
Dopiero wiele lat później, kiedy anioł znalazł w sobie odwagę, by sprzeciwić się karze i przyznał, że jeśli nie jest zdrajcą to piętno jest tylko zwykłym symbolem. Ufał drugiemu i był wdzięczny za tyle czasu, który on mu dał, oraz za cierpliwość. Dlatego też farmer był jedynym przed którym odsłonił swoje skrzydła. Po tylu latach zdążył się odzwyczaić od ich ciężaru. Nie mógł na nich latać, ale nie żałował. Owszem, tęsknił za wiatrem między piórami i wolnością, którą czuł, kiedy niebo się przed nim otwierało, ale dostał w zamian rodzinę, a to było dużo cenniejsze. Po poznaniu całej jego historii, jego przyjaciel tylko się do niego uśmiechnął. Nie użalał się nad jego losem, nie wściekał się na tych którzy go skrzywdzili, wiedział, że nie ma po co. Tylko powiedział, że cieszy się, że mieli okazję się poznać. I, że nie obchodzi go kim był, że ma skrzydła, najważniejsze, że jest dla niego ważny. Nic innego się nie liczy.

Anioł był świadkiem jak jego najlepszy przyjaciel znajduje miłość, zakłada własną rodzinę i pozwala mu żyć własnym życiem. Nie chcąc zbyt się mieszać, zaczął podróżować po świecie. Poznawał różne zwyczaje i tradycje. Był świadkiem cudownych rzeczy jak i okropności tego świata. Aż kiedyś zmęczył się podróżą. Zamieszkał obok brata na stałe, opowiadając jego dzieciom o swoich przygodach. Nie wspominał im o miejscu z którego pochodził, nie było o czym.

Aż w końcu zmarł. Był świadkiem śmierci najbliższej jego sercu osoby, patrzył jak jego siostrzeńcy i siostrzenice zakładają własne rodziny. I kiedy umierał cieszył się z tego życia które mu dano. Był wdzięczny za swoje wygnanie, bo otworzyło mu ono drogę do prawdziwego życia. Nie ułudy jaką było przepiękne miasto ze złota i marmuru, nazwane później Miastem Chmur, ale prawdziwego życia, pełnego wzlotów i upadków. Życia, gdzie po upadku były osoby, które pomogły mu znów wstać.

(Nie wiedział, że za wiele lat, po upadku wspaniałego miasta, pojawi się dziewczyna ze znamieniem które różniło się od jego jedynie barwą. Nie wiedział, że to znamię spowoduje jej wiele kłopotów u ich pobratymców. Gdyby dane mu było kiedyś spotkać tę dziewczynę, powiedziałaby mu ona czemu jego skrzydła mają tak wyjątkową barwę. Powiedziałaby mu, że osoba, którą spotkał na początku swojego nowego życia, a która później stała się dla niego przyjacielem i bratem, w rzeczywistości była jego prawdziwą rodziną. Że ich ojciec byłby szczęśliwy widząc ich razem i bardzo by żałował, że nie dano mu spędzić więcej niż tych kilka chwil, przy swoim dziecku.

Ale niestety nie dane im było się spotkać, więc cała wiedza, którą dziewczyna o granatowych włosach i fioletowo-burych skrzydłach pochłonęła z ksiąg przekazywanych przez pokolenia, zostałaby u niej. Pozwalając jej się śmiać z innych aniołów, które czciły teraz symbol jak znak, a który kiedyś był dla ich przodków okropnym piętnem.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro