Rozdział 56.
Nie wiedziałam, ile czasu Aiden trzymał mnie w pionie, tuląc. Wypłakiwałam się w jego koszulkę, a przecież powinnam być już w drodze do domu. Stałam tylko dzięki jego silnym ramionom, oplatającym mnie w pasie. Muszę się zobaczyć z babcią. Nie wiem nawet, czy jest w domu czy w szpitalu.
Cholera!
Zaczęłam biec, potykając się o własne nogi. Usłyszałam za sobą krzyki, ale nic nie widziałam przez napływającą falę łez. Potknęłam się o korzeń i wyrżnęłam jak długa. Nie byłam w stanie się podnieść. Czyjeś silne ramiona podniosły mnie i przyciągnęły do swojej klatki piersiowej.
- Uspokój się- szepnął Aiden.
- N-nnie mo-gę, bab-cia...ona...- nie mogłam wydusić ani słowa.
Podejrzewam kto mógł zrobić taką krzywdę, ale nie sądziłam, że ten kretyński brat Allyson posunie się do tego.
" ...w klubie..." to musiało chodzić o niego.
Musiałam odnaleźć Allyson.
Zapłakana wyrwałam się brunetowi i ruszyłam w kierunku domu. Znalazłam ją siedząca z Lucasem pod ścianą.
- Wiedziałaś o wszystkim?!- naskoczyłam na nią.
Wszyscy wpatrywali się we mnie jak na wariatkę. Musiałam wyglądać odrażająco z wściekłą miną i pewnie rozmazanym makijażem.
- Ale o co chodzi? Co się stało?!
- Wiedziałaś, że twój pieprzony naćpany braciszek skrzywdzi albo mnie albo moją rodzinę?! Maczałaś w tym palce? To całe udawanie miłej...to była cześć waszego planu?!- warknęłam krzycząc.
- O czym ty do cholery mówisz?!- dostrzegłam w jej oczach łzy- Nie miałam o niczym pojęcia, ale co on, kurwa zrobił?!
- Spójrz.- podsunęłam jej pod nos telefon.
- Oto co zrobił ten kretyn. Zabiję go, ale chcę wiedzieć czy ciebie też mam zabić. Ta cała impreza, to wszystko, czy to była taka podpucha? Zrobiłaś ze mnie idiotkę?
- O czym ty mówisz!- krzyknęła wzburzona- pieprzę to co robi mój brat. Nie jestem nim! I nie chcę nawet mieć z nim nic wspólnego, więc, do cholery jasnej, przestań obwiniać mnie o to co on robi. Myślisz, że nie wiem, że jest popieprzonym szmaciarzem?!
- Nie to....
- Nie jestem nim do cholery! Gdyby nie to, że moja matka jest z jego ojcem, dalej byśmy byli dla siebie obcymi ludźmi. A to, że postanowili się spiknąć, nie oznacza od razu, że tworzymy pełną rodzinę. Więc, rusz mózgownicą i zastanów się, czy jestem aż tak beznadziejna, żeby psuć ci urodziny i to w taki sposób?! Nigdy bym tego nie zrobiła, ponieważ nie chciałabym, żeby twoje siedemnaste urodziny wyglądały tak moje !
Łzy poleciały po jej policzkach. Lucas podszedł i chcąc dodać jej otuchy przytulił ją do siebie.
- Allyson, ja....przepraszam.
- W porządku. Miałaś prawo- otarła łzy i czerwona oderwała się od chłopaka.
Kuźwa, co ja tu jeszcze robię?!
Babcia nie wiadomo gdzie leży, nie wiem w jakim jest stanie, a ja stoję i kłócę się z "nową przyjaciółką" na swojej imprezie urodzinowej.
Wybiegłam z domu zostawiając ich ze zdziwionymi spojrzeniami. Przypomniało mi się, gdzie Kate położyła swoje kluczyki od auta. Zgarnęłam je z półki w przedpokoju. Jakoś musiałam się dostać do babci. Jak najszybciej. Mam nadzieję, że się nie pogniewa.
Wsiadłam do cudzego auta. Odpaliłam go i szybko wyjechałam z podjazdu. We wstecznym lusterku dostrzegłam jeszcze jak przyjaciele wybiegają za mną z domu. Widząc jak odjeżdżam zrobili przerażone miny. Nie powinnam prowadzić w takim stanie, ale nie mogłam w takiej sytuacji myśleć racjonalnie.
Moja najbliższa, i chyba jedyna osoba z rodziny właśnie została ranna i skrzywdzona. Łzy szczypały mnie już w oczy. Miałam niejasny obraz. Jechałam najszybciej jak mogłam, ale to i tak było za wolno.
Szybciej. Szybciej. Szybciej- modliłam się.
Przyspieszałam coraz bardziej, dopóki nie znalazłam się na głównej ulicy mojego domu. Licznik ciągle przekraczał 130 km/h. Łamałam wszelkie przepisy.
-------------------------------------------------
Nie gasząc samochodu, popędziłam w stronę drzwi. W całym domu było pusto. Przeszłam kilka razy oglądając dokładnie każde z pomieszczeń.
Nic.
Kolejny raz.
Nic.
I kolejny, i kolejny. Nic.
Jedynie mignęło mi coś białego, leżącego na stoliku.
Jakaś karteczka... zaadresowana do mnie.
Poczułam niezmierną ulgę. Była od babci. Ale przecież ona...
Kochana Julie, miałam mały wypadek. Jadąc z pracy na drogę wybiegła mi sarna i nie wyhamowałam. Uderzyłam w słup. Nie martw się, może strasznie to brzmi, ale w rzeczywistości nic mi się nie stało. Kilka zwichnięć i siniaków. Pojechałam na obserwację. Jutro powinnam opuścić szpital.
Ps. Był tu jakiś chłopiec i pytał o ciebie. Taki niski, całkiem przystojny, z tatuażem.
Powiedziałam mu, że jesteś na imprezie. Powiedział, żebym ci przekazała, że był i wróci jeszcze.
Kocham, cię. Babcia
A więc nic jej nie było! Poczułam iskrzącą ulgę
A to zdjęcie, co ono znaczyło? Czy to był zwykły fotomontaż?! Zabiję skurw...
- Co kotku nie podoba ci się urodzinowa niespodzianka? Dobrze nieraz mieć znajomości u informatyków. Przyznam, że znają się na rzeczy. Prawda? Wygląda bardzo realistycznie.
- Co ty tu robisz?!- warknęłam, na maksa wkurzona. Stał obok drzwi, swobodnie opierając się o ścianę.
- Przyszedłem się odwdzięczyć, za to, że przez ciebie nie dostałem to czego chciałem. Moja siostrzyczka była mi posłuszna jak pies, dopóki nie zjawiłaś się wtedy w klubie. A wiesz co jest najlepsze?- podchodził do mnie, coraz to bliżej- Przez ciebie nie miałem prochów. A to jedyne podtrzymuje mnie przy moim nędznym życiu. Ale skoro postanowiłaś się już wtrącić, to wykorzystam twoją odwagę i zabawimy się. Co ty na to? Ty, ja i igraszki w roli głównej.
Uśmiechnęłam się słodko, chcąc zachować pozory. W głębi duszy, panicznie się bałam tego psychola. Tym bardziej, że byłam sama.
Głupia- skarciłam się w duchu- mogłaś kogoś ze sobą zabrać, a nie uciekać jak debilka.
- Co ja na to, kochanie?- zalotnie szepnęłam na co on wydał pomruk.- Ja na to...żebyś się pieprzył frajerze!
Kopnęłam go w krocze. Zawył z bólu. Może nie była dobra w walce z mieczem, ale podstawowe triki walki z prześladowcą bądź zboczeńcem znam, tak jak powinna je znać każda dziewczyna. Uciekłam na dwór i niewiele myśląc uciekłam na plaże za domem.
Kretynko, tam nie ma nawet ludzi. I jest woda, a ty nie za dobrze umiesz pływać! Utopi cię jeszcze!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro