Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55.

Julie

Pomieszczenie zaczęło pustoszeć. Kilka osób wyszło, kilka migdaliło się po kątach.

- Gdzie są wszyscy?- zapytałam Willa, który przechodził obok mnie.

- Nie mam pojęcia- uśmiechnął się znacząco.

- Coś mi tu kręcisz...

- Absolutnie...

Odszedł bez słowa. Krzyknęłam za nim, ale nie uraczył mnie żadnym słowem, a jedynie ledwo dostrzegalnym uśmiechem.

----------------------------------

Było przed dwunastą. Dziewczyny zostawiły mnie samą i teraz siedziałam na kanapie w prawie pustym pomieszczeniu z alkoholem w ręku. Użalałam się nad sobą. Dopóki nie odnalazła mnie roztrzęsiona Kat.

- Julie, musisz nam pomóc...Chodzi o Aidena...

- Co z nim?

- Chodź, to nie może czekać...

Wybiegłam za nią na dwór. Poprowadziła mnie przez taras na małą plażę za domem.

- Powiedz mi co z nim...?- zapytałam wystraszona.

Zamurowało mnie, bo moja przyjaciółka, przed chwileczką jeszcze wystraszona i ze łzami w oczach zaczęła się głośno śmiać.

Co jest, kuźwa?!

- O co chodzi?! Co cię tak śmieszy?!

- Kochanie, nic się nie stało, ale pewnie mnie zabijesz za to.

Doszłyśmy do pomostu na którym, stało większość imprezowiczów.

Co to ma znaczyć?! Po co oni tu stoją?

Nagle nad moją głową rozbłysnęło światło. Podniosłam głowę, a tam piękne kolorowe fajerwerki strzelały jedna za drugą. Wyglądało to bajecznie na tle morza. Nic nie rozumiałam. Nikt nie wspominał o takiej atrakcji.

- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!!!- usłyszałam zbiorowy krzyk.

Cholera! Nie!

Podbiegła do nas Camille.

- Obiecałyście, że to zostanie między nami- zarzuciłam z wyrzutem.

- Tak, tak, ale to by było kompletną głupotą, jakbyśmy olały twoje święto i nie podzieliły się taką okazją do świętowania z innymi.

Ktoś szturchnął mnie w ramię. Odwróciłam się.

- Kochanie, życzę ci wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia z moim głupiutkim braciszkiem- szepnęła mi do ucha.

- Słyszałem to- powiedział stojący za nią Aiden. Wyglądał jak bóg, w świetle fajerwerków.

Zachciało mi się płakać. Zrobili to wszystko dla mnie. Nawet cała złość, w związku z tym, że mnie oszukały minęła i jedynie byłam wzruszona i zdumiona.

- Kontynuując...dostania się na wymarzone studia, miłości, którą masz- odwróciła się do brata- a ty mój drogi nie spieprz tego jaki skarb w postaci tej ślicznotki otrzymałeś.- puściła mi oczko.

Następnie przyszedł czas na Camille.

- Julie, bardzo się cieszę, że mam taką wspaniałą przyjaciółkę jak ty. Nie zmieniaj się, chociaż mogłabyś się bardziej postarać na treningach. Oczekuję większego zaangażowania- szepnęła przy moim uchu, na co się zaśmiałam.

- Obiecuję poprawę, przyjaciółko- łzy szczypały mnie w oczy.

Kolejno podszedł do mnie Will.

- Julie, nie wiesz nawet jak bardzo się cieszę, że mój najlepszy kumpel, znalazł sobie taka cudowną i ułożoną dziewczynę jak ty. Jesteś wspaniała, co każdego dnia słyszę chociażby od mojej Kate. Ale ja to wiem, bo żadna dziewczyna nie potrafiła...uleczyć Aidena.

- Dziękuje ci, Will- przytuliłam go.

- Odsuń się William, teraz moja kolej.

Na przeciwko mnie stanęła wstawiona Allyson.

- No, no, no, kto by pomyślał, że kiedykolwiek to powiem- westchnęła-no dobrze, zacznę wreszcie. Po pierwsze myliłam się co do ciebie. Nie jesteś taka zła. Po drugie, zapewne ty myliłaś się co do mnie, bo nawet normalnie się porozumiewamy.  A po trzecie...cofam to, co mówiłam o tym, że nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami. Prawda jest taka, że...nikt nigdy nie zrobił dla mnie tego co ty zrobiłaś w ciągu ostatniego czasu. Nie spieprz tego, bo drugi raz tego nie powtórzę. Masz po prostu szczęście, ze jestem lekko pijana. A podobno po wypiciu człowiek staje się szczery i odważny. W każdym razie...możemy spróbować się....zakumulować,"kretynko".

Uśmiechnęłam się na to jak zaakcentowała ostatnie słowo. Ona też się zaśmiała.

Dziwnie okazuje sympatię, ale jeśli to co może dać od siebie, to przyjmę to.

Kolejne osoby podchodziły do mnie z życzeniami. Nie miałam już siły szczerzyć się i dziękować. 

Ostatnią osobą jaka do mnie podeszła był brunet.

- Julie...przepraszam za tamto...

- Nie liczy się tamto nieporozumienie. Zapomnijmy o tej wymianie zdań.

Podeszłam do niego. Stykaliśmy się niemal ciałami.

- Chciałem ci życzyć wszystkiego najlepszego, a tobie absolutnie należy się co najlepsze. Jesteś wyjątkowa i żadne skarby na świecie nie wynagrodzą ci twojego dobra. Jesteś inna, niż wszystkie dziewczyny. W tobie jest coś, co zaprząta mi głowę od dnia kiedy cie pierwszy raz spotkałem. Pokochałem cię od dnia, kiedy pierwszy raz ujrzałem twoje piękne oczy. Zmieniłaś mnie. Uleczyłaś. Za to jestem ci niezmiernie wdzięczny. Ale najbardziej, kocham w tobie to, że otworzyłaś mi oczy i nauczyłaś czym jest prawdziwa miłość. I wiem, że jesteś jedyną osobą, która może coś we mnie zmienić. Dla której, ja sam chcę się zmienić.- wziął wdech- Życzę ci tego, co sobie najlepszego zażyczysz. Przyjaźni, ale ją już masz, bo nie sposób cię nie pokochać. Szczęścia, chociaż nie mamy wpływu na to co nas spotka. Masz babcię, która zastępuję ci rodzinę. Jesteś dla niej oczkiem w głowie. ... i co najważniejsze miłości. I zrozumiem, jeśli nie zechcesz ze mną być. Wiem, ze cię zwiodłem. I zasługujesz na kogoś lepszego, ale wiedz...że nie potrafiłem, nie potrafię i nie będę w stanie pokochać kogoś tak jak ciebie.

Rozpłakałam się na dobre. Wtulając w chłopaka. Stał bez ruchu, po chwili oddał uścisk i pocałował mnie w czoło.

- Co ty bredzisz... Ja też nie pokocham nikogo tak jak ciebie. Jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała w życiu.

Podniosłam wzrok i nasze usta spotkały się w namiętnym, stęsknionym pocałunku. Aiden błądził rękoma po moich plecach. Był przy tym taki delikatny.

- Musimy to dokończyć później, bo inaczej moja siostra zarżnie mnie żywcem.

- Co...

- Obróć się- nakazał i delikatnie mnie odwrócił trzymając wciąż w objęciach.

W naszą stronę szła Kate z ogromnym tortem, na którym widniało siedemnaście, wściekle różowych świeczek.

Zaczęło się.

Coś, czego najbardziej nie lubiłam.

Wszyscy zaczęli mi śpiewać" Sto lat".

Ukryłam łzy, chowając twarz w dłoniach. Aiden delikatnie mnie przytulił, podśmiewając się z mojej żenującej reakcji.

- Mam coś dla ciebie, ale postanowiłem podarować ci to później.

- Cholera, ile razy mam powtarzać, że nie chcę, żeby ktokolwiek wydawał na mnie pieniądze?! Moim najlepszym prezentem jest to - wskazałam  dookoła- i Ty. Nie zamieniła bym takiego prezentu za żadne skarby świata. Je już mam przy sobie.

- Twoi rodzice i Daniel, byliby z ciebie dumni. Płakali by ze szczęścia, że mają taka córkę.- szepnął, na co wzruszona wybuchłam kolejnym spazmem płaczu.

--------------------------------------------

Przemarznięci wracaliśmy bawić się dalej do domu. Kiedy wszyscy weszli do pomieszczenia, ktoś złapał mnie za dłoń i poprowadził na plażę.

Aiden.

Usiedliśmy na piasku. A raczej Aiden usiadł, bo dla mnie położył swoją bluzę. Odsunęłam się i dałam mu miejsce obok, żeby nie siedział na zimnej powierzchni.

Przytulił mnie do siebie.

- Mogę ci chyba nareszcie dać, prezent. Nie jest to może, coś ...

- Wszystko od ciebie będzie wyjątkowe, bo dla mnie sam jesteś wyjątkowy- pocałowałam go.

- Proszę- wyjął z kieszeni małe pudełeczko, owinięte papierem.

Otworzyłam opakowanie uśmiechając się. Zaraźliwie uśmiechnął się, po czym opuścił wzrok.

Czyżby bał się mojej reakcji?

To było...coś przepięknego !
A zarazem dziwnie znajomego.
Na delikatnym satynowym materiale leżała srebra bransoletka z fioletowym brylancikiem.
Idealnie pasowała do mojego naszyjnika.

- Jeśli ci się nie podoba, to..

- Zgłupiałeś, do reszty?! - po raz kolejny tego wieczoru, tej nocy, w ciągu jednej godziny, Aiden doprowadził mnie do łez.Oczywiście w pozytywnym znaczeniu- Nie wiem co powiedzieć, bo to jest tak piękne, że aż zaniemówiłam. Cholera, odebrało mi słowa.

- Wiesz, zawsze możesz mi podziękować inaczej- uśmiechnął się łobuzersko.

Nachyliłam się i wtopiłam w jego słodkie usta. Tak dobrze mi znane i znane mojemu ciału.

- Takie podziękowanie wystarczy.

Przypomniałam sobie o imprezie.

- Zabiję Kate, po pierwsze za to, że jest taką paplą, po drugie, za to, że mnie na śmierć wystraszyła, bo powiedziała, żebym przyszła, bo chodzi o ciebie. Leciałam wystraszona, a w rzeczywistości zrobiła mi mały dowcip.

- Bałaś się o mnie?- zapytał z błyskiem w oczach.

- Oczywiście, że tak. A ty byś się nie bał, na moim miejscu?

- O ciebie? Za ciebie bym zabił, mała.

Siedzieliśmy wtuleni w siebie na plaży, na przemian się całując, rozmawiając i śmiejąc. Wszystko było tak jakbym sobie, to wymarzyła.

To cudowną chwilę przerwał nam krzyk moich przyjaciół.

- Julie! Cholera! Gdzie jesteś?!

- Tu jesteśmy!- odkrzyknęłam.

Podbiegła. Była blada jak ściana. Na jej policzkach dostrzegłam ślady łez.

- Co się stało, Kate?!!

Trzymała mój telefon. Musiałam go zostawić przy stole.

- Ktoś się do ciebie dobijał i  postanowiłam odebrać...Przepraszam, nie powinnam...

- Spokojnie, nic się nie stało. O co chodzi?

Rozpłakała się wtulając w Willa.

- Sama zobacz- szepnęła podając mi komórkę.

- Co tam takiego je...

To co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ziemia osunęła mi się spod stóp,wyrwał mi się dławiący szloch.

Dostałam sms od nieznanego numeru. Załączone było zdjęcie.

Ostrzegałem cię. Zapłacisz mi za to, co nie dokończyłem w klubie, szmato!

Otwarłam zdjęcie na którym moja babcia leżała zakrwawiona na podłodze. Nie ruszała się.


































Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro